Wypada Sergio Ramosowi oddać, co królewskie. Jego bezczelność nie zna granic.
Kapitan Realu Madryt z beztroską otwartością przyznał w środowy wieczór, że z premedytacją popełnił faul, by wymusić na arbitrze wlepienie mu żółtej kartki – równoznaczne z karą zawieszenia na jeden mecz. Dzięki temu ominie go rewanż z Ajaxem w 1/8 finału Ligi Mistrzów i nie będzie ryzykował nieobecności w kolejnej rundzie. Ramos prędko się zreflektował i szczerą deklarację odwołał, ale jest jasne, że sprostował samego siebie wyłącznie z obawy o reakcję UEFA, która może zechcieć nałożyć nań dodatkową dyskwalifikację. Tak, obejrzał kartkę, bo chciał obejrzeć.
Natychmiast odżyła dyskusja, czy to zachowanie niegodne i niesportowe, czy dopuszczalny pragmatyzm, trochę jak tzw. „taktyczny” faul w trakcie gry, gdy łamiesz przepisy bez jakiejkolwiek próby czystego odbioru piłki – nikt nikogo nie krzywdzi, mamy jedynie domieszkę niezbędnego w grze dla dorosłych cynizmu.
Bliżej mi do drugiej opinii, ale generalnie dylemat niespecjalnie mnie zajmuje, ponieważ nie sądzę, by kolejna wymiana argumentów mogła tutaj wnieść cokolwiek świeżego i wartego refleksji. Bardziej interesujące są okoliczności, w których Ramos obwieścił – oczywiście między wierszami – że uważa dwumeczową awanturę z Ajaxem za rozstrzygniętą. Ileż trzeba nosić w sobie zuchwałości, pewności siebie, wielkopańskiego poczucia wyższości, by uznać się za zwycięzcę akurat teraz! Przecież madrytczycy nie przedefilowali w Amsterdamie do wielobramkowego zwycięstwa, lecz ledwie doturlali się do 2:1, a od znacznie gorszego wyniku dzieliły ich centymetry! Przecież nie grali z byle pętakami z ligi niedzielnej, lecz z rywalami doskonale wytrenowanymi, którzy wyglądali na boisku lepiej, a jesienią dwukrotnie zatrzymali Bayern Monachium! Przecież również sam Ramos mógł w środę kilkakrotnie skamienieć ze strachu, np. wtedy, gdy przegrał pojedynek z Duszanem Tadiciem i bezradnie patrzył, jak Serb uderza w poprzeczkę! Doprawdy, idealny moment, by ogłosić koniec rywalizacji…
To była spektakularna autodenuncjacja – owszem, Sergio Ramos szanuje przeciwnika, ale szanuje tylko tyci-tyci, raczej teoretycznie, bez przekonania, toteż nie uważa, by jego obecność na boisku w rewanżu była szczególnie potrzebna. Co więcej, gdy zajrzymy w przeszłość, to jego spokój wyda się całkowicie zrozumiały. Jeśli skład Realu Madryt w ostatnich latach niemal się nie zmieniał, to znaczy, że niemal wszyscy piłkarze pamiętają, jak było: począwszy od 2014 roku tylko raz zdarzyła im się wiosną w Lidze Mistrzów przykrość. W 2015 pozwolili się wyeliminować w półfinale Juventusowi. Poza tym wygrywali wszystkie dwumecze i wszystkie finały: z Liverpoolem, Bayernem, Juventusem, Paris Saint-Germain, znów Juventusem, Atlético Madryt, znów Bayernem, Napoli, znów Atlético, Manchesterem City, Wolfsburgiem, Romą, znów Atlético, Schalke, znów Atlético, znów Bayernem, Borussią Dortmund, znów Schalke.
Jeszcze raz, pełna lista ofiar: Liverpool, Bayern, Juventus, PSG, Juventus, Atlético, Bayern, Napoli, Atlético, Manchester City, Wolfsburg, Roma, Atlético, Schalke, Atlético, Bayern, Borussia, Schalke. Do wyboru, do koloru. 18 pokonanych rywali, przy ledwie jednej wpadce. Wije się po Europie ten łańcuch rozkoszy od pięciu lat, czyli w futbolu wieczność. Jak tu nie przyzwyczaić się, że decydujące starcia w Champions League to nasz prywatny bal, innych gości potrzebujemy najwyżej po to, by się w nich poprzeglądać, zachłystywać własnym powabem, mieć komu podać trzewiki do wypastowania na błysk?
Madrytczycy mogą oczywiście rewanż przegrać i ustąpić Ajaxowi – to byłaby okrutna lekcja pokory dla ich kapitana. Na razie jednak przebywają w swoim własnym świecie, na plebs spoglądają z wysokiego zamku, okiem półboga. Pomimo porażek w rozgrywkach hiszpańskich, których w przywoływanych pięciu latach uzbierali mnóstwo, oraz tarapatów, w jakie wpadli na początku bieżącego sezonu, przy hymnie Ligi Mistrzów niesie ich poczucie własnej wartości o rozmiarach być może niedostępnych dla nikogo w Europie, wątpię, czy na manewr Ramosa (rezygnację z rewanżu z Ajaxem po wygranej 2:1) porwaliby się Gerard Piqué, Giorgio Chiellini albo liderzy defensywy z innych wielkich klubów. Czy byliby w ogóle w stanie o nim pomyśleć. Są w futbolu wyższe sfery, a gdzieś nad nimi unosi się Real Madryt.