50 dni później

Zaczęło się niewinnie, narastało, aż osiągnęło stan manii: od lat myję ręce kilkanaście razy dziennie. Przyruch zupełnie jak u Miauczyńskiego z „Dnia świra”, tyle że tamten psychol do upadłego szorował – polerował, pucował – zupełnie co innego.

Jeszcze kilka tygodni temu przysiągłbym, że przenigdy nie strzeli mi do łba zeznawać na blogu o szajbie, o której nie wiedzą nawet bliscy znajomi. Od cudzego ekshibicjonizmu, ze szczególnym uwzględnieniem dziennikarskiego, uciekam przecież gdzie pieprz rośnie. Zarządziłem jednak autodyspensę z okazji najbardziej spektakularnej za mojego i waszego życia – inwazji koronawirusa, przeklętego niewidzialnego kurdupla, który unieruchomił nas na amen, jak nic w dziejach.

Co rusz słyszę, że wywrócił wszystko do góry nogami, ale do tej opinii mam akurat stosunek ambiwalentny właśnie w powodu rewolucji higienicznej. Doszczegółowiając sprawę natręctw: nie dość, że od dawna pucuję jak opętany własne łapy, to jeszcze patrzę ze wstrętem na wszystkich, którzy mają do żonglerki mydłem stosunek swobodniejszy, w toaletach pilnie śledzę zachowania bliźnich i nienawidzę tych, którzy zadowalają się byle chlapnięciem, ze szczególnym okrucieństwem pragnę mordować brudasów wychodzących bez kontaktu z umywalką, wszędzie na klamkach dostrzegam stada bakterii coli, drzwi otwieram łokciem, kolanem lub butem, ewentualnie wskakuję w szczelinę spowodowaną przez innych w(y)chodzących, ciężko znoszę kontakt moich smartfonów czy iPadów z cudzymi paluchami, w kiosku nigdy nie dotykam gazety leżącej na wierzchu, w księgarni w miarę możliwości sięgam po tomy leżące pod spodem, może na tym poprzestańmy, wystarczy, że w domu uchodzę za świra. Krótko mówiąc, wszędzie węszę wszechobecność patogenów, które dybią, by mnie usyfić. Jeśli ktoś planuje nakręcić slashera pod roboczym tytułem „Nazi Hygienist”, to będę wybitnym naturszczykiem, mogę masakrować na ekranie za darmo i bez przygotowania do roli.

Dlatego akurat „obostrzenia” – najokropniejsze słowo roku – dotyczące czystości, czyli konieczność permanentnego dezynfekowania się, zakładania rękawiczek, nieinwazyjnego kichania i generalnie nierozpylania niczego przyjmuję z niejaką satysfakcją. (Nienawidzę tylko szmacianego kagańca na pysku. Ta pandemia to musi być jakaś pieprzona zemsta psów).

Ze zdumieniem odkrywam też, że niespecjalnie brakuje mi aktualnych wydarzeń sportowych. Niby odliczam dni od ostatniej transmisji meczu piłkarskiego, jaką oglądałem – dzisiaj mija 50, czyli 1200 godzin, czyli 72000 minut – niby przewieje mi czasami łepetynę myślą, że zerknąłbym, jak Atalanta demoluje Ligę Mistrzów, odświeżam sobie migawki z przeszłości, ale żeby przeżywać codzienną udrękę? Wzdychać, bo nigdzie nie grają? Absolutnie nie, tęsknię rzadko i tylko trochę, pewnie dlatego zaniedbałem blogowanie, z czego się poniekąd tłumaczę niniejszą notką. O historii pisze się fajnie, gdy masz ochotę napisać o historii, a nie wtedy, gdy musisz, bo zabrali ci wybór, teraźniejszość akurat przestała istnieć.

Kibicowi pozostaje więc jedynie śledzić, jak w różnych krajach różnie biedzą się, by ocalić z futbolu w bieżącym sezonie cokolwiek. Od Francji czy Holandii, które całkiem się poddały i ostatecznie odwołały rozgrywki ligowe, przez Włochy, u których minister sportu uważa wznowienie rywalizacji za „coraz mniej prawdopodobne”, przez Anglię, która zamierza zmusić piłkarzy do trenowania w maskach (na moje: niewyobrażalne), po Niemcy, którzy jak zwykle przygotowali najsensowniejszy i kujońsko drobiazgowy plan, ale też mają poważne wątpliwości. Prawdę mówiąc, nie bardzo to wszystko widzę. A już kompletnie nie przekonuje wizja nierównej rywalizacji w Lidze Mistrzów, która ma zostać dokończona w sierpniu. Jeśli aktualne scenariusze się ziszczą, to piłkarzy Paris Saint-Germain czy Lyon po pięciu miesiącach przerwy w grze zamierzamy rzucić do walki z Bayernem czy RB Lipsk, które po tygodniach spędzonych w reaktywowanej Bundeslidze odzyskają normalny rytm? Idea daleka od fair play.

