Quagliarella, przypadek osobny

Zanim stał się ulubieńcem całej Italii, kochanym ponad podziałami bardziej niż jakikolwiek inny piłkarz, mnóstwo kibiców wściekle go nienawidziło. Został w pewnym momencie obwołany zdrajcą, bo nikt nie znał prawdy – że gdyby zekranizować jego życie prywatne, wyszedłby mroczny thriller.

Dzisiaj nie tylko włoscy kibice wodzą za nim maślanymi oczami, uwielbiają Fabio Quagliarellę również kumple i rywale z boiska. Jak sam opowiadał po wtorkowym meczu z Liechtensteinem, w trakcie którego wykorzystał dwa rzuty karne i w wieku 36 lat i 54 dni został najstarszym strzelcem gola w dziejach reprezentacji Włoch: „Przede wszystkim chcę podziękować kolegom, w przerwie wszyscy namawiali mnie na trzecią bramkę, przekonywali, że koniecznie muszę ją zdobyć, a potem grali tak, żeby mi to umożliwić. Po golach rzucałem się w ramiona Jorginho i Leonardo Bonucciego, bo to oni są w drużynie specjalistami od jedenastek. Ale obaj nie chcieli podchodzić do piłki, mówili, że wieczór należy do mnie”. Quagliarelli ostatecznie nie udało się trafić do siatki po raz trzeci, ale meczu i tak nigdy nie zapomni. Publiczność jeszcze przed gwizdkiem wybrała go sobie na bohatera, skandowała jego nazwisko, oklaskiwała przy każdym kontakcie z piłką w polu karnym lub pobliżu pola karnego. Jakby ludzie pragnęli złożyć mu hołd za całą karierę.

Ale piłkarz Sampdorii ewidentnie nie życzy sobie na razie podsumowań, odbieranie nagród za całokształt twórczości odkłada na odległą przyszłość. W wieku weterana nie tyle „wciąż świetnie się trzyma”, co osiągnął życiową formę – jako lider klasyfikacji najskuteczniejszych we włoskiej Serie A wkopał więcej goli niż Cristiano Ronaldo i nasz Krzysztof Piątek, między październikiem a styczniem ozdobił bramkami 11 meczów z rzędu (wyrównując historyczny ligowy rekord Gabriela Batistuty), zdobywa je częściej niż kiedykolwiek wcześniej i jeśli zostanie królem strzelców, to założy koronę po raz pierwszy.

Intensywną kanonadę urządził sobie bardzo późno, jak wielu jego grasujących na środku ataku rodaków, do których jeszcze wrócę. Wcześniej Quagliarellę znaliśmy przede wszystkim ze zdumiewającej skłonności do zdobywania bramek przepięknych albo wręcz bajecznych – a to dlatego, że wyróżnia się Włoch wyobraźnią i kreatywnością, wybiera rozwiązania wbrew naturalnej intuicji, szczególnie chętnie uderza(ł) z woleja lub piętą. On też lubi powietrzne akrobacje, jak niejaki Zlatan Ibrahimovic, choć atletycznie szwedzkiemu megagwiazdorowi ustępuje i operuje piętro niżej. Zobaczcie choćby arcydziełko zaprezentowane jesienią, stworzone zresztą po dośrodkowaniu naszego Bartosza Bereszyńskiego:

Albo zerknijcie na piruet sprzed 10 lat, który uhonorowano nagrodą za najwspanialszego gola sezonu:

Cios zadawał Quagliarella zatem rzadko, ale gdy już zadał, to wszyscy na stadionie wypadali z butów. Artysta od goli niemożliwych. A ponieważ w przeciwieństwie do wspomnianego Ibrahimovicia potrafi również harować jak wół i nie uważa, by za przelewanie na murawie krwi, potu oraz łez odpowiadali piłkarze mniej błyskotliwi, to jest na bożyszcze tłumów kandydatem idealnym. I rzeczywiście, rozkochał w sobie trybuny już przed dekadą, gdy podpisał kontrakt z Napoli – wrócił do siebie, bo urodził się nieopodal, w Castellammare di Stabia. Przyjęto go więc jak chłopaka z sąsiedztwa, sam zresztą zwierzał się, że podczas meczu czuje się jak kibic, który zbiegł na boisko z fanatycznej Curva B; że spełnił największe marzenie, na murawie przebywa razem z całym miastem; że jako brzdąc wyobrażał sobie siebie w błękitnej koszulce strzelającego zwycięskiego gola, gola koniecznie magicznego, w stylu Maradony, takiego, po którym kibice popadają w obłęd. Boskiego Diego podziwiał na własne oczy i fetował u złotego schyłku lat 80., z miejscem był zżyty totalnie, teraz zamieszkał u rodziców, znów spał w pokoju i łóżku, które zajmował w dzieciństwie, wakacje i wolny czas spędzał z dawnymi przyjaciółmi, nie wywyższał się, nie epatował bogactwem gracza kupionego za 18 mln euro. Quagliarella zaślubiony Napoli to miał być związek doskonały, trwający aż po grób.

