Guardiola widzi ciemność

First Image of a Black Hole

Szaleństwa ligomistrzowej nocy wydatnie podnoszą jakość życia – sprawniej metabolizujesz, smaczniej śpisz, chętniej wyprowadzasz kota na spacer etc. – ale miewają irytujący skutek uboczny. Skłaniają mianowicie do wygłaszania Ostatecznych Prawd i Podsumowań, o których nikt by nie napomknął ani nawet nie pomyślał, gdyby nie epizodziki niemal przypadkowe. Jak ćwierćfinałowa kotłowanina między Manchesterem City i Tottenhamem.

Spartaczony rzut karny Sergio Agüero, VAR zaliczający wątpliwego gola Fernando Llorente, kolejna konsultacja wideo anulująca bramkę Raheema Sterlinga w 93. minucie… To była klasyka dwumeczu idealnie remisowego, w którym zwycięzcę wskazujemy tylko dlatego, że nie umiemy inaczej, takie stworzyliśmy w sporcie regulaminy – i o wyniku rozstrzyga rzucający kością Latający Potwór Spaghetti. Wystarczyłby jeden dodatkowy podmuch powietrza i nie padłoby ani jedno zdanie kwestionujące kompetencje Pepa Guardioli. Stało się jednak inaczej, więc znów debatujemy, czy kataloński trener generalnie się nie zna, czy nie dorasta jedynie do Ligi Mistrzów.

Co powiedziawszy, wyznaję, że i ja nie mogę od środowego wieczoru pozbierać myśli. Przecież kierunek obrał w swojej podróży Guardiola dość wyraźny: najpierw zabawiał się z Barceloną w finałach, następnie odpadał z Bayernem w półfinałach, aż wreszcie począł przegrywać z Manchesterem City w ćwierćfinałach – co gorsza, o ile z monachijczykami nie wytrzymał naporu mocarzy barcelońskich oraz madryckich, o tyle ostatnio nie daje rady AS Monaco, Liverpoolowi czy pokiereszowanemu przez kontuzje Tottenhamowi. Nie sposób udawać, że tendencji nie ma. Od trofeum stale się ten trener oddala.

No i to najnowsze dziwaczne 180 minut z londyńczykami. Dlaczego przed tygodniem osadził w rezerwie Kevina de Bruyne’a (w środę magicznego, jego żal mi szczególnie)? Dlaczego uparcie trzymał na boisku Riyada Mahreza, który rozgrywał tamten mecz chyba na wychodźstwie, ani przez moment nie sugerując, że zamierza na poważnie w nim pouczestniczyć? Dlaczego zwlekał Guardiola z dwiema zmianami odświeżającymi ofensywę aż do 89. minuty?! Dlaczego jego podwładni znienacka, wbrew kultywowanym z nieludzką konsekwencją zwyczajom, ewidentnie samoograniczali się w zamiarach ofensywnych? I wreszcie – skąd w rewanżu wzięła się kryminalna postawa środkowych obrońców Manchesteru City, którzy w kilkadziesiąt sekund zrujnowali początek dla gospodarzy wręcz wymarzony?! Podobnie brzmiące pytania można wysypywać dłużej, zresztą w środę przez cały wieczór po obu stronach roiło się od szokujących niedoróbek, to było widowisko tyleż rozkoszne w oglądaniu, co zawalone błędami, które w tenisie czy siatkówce nazwalibyśmy niewymuszonymi.

Przede wszystkim samych siebie nie przypominali jednak (zwłaszcza tydzień temu) piłkarze City, którzy znów akurat w Lidze Mistrzów postanowili dać swoje bodaj najsłabsze popisy w sezonie. Blogowałem niedawno o tajemniczym rozszczepieniu osobowości doznawanym w rundach wiosennych tych rozgrywek przez Barcelonę – na wyjazdach jej piłkarze ledwie łażą (stosunek bramkowy 2-13 i ledwie jedna wygrana w ostatnich siedmiu próbach), a na własnym stadionie rozszarpują rywali na strzępy (23-4 w identycznej liczbie meczów). Dysproporcja niespotykana, nikt inny nie panuje u siebie, by w gościach przepraszać, że nie zdjął korków, i nadstawiać uszu do wytargania. Podobne rozdwojenie widać u piłkarzy z Manchesteru, tyle że oni truchleją nie poza miastem, lecz po przekroczeniu granic Ligi Mistrzów. Czy też, jak kto woli – głupieje tam Guardiola, który planuje mecz i reaguje w trakcie meczu inaczej niż na co dzień. I niech nikt nie usiłuje mi wmawiać, że w tych rozgrywkach „poziom wymagań rośnie”. Tutaj też wpadasz na ten sam Tottenham, którego w angielskiej Premier League jesienią 2018 r. stuknąłeś na wyjeździe 1:0 (pozwalając mu oddać jeden celny strzał!), któremu wiosną 2018 r. włożyłeś na jego stadionie 3:1, którego jesienią 2017 r. zniszczyłeś 4:1 (honorowy gol wpadł mu w doliczonym czasie gry).