No i cała sceneria będzie wyglądać kuriozalnie. Mam wrażenie, że my, entuzjaści sportu, wciąż nie zdajemy sobie sprawy – wegetując w wyczekiwaniu, aż wszystko „wróci do normy” – jak bardzo nie ma śladowych szans, by w bieżącym roku cokolwiek „wróciło do normy”. Jak bardzo wynaturzoną, wręcz groteskową rzeczywistość zastaniemy, gdy znów wprawimy piłki w ruch. Ćwierćfinały Ligi Mistrzów odbędą się przy pustych trybunach. Półfinały Ligi Mistrzów odbędą się przy pustych trybunach. Finał Ligi Mistrzów odbędzie się przy pustych trybunach. I co, piłkarze zdołają eksplodować szczerą radością? A runda honorowa? Z rozsypywaniem konfetti UEFA da sobie pokój czy zamierza udawać, że wszystko jest w porządku? Czy zawodnicy będą się spontanicznie obściskiwać po zdobyciu bramki? Czy telewidz, na co dzień zniechęcany do dotyku, nie odczuje wówczas dysonansu poznawczego? Zresztą jeśli piłkarze sztucznie utrzymają dystans, to chyba będzie jeszcze gorzej. Upiornie.

Głównie rozmyślam więc o nowych normach, które się kształtują. Np. o pracy we własnym domu. Budynek mojej firmy zamarł – zachodzą tam tylko pojedyncze osoby, od miesiąca z okładem robimy wszystko zdalnie, nie spotkałem w tym okresie twarzą w twarz żadnego kolegi ani żadnej koleżanki z redakcji, kolegia odbywają się dzięki wideokonferencjom – mimo to wszystko działa jak zawsze, pod pewnymi względami zrobiło się nawet intensywniej. A ponieważ wiem od znajomych, że całkiem opustoszały również biurowce innych medialnych spółek, to właśnie trwa rewolucja. Dzięki gigantycznemu eksperymentowi potwierdza się to, co wcześniej mogliśmy tylko podejrzewać – newsroomy można zlikwidować lub zredukować do minimum.

Odsyłasz wszystkich do domów, a „Gazeta Wyborcza” ukazuje się normalnie. Uziemiasz pracowników Gazeta.pl czy Sport.pl, a portale hulają. Zamykasz wszystkie redakcje w Axel Springer, a Onet.pl wypluwa linki w zwykłym tempie, żyją też papierowe oraz elektroniczne wersje „Newsweeka” czy „Przeglądu Sportowego”. Listę można wydłużać, właściciele otrzymali twarde dowody – nie trzeba płacić za powierzchnię biurową, nie trzeba wydawać na utrzymanie budynków, ba, wyekspediowanie pracowników do domów przerzuca na nich koszty zużycia energii czy wody, uniemożliwia też lub utrudnia „spiskowanie”, czyli korytarzowe pogaduszki, które niekoniecznie podobają się pracodawcy i niekoniecznie sprzyjają jego interesom. Owszem, burze mózgów stymulują, ale bez nich dziennikarze też, jak już zostało powiedziane, bez ustanku wytwarzają kontent. Dlaczego tych wszystkich doświadczeń nie wykorzystać?

Tak, pandemia gruntownie przeprojektuje nam rzeczywistość, to już jasne jak blask jupiterów. I jeśli narzuci m.in. nowy, powszechnie akceptowany rygor higieniczny, to z perspektywy waszego blogera wjedziemy w dziejowy zakręt absolutnie sensacyjny – oto moja obsesja, dotąd stanowiąca przypadek patologiczny, stanie się znienacka zachowaniem pożądanym, promowanym, chwalebnym, głęboko prospołecznym. Dziwactwo zostanie normą, czyli ludzie wreszcie będą zachowywać się jak należy.

21 myśli na temat “50 dni później

  1. Redaktor, jak widać, w dobrej formie. Zmiana trybu funkcjonowania w tym przypadku nie szkodzi, a chyba nawet przeciwnie. Swada i polot jak – IMHO – w najlepszych tekstach.