Rozpadł się po zaledwie sezonie. Piłkarz wyjechał do wrogiego Juventusu, utożsamianego w Neapolu z gnębiącym całe południe establishmentem z północy kraju. Wywołał furię, mówimy tu o okolicy ekstremalnie roznamiętnionej, fani kochają tam na śmierć i życie, ale też nienawidzą na śmierć i życie – o czym niedawno przekonał się Gonzalo Higuaín, który po ustanowieniu w Neapolu snajperskich rekordów również uciekł do Turynu. No ale on przyleciał z Argentyny, Quagliarella jako swój zdradził jeszcze boleśniej. Dlatego kiedy odwiedzał bliskich, nie miał na ulicy chwili spokoju. Próbował się przebierać, chować za ciemnymi okularami i pod okryciami głowy – bez skutku, musiał zrezygnować z opuszczania domu.

Neapolitańczycy nie wiedzieli, że od dawna był ofiarą stalkingu. Esemesy zarzucające mu uzależnienie od narkotyków oraz związki z członkami Camorry, czyli neapolitańskiej mafii, otrzymywał już wcześniej, gdy grał w klubach z Genui i Udine – bagatelizował je, ignorował, brał za głupie wybryki stukniętego kibica. Po powrocie do domu się jednak nasiliły, zaczęły zawierać coraz poważniejsze oskarżenia, potem pogróżki, objęły rodzinę i znajomych. Gdy zmienił numer komórki, listy od prześladowcy zaczęły przychodzić do domowej skrzynki pocztowej. Fabio znajdował nagie zdjęcia nieletnich dziewczyn, które wyglądały na wydruki z internetu, i czytał, że uprawia z nimi seks, a autor przesyłek dysponuje dowodami jego pedofilskich czynów. Z czasem dowiedział się, że nie widział wszystkiego, bo matka próbowała chronić syna, ukrywając wiadomości, które przechwyciła pod jego nieobecność. Nie miał pojęcia o pudle zawierającym już setki zebranych przesyłek.

Serdeczny przyjaciel, który również dostawał podobne esemesy, polecił Quagliarelli swojego szwagra – policjanta zajmującego się cyberprzestępczością i oszustwami pocztowymi. I Raffaele Piccolo, oczywiście zapamiętały kibic, z entuzjazmem zabrał się do pracy. Rozpoczął śledztwo, zabezpieczył też smartfon oraz komputery piłkarza przed kradzieżą danych, a w zamian prosił tylko czasami o koszulki lub inne futbolowe bibeloty z autografem, bilety na mecze czy wizytę w ośrodku treningowym. Mimo to stalker nie ustawał. „Ustawiasz mecze, bierzesz udział w orgiach, robisz interesy z mafią, wkrótce zostaniesz zabity” – pisał. Ojcu piłkarza wysłał zdjęcie z trumny z naklejoną na wieko twarzą Fabia, zrzut z ekranu ze sfingowanym linkiem do filmu zatytułowanego „Wideo z Quagliarellą i małymi dziewczynkami”, groźby w stylu „Wiem, że twój syn wychodzi wieczorem na miasto. Przestrzelimy mu kolana.” Ewentualnie „Podłożymy bombę pod wasz dom”. Nikt spoza wąskiego kręgu najbliższych nie miał pojęcia, co się dzieje, Raffaele Piccolo prowadził dochodzenie w tajemnicy – podejrzany był każdy, łącznie ze znajomymi, kolegami z drużyny i pracownikami Napoli.

Zatem piłkarz nie dość, że żył w permanentnym lęku, popadał w paranoję. I dlatego, że podejrzewać należało każdego, i dlatego, że wykańczała go konieczność zbierania dowodów (on podawał znajomym płyty, by musieli zostawić odciski palców, mama otwierała pocztę w rękawiczkach, by odcisków nie zatrzeć), i dlatego, że nie miał pewności, czy po sieci nie zaczną krążyć oszczerstwa na jego temat. Tak zresztą twierdził w korespondencji prześladowca, sugerując, że o wszystkim wie już właściciel Napoli. Ten ostatni pewnego dnia zadzwonił i zaproponował Quagliarelli „przeprowadzkę bliżej stadionu”. – Zamieszkać w spokojniejszej okolicy, będziesz mógł skupić się na futbolu – argumentował Aurelio de Laurentiis. A Fabio natychmiast pomyślał, że do pracodawcy dotarły pogłoski o pedofilii, Camorrze, korupcji. I że uwierzył. Przecież zameldowanych nieopodal kolegów z zespołu nie prosił o zmianę adresu…

