DNA Legii i nie tylko

podwojna_helisa

Pogrążony w kryzysie Manchester United na boisku wręcz rzęził, więc w trybie alarmowym powierzono stanowisko trenera byłemu piłkarzowi Ole-Gunnarowi Solskjaerowi. Oczywiście pod hasłem odzyskiwania DNA klubu. I na chwilę zadziałało – poprzednik był z szatnią skonfliktowany, więc oswobodzeni zawodnicy odetchnęli i bawili się grą. Kiedy jednak przestało żreć, to nie tyle zaczęli przegrywać, co runęli w przepaść.

Pogrążona w kryzysie Legia też ratowała się oddaniem drużyny swemu byłemu piłkarzowi – Aleksandarowi Vukoviciowi. Oczywiście pod hasłem przywracania klubowi dawnego DNA, komentatorzy obwołali nawet Serba „warszawskim Solskjaerem”. I na chwilkę, naprawdę króciutką chwilę, zadziałało. Tutaj również poprzednik był nienawidzonym zamordystą (zresztą na tle całej ligi wyróżniał się głównie chamstwem i agresją), więc wyzwoleni zawodnicy odetchnęli i znów polubili grę. Kiedy jednak przestało iść, nie tyle zaczęli przegrywać, co runęli w przepaść. Końcówkę rozgrywek mieli porażająco marną.

Pogrążony w kryzysie (permanentnym, wieloletnim) AC Milan najął swego byłego Gennaro Gattuso piłkarza. Tak, nie pomyliliście się – oczywiście po to, żeby klub odzyskał swoje DNA. I przez pewien czas wyniki się zgadzały. Gra wyglądała beznadziejnie, ale punktów – wbrew logice boiskowych wydarzeń, tak w futbolu bywa – przyrastało. Aż nastąpił krach, gwałtowne osuwanie się w tabeli, szanse na powrót do Ligi Mistrzów zmalały do minimum.

Każda historia wygląda trochę inaczej, łączy je to, że wszystkie opowiadają o zespole grającym skandalicznie słabo w stosunku do finansowych możliwości, oraz to, że wszędzie wyciąganie go z zapaści zlecano trenerowi o niepotwierdzonych kompetencjach i skromnym doświadczeniu. Ale związanemu z barwami przez wiele lat. Każdej nominacji towarzyszyła głośniej lub ciszej artykułowana nadzieja, że do szatni wstrzykujemy DNA klubu, więc znów będzie jak kiedyś. W domyśle – zwycięsko. Solskjaer, Vukovic i Gattuso zdobywali wszak niejedno trofeum.

Owo „DNA” to jedno z najbardziej tajemniczych pojęć w futbolu. Żadna drużyna nie posiada przecież historycznie dziedziczonego kodu genetycznego, lecz kod genetyczny (czy raczej: umiejętności, inteligencję, fizyczną krzepę, charakter itd.) aktualnie tworzących ją zawodników. Nie sposób też zdolności do zwyciężania przenosić z pokolenia na pokolenie drogą kropelkową. Można co najwyżej zarazić szatnię ideą takiego sposobu gry, by dawał oczekiwane rezultaty. Znów jednak zastrzeżenie: bojowy okrzyk, że należy dać z siebie wszystko, wylewać krew, pot i łzy w imię przeszłości klubu oraz umiłowania barw, może wystarczy na mecz albo dwa. Na dłuższym dystansie zadziała tylko i wyłącznie racjonalna praca na treningu.

DNA klubu nie istnieje. Skoro jednak wierzą w nie i w Manchesterze, i w Legii, i w Milanie, to znów potwierdziło się, że wciąż żyje uniwersalny język futbolu. Posługują się z nim w bardzo odległych od siebie światach, nazwałbym go czary-mary abrakadabra.

11 myśli na temat “DNA Legii i nie tylko

  1. „znów potwierdziło się, że wciąż żyje uniwersalny język futbolu”… – dodajmy język „znafców”. który sprowadza się do zwykłego dyrdymalenia o piłce.
    W wydaniu nadwiślańskich „znafców” zaczyna się od DNA (nie tylko klubowego, ale i narodowego) a później jest twórczo rozwijany takim szczytowym poziomem umiejętności piłkarskich jak: – gra serduchem, jeżdżenie na dupie, gra na sto dwadzieścia procent (chociaż to się musi zawsze rozlać jak przelany kieliszek), schemat, sprowadzony do schematyzmu, gra w piłkę bez piłki (wiadomo okrągła i łatwo się na niej przewrócić), gra z kontry (nadwiślańska wersja gry na daleki wypierd), balans, który zawsze kończy się paniczną ucieczką po stracie piłki we własne pole karne i zasłanianiem dupą bramki, gra na nie przegrać (strategia ciężko przerażonych trenerskich nieudaczników). Nawet wprowadziliśmy do światowej piłki nową wersję pressingu, powszechnie podziwiany niski pressing, a indywidualne krycie zamieniliśmy na adorację rywala z piłką przy nodze.

