Rozdwojenie Barcelony

barcelony_strach

Kiedy nastaje wiosna w Lidze Mistrzów, na widok Barcelony przypominam sobie o nieszczęśnikach, którzy boją się oddalać od domu. Pewnie słyszeliście: są tacy, co to po prostu nie przepadają za podróżowaniem do innych krajów, ale zdarzają się i osobnicy skrajnie nieprzystosowani, co to wpadają w panikę na myśl o wypadzie do sąsiedniej dzielnicy. Pośród futbolistów na tę osobliwą fobię cierpiał (cierpi?) na przykład Jesús Navas, związany z Sewillą skrzydłowy, który w szczycie przeżywanych niepokojów odmawiał uczestnictwa nawet w zgrupowaniach reprezentacji kraju organizowanych w Hiszpanii. Dlatego najcięższą wojnę musiał wygrać wojnę z własną psychiką – zanim zgodził się polecieć na mundial do RPA. I jeszcze jedną, by podpisać kontrakt z Manchesterem City. Skąd już zresztą zdążył wrócić, oczywiście na sewilski stadion Ramón Sánchez Pizjuán.

Moje skojarzenia z ofiarami patologicznej tęsknoty za domem piłkarze katalońskiego klubu wywołują z powodu szokującego rozszczepienia osobowości, jakiego doznają w pucharowych fazach Champions League. Niezmiennie, od lat.

Spójrzmy na ich ostatnie dokonania wyjazdowe: we wtorek wywieźli 0:0 z Lyonu, a w poprzednich sezonach przerżnęli 0:3 z Romą, wydłubali 1:1 z Chelsea, przyjęli 0:3 od Juventusu, 0:4 od Paris Saint-Germain oraz 0:2 od Atlético Madryt. Bilans: jeden remis, pięć porażek, 1-13 w bramkach.

A teraz wspomnijmy wiosenne mecze Champions League we własnym ogrodzie na Camp Nou, z oczywistych względów rozegrane z tymi samymi rywalami: 4:1 z Romą, 3:0 z Chelsea, 0:0 z Juventusem, 6:1 z PSG, 2:1 z Atlético. Cztery zwycięstwa, jeden remis, 15-3 w bramkach. U siebie rozszarpujemy na strzępy każdego, kto się nawinie, w gościach sparaliżowani przepraszamy, że przed wejściem na murawę nie zdjęliśmy korków, i czekamy, aż naleją nam na pupy. Nie uświadczycie w Lidze Mistrzów innego zespołu, który tyle traciłby po wychynięciu poza rogatki miasta lub odwrotnie – tyle zyskiwałby w świetle swojskiego jupitera. Normalnie królowie galaktyki i króliki doświadczalne w jednym organizmie.

Popularne wytłumaczenia zaskakujących przemian znamy. Obwinia się trenera Ernesto Valverde, który ma chorować nawet nie na nadmierną zachowawczość, co na wrodzone tchórzostwo, i na obcej ziemi nie wykorzystywać w pełni arsenału ofensywnego piłkarzy i przesadnie się zabezpieczać – znamienne, że wtorkowe 0:0 w Lyonie oraz ubiegłoroczne 0:3 w Rzymie łączy obecność Sergiego Roberto w drugiej linii (teraz miejsca Brazylijczykowi Philippe Coutinho nie ustąpił on, lecz atakujący Ousmane Dembélé). Ewentualnie obrywa stetryczały Luis Suárez, który swojego ostatniego wyjazdowego gola w LM wtłukł chyba w XIX wieku.

Łatwiej byłoby to wszystko przyjąć, gdyby nie to, że kapitulanckie skłonności rozkładają Barcelonę tylko w tych w rozgrywkach, i to tylko wiosną. Tottenhamowi potrafi załadować na jego boisku 4:2, Realowi Madryt 3:0 i 3:2, z Atlético 2:1 lub wytrzymać z nim na remis 1:1 – że wspomnę tylko co świeższe mecze z co mocniejszymi przeciwnikami. Wierzę w wyjątkową magię wieczorów uszlachetnionych hymnem Champions League i stawką rund pucharowych, ale bez przesady, El Clásico pozbawione wymiaru międzynarodowego to również nie byle jakie wyzwanie, tu również przerażony Valverde powinien zgłupieć.

W kraju katalońska drużyna panuje więc ostatnio absolutnie, albo zdobywając mistrzostwo (częściej), albo przez minimalną stratę do lidera poprzestając na wicemistrzostwie (rzadziej), natomiast w Lidze Mistrzów – pomimo przytłaczających triumfów na Camp Nou – bilans zaczyna wyglądać żałośnie. I niezbyt zanosi się na poprawę. Postawa rozdwojonej Barcelony kłuje w oczy zwłaszcza przy zuchwałości głównych rywali, piłkarzy Realu Madryt, którzy w Amsterdamie kopią pokracznie, wygrywają niemal wbrew przebiegowi wypadków, ale ich kapitan Sergio Ramos mimo wszystko ma czelność zrezygnować z udziału w rewanżu, bo uważa, że kolegom nic nie grozi (wyprosił dyskwalifikację, blogowałem o tym tutaj). I pewnie słusznie uważa. Jak Barcelona wiosenne podróże po Europie znosi fatalnie, tak królewscy wszędzie czują się jak na podbitych ziemiach – odprawią dziecinnie podrygujący Ajax (2019), rozwalą Juventus, dadzą po łapach Bayernowi i PSG (2018).

Teoretycznie powinni teraz madrytczycy rozglądać się ostrożniej: opuścił ich superpiłkarz Cristiano Ronaldo, na jego pozycji lata dzidziuś Vinicius, wciąż oglądają wymiętego Garetha Bale’a, musieli szybko i w trybie alarmowym pożegnać się z nowym trenerem, tego z kolei zastąpił żółtodziób Santiago Solari, pęd zatracił nawet arcykluczowy w minionych latach Marcelo. To ich samolotem, gdy ruszają w Europę, powinny wstrząsać ostrzejsze turbulencje niż odrzutowcem Barcelony. Doprawdy, nieprzenikniona bywa dynamika wydarzeń – i emocji – na futbolowych szczytach. Katalońskie wiosny w Lidze Mistrzów to ostatnio łamigłówka zbyt odległa od moich możliwości percepcyjnych i poznawczych, żebym zgrywał chojraka: czuję się jak Jesús Navas, któremu kazali zapukać do sąsiada, boję się nawet pomyśleć, gdzie może leżeć rozwiązanie.

Jedna myśl na temat “Rozdwojenie Barcelony

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s