Kto wie, może sam kataloński trener również, wbrew deklaracjom składanych na konferencjach prasowych, coraz dotkliwiej odczuwa niedosyt związany z dorobkiem w Europie, może z tego powodu przekombinowuje, może przytomność umysłu zakłóca mu świadomość, że w fazie pucharowej wystarczy pojedynczy fałszywy ruch, by zaprzepaścić wszystko? Wiem, zapędzam się, wnikanie w czyjąś głowę bez użycia jakichkolwiek narzędzi to wątpliwa metoda badawcza, ale tutaj niemal każda opinia jest czystą spekulacją. Kolejne porażające dane: otóż w środowy wieczór Manchester City stracił u siebie tyle samo goli, ile wpadło do jego siatki we wszystkich (!) poprzednich meczach rozegranych u siebie w tym roku kalendarzowym. We wszystkich 12 razem wziętych! W głowie się nie mieści. Rozregulowuje się ta błękitna maszyneria, jakby wciągała ją czarna dziura.

Guardiola pozostaje oczywiście trenerem wybitnym, na futbol w XXI wieku wpływającym chyba bardziej niż ktokolwiek inny. Jego klasę podziwiamy w olśniewającym, demonstrowanym tydzień w tydzień stylu gry każdego zespołu, który prowadzi. Jeśli odmówimy wielkości nawet Katalończykowi, to będziemy musieli uznać, że wielkich szkoleniowców nie ma wcale – nawet Jürgenowi Kloppowi, który po stworzeniu pięknego świata w Dortmundzie stworzył piękny świat w Liverpoolu, zaraz jakiś mądrala może wytknąć, że nie zdobywa trofeów, zawala finały i w ogóle przegryw. Niewykluczone jednak, że z Ligą Mistrzów ma problem, ba, że ów problem będzie narastał. Guardiola słyszy, co mówią fachowcy i niefachowcy, opowieść o przekleństwie związanym z tymi rozgrywkami wtłaczają mu do głowy sezon w sezon, coraz trudniej się od tego harmidru odciąć. Skoro tylu ludzi powtarza coś tak uporczywie, to czy można całkiem ich zignorować?

A przecież wszystko może mieć praprzyczynę właśnie w nieokiełznanym zamęcie Champions League, absolutnie osobnej specyfice turnieju, który wiosną nie przebacza żadnej wpadki, na który wszyscy specjalnie się przygotowują, w którym nikt nie jest w stanie objąć kontroli nad sytuacją. Brytyjscy komentatorzy wyławiają od wczoraj z przeszłości rozmaite detale niweczące wysiłek katalońskiego trenera – od trzech odpadnięć pomimo remisu w dwumeczu (z powodu mniejszej liczby goli strzelonych na wyjeździe), przez bramkę niesłusznie odebraną Leroyowi Sane w ubiegłym sezonie, po trzy zmarnowane przez jego piłkarzy rzuty karne. W środę nastąpiła chyba kulminacja, wszak gol Llorente, który teraz został słusznie uznany, za półtora miesiąca nie miałby prawa być uznany. Sędzia miałby obowiązek go unieważnić zaraz po czerwcowym finale – z dnia na dzień, niech to dunder świśnie, przeniesiemy się do zupełnie innej rzeczywistości! Bo interpretacja ofensywnych zagrań ręką w polu karnym znów się zmieni.

47 myśli na temat “Guardiola widzi ciemność

  1. „Guardiola(…) na futbol w XXI wieku wpływającym chyba bardziej niż ktokolwiek inny.”

    IMO przecenia się wpływ Guardioli na futbol, nawet obecna Barcelona ma niewiele wspólnego z jego ideami. Gdybym miał paluszkiem wskazać, to na wspomnianego w tekście Kloppa padłby wybór.

    Polubienie

  2. Zależy co kto lubi… – jeden pomarańcze, a drugi jak mu nogi śmierdzą (stare powiedzenie). Ja lubię obu i to pomimo, że obaj w fazie pucharowej LM mają pod górkę.

    Polubienie

  3. Uderzyła w przedramię/łokieć (trzymany przy ciele) i opadła na biodro. Ogólnie przepisy dot. zagrywek ręką od czasu wprowadzenia VAR wymagają radykalnych zmian w interpretacji, vide finał MŚ czy karny dla United z PSG.

    Polubienie

  4. Na wszystkich powtórkach to widać. Piłka dwukrotnie zmienia rotację, dość oczywistym jest, że jej kontakt z Llorente również był podwójny.

    Polubienie

  5. Ręki już nie miał gdzie podziać, miał ją przy ciele, nie wykonał nią ruchu, przecież nie utnie jej sobie.
    Poza tym, jak słusznie zauważył chyba Podoliński, można mieć wątpliwość, czy on w ogóle widział nadlatującą piłkę.