    Polubienie

  2. No nie da się ukryć, że automatyzacja pracy i homeofficyzacja postępowały dość szybko w ostatnich czasach, a „dzięki” pandemii jeszcze znacznie te procesy przyspieszą. Czy to dobrze? Mam wątpliwości. Wcześniej takie zdjęcie (o ile da się je otworzyć) mogło przerażać.

    https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/43rk9kqTURBXy81Y2U2ZmM5NWI4OWUzOWJkNjczNmFiMzUxNDViMDIxMy5qcGVnkpUDADvNA-fNAjGVAs0CGgDDw4GhMQE

    Teraz to już może być oldschool 🙂 przynajmniej w niektórych kręgach.

    Polubienie

  3. Zagrałeś Rafale, jeżeli nie moją, to bardzo podobną melodię. A już z – „Nienawidzę tylko szmacianego kagańca na pysku. Ta pandemia to musi być jakaś pieprzona zemsta psów.” – trafiłeś mnie w samo serce. Dlatego noszę ja na brodzie, a podciągam tylko jak się z kimś mijam lub wchodzę np. do sklepu.
    Jedyne czego mi naprawdę brak, to bezpośrednich kontaktów z wnuczką… – oszczędza wraz z rodzicami dziadków, żeby na nich tego małego świństwa nie przenieść

    Polubienie

  4. O, jak fajnie, że klub obsesyjnie myjących graby się powiększa.
    I z tym brakiem tęsknoty za natłokiem rozgrywek też się zgadza.

    Polubienie

  5. Zadziwia mnie niekompetencja działaczy, którym nadal wydaje się, że jak chcą dokończyć LM, to dokończą. Chyba, że jesienią, i nie mam na myśli września.
    A z innej beczki, to już kiedyś wykoncypowałem sobie, że w naszym futbolu jest klątwa 14-ki. Kiedy Górnik zdobył 14 tytuł, to w następnym roku przegrał z beniaminkiem, a parę lat później z sędzią. Kiedy Ruch zdobył 14 tytuł, to zmienił się ustrój, Warzycha odszedł po jesieni, huta padła i nie było pieniędzy, a w 2012 niby było blisko, ale i tak mało kto wierzył, że to się naprawdę uda.
    Kiedy Wisła zdobyła 13 tytuł, to panu Cupiałowi się znudziło dokładanie i sprzedał klub, więc jak za pare lat przypadkiem została liderem, to zbankrutowała.
    Więc jak Legia zaczęła zmierzać po 14 tytuł z wyraźną przewagą – to przyszedł wirus i rozgrywek nie skończą. A że w związku z tym kasa nie wpadnie i długi nadal wiszą, to pewnie za rok ma czoło wyskoczy kto inny, więc wyścig do 14 jeszcze potrwa, kto wie jak długo?.

    Polubienie

  6. Dobrze dla dziennikarzy, ale masa innych branż na homeoficce pozwolić sobie za bardzo nie może. gdzieś mi wpadło iż tylko 14% polaków przeszło na pracę zdalną reszta nie może, albo pracodawcy nie byli na to przygotowani. No to te 86% dalej pomyka do pracy, bo co zrobić? Niewielu ma ten piłkarski luksus, iż może zarabiać za nic nie robienie. Ktoś weźmie urlop, ktoś zwolnienie, ale nadal większość myka do pracy.

    Osobiście widzę jeden poważny powód dla nie dokończenia rozgrywek przy zamkniętych trybunach – kibice mogą się znowu zbierać pod stadionem, jak to było w Paryżu czy Valencii. Niby małe ryzyko, bo pandemia była w powijakach, ale nigdy nie można nie doceniać możliwości ludzkiej głupoty. Jeśli natomiast jest na tyle bezpiecznie by absolutnie wszyscy inni chodzili do pracy, to ja nie widzę powodu by panowie piłkarze czuli się zagrożeni – powinno im się robić testy zwyczajnie(powinno się robić je notabene wszystkim, to jest jedyny efektywny sposób walki z pandemią, a nie te kagańce, ale zbudowaliśmy rzeczywistość w której 1% posiada 70%zasobów, to nie dziwota że mało kogo stać na rzeczywistą walkę z pandemią i zamiast tego mamy te niewiele dające pseudoobostrzenia), zadbać o sterylność na stadionach i ograniczyć kontakt sportowców z obsługą obiektu i tyle. Bodaj tylko Dybala jest wyjątkiem i podobno wyleczyć się nie może, reszta już zdrowa, tak jak generalnie ludzie 20-30 letni. No, poza USA, gdzie bieda, nierówności społeczne, brak ubezpieczenia zdrowotnego w kombinacji z nowym patogenem, może faktycznie zabić każdego.

