Piotr Zieliński jako perełka. W koronie Barcelony

Wbrew ekstatycznym opiniom o popisie piłkarzy Napoli, którzy po wtorkowym wieczorze pozostają w Lidze Mistrzów niepokonani, uważam, że przeputali wspaniałą szansę.

Przecież przyjęli Barcelonę z atrapami zamiast bocznych obrońców i nacierającą wąsko, absolutnie pustą na skrzydłach; Barcelonę organizującą atak pozycyjny rozwlekły, wysilony i powolny; Barcelonę przekonaną, że należy czym prędzej oddać piłkę Messiemu i modlić się, by go olśniło, to była prawie całość jej repertuaru; Barcelonę, w której nawet Frenkie De Jong zaczął równać w dół; Barcelonę kaleką mentalnie, która przed rewanżem osłabia się (kartki!) na własne życzenie pomimo świadomości, że kadrę pokiereszowały kontuzje… Taką Barcelonę, Barcelonę w wersji rozklapciucha, należy potraktować odważniej, należy ją u siebie pobić, a nie pozwolić uciec z remisem.

Ale nie o całym Neapolu chciałem. Chciałem wywnętrzyć się w kwestii Piotra Zielińskiego (fot. Andrew Medichini, AP), który bardzo mi się we wtorkowym meczu podobał. Aż tak, że zawirowało mi we łbie, iż to piłkarz stworzony dla Barcelony.

Jak wiadomo, do wielkich klubów już go wciskano. Zasadzał się na polskiego rozgrywającego sam Jürgen Klopp – szkoda, że nie wyszło, być może w ubiegłym roku gratulowalibyśmy kolejnemu rodakowi obcałowującemu Puchar Europy. Piłkarz pragnący się spełnić, nawet zjawiskowo utalentowany, potrzebuje trochę szczęścia, a ćwiczyć pod okiem niemieckiego trenera to jak złapać Pana Boga za korki, wspanialszy wychowawca nie istnieje, istnieją co najwyżej równie wspaniali. Nieliczni.

No więc oświeciło mnie, że Zielińskiego bogowie futbolu ukształtowali właśnie tak, by wkomponował się w Barcelonę. Jej ekosystem wydaje się idealny, ten piłkarz najfajniejsze życie mógłby wieść tam, gdzie uprawiają styl gry wymagający kompetencji innych niż gdzie indziej.

Nadawałby się Zieliński do Barcelony z tym swoim maniackim upodobaniem do kierunkowego przyjmowania piłki – gestu służącemu nie temu, by po prostu ją opanować, lecz wyrolowaniu rywala, zanim zdąży pokojarzyć, co się dzieje. Nadawałby się Polak na Camp Nou ze swoją umiejętnością do swobodnego uwalniania się z gęstego tłoku. Z mądrym przesuwaniem się po boisku, dzięki któremu zawsze jest „dostępny”, a gdy już otrzyma podanie, potrafi jednym kopnięciem całkiem przeprojektować atak. Z niechęcią do tracenia piłki, czego Zieliński, powiedziałbym, chyba wręcz się brzydzi. Ze zmysłem do inicjowania natarć, z uzależnieniem od nieustającego kontaktu z piłką. Z umiłowaniem do „małej” gry kombinacyjnej – prowadzonej na niewielkiej przestrzeni. Z refleksem, który pozwala prowadzić tę grę szybko, w razie konieczności rozstać się z piłką bezzwłocznie. Z techniką – bajeczną nie tylko jak na nadwiślańskie standardy. Z subtelnością ruchów. Z zamiłowaniem do zagrań w skali mikro, czasem delikatnych i trudnych do wychwycenia, lecz arcyistotnych dla rozwoju akcji – nawet jeśli nie zaznacza się ich w rubrykach ze statystykami podstawowymi, jak asysty.

Wiadomo, że w Barcelonie nawet więcej niż porządnie wyszkolony wydaje się niekiedy ciałem obcym, zawodnikiem kontrolującym piłkę niechlujnie. Bo tam prawie wszyscy umieją prawie wszystko. Zieliński by nie odstawał – to widać, słychać i czuć.

Nie musiałby też być protagonistą, czego wydaje się szczerze nie znosić – na Camp Nou albo wszyscy patrzą na Messiego, albo wygraną ma przynieść odpowiadać praca wybitnie zbiorowa. Nie byłby Polak perłą w katalońskiej koronie, lecz jedną z perełek. Grałby na swojej ulubionej pozycji półlewego środkowego pomocnika, ale mógłby też manewrować jako półprawy, ewentualnie przefrunąć na skrzydło – uniwersalność stanowiłaby kolejny atut. W rólce jednego z wielu w drużynie rozgrywających nie dorównałby pewnie wirtuozerią Inieście, ale wyglądałby mniej chropowato niż, powiedzmy, Rakitić.