    Polubienie

  6. Osobom kwestionującym dokonania Guardioli w Bayernie niezmiennie zadaję jedno i to samo pytanie, które zasadniczo kończy temat: uważasz, że trzy razy półfinał LM z rzędu to porażka? No to wymień wszystkie drużyny w historii, które pod wodzą jednego trenera tego dokonały. Skoro to takie proste, to pewnie jest ich kilkanaście, albo co najmniej kilka… ups…

    Polubienie

  7. No jest ich „co najmniej kilka” i wymienienie ich nie jest trudne. Tak na szybko ci, których pamiętam:
    Van Gaal – Ajax – 95-97
    Lippi – Juve – 96-99 (4 sezony)
    Del Bosque – Real – 00-03 (4 sezony)
    Ancelotti – Milan – 05-07
    Ferguson – ManUtd – 07-09
    Guardiola – Barca – 09-12 (4 sezony)
    Mourinho – Real – 11-13
    Guardiola – Bayern – 14-16
    Zidane – Real – 16-18

    Polubione przez 1 osoba

  8. @0twojastara

    Imho tylko na jednej było widać wyraźnie. Nawet komentatorzy w tvp (wiem, słaby punkt odniesienia, ale jednak) w oparciu o te pozostałe powtórki mówili, że dotknięcia ręką nie było. Co swoją drogą było dość dziwne, bo chwilę wcześniej widzieli tę jedną powtórkę, która pokazywała wszystko jak na dłoni. I też zwróciłem uwagę, że akurat tej powtórki sędzia nie obejrzał.

    Polubienie

  9. W minionych latach to tylko Real Madryt, ale musiałem się cofnąć ładnych kilka miesięcy, więc osiągnięcie Guardioli jest rzeczywiście unikatowe. Jak lato, opady śniegu w Norwegii południowej, kulturalny kierowca w BMW i kilka innych rzeczy, których nie było w zeszłym tygodniu, ale wcześniej owszem.

    Zrobił z Bayernu, nałogowego finalisty i aktualnego tryumfatora LM, drużynę na miarę półfinałów i bezbłędnie klepiącą Duisburgi.
    Z ManCity, na dzień objęcia schedy półfinalisty LM, zrobił regularnego ćwierćfinalistę i drużynę fantastycznie sześciopunktującą Huddersfieldy i Cardify.

    W ostatnich sześciu latach w fazie pucharowej LM poradził sobie z dużym rywalem raz, dzięki świetniej końcówce Bayernu z Juventusem, kiedy to przestali „Niemcy” Guardiolować (podawanie w bok bez sensu aż obrońcy rywala pójdą spać, a wtedy akcja skrzydłowego, bardzo zabawny plan na Juventus), a zaczęli grać w piłkę nożną (dużo podań do przodu i dośrodkowań, próby oddawania strzałów) i z 0:2 się zrobiło 4:2.

    Ja nie kwestionuję wcale wybitności tego typa (choć chciałbym, bo tego bezhołowia piłkarskiego, które wymyślił po prostu nienawidzę). Trener, który potrafi wychrzanić bulion (czyli 10 do potęgi gazylion) monet i utrzymać szatnie w porządku, a do tego sprawić, żeby grała skutecznie, to nie jest trener byle jaki. Mało tego – styl, w jakim Bayern rozbijał Eintrachty tego świata, a ManCity inne Watfordy, daje mnóstwo satysfakcji. Drużyny Guardioli naprawdę pięknie potrafią dominować ligę. Muszą tylko być bogatsze od innych, ale to przecież wcale nie każdemu wystarczy. Myślę, że może nawet Guardiola, ze wszystkimi swoimi atutami, jest w top 5 trenerów obecnie pracujących (choć pewnie nie). Stawianie go jednak bezpośrednio w okolicach szczytu, przed Simeone, Kloppem, czy Allegrim, jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

    Polubienie

  10. @Airborell, @Black_Spider, @Koziołek, ok, ale ja nie pisałem, że takich przypadków nie ma wcale, tylko że takie pytanie zazwyczaj zamyka usta krytykom, że zazwyczaj nie potrafią na szybko wymienić zbyt wielu przypadków (poza oczywistym ostatnim).

    I teraz sami powiedzcie: znalezienie się w takim, nadal niewielkim towarzystwie, to jest porażka? Nie mówię, że Guardiola wycisnął maksa z Bayernu. Jednak o żadnej obiektywnej porażce nie może być mowy. Między odniesieniem sukcesu a poniesieniem porażki w tak złożonym projekcie, jakim jest bycie trenerem, jest szersze spektrum wyników.

    Zresztą dokładnie, KOZIOŁEK, o tym napisałeś w ostatnim akapicie swojej wypowiedzi i w zasadzie przyznałeś mi rację: trzykrotny półfinał LM z Bayernem to nie powód, żeby pracę Guardioli w Bayernie określić porażką. Tylko o to mi tutaj chodziło.

