Jak brzytwa

Czasami myślę, że ostygłego José Mourinho rozpala już tylko jedno: gdy musi przekonać własnych piłkarzy, że najbliższy mecz zamierzają przegrać.

Przed pierwszym starciem 1/8 finału Ligi Mistrzów z RB Lipsk, trzy tygodnie temu, przemawiał roznamiętniony. Wyliczał nieszczęścia, jakie się na niego zwaliły, czyli kontuzje uziemiające m.in. liderów drużyny – Harry’ego Kane’a oraz Heung-min Sona. Wyginał język na wszystkie strony, by wyeksponować problemy prześladujące Tottenham, skupić uwagę zebranych dziennikarzy na słabościach swojego zespołu, odmalować beznadzieję nie pozwalającą liczyć na cokolwiek.

Nawet gdyby miał ciut merytorycznej racji, mógł ją przechować i wyłożyć później – zamiast dołować swoich ludzi przed meczem, podnosiłby ich na duchu po meczu. Wybrał inaczej. Nie brzmiał jak charyzmatyczny lider finalisty rozgrywek z ubiegłego sezonu, który czuje, że szlachectwo zobowiązuje, lecz jak trener drużyny małej, który przeprasza, że się wtrąca. Czysty defetyzm. Siał popłoch we własnych szeregach, choć Tottenham przyjmował rywali z minimalnym doświadczeniem w elicie, bukmacherzy uważali londyńczyków za faworytów, eksperci przewidywali wyrównaną rywalizację, a goście również mieli prawo szukać wymówek – na środku defensywy musieli wystawić nastoletniego Ethana Ampadu, który w bieżącym sezonie uciułał 78 minut gry w Bundeslidze.

Gdybym był piłkarzem Tottenhamu, czułbym się przed tamtym meczem jak mierny uczniak, na którego naciera sadystyczny nauczyciel z linijką w dłoni – oby jak najmniej bolało, byle się nie rozryczeć. I tak z grubsza londyńczycy wyglądali na boisku. Niepojęte, że oberwali zaledwie 0:1.

Przed rewanżem Mourinho próbował już obiecywać, że jego piłkarze nie wyjdą na murawę jak barany na rzeź. Chyba mu nie uwierzyli, planu gry też nie mieli, potulnie się poddali. Trener znów więc przywalił im jak rasowy demotywator – oznajmił do mikrofonów, że wszyscy rezerwowi Lipska u niego graliby w podstawowym składzie. Londyńczycy leżeli akurat po dotkliwym 0:3, to jeszcze ich skopał. Nie są nic warci, sezon bezpowrotnie stracony, pozostaje tylko czekać na radykalną przebudowę kadry.

Ten przypadek niezmiennie mnie intryguje. Kompletnie za Mourinho nie nadążam, chyba nawet klasyfikuję go jako zagadkę numer jeden współczesnego futbolu. Nie dlatego, że odkąd zaczął przegrywać, konsekwentnie ześliguje się w hierarchii – zdarza się każdemu, przyzwyczaiłem się, że jako projektant stylu gry stetryczał i przy tych wszystkich dynamicznych Kloppach, Guardiolach czy Nagelsmannach jest jak konny powóz przy samolotach odrzutowych. Uważnie obserwowałem jego degrengoladę i ją wielokrotnie opisywałem, więc właściwie można by sobie wreszcie dać spokój, mówimy w końcu o trenerze, który od 2014 roku nie zajrzał do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a po buncie w szatni Realu Madryt już nigdy nie stworzył wielkiej drużyny. Jako guru zwyczajnie się skończył.

Nie umiem się jednak od niego uwolnić, ponieważ wciąż doskonale pamiętam go jako wodza nad wodzami, futbolowe wcielenie Tecumseha podszytego Machiavellim, który mistrzowsko się komunikuje i manipuluje piłkarzami oraz mediami, i nie mogę pojąć, dlaczego jął komunikować się fatalnie, popisami w mediach drużynie szkodząc, wręcz ją niszcząc. Dlaczego nie modyfikuje swojego zachowania, choć odbiera mnóstwo sygnałów wskazujących mu, gdzie popełnia kardynalne błędy. Dlaczego nawet swój być może główny atut przekuł w fundamentalną wadę. Ilekroć słuchałem go jako telewizyjnego eksperta – gdy akurat nie miał pracy – słyszałem nie tylko wybitnego znawcę piłki nożnej, ale diabelnie inteligentnego faceta i przenikliwego analityka, który zdaje się dysponować wszystkim, co niezbędne, by nieustannie ewoluować i podążać za pulsem rzeczywistości. Mimo to nie zmienia niczego. I potem patrzy, jak nawet uprawiające prymitywny futbol Burnley oddaje w meczu z Tottenhamem aż 21 strzałów.