Widzę to, cholera. Widzę, jak Zieliński natychmiast chwyta barceloński rytm. Byłoby w tym rytmie więcej tiki-taki czy mniej – wszystko jedno, wysyłamy na Camp Nou wyrafinowanego multinstrumentalistę, kandydata na członka orkiestry zdolnej do wygrywania wielu skomplikowanych melodii.

Oczywiście fantazjuję. Nie jestem w stanie udowodnić, że intuicja kieruje mnie we właściwym kierunku, i być może nigdy nie nastanie dzień, w którym dostaniemy szansę to sprawdzić. Zresztą mnie też wnerwia, gdy Zielińskiemu zdarza się znikać z boiska, on zbyt często miewa w Napoli mecze, podczas których na wiele minut rozpływa się w powietrzu. Zarazem zdaję sobie jednak sprawę, że każdy piłkarz żyje w bardziej lub mniej sprzyjającym jego predyspozycjom środowisku. Że czasami drobniutki epizod decyduje o przebiegu kariery, w skrajnych przypadkach wpływając na nią fundamentalnie. Obejrzy cię właściwy człowiek, twój agent odbierze kluczowy telefon, błyśniesz w odpowiednim meczu, ktoś ważny będzie akurat poszukiwał gracza o twojej charakterystyce… Wygrywanie sportowego życia można zacząć nawet wskutek przypadku.

Zielińskiemu wiedzie się na razie bardzo przyzwoicie, w Napoli przypada do gustu każdemu kolejnemu trenerowi – Maurizio Sarriemu, Carlo Ancelottiemu, Gennaro Gattuso, wszyscy widzą w nim zasadniczy element drużyny. Ale ja jako psychofan jego talentu wciąż odnoszę wrażenie, że osiadł trochę na peryferiach. Gdy patrzę, jak gra, to analizuję sytuację w trybie warunkowym. Zamiast skupić się na tym, co jest, rozmyślam o tym, co mogłoby być. I aktualnie dotarłem w snach na jawie na etap wyczekiwania, aż w Barcelonie się zreflektują i zrozumieją, kogo przeoczyli.

20 myśli na temat “Piotr Zieliński jako perełka. W koronie Barcelony

  1. Ładnie, nie przeczę. Kuszące, oczywiście. Tylko, że on – moim zdaniem – potrzebuje trenera takiego jak Klopp czy Guardiola, czy nawet ten magik z Lipska, takiego, który wzniesie go z poziomu, na którym jest, na poziom najwyższy. Są na to papiery i jest potencjał. Tylko, że to nie wszystko. Jak słusznie napisałeś, o takich sprawach decydują mikroelementy pozasportowe, a nawet wymykające się zasadom logicznego rozumowania i doświadczenia życiowego. Podsumowując, nie dawałbym Ziela do Barcelony. Czy jest tam w ostatnich latach jakiś uzdolniony młodzian, który rozbłysnął na mistrza? Nie ma. Za to paru takich co obniżyli lot, jak najbardziej. I ten Messi, skaranie boskie 😉

    Polubienie

  2. @stanislaw414
    Zgoda, pod skaraniem boskim mogłoby być krucho, słabo tam ostatnio z rozkwitaniem latorośli. Tyle że ja piszę raczej o ogólnej idei Barcelony, niż o tej konkretnej, aktualnej Barcelonie – tam mi pasuje Zieliński. I wpasowuję go tylko i wyłącznie w styl gry, pomijam kwestie osobowościowo-charakterologiczne.

    Polubienie

  3. Dla nikogo na blogu chyba nie jest tajemnicą, że od dawna jestem fanem talentu Zielińskiego. Mecze Napoli od dłuższego czasu są na mojej liście jednym z głównych cotygodniowych priorytetów, chociaż ostatnio od oglądania ich gry czasami zęby bolą. Dlatego felieton Rafała bardzo mi się podobał, nawet jeżeli momentami był „lekko podrasowany”… – prawo felietonu.

    P.S.
    Piotr będzie pasował do każdej drużyny, grającej szybką, techniczną, kombinacyjną piłkę. Z tego co pamiętam propozycję od Kloppa też już miał i to przed paru laty.
    Niestety u nas postrzegany jest głównie przez pryzmat występów reprezentacji, grającej zgodnie z założeniami PMŚ na daleki wypierd, w której rozgrywanie akcji kierowane jest nie z boiska, tylko z trenerskiej ławki.