    Polubienie

  11. „Zrobił z Bayernu, nałogowego finalisty i aktualnego tryumfatora LM, drużynę na miarę półfinałów i bezbłędnie klepiącą Duisburgi. Z ManCity, na dzień objęcia schedy półfinalisty LM, zrobił regularnego ćwierćfinalistę i drużynę fantastycznie sześciopunktującą Huddersfieldy i Cardify.”

    Starczy nieco poczytać o statystyce, szczególnie w kontekście takiego sportu, jak piłka nożna, gdzie o wyniku pojedynczego meczu, często przesądza jakaś kompletnie niezależna od trenera pierdoła, żeby zrozumieć, o czym świadczy to, co sam napisałeś powyżej – z naciskiem na regularne, istotne statystycznie, masakrowanie Duisburgów i Cardifów.

    Z kolei w fazie pucharowej LM ze względu na system play-off w dwumeczu, wpływ czynników zewnętrznych na wynik jest tak duży, że potrzebowałbyś o wiele większej próbki, niż trzy-cztery sezony w jednym klubie, żeby cokolwiek statystycznie uzasadnionego móc powiedzieć na temat wyników trenera, który stosunkowo regularnie do tej fazy dochodzi.

    Polubienie

  12. @MICHAŁ ZEMEŁKA
    Dziwny sposób argumentacji.
    Uważasz, że wynik 1:27 to porażka? To wymień wszystkich w historii, którzy kandydowali na to stanowisko i dostali co najmniej 1 głos.
    X porażek Gołoty o MŚ to porażka? To wymień wszystkich tych co tyle razy byli pretendentami.

    Pana pytanie kończy temat, bo zniechęca do rozmowy, a nie dlatego, że czegoś dowodzi.

    Polubienie

  13. „Pana pytanie kończy temat, bo zniechęca do rozmowy, a nie dlatego, że czegoś dowodzi.”

    Skoro tak, to pozwolę sobie się nie odnieść. Zwłaszcza, że dziwne to jest zrównywanie sromotnej klęski (1:27) z byciem trzy razy z rzędu wśród czterech najlepszych drużyn klubowych Europy*.

    To pierwsze, jak by nie patrzeć, jest porażką, to drugie już zależy od punktu odniesienia (na co mimowolnie zwrócił również uwagę @Airborell) i jest – mimo wszystko – nie lada wyczynem.

    Widać to chociażby po liście klubów, którą podrzucił @Black_spider – czy widzisz na niej jakieś przypadkowe drużyny, przypadkowych trenerów, o których można powiedzieć, że znalazły się na tej liście przede wszystkim nie z powodu formy, którą prezentowały przez trzy sezony z rzędu?

    *(zgodnie z systemem rozgrywek, bo – jak poruszono wyżej – statystyka może mieć inne zdanie na ten temat)

    Polubienie

  14. Nazwanie czegoś „sromotną klęską” jest subiektywne.
    „To pierwsze, jak by nie patrzeć, jest porażką”
    Porażka w półfinale jest porażką, 1 punkt może być sukcesem.
    Problem w tym, że do pokazania, że coś nie jest porażką używa Pan argumentu „to wymień”, a gdy pada inny przykład to sam Pan pokazuje, że argument tego rodzaju jest bez sensu, bo wymieniać Pan nie chce.
    Odnoszę się tylko do sposobu argumentacji, a nie do Guardioli.

    Polubienie

  15. „Zależy co kto lubi… – jeden pomarańcze, a drugi jak mu nogi śmierdzą (stare powiedzenie). Ja lubię obu i to pomimo, że obaj w fazie pucharowej LM mają pod górkę.”

    Że niby Klopp ma pod górkę? Odkąd jest w Liverpoolu nie przegrał dwumeczu w europejskich pucharach (3 edycje). Przegrał 2 finały (łącznie 3), ale biorąc pod uwagę kim grał, z kim przegrał, i w jakich okolicznościach, to trudno go za to winić.

    Polubienie

  16. Ależ to, co uprawiasz, to jest demagogia, a nie argumenty. Bycie przez trzy kolejne sezony wśród czterech najlepszych drużyn Europy nie świadczy o tym, że trener jest słaby i tyle. A z takimi opiniami się spotkałem i tylko z tym tutaj polemizuję.

    Mamy tak:
    Van Gaal – Ajax – 95-97 – Co za trener!
    Lippi – Juve – 96-99 (4 sezony) – Co za trener!
    Del Bosque – Real – 00-03 (4 sezony) – Co za trener!
    Ancelotti – Milan – 05-07 – Co za trener!
    Ferguson – ManUtd – 07-09 – Co za trener!
    Mourinho – Real – 11-13 – Co za trener!
    Zidane – Real – 16-18 – Co za trener!

    Guardiola – Barca – 09-12 (4 sezony) – Cienias! Z takim składem każdy by potrafił.
    Guardiola – Bayern – 14-16 – Cienias! Heynckes zostawił mu samograj a on go zepsuł.