W każdym klubie powtarza się ostatnio to samo: niegdysiejszy „Special One” publicznie ruga piłkarzy, manifestuje pogardę dla ich umiejętności, pasjami zabiega o alibi na wypadek porażki jeszcze przed poniesieniem porażki, nigdy nie zamierza namawiać drużyny do przejęcia inicjatywy na boisku. Zniechęca. Jeśli miał rację Albert Einstein, gdy twierdził, że szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów, to Mourinho należy zdiagnozować jako regularnego wariata. Co całkowicie unieważniałoby moje rozterki, moje zaciekawienie tym, co szumi w głowie Portugalczyka – świr nie wie, że jest świrem, więc nie podejmie autoterapii.

Oby nie, ciągle tlą się we mnie resztki nadziei, że go odzyskamy. Choć metody stosuje archaiczne, metrykalnie nie powinien jeszcze wchodzić w smugę cienia, w styczniu skończył ledwie 57 lat – przy Nagelsmannie (32), najmłodszym trenerze obecnej Ligi Mistrzów i najmłodszym wśród ćwierćfinalistów w historii, może wyglądać na starca, ale taki Klopp, właściciel najmodniejszego dzisiaj nazwiska w branży, skończy w czerwcu 53, a Maurizio Sarri, usiłujący właśnie przeobrażać Juventus, obchodził już 61. urodziny. José, moja ty świetlista przytomności umysłu, będziesz znów jak brzytwa? Będziesz ostry dla wrogów, nie dla swoich ludzi? Wiesz, wśród czołowych trenerów trochę brakuje krwawego czarnego charakteru.

PS A tutaj jeszcze coponiedziałkowy felieton o tym, jak powinien być urządzony świat – „Mniej bogaci też śmierdzą”. Nie wklejam tu ostatnio linków, może trochę szkoda, coraz więcej ludzi przekonuje się do paywalla.

14 myśli na temat “Jak brzytwa

  1. Widziałeś ten jego występ w jakimś tam programie, co szalał po sieci, w którym opowiadał jak powstrzymał Interem Barcelonę? Z tymi żetonami, które przesuwał, że w tę stronę schodzi Messi, a tu go zamykamy, potem piłka w kontrę etc. itd.? Widziałem w życiu parę odpraw trenerów w sportach zespołowych, również w innych dokumentach, o innych poczytałem, ale ten występ w połączeniu z faktem, że się przecież powiodło Mou, że wszystko przebiegło dokładnie tak, jak zaplanował. Coś niezwykłego. Miś Uszatek

    Bardzo mu kibicowałem, Człowiekowi z piwem w tym Tottenhamu. Szkoda, że się rozjechał ze Światem. Wciąż czekam na powrót. Byłaby to wspaniała opowieść.

    Polubienie

  2. @stanislaw414
    Tyle że on się chyba coraz bardziej rozjeżdża. Niby przywykłem, a byłem zszokowany, słuchając, jak zapowiada klęskę z Lipskiem. A te wygrane tottenhamowe za jego czasów to w sporej mierze przypadki.

    Polubienie

  3. z tym, że plan na Barce zadziałał to bym jednak nie przesadzał… pamiętajmy choćby o spalonym Milito w pierwszym meczu i nieuznanej bramce Krkica w końcówce drugiego meczu.

    Polubienie

  4. A odrzutowiec wspomnianego Kloppa dzisiaj (jak i ostatnio) jakby mu piachu w silniki nasypali. Pozornie chodzi jak chodził – ale w ważnych momentach się krztusi okrutnie.

    Polubienie

  5. A ja myślę, że w optymalnej formie Liverpool te sytuacje, które stwarzał po prostu lepiej by kończył
    i nawet SuperOblak by nie pomógł.
    Bo jakaś taka niepewność w tych gospodarzach dała się wyczuć, normalnie takie akcje zamykają z kamienną miną Eastwooda.

    Ale nasypać Oblaka w silniki – brzmi hitowo 🙂

    Polubienie

  6. Co do Mourinho, to on się zaczął „rozjeżdżać” kiedy trafił do Realu – po raz pierwszy odkąd stał się znany trafił do ligi, w której jego drużyna nie dominowała kadrowo, trafił też na zjawiskową wtedy Barcelonę.
    I zaraz na dzień dobry dostał od niej „gonga” 0-5, czego nie uniósł, presja klubu tez zrobiła swoje.
    Zamienił El Clásico w wojnę brudnych tricków, co nie podobało się nawet na Bernabeu. To tam się zaczęły swary z szatnią, które od tej pory stały się normą. Ponowne mistrzostwo po powrocie do Anglii okazało się „krótkim odbiciem od trajektorii upadku”.
    Ale, że gość faktycznie sprawia wrażenie inteligentnego, nie można wykluczyć, że jeszcze wróci do czołówki.