Quagliarella przeprowadził się, od tamtej pory już z prezesem nie rozmawiał, po sezonie został wypożyczony do Juventusu. Niestety, sytuacja się pogorszyła – wiadomości wciąż przychodziły, celem jeszcze bardziej stali się bliscy, teraz już matka także od zwykłych kibiców słyszała, że jest kurwą, a jej syn najemnik zostanie zgwałcony. Mrożącą krew historię można by ciągnąć, czytelnicy dysponujący nadmiarem wolnego czasu znajdą jej baaardzo długą, szczegółową wersję tutaj, ja ucinam ją teraz. Piłkarz męczył się jeszcze długo, aż wydało się, że prześladował go tamten zaprzyjaźniony policjant. Prowadzenie śledztwa symulował, kłamał na potęgę, a nękał mnóstwo ludzi, czerpiąc z procederu rozmaite zyski, których charakter zależał od fachu i pozycji społecznej ofiary. Od Quagliarelli – rzekomo mu pomagając, z czasem żądał coraz więcej wdzięczności – wyłudzał kontakt ze sławnym sportowcem, dostęp do jego kolegów z Napoli, rozdawane znajomym zaproszenia na stadion i inne przysługi. Skazany został dopiero jesienią 2017 r., na cztery lata i osiem miesięcy więzienia. Dopiero wtedy gehenna piłkarza całkiem się skończyła, dopiero wtedy odzyskał pełen spokój i mógł zacząć opowiadać, co się stało. Niechętnie, acz niekiedy się zmuszał, by przestrzec inne ofiary.

Neapolitańscy kibice przeprosili i błagali o wybaczenie, wywieszali na trybunach transparent ze słowami „Przeszedłeś przez piekło z ogromną godnością. Obejmujemy cię ponownie, syna tego miasta”. A Quagliarella wzdychał, że gdyby nie stalking, być może grałby na stadionie San Paolo do końca życia, bo śnił nawet o kapitańskiej opasce. W rodzinne strony znów wraca z przyjemnością.

Ożył, w Sampdorii został kolejnym z bezliku włoskich napastników wiecznie zielonych, którzy albo mają więcej niż jedno życie, albo zaczynają dokazywać dopiero jako piękni trzydziestokilkuletni, których gdzie indziej spychano by z boisk jako stetryczałych. Kiedyś koronę zakładali 35-letni Dario Hübner (mimo że odpalał papierosa od papierosa i był ociężałym, chropowatym technicznie dryblasem), 34-letni Alessandro Del Piero czy jego rówieśnik Antonio Di Natale, aż wszystkich przebił Luca Toni – jako 38-letni kapitan Verony został najstarszym królem strzelców w historii czołowych lig europejskich. W Italii nigdy nie wiadomo, kiedy i kto spośród weteranów postanowi wyciąć numer najjaśniejszym gwiazdom. Niełatwo też wyjaśnić, na czym polega typowy akurat dla Półwyspu Apenińskiego fenomen snajperów, którzy po rozstaniu z futbolem stwierdzają, że po trzydziestce nastrzelali więcej niż przed trzydziestką.

Z Quagliarellą jest inaczej, w jego przypadku hipoteza nasuwa się sama, choć on sam nigdy jej nie proponował. Nie sposób mianowicie wykluczyć, że karierę zniszczył mu prześladowca, który zaczął napastować piłkarza, gdy ten miał 24 lata, i ingerował w jego życie przez dekadę. Czy to na pewno przypadek, że najskuteczniejszy snajpersko był akurat w poprzedniej edycji rozgrywek Serie A, gdy zapadł wyrok na Piccolo? Że w bieżącym sezonie strzela jeszcze więcej? Że powrotu do reprezentacji Włoch dosłużył się po przeszło ośmiu latach przerwy?