    Rozumiesz? Każdy inny trener, który ma podobne osiągnięcia jest wielki, tylko Guardiola słaby? Przecież to absurd!

    Polubienie

  17. Ale jaja, ale jaja!
    Jak zwykle tego typu dyskusje zamieniają się w licytację o wyższości Świąt. Dlatego poleciałem niezbyt eleganckim żartem, w naiwności licząc, że może uda się jej uniknąć. Tymczasem rozszerzyła się ona na grupę trenerów, którzy w ostatnich latach odcisnęli na współczesnej piłce swoje piętno, bo powiedzieć swoją pieczęć to stanowczo za mało. I wszyscy oni, a także ich drużyny, mieli swoje lepsze i gorsze momenty.
    To, z którego punktu ich oceniamy, to bardziej sprawa gustów niż obiektywnych kryteriów, bo nawet pomysły na piłkę mieli różne.
    Wczoraj mogliśmy obejrzeć drużynę jednego z wielkich wymienionych, drugą pod rząd, która pod jego kierownictwem obniża loty. Bo Napoli tak jak wcześniej Bayern zjeżdża z poziomu od dwóch miesięcy.
    Właśnie zaczynamy obserwować madrycki eksperyment… – jeden z wielkich piłkarzy ostatnich lat dostał jako absolutny debiutant wielką drużynę i poprowadził ją do trzykrotnego triumfu w LM, a teraz wrócił z zadaniem jej przebudowania. Czy jeżeli nie uda mu się wrócić z nią na pudło to pomniejszy to jego wcześniej osiągnięty sukces?

    Polubienie

  18. Ale nam się dyskusja rozpasała. Mam wrażeniem iż problemem jest że ludzie używają tych samych słów, ale inaczej pojmują ich znaczenie i stąd masa nieporozumień. A ostatnie trendy nakazują w takich wypadkach zakopać się w okopał własnych poglądów i walić w inne okopy.

    Przykładowo, prawdziwym jest stwierdzenie, iż Guardiola nie udźwignął oczekiwań i nie osiągnął wyznaczonego sukcesu, ale również prawdziwym jest stwierdzenie że nie poniósł w Bayernie wielkiej porażki. Nic nie jest czarno-białe, na filmwebie też można dawać oceny inne niż 0 i 10, choć tak wielu o tym jakby nie wiedziało.

    Od Guadrioli z Bayernem, oczekiwano że zrobi to co Zidane zrobił z Realem – nałogowego wygrywacza LM. To miał być twór ostateczny, drużyna perfekcyjna, która jeśli przegra, to ze sobą, bo przecież nie z rywalem. Skończyło się na 3 tytułach i trzech półfinałach, co jest również zacnym wynikiem, wartym uszanowania, więcej trofeów Bayernowi przynieśli chyba tylko Lattek, Hitzfeld i Heyckess. Porównałbym to do Mourinho w CFC, gdzie też były ligowe rekordy, fura trofeów, ale LM zabrakło, co po wygraniu jej z Porto, odbierano jako porażkę.

    To że z Guardioli zarząd Bayernu nie był w pełni zadowolony, najlepiej świadczy to iż nie przedłużyli z nim umowy i nawet o to nie zabiegali. Zakulisowe doniesienia wskazują, że obie strony miał siebie dość.

    Ale „porażką na całej linii” nijak nie można tego nazwać. Porażką byłoby zwolnienie po pół roku, a nie wygranie iluś trofeów. Giardiola nie tylko je wygrywał, ale bił przy tym rekordy, na tym etapie sezonu, Bayern miał matematycznie zdobytego mistrza, i 20 pkt przewagi, teraz pod Kovacem, odpadł w marny sposób z LM, a w lidze bije się z potężną Borussią, której obecny potencjał kadrowy jest taki, że za gwiazdę robi tam facet który w Barcelonie z ławki się nie podnosił, a kolejną kolo który ostatnie lata
    miast robić karierę, ładował srebrniki z Rosji i Chin. I nikt nie powiedział, że ten tytuł Bayern już wygrał, choć prowadzi o ten mocarny jeden punkt.

    Polubienie

  19. @Michał Zemełka
    „ok, ale ja nie pisałem, że takich przypadków nie ma wcale, tylko że takie pytanie zazwyczaj zamyka usta krytykom, że zazwyczaj nie potrafią na szybko wymienić zbyt wielu przypadków (poza oczywistym ostatnim). […] Zresztą dokładnie, KOZIOŁEK, o tym napisałeś w ostatnim akapicie swojej wypowiedzi i w zasadzie przyznałeś mi rację: trzykrotny półfinał LM z Bayernem to nie powód, żeby pracę Guardioli w Bayernie określić porażką. Tylko o to mi tutaj chodziło.”

    Przecież nie może przecież chodzić tylko o jedną, tę konkretną rzecz, której są dwie. Tak się zupełnie nie da rozmawiać.