    Polubienie

  7. Te korzyści z pracy zdalnej wydają mi się być mocno złudne. Również pracuję w branży gdzie niby da się prawie wszystko zrobić zdalnie, no i przez ostatnie 6 tygodni udało się zrobić wszystko co potrzebowaliśmy, ale dla mnie to była droga przez mękę, jeszcze bardziej obecnie doceniam, po pierwsze bezpośredni kontakt z ludźmi, po drugie fizyczną separację miejsc gdzie się pracuje i tych gdzie się odpoczywa, czyli biura i domu. Ta praca zdalna to trochę jak głodówka: przez jeden dzień to samo zdrowie, po paru godzinach człowiek nawet przestaje czuć głód i po prostu działa, no ale nie da się tak w nieskończoność, w końcu trzeba zjeść, tak samo jak w końcu trzeba pójść do biura, bo od tego siedzenia w domu dostaniemy kota, nawet jeśli teoretycznie wszystko da się zrobić w domu.

    Polubienie

  8. @Twoja Stara
    W przeliczeniu na mieszkańca śmiertelność w USA wciąż jest niższa, niż w kilkunastu krajach Europy. Niektórych z nich raczej nigdy nie dogonią, zwłaszcza Belgii i Wlk. Brytanii, która nadal leci do góry.

    Polubienie

  9. @Twojastara
    „Kibice mogą się znowu zbierać pod stadionem, jak to było w Paryżu czy Valencii. Niby małe ryzyko, bo pandemia była w powijakach, ale nigdy nie można nie doceniać możliwości ludzkiej głupoty.”

    To, że ludzie będą się zbierać pod stadionem, jest więcej, niż pewne 😉 przykład mieliśmy przy lądowaniu Antonowa w Warszawie, gdy kilka dni przed tym „wydarzeniem” media wraz z władzami (lotniska) trąbiły i apelowały, żeby się pod lotniskiem nie zbierać, bo będzie transmisja na oficjalnej stronie. Nawet ponoć przedstawiciele tzw. spottersów zapewniały, że wszyscy będą siedzieć grzecznie w domach. I co?

    I cyk. Także władza swoje, ludzie swoje. Maseczek też połowa nie nosi. Gdyby nie ryzyko mandatu, to mało kto by pewnie takową przy sobie w ogóle miał. Dam sobie rękę uciąć, że chętnych do odwiedzenia współczesnych świątyń vel centrów handlowych w poniedziałek nie zabraknie, nawet kolejki przed wejściami mnie nie zdziwią. I w sumie dobrze, wróci tłok na ulicach, co na ilość zakażonych wpływu mieć nie będzie i powrót do normalności będzie już drogą z górki. Tylko ograniczenia liczby osób w zamkniętych lokalach/ środkach komunikacji (też niespecjalnie respektowanych) będą długo utrzymywane. W każdym razie już widzę ludzi na świeżym powietrzu przy 30-stopniowym upale w maseczkach na nosie… I to jeszcze w parku, czy na plaży.

    Polubienie

  10. @GP
    Tą logiką można stwierdzić iż regulacje jakie wprowadził Japoński rząd są nadzwyczaj skuteczne, wszak u nich ta śmiertelność jest nadzwyczaj niska. I co z tego, że Japoński rząd nie wprowadził praktycznie żadnych?

    I co to dokładnie zmienia, to że w maleńkiej Belgii(niewielu więcej obywateli niż sam Nowy York) jest wysoka śmiertelność, sprawia że chory w Stanach nagle jest znakomicie zadbany – mam na myśli takiego bez ubezpieczenia? To że bez przerwy umierają tam ludzie, na bardzo wyleczalne choroby, bo bardziej boja się rachunku, jest faktem.