    Polubienie

  4. W dodatku Barcelonę wykonującą jakieś dziwne, transferowe konwulsje.

    Braithwaite?… What’s the matter???…

    Polubienie

  5. To mógł być bardzo fajny tydzień dla piłkarskiego kibica.
    Dla mnie rozpoczął się mile w poniedziałek Liverpoolu, wtorek to już polskie święto w LM, a w środę Kat Madrytu sponiewierał kolejny raz Real na własnym boisku i Lyon mógł się podobać (zwłaszcza w pierwszej połowie) nawet wybrednemu kibicowi – kto widział ten wie.
    I tylko ta fatalna wiadomość o kontuzji Lewandowskiego. Wszystko wskazywało na to, że to może być nie tylko najlepszy, ale i rekordowy sezon w karierze Roberta. Był w szczytowej formie, a tu cztery stracone mecze w lidze, jeden w LM i niepokój jak miesiąc przerwy zarzutuje na powrót do formy.
    Pozostaje tylko trzymać kciuki.

    Polubienie

  6. @Alp

    Myślałem, że napiszesz o Piątku, którym pół roku/rok temu wielu już zastępowało Lewandowskiego…

    Polubienie

  7. @Antropoid
    Może bym i napisał. Chociaż z uwagi na jego jednostronność ogłoszenie go następcą Lewandowskiego uważałem zdecydowanie za przedwczesne. Ale jak Kuba strzelił z wolnego bramkę dla drużyny z dna tabeli trzydziestej ligi, niejaki redaktor Kmita zrobił z niego zbawcę reprezentacji jeszcze przed kontuzją Roberta, to przejęcie pałeczki stało się dla mnie oczywiste.

    Polubienie

  8. Przez 70 minut to miał być komentarz o fantastycznej drużynie z Bawarii, która na boisku bez swojej największej gwiazdy potwierdzała przekonanie kierownictwa, że żadne wzmocnienia nie są jej potrzebne, bo wszystko co niezbędne do wygrywania już biega w czerwonych koszulkach.
    Niestety. Wszystko popsuły kibolskie bezmózgi!
    Najwyższe uznanie dla piłkarzy obu drużyn za sposób w jaki dograły mecz do końca.
    P.S.
    Putin powinien zaoferować UEFA i piłkarskim ligom dzierżawę popadających w ruinę „ośrodków resocjalizacyjnych” na Kołymie dla kiboli. Problem byłby tylko w rekrutacji kompetentnego personelu niezbędnego do zapewnienia fachowego personelu niezbędnego do ich resocjalizacji.

    Polubienie

  9. @Otwojastara
    Wybrałem klasyk do oglądania, bo konkurencja była niewielka, a oglądałem mecz na poziomie. którego nie spodziewałem się w ich wykonaniu w dającej się przewidzieć perspektywie.
    Real zasłużył na najwyższe uznanie… – spacyfikować katalońską zabawę piłką to było naprawdę COŚ. Jeżeli taką grę będą prezentować w dalszej części sezonu to mogą wrócić do marzeń o najwyższych celach.
    P.S.
    Nie zdążyłem jeszcze zajrzeć do dyskusji na blogu u Darka Wołowskiego, ale na pewno to nadrobię.

    Polubienie

  10. Ostatnio to już nie taki wielki wyczyn spacyfikować barcelońską zabawę piłką. W porównaniu z najlepszymi czasami ta zabawa mocno kuleje – zwłaszcza na wyjazdach, gdzie co rusz chętni znajdują na nią sposób.

    Do tego Barcelona trochę pokiereszowana kontuzjami, Griezmann póki co lekarstwem się nie okazał, a sam Messi coraz częściej zamiast lidera i demiurga z wpływami sięgającymi prowadzenia klubu zaczyna w takich sytuacjach przypominać primadonnę obrażoną na cały świat, że nie idzie.

    Polubienie

  11. Być może za rzadko oglądam obie kulejące ostatnio drużyny, żeby mieć w pełni precyzyjny pogląd. Z tego co widziałem, to faktycznie niektórym drużynom udawało się momentami przebić przez wymieniającą piłkę Barcelonę, a i przez Real niektóre drużyny przechodziły jak nóż przez masło i na niewiele pozwalały im przed własnym polem karnym.
    Ale wczoraj Real długimi momentami nie pozwalał Barcelonie na wymianę dwóch trzech piłek i to było to COŚ, co nazwałem pacyfikacją.

    Polubienie

Dodaj komentarz