    „Starczy nieco poczytać o statystyce […]”, by wypisywać o niej różne rzeczy w internecie. Można się też wtedy nauczyć testu \chi^2. Jest tylko ryzyko, że ktoś zawodowo wykładający matematykę się złośliwie pozna na wiedzy adwersarza.
    Ad rem: Próbka i statystyka testowa: w ostatnich sześciu latach Guardiola z siedmiu poważnych starć w fazie pucharowej LM przebrnął przez jedno. Próbka ma 7 rekordów, więc z poziomem istotności nie szalejemy – niech będzie 0,1. Hipoteza zerowa: prawdopodobieństwo p wygranej przez Guardiolę nie jest mniejsze niż 1/2. Hipoteza alternatywna: to prawdopodobieństwo jest mniejsze. Krytyczny poziom istotności (w tym przypadku: prawdopodobieństwo odniesienia co najwyżej jednego sukcesu przy p=1/2) to 0,0625. Ups. Hipoteza zerowa odrzucona. Mamy zatem statystycznie uzasadnione zdanie, że Guardiola starcia z poważnymi rywalami w LM raczej przegrywa, niż wygrywa.

    Mój kolega, dr Lucjan Kowalski, bardzo ładną książkę ze statystyki napisał. Polecam.

    Polubienie

  20. No to skoro rozwijasz temat statystyki, to dlaczego jednocześnie pomijasz fakt regularnego łojenia większości przeciwników i skupiasz na kilku porażkach? Tak się zupełnie nie da rozmawiać. 😉

    Poza tym wydaje mi się, że mimo znajomości apartu statystycznego ignorujesz fakt, jak duży wpływ na wynik pojedynczego meczu piłkarskiego (w kontraście do np. meczu koszykówki) ma szczęście.

    Biorąc pod uwagę ostatnią porażkę Guardioli: wystarczyłaby inna kamera/interpetacja sędziego przy bramce Llorente i raczej Młoty by nie wróciły do meczu i nie byłoby tej dyskusji. Albo gdyby Aguero w doliczonym czasie gry nieco szybciej się wracał i nie „spalił”, albo któryś z obrońców zaspał, albo, albo, albo…

    W meczu piłkarskim jest tyle „albo”, na które trener ma znikomy lub wręcz żaden wpływ, że ocena przez pryzmat wyniku i to na dodatek pojedynczego/-ych meczu/-ów to modelowa pułapka poznawcza zwana właśnie „efektem wyniku” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Efekt_wyniku).

    Bardzo charakterystyczną egzemplifikacją tego zjawiska była kilka sezonów temu Borussia Dortmund, która od początku sezonu przez bardzo długi czas odnosiła tak słabe wyniki, że kręciła się w pobliżu strefy spadkowej (czy nawet już w niej była, z pamięci piszę, nie chce mi się sprawdzać nieistotnych detali). Zdaje się, że jeszcze w drugiej części sezonu wciąż była kandydatem do spadku. A jednocześnie specjaliści od statystyki bodaj (też z pamięci) z Midtjylland twierdzili, że Borussia cały czas gra jedną z najlepszych piłek w Europie a jej niska pozycja w tabeli to kwestia splotu pechowych okoliczności. Po kilkunastu kolejkach. Przez pryzmat wyników trener był dawno do wywalenia, nie radził sobie z sytuacją, porażka, dramat, itd. Przy głębszej analizie statystycznej stwarzanych okazji własnych i dopuszczania przeciwnika do sytuacji nic nie wskazywało na jakąkolwiek zapaść.

    Polubienie

  21. Guardiola to jest facet, który wygrywa średnio jeden puchar na 23 spotkania, a o jego osiągnięciach świadczy to, że jego wygrywanie w (przehajpowanej) lidze angielskiej teraz nazywane jest wygrywaniem z Watfrodami, podczas gdy jeszcze niedawno była to wszechpotężna liga, która ponoć zmieli tiki takę Guardioli. Wychodzi na to, że mieli ją Guardiola i to bynajmniej nie graczami mocnymi fizycznie. Dla porównania tak oklaskiwany Klopp nie wygrał absolutnie niczego w Liverpoolu od kilku lat (!), więc jeśli Guardiola jest słaby, to kto w ogóle jest dobry? Klopp, Mourihno? Zidane przegrywający ligę 17 punktami? Facet w CV ma też 2 ligi mistrzów, czyli tyle co Ferguson, Mourihno, o jedną mniej od Carlo i Zidana. Bajki, o tym, jak łatwo się z Messim zdobywa LM można sobie opowiadać, gdy się zobaczy, że od odejścia Guardioli ten Messi w siedem lat zdobył całą jedną ligę mistrzów więcej i przez cztery lata z rzędu odpadał w ćwierćfinałach (mając Iniestę, Neymara, Suareza). Kibice piłkarscy są po prostu już tak histerycznie na tu i teraz, że w ciągu doby potrafią spuszczać cały dorobek najlepszych trenerów świata. BTW jak Guardiola decydował się na Bayern w styczniu, to była to grupa przegrywów, która nie tylko non stop przegrywała finały w LM, ale też dostawała bęcki do Borussi Kloppa w Niemczech.
    Oczywiście, że Guardiola ma wady, coraz bardziej widoczne, ale jego rola polega na tym, że na ten moment wciąż tworzy system, który daje największe prawdopodobieństwo na wygranie spotkania w dowolnym momencie czasowym sezonu w możliwie najdłuższej perspektywie. Drużyna, która chce mistrzostw ligi powinna brać go w pierwszej kolejności. Drużyna, która woli ligę msitrzów, a liga krajowa ich nie interesuje albo jest łatwa (Juve, PDG) powinna brać kogoś innego, ale ten ktoś też nie daje aż tak dużego prawdopodbieństwa (patrz ostatnie lata Mou i Ancelottiego).