    Polubienie

  7. Odniosłem inne wrażenie. To był najlepszy mecz Liverpoolu jaki w ostatnim czasie widziałem. Jedyne wątpliwości jakie miałem (i to już na początku drugiej połowy), to jak długo wytrzymają tempo, które narzucili. Okazało się, że do błędu swojego bramkarza. Po nim próbowali jeszcze szarpnąć, ale „zeszło z nich ciśnienie”, pojawiła się niedokładność, a w ostatnim kwadransie to chyba nikt już nie wierzył w odwrócenie losów meczu. Ani na boisku, ani na trybunach.
    Inna rzecz, że Atletico wczoraj mogło się podobać, nawet takiemu wrogowi totalnej destrukcji jak ja. A jak poczuli krew, to nie odpuścili jak stado wilków. Też tak mają. No i ten Oblak!
    Biorąc pod uwagę, ze to może być jeden z ostatnich meczów na najwyższym poziomie europejskiej piłki (nie wiadomo na jak długo), to na pewno na długo go zapamiętamy.
    ……………………
    A Mou mnie ani ziębi, ani grzeje od czasu jak uznał się za najlepszego trenera w historii. I nie bardzo wierzę, że coś się zmieni. Wręcz przeciwnie… – ma wszystko, żeby utopić się we własnej doskonałości.

    Polubienie

  8. Mou zwyczajnie nie dogaduje się z mileniansami. Mental gracze się zmienił, bodaj Rezdente twierdził, że obecnie lepsze są bardziej partnerskie stosunki z sportowcami(siatkarzami) kiedyś musiał być ostrzejszy. Jose mega dobrze dogadywał się z piłkarzami urodzonymi w latach 70 i pierwszej połowie lat 80-tych, wśród młodszych, bezwzględny posłuch i oddanie odnalazł tylko w Maticiu.

    Dlaczego nie może tego zmienić, choć wydawałoby się to takie proste, przecież sam dostrzega problem? Bo przytłacza go stres. Burza którą stworzył wokół swojej osoby, która dawała nimb kiedyś, dziś sama go zżera.

    W stresie wszyscy mamy tendencję do wracanie do „ustawień fabrycznych” czyli oddajemy się instynktom, miast trzeźwej ocenie. Znakomitą egzemplifikacją jest walka bokserska Lewisa z Tysonem z 2002 – wszyscy wiedzieli że Lewis to faworyt, ze względu na przewagę fizyczną i styl, Tyson odgrażał się, że zmienia styl, przygotowując się specjalnie pod Lewisa, Jamajczyk spokojnie replikował, że wystarczy iż raz trafi, a z nowinek Tysona nic nie zostanie.

    Po pierwszej rundzie, wydawało się że plan Tysona działa, zmienił styl boksowania na mniej konfrontacyjny i wychodził na swoje, rundę wygrał. W drugiej już dostał. I porzucił kompletnie wcześniejsze sprawdzające się założenia, wrócił do instynktów które dawały mu wygrane przez 15 lat.

    I przegrywał kolejne rundy, dostając coraz większy łomot. I też wydawałoby się, że decyzje winna być prosta, gdy trzymał się założeń, wygrywał , co najwyżej pojedyncze ciosy dostawał, miał przewagę. Gdy wrócił do instynktów, sromotnie przegrywał.

    Pokonanie swoich „ustawień fabrycznych” to nie lada sztuka, szczególnie jeśli dały masę sukcesu. Tyson przez lata był królem, porzucenie formuły która dawała dominację, to potężny wysiłek woli. Mou też był w pierwszej dekadzie XXIw niekwestionowanym królem. Ale formuła zdeaktualizowała się, zaczęła wręcz Portugalczykowi szkodzić.

    Masa była trenerów, którzy weszli z formułą na wygrywanie, a potem nie koniecznie nawiązywali do wcześniejszych dokonań, nawet jeśli wyniki mieli dobre. Capello, który w Milanie wygrał co się dało, potem wygrywał, ale zdecydowanie mniej. Trap w Juve zbudował legendę, poza Juve sukcesów miał sporo, ale nigdy już tego wagomiaru. Ewolucja metod, to nie taka prosta sprawa. Najlepszy w ewoluowanie swojej wizji futbolu chyba był sir Alex.

    Polubienie

Dodaj komentarz