    Polubienie

  11. Jeszcze wczoraj, po obejrzeniu meczu Belgia – Brazylia na MŚ 2018 (nie wiem jak mogłem przegapić takie widowisko w trakcie Mistrzostw) myślałem, że codziennej porcji piłki mi brakuje, ale dzisiejsza intensywność wydarzeń przekonała mnie, że istniej świat emocji znacznie większych.
    Zaczęło się od przecieku na Onecie o możliwej dymisji Ministranta, a już przed poranną kawą on sam zatańczył nam na rurze… – (bez brzydkich skojarzeń!) na gazowej.
    Nic dziwnego, że Szczepan Twardoch nie wytrzymał; i podsumował – Królestwo Groteski i Wielkie Księstwo Absurdu mają się więc znakomicie.
    A później to już było tylko weselej… – rzecznik Rządu i organizator pocztowego kabaretu, którzy jeszcze wczoraj wraz ze wszystkimi przedstawicielami łaskawie nam panujących zapewniali nas, ze poczta jest gotowa, a termin „demokratycznych wyborów” niezagrożony, a już od rana zaczęli przekonywać, ze mogą się one jednak nie odbyć. Następnie „wygłupy” przeniosły się do Senatu i na dzień dobry usłyszeliśmy, że Rząd nie może przedstawić Senatowi projektów rozporządzeń do ustawy, bo na 5 dni przed wyborami nie są one gotowe! A później obserwowaliśmy coś co przekraczało poziomem absurdu najlepsze kawałki z legendarnego kabaretu Tey… – Wiceminister od zdrowia przekonywał, ze co prawda zgodnie z rozporządzeniem książki zwracane do biblioteki powinny przechodzić dwutygodniową kwarantannę, ale wirus na kartach do głosowania utrzymuje się tylko 3 godziny, cytując wyniki badań niektórych światowych laboratoriów.
    Więcej nie wytrzymałem i zrobiłem sobie przerwę, dzięki czemu nie dostałem zajadów ze śmiechu jak po południu zobaczyłem w serwisie informacyjnym zamaskowanego ciecia, liczącego na przedszkolnym kolorowym liczydle wchodzących i wychodzących z galerii.
    Od kilkudziesięciu lat wychodziłem z założenia, że „tak głupim być nie można” i nawet w najbardziej bezsensownych wypowiedziach starałem się doszukiwać jakiegoś racjonalnego jądra. Dochodzę jednak do wniosku, że MOŻNA”. Himalaje głupoty w polityce zostały przekroczone i będzie co raz śmieszniej.

    Polubienie

  12. Całe szczęście, że mam jeszcze co robić w pracy i nie muszę się emocjonować bieżącymi plotkami, a jedynie sprawdzam po południu, co tam się wydarzyło. Niestety już wkrótce może pozostać mi to samo. Chyba jednak będę wolał poszukać jakiegoś fajnego meczu gdzieś, chociaż nie żebym nie interesował się polityką, ale o tym może nie na tym blogu.

    Polubienie

  13. Himalaje głupoty to zostały przekroczone 5 lat temu (i w zeszłym roku) – przy wyborczych urnach.

    Polubienie

  14. W końcu może niektóre chociaż kluby europejskiej elity zobaczą jak wygląda walka w pucharach, gdy karzą ci grać ledwo po kilku rozegranych sparingach.

    Polubienie

  15. Również nie biorę ze sklepowej półki artykułów pierwszych z brzegu, nie kupuję owoców na targu, gdy widzę, że sprzedawca tą samą ręką bierze owoce i wydaje pieniądze lub liże palce przed rozklejeniem reklamówki; w przychodniach, szpitalach, toaletach w galeriach handlowych- jak zdarzy mi się tam gościć – staram się otwierać drzwi „z buta” lub jak widzę, że ktoś za mną idzie to zwalniam i czekam aż ta osoba otworzy; wodę piję nie dotykając szyjki butelki – leję wprost do jamy ustnej bezdotykowo i nie, nie rozlewam ,osiągnąłem level master w tej dyscyplinie 😉 nie przepadam za podawaniem dłoni; nie cierpię jak ktoś je np. chipsy tuż po kupnie i nie myje rąk, a potem jeszcze oblizuje paluchy, nawet jak ktoś liże list przed zaklejeniem; brzydzę się używania publicznego długopisu np. na poczcie itp. Itd. Chciałem jedynie napisać, że nie jest Pan odosobniony w swoich nawykach i także wg mnie są to zachowania jak najbardziej normalne, po prostu inni to flejtuchy 😉 Niestety obawiam się, że zbawienne zasady pandemii i nakaz częstego mycia rąk odejdą w niepamięć. Choć także i mi przeszkadza maseczka. Ludzie szybko wracają do starych nawyków. Serdecznie pozdrawiam i gratuluję najlżejszego pióra polskiej sportowej publicystyki!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s