    Polubienie

  22. „dlaczego jednocześnie pomijasz fakt regularnego łojenia większości przeciwników”

    Dlaczego pomijam Duisburgi w teście dotyczącym topowych rywali z fazy pucharowej LM? No cóż, bo Duisburg nie jest takim rywalem i nie gra w tej fazie…
    Dlaczego pomijam te mecze tak w ogóle? Kurka, przecież nie pomijam. Sam za to chwaliłem tego łysego drania.

    „jak duży wpływ na wynik pojedynczego meczu piłkarskiego (w kontraście do np. meczu koszykówki) ma szczęście”

    to się nazywa wariancja i oznacza zwykle \sigma^2 🙂
    A tak poważnie: obliczenia mówią jednoznacznie, że zawsze Pep jakoś tego szczęścia nie ma, gdy przychodzi do poważnego grania w LM. Pech to może być 0 z 2, czy 1 z 4, ale 1 z 7 to już tendencja (czego dowiódł mój test). Może to jest tendencja do przewlekłego posiadania pecha. Ale tendencja.

    „[…]Borussia[…]”

    Ładny przykład wprowadzony pięknym słowem „egzemplifikacja”. Podziwiam 🙂
    Ale specjaliści w chwaleniu BVB wtedy tacy zgodni nie byli. I wcale nie chodziło o rypnięcie do strefy spadkowej (było było!).
    Kurka, dawno to było, więc strona xG jeszcze nie działała. A chętnie bym sprawdził jak bardzo kantujesz 😛

    Polubienie

  23. ” Dla porównania tak oklaskiwany Klopp nie wygrał absolutnie niczego w Liverpoolu od kilku lat (!)”

    Nie wiem czy to porównanie jest adekwatne, porównywać Guardiolę można w EPL tylko z Żoze, tylko on w ostatnich latach miał podobne sumy na usługi, gdzie pozostali giganci finansowo jadą w innej lidze. City od przejęcia przez szejków, są miliard na minusie, jeśli idzie o bilans transferowy, a sam Guardiola zrobił z tego koło 400 mln. Jest już zresztą od dawna liderem wydatków, żaden trener nie miał tak dotowanych zespołów, nawet Żoze, który karierę ma prawię przez dekadę dłuższą.

    ” Zidane przegrywający ligę 17 punktami?”

    a iloma punktami Pep przegrał swoją pierwszą angielską ligę?

    „BTW jak Guardiola decydował się na Bayern w styczniu, to była to grupa przegrywów, która nie tylko non stop przegrywała finały w LM, ale też dostawała bęcki do Borussi Kloppa w Niemczech.”

    Jak Guardiola decydował się na Bayern, ten miał gdzieś 15-20 pkt przewagi nad Borussią i był głównym faworytem do LM.

    Polubienie

  24. Całe spektrum opinii od „idiota, co wziął Bayern wszechczasów i nawet to zepsuł” do „król wygrywania lepszy niż sir Alex”. Szukam kolegę do posiedzenia pośrodku.

    Polubienie

  25. „Szaleństwa ligomistrzowej nocy wydatnie podnoszą jakość życia… ale… skłaniają do wygłaszania Ostatecznych Prawd i Podsumowań”
    Przepraszam Rafale za przeróbkę, ale zamieszałeś strasznie. I jeszcze to bicie się z własnymi myślami, zadawanie mnóstwa pytań, na które sam nie możesz znaleźć odpowiedzi. Nic dziwnego, ze każdy próbuje znaleźć klucz do mądrości. A przecież w tym meczu było wszystko… – nawet plusy ujemne i minusy dodatnie, wystarczyło się cieszyć niesamowitym widowiskiem.
    P.S.
    Trenerom piłkarskim można podpowiedzieć jedno (również tym wielkim wymienionym w dyskusji)… – jak osiągniecie sukces, natychmiast przechodźcie (bez względu na wiek) na emeryturę i trzymajcie się jak najdalej od piłki. Inaczej sukces stanie się waszym przekleństwem.