    Polubienie

  2. @alp61
    Jedna rzecz: niski pressing istnieje, stosują go w porządnych klubach i porządni trenerzy, bywa skuteczny i sensowny. Tylko u nas powstała jego karykatura…

    Polubienie

  3. Myślę, że ma to związek z krótką pamięcią kibiców. Z jednej strony świat futbolowy, jak mało który, jest wypełniony gadaniem o tradycji i tym co z niej wynika (a wynika rzekoma prawda), z drugiej kibice mają tendencję do brania status quo i kilku lat wstecz za rzecz historycznie i solidnie umocowaną. Mało kto już pamięta, że jeszcze w latach 80-tych Widzew był uważany za nuworysza, klub który pojawił się znikąd i bezczelnie zaczął obijać uznane potęgi. Dekadę później nikt tak na Widzew nie patrzył, a to zaledwie ćwierć pokolenia. Widzew jest od zawsze, prawda? A jak patrzymy na PSG, City, Chelsea, ba, samą jej wysokość Barcelonę? O Arsenalu postwengerowskim słyszy się komentarze, że musi zachować piękny ofensywny styl, bo takie jest DNA klubu. Klubu, który przez dekady był określany jako „boring Arsenal”. Kibic piłkarski jest istotą histeryczną. Stąd entuzjazm, uniesienia, depresje i także zaćmienia.

    Polubienie

  4. @Rafał
    Oczywiście, że istnieje. Podobnie jak parę innych elementów piłki, o których wspominam. My im tylko nadaliśmy niepowtarzalny nadwiślański sznyt.

    Polubienie

  5. Nie zapominajmy o DNA Realu. W zasadzie, Real sięgnął w tym sezonie DNA, więc zgadza się podwójnie.

    Polubienie

  6. Ale DNA ekstraklasy, to już mamy na pewno. Kunktatorstwo i strach przed śmielszym atakowaniem bramki rywala widać od lat w niemal każdym meczu. Te marne osiągi strzeleckie najbogatszych klubów ligi, o których była mowa w poprzednim wpisie, to niby z czego się biorą.

    Potem się dziwić, że w pucharach obrywają już od kogo się da. Ale tam trzeba ryzykować, atakować, żeby wygrywać, a gdzie oni się tego mają nauczyć (i – co się z tym wiąże – skutecznego bronienia się przed atakami) skoro liga mentalnie utkwiła w PRLu, a większość „hitów” poziomem emocji ustępuje „Smierci w Wenecji” i wygląda, jakby zawodnicy nie wiedzieli, po co są bramki na boisku.

    Polubienie

  7. @ANTROPOID
    Ileż ja bym dał, żeby obecna liga wyglądała jak w PRL-u, chociażby w ostatnim sezonie słusznie minionego ustroju. Grali wtedy Urban, Komornicki, Rudy, Dziekanowski, Ziober, Warzycha i drugi Warzycha. Dziś takich graczy nie mamy szansy zobaczyć. A w pucharach? Górnik bił się na Bernabeu z Realem jak równy z równym, a Lech odpadał po karnych z Barceloną.

    Polubienie

  8. @GREEDOO

    Ależ doskonale to pamiętam 🙂
    Również to, że futbol nieco inaczej wtedy wyglądał – i tego dotyczyło porównanie, jak zapewne wiesz.

    Polubienie

  9. Sądzę, że myślenie magiczne dotyczy również, przynajmniej na razie, Realu Madryt po powrocie Źidane’a. Najpierw usłyszałem, bodaj w Eleven, że teraz powinny powrócić bramki Ramosa, a później kolega z roboty, kibic Realu, gdy wszedłem do jego pokoju, spytał, czy przyszedłem mu pogratulować. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, czego powinienem pogratulować, wszak w 6 dni Real przebimbał wszystkie trofea w tym sezonie. Zbaraniałem, gdy się dowiedziałem: otóż miałem pogratulować zatrudnienia Źidane’a. Mój kolega rozmawiał ze mną, jak gdyby triumfator sezonu 2019/2020 był znany wcześniej niż zwycięzca sezonu 2018/2019. Rozumiem, że w piłce nożnej emocje górują nad rozsądkiem. Rozumiem ambicję hominis sapientis, by zagiąć czasoprzestrzeń. Wszelako uważam, że są jakieś granice dobrego samopoczucia. Owszem, Real jest jednym z największych faworytów przyszłorocznej Ligi Mistrzów. Być może ją wygra. Ale nikt z nas – choćby przesadził z lekturą Hegla i Marksa i choćby dowiedział się od mamy, że jest geniuszem – nie zna przyszłości, więc co najwyżej może mieć arcyfuksa odgadując zwycięzcę. Hominem te, memento!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s