Gdy prześladowania eskalowały, Fabio podupadł sportowo, a okres w Neapolu wspominał tak: „Ciałem byłem na boisku, moja jaźń znajdowała się gdzie indziej. Nie koncentrowałem się na tym, na czym powinienem, bo zawsze bałem się, że grozi mi niebezpieczeństwo. Byłem przerażony. Rzadko wychodziłem z domu, a kiedy się odważyłem, zerkałem, czy nikt za mną nie idzie. I nie trwało to dzień ani dwa… Zjadało mnie, wykańczało. Sporo płakałem. Nie wstydzę się przyznać. Płakałem, bo cierpiałem i nie umiałem zrozumieć, kto mi to robi. Bałem się o rodzinę, o braci i siostry, o ich synów i córki. Martwiłem się, że są w niebezpieczeństwie, np. w drodze do szkoły. Myślałem, że to przeze mnie. Czułem się winny”.

14 myśli na temat “Quagliarella, przypadek osobny

  1. „Boskiego Diego podziwiał na własne oczy i fetował u złotego schyłku lat 90.”

    Panie autorze, proszę poprawić 😉

    Polubienie

  2. I to strzelił gola w tym samym meczu reprezentacji, co Moise Kean. A dodajmy, że Quagliarella jest starszy od niego aż o 17 lat.
    Jednak skoro następcą Buffona w bramce Azzurrich jest Donnarumma, który mógłby być jego synem(tak duża między nimi jest różnica wieku), to mniej dziwi. Po prostu włoska specyfika, legendarny Paolo Maldini piłkarską karierę zakończył po czterdziestce.

    Polubienie

  3. Nie wiedziałem. Dla mnie ta historia jest przerażająca, a podziw Włochów dla Quagliarelli w pełni zrozumiały. Od dzisiaj zupełnie inaczej będę patrzył na niego oglądając mecze Sampdorii.

    Polubienie

  4. Pardon za brak śladowych oznak oryginalności, ale najpiękniejszą pointą tej historii – oprócz tegorocznego tytułu króla strzelców – byłby powrót do Neapolu i zdetronizowanie turyńskiej podróbki Realu M.

    Polubienie

  5. A więc stało się to, co moim zdaniem prędzej lub później musiało się stać. W Poznaniu runął trenerski mit.

    Polubienie

  6. Skoro to taki mit, to dlaczego w tym wieku nikt oprócz niego nie zdołał awansować z grupy na żadnych mistrzostwach?
    Kolejny odcinek opowieści: od bohatera do zera. Tu się w minutę ludzi niesionych na rękach zrzuca pod nogi i z furią zadeptuje. Tylko w Polsce parcie na sukces w futbolu jest tak ogromne, że od każdego trenera wymaga się, by z miernych kopaczy w miesiąc zrobił maszynkę do wygrywania.

    Gdyby taki MU był polskim klubem, to Ferguson nigdy nie zostałby jego legendą, z pomnikiem przed stadionem.
    Bo by mu nie dali czasu.

    Polubione przez 1 osoba

  7. ???. – Dlatego, ze żaden w 2013 r. nie trafił na tak liczną grupę, tak uzdolnionych piłkarzy i na dodatek będących w fazie dynamicznego rozwoju. To nie Nawałka zbudował sukces Euro, tylko piłkarze zbudowani w klubach i odnoszący z nimi sukcesy zbudowali Nawałkę. Prawda o Nawałce to też MŚ, balans i niski pressing. A mit zbudowaliśmy my stęsknieni sukcesów kibice i media.
    I nie zapominaj. Sukces Euro to minimalne zwycięstwo z marną Irlandią, wymęczone zwycięstwo z rozbitą Ukrainą i 3 remisy. W sumie 4 bramki zdobyte w 520 minut.

    Polubienie

  8. Tak, gdzieś to już słyszałem – wygrywaliśmy tylko z ogórkami, albo rozbitkami, ew. z Niemcami którym się nie chciało, zaś Helwecję i Portugalię powinniśmy byli zgnieść nieustannym szturmem i skalą talentu… No i te nieszczęsne tylko 4 gole wbite (ledwie 2 stracone oczywiście się nie liczą).
    Jak widzę przecinek jednak pewną władzę na tym forum wywalczył…

    Ludzie, którym się wydaje, że obecne pokolenie w Polskiej reprezentacji może regularnie grać efektowny, ofensywny futbol i tym zawojować świat BUJAJĄ W OBŁOKACH. Jedna globalna gwiazda + kilka postaci w silnych (ale nie tych najsilniejszych) ligach i zaraz wraca polska tromtadracka megalomania.