    Polubienie

  26. Guardiola jest trenerem świetnym, nie mam co do tego wątpliwości, ale jednocześnie zdziwionym, że nie wspominacie nic – szczególnie, że jesteśmy w kontekście środowych zmagań – o Pochettino. Pochettino czarodziej, jak to śpiewają, ale tak naprawdę trener niezwykle cierpliwy, rzetelny i konsekwentny. Porównajcie potencjał jego drużyny do potencjałów drużyn dowodzonych przez innych trenerów, których wymieniacie.

    Niezależnie od powyższego, muszę się zwierzyć, iż wciąż nie mogę wyrzucić z głowy rewanżu City – Tottenham w Lidze Mistrzów, Dzisiaj był City – Tottenham 3: Zemsta Pepa, ale to mecz do zapomnienia, pomimo, że naprawdę dobry. Tamten nie. W ogóle, Totki są wspaniała drużyną i nastrajają mnie znaczenie bardziej optymistycznie nawet niż Ajax. Ajex to gówniarzeria, marvelowska superprodukcja o efektach specjalnych, Tottenham bohater hemingway’owski.

    Skazywany na porażkę, nazywany pechowcem, zmagał się z żywiołem City, tak jak rybak Santiago z morzem, marlinem i rekinami, Ten mecz to w ogóle było piłkarskie odbicie utworu „Stary człowiek i morze”. Złapał Tottenham tego ogromnego śledzia na hak dwoma bramkami Sona, do samego końca walczył o jego utrzymanie, i choć przegrał mecz (rekiny także obżarły wielką rybę holowaną przez Santiago), to w rywalizacji zwyciężył (!)

    W trakcie dwumeczu stracił swoich najlepszych ludzi, ale nie pytał komu bije dzwon. Gdy w rewanżu Sissoko doznał kontuzji i musiał zejść z boiska, to jakby protagonista powyższej powieści przebłysnął, który nie chciał opóźniać odwrotu kompanów ostrzeliwanych przez (przepraszam, ale wierne odniesienie książkowe) górujących uzbrojeniem faszystów. Starcił karwa kuter dający zarobek dla rodziny (Mieć i nie mieć), ale się nie poddał i wziął kurs narażając życie.

    Ten mecz i Tottenham mówią nam: „Śłońce też wschodzi”. Mnie osobiście – chłopu na granicy smugi cienia – przypominają, że warto dzień za dniem walczyć ze światem, a nawet niekoniecznie walczyć, tylko kochając go zmagać się pomimo świadomości, że nie zawsze się wgrywa, bo czasem jednak. Zawsze jest nowy dzień, ale wcale nie beztroski z górki wio, ale taki, za który trzeba wziąć odpowiedzialność..

    Wesołych Świąt, i życzę Wam w życiu takiej postawy jak Tottenhamu. Howgh!

    Polubienie

  27. Chciałbym, ale nie wiem czy ten Ajax zobaczymy w finale. Ale na pewno kilku tych chłopaków będziemy regularnie oglądać w rozgrywkach LM i LE i to nie tylko na jesieni. A za ich przykładem pójdą następni… – to nie jest ich i Ajaxu ostatnie słowo, tak jak oni nie są pierwsi w historii klubu.
    P.S.
    Szkoda, że nasza myśl szkoleniowa błądzi własnymi ścieżkami, albo próbuje szukać wzorów wśród piłkarskich potentatów. Choćby doświadczenia Milika powinny nas przekonać, że to Ajax mógłby być dla nas dobrym wzorem. Bo jak na razie to odnoszę wrażenie, ze nasze talenty rozkwitają bardziej wbrew niż dzięki systemowi.

    Polubienie

  28. A może na najwyższym wyrównanym poziomie LM w tych kilku kluczowych meczach najwięcej do powiedzenia ma przypadek, a to która drużyna którego ma trenera nie jest kluczowe ?
    Aż się boję tych słów, tylu na forum fachowców i analiz…

    Polubienie

  29. My fani bloga możemy czuć się mocno uprzywilejowani. Felieton „Dostatnie tango w Paryżu” mogliśmy przeczytać o tydzień wcześniej niż czytelnicy Wyborczej.

    Polubienie

  30. Akurat 3x półfinał LM z rzędu nie jest czymś niezwykłym. Dokonywali tego (lub więcej): Zidane (Real), Ancelotti (Milan), Guardiola (Barcelona, Bayern), Hitzfeld (Bayern), Del Bosque (Real), SAF (Manchester United), Lippi (Juventus).

    Można wręcz powiedzieć, że 3x półfinał LM z rzędu nie jest zależny od trenera, a od tego czy klub jest wagi ciężkiej i akurat nie ma w nim bałaganu, bo udawało się to tylko Realowi, Barcelonie, Bayernowi, Milanowi, Juventusowi i Manchesterowi United. No i Chelsea tego dokonała, ale z różnymi trenerami, co dodatkowo potwierdza tezę, że to nie jest kwestia wyłącznie trenera. Nie brałem pod uwagę Pucharu Mistrzów, gdzie jednak o to było nieporównywalnie trudniej.

    Polubienie

Dodaj komentarz