    Polubione przez 1 osoba

  9. „Ludzie, którym się wydaje…”. – Chyba mnie do nich nie zaliczasz. Jesteś na tyle długo obecny na blogu Rafała, że powinieneś pamiętać… – przed Euro byłem sceptyczny, a przed MŚ nie wierzyłem w awans z grupy.
    I odpowiadasz nie na temat. Być może zbyt czarno-biało odniosłem się do „sukcesu” Euro, ale pytanie brzmi na ile jest on zasługą wybuchu w klubach talentu piłkarzy w latach 2013-2016, a na ile pracy Nawałki i jego sztabu. I pomijasz, że z kryzysem formy w latach 2017-2018 sobie nie poradził.
    Ale nawet pomimo tego, może nie wyrwałoby mi się o upadku mitu, gdyby nie aroganckie ultimatum jakie postawił Lechowi w trakcie negocjacji (ja i mój cały sztab – detale pomijam) i gdyby nie brzmiały mi w uszach słowa jednego z naszych „ekspertów” w przedmundialowym studio 2018; – „Nawałka to najlepszy trener w historii polskiej piłki”. A ja pamiętam wszystkich od czasów Kazimierza Górskiego i ich drużyny też.

    Polubienie

  10. Patrząc na chłodno i obiektywnie, Nawałka na pewno popełniał błędy w Lechu, ale to co odpierdzielają włodarze tego klubu, to jest jakaś paranoja. Zatrudniają byłego selekcjonera, by przebudował im skład, po czym… nie pozwalają mu przebudować składu i zwalniają. To jest jakiś dramat.

    Natomiast alp ma krucjatę dyskredytowania Nawałki – tymi samymi metodami, można zdyskredytować Rinusa Michelsa, Happela, Helenio Herrerę i całą masę bardziej zasłużonych trenerów od Nawałki. Na jakimś etapie ich karier, ponosili dotkliwe porażki, które, jak widać, wystarczyłyby by zakończył się ich mit. No tyle że się nie zakończył.

    Ja o Nawałce wiem tyle, że miał wzloty i upadki w swojej karierze trenerskiej, daleko mu do nieomylnego wszystkowygrywacza. Ale jak kojarzę raczej trudne początki w górniku, to po jakimś czasie zbudował drużynę mocną i zorganizowaną. W reprezentacji początki też miał trudne, smutno początkowa ta gra wyglądała, ale ponownie z czasem jakość przyszła.

    Polubienie

  11. Sorry, ale ja mogę się wypowiadać tylko za siebie, a nie za telewizyjnych ekspertów, daleko mi do oceniania pracy Nawałki przez pryzmat tego, co ktoś mówi o nim w studio.

    Do zestawiania klasyfikacji selekcjonerów wszech czasów też się nie wyrywam – inne czasy, inny futbol, inny materiał piłkarski.
    I własnie à propos tego ostatniego – wątpię, czy Nawałka dysponował materiałem wybitniejszym, niż Górski, czy Gmoch, a nawet Piechniczek, zwłaszcza na tle zagranicznej konkurencji, w dzisiejszych czasach coraz liczniejszej, dlatego ustawianie go w roli słupa, który dostał samograja i tylko podpisał się pod wynikami uważam za śmieszne i krzywdzące.

    Że z kryzysem formy piłkarzy sobie nie poradził, to fakt, ale konia z rzędem temu, kto ogarnie każdy kryzys formy w krótkim czasie i „zrobi wynik”, tym bardziej mając do dyspozycji zawodników o – że tak się wyrażę – bardzo różnym stopniu zaawansowania technicznego.

    Nawet dużo mocniejsi od nas Niemcy nie ogarnęli, zaliczyli porażkę jak nigdy, a jakoś nie słychać, żeby nagle robiono tam z Löwa patałacha i pomyłkę selekcjonerską.

    Polubienie

  12. @Rafał
    Wczoraj, polemizując z Antropoidem, zaglądałem na Wyborczą, zastanawiając się czy coś na piszesz na ten temat. I jest… – „Na obecnym etapie kariery mamy zatem trenera rozpiętego między skrajnościami” – co chyba najlepiej oddaje treść naszej polemiki.
    I te porównania perełki… – mi najbardziej spodobało się: – „cała liga przypomina bój gangu Olsena z Ministerstwem Głupich Kroków, toczy się w niej gra o sumie nie zerowej, lecz bezdennie ujemnej. Może dlatego, że bywa też „klawo, jak cholera” jak chociażby we wczorajszym meczu Wisły z Legią.
    A Otwojastara ma chyba trochę racji, że mam krucjatę dyskredytowania Nawałki, chociaż ja mam wrażenie, że tylko studziłem emocje przed Euro, a po czułem niedosyt, natomiast wściekałem się na brak reakcji na kryzys po klęsce w Kopenhadze i nie wierzyłem w wyjście z grupy na MŚ.
    @Antropoid
    Też nie czuję się na siłach porównywać się potencjału reprezentacji, które wymieniasz

    Polubienie

Dodaj komentarz