Nie było plusków w fontannie Cibeles, nie było rozkołysanych kibicami trybun podczas rozstrzygających meczów, ba, piłkarze Realu Madryt nie nawet odbijali tytułu mistrzowskiego na Santiago Bernabeu, lecz na stadioniku w ośrodku treningowym Valdebebas, gdzie przenieśli się na dokańczanie sezonu w rzeczywistości popandemicznej – prowizorycznej, przypominającej raczej dekoracje opuszczonego planu filmowego niż realny świat. Tylko esencja wydarzenia pozostała bez zmian. Królewski klub znów panuje w lidze hiszpańskiej.
Sceneria zesmętniała wskutek naszego lęku przed COVID-19, ale mogłaby stanowić komentarz do postępującego regresu, o którym już blogowałem – rywalizacja Realu z Barceloną, przez ponad dekadę słusznie wysławiana jako spektakl ponad wszystkie w futbolu, straciła na atrakcyjności. Zszarzała jako widowisko i sprzeciętniała pod względem sportowym. Madrytczykom wirtuozerski sznyt nadawał ostatnio tylko Karim Benzema, uwolniony od pełnienia służby na dworze Cristiano Ronaldo napastnik, który strzelił gola sezonu, wyczarował asystę sezonu i w ogóle przypomniał mi, że w poprzedniej dekadzie widziałem w nim magika na miarę Zinedine’a Zidane’a. A u Katalończyków unosił się nad murawą jak zwykle Leo Messi, ale nawet on długimi okresami poruszał się jak zombie. I przede wszystkim takim, wyzutym z sił witalnych, go z sezonu 2019/2020 zapamiętamy. Co nie znaczy, że przestał być najlepszym piłkarzem globu – pozostał, pozostaje nim nawet w średnim dniu, paradoks polega tylko na tym, że najlepszy piłkarz globu wcale nie wygląda na zadowolonego z życia, a my jego przewlekłą chandrę świetnie rozumiemy.
Real zatriumfował absolutnie zasłużenie, zasłużenie komplementy spływają też na Zidane’a, który okazał się trenerem krańcowo odmiennym od samego siebie jako gracza – wpadającego w szatański gniew boiskowego artystę o zjawiskowej technice i specyficznej koordynacji ruchowej (uwielbiałem jego niepospolitość, nawet Messi daje mi mniej w sensie estetycznym) zastąpił pragmatyk, stoik, skrupulatny zbieracz drobnych grudek złota. Jego zespół nie obrabował skarbca w biały dzień, lecz wziął łyżeczkę i cierpliwie dłubał w ziemi, aż wywiercił podkop. Działał ze spokojną, beznamiętną metodycznością doświadczonych fachowców – zwróćmy uwagę, że Francuz nadal zarządza prawie tą samą grupą ludzi, z którą wygrał Ligę Mistrzów w 2016 roku. Uciekł Ronaldo, przyszedł nowy bramkarz Thibaut Courtois, ale przetrwali trzej muszkieterowie Benzema, Casemiro i Sergio Ramos, których wspierają Luka Modric, Toni Kroos, Dani Carvajal, Rafael Varane i, w mniejszym już stopniu, Marcelo. Nowi albo powoli dojrzewają i grają niestabilnie (Vinicius, Rodrygo, Valverde), albo przepadli (Jovic), albo, delikatnie mówiąc, nie przekonują (Hazard). Misję wypełnili zasadniczo weterani.
Nie zdołamy oczywiście zapomnieć, że uczestnicy El Clásico – i madryccy, i katalońscy – nigdy nie zależą tylko od siebie. Mogą wzbić się na fantastyczny poziom, a mimo to wysłuchiwać wściekłych tyrad i inwektyw – jeśli tylko rywal frunie na identycznym poziomie, lecz wtłukł ćwierć gola więcej, wysunął się o czubek buta w tabeli. I odwrotnie – mogą faworyci grać byle jak, ale będą ocaleni, jeśli konkurenci wyglądają jeszcze marniej. W minionych tygodniach stale łaziło za mną podejrzenie, że gdyby Real wydłubywał te swoje wszystkie minimalne zwycięstwa przy porównywalnie efektywnej postawie Barcelony (czyli nie dokopałby się pozycji lidera), to zostałby niejednokrotnie zmasakrowany za styl niegodny królewskiego herbu. Podobnie zresztą jak wydurniający się na fotelu rezerwowego Gareth Bale, drugi najdroższy i drugi najhojniej opłacany w drużynie piłkarz, który im rzadziej gra, tym chętniej demonstruje swój doskonały nastrój. W Realu osiadłym na pozycji wicelidera byłby hańbą, w Realu prężącym się jako lider jest raczej anegdotą.
Wszystko ratuje kryzys Barcelony. Słowo „kryzys” w zestawieniu z oboma hiszpańskimi potęgami zostało w minionych latach wyprane z pierwotnego znaczenia, bo oba rozhisteryzowane środowiska wymachują nim przy byle okazji, więc domniemane kryzysy były zazwyczaj kryzysami wydumanymi, świadczącymi głównie o odklejeniu od rzeczywistości komentatorów – w istocie giganci grali albo świetnie, albo fantastycznie, tyle że nie zawsze zwyciężali, jak to w sporcie. Dopiero teraz obserwujemy prawdziwą zapaść, Barcelona stacza się w totalną degrengoladę na wielu poziomach. Krajobraz beznadziei odmalowywałem w niedawnym felietonie dla „Gazety”, w tabeli jej skutki przekładają się na postępujące rozdawnictwo punktów każdemu, kto wyciągnie nogę. W styczniu Katalończycy trzymali jeszcze pierwsze miejsce w lidze hiszpańskiej. Gdyby zliczyć ostatnie 15 kolejek, plasowaliby się na drugim miejscu – za Realem. Gdyby zliczyć ostatnie 10 kolejek, leżeliby na trzecim – za Realem i Atlético. Jeśli zliczyć 5 ostatnich kolejek, rzężą na czwartym – za Realem, Atlético i Sevillą. Proces gnicia przyspiesza, Messi z każdym meczem podkopuje autorytet Quique Setiena bardziej bezceremonialnie, tylko czekać aż Argentyńczyk z resztą starszych zawodników zdemolują gabinet trenera i skiną na ochroniarzy, by ostatecznie wystawili dyletanta za drzwi. Jaki przytomny szkoleniowiec chciałby teraz wdepnąć w to kłębowisko żmij?
Madrytczycy triumfują i mało kto jeszcze pamięta, jak wcześnie wylecieli z Pucharu Króla i jak biedzili się w Lidze Mistrzów, gdzie ledwie powłóczyli nogami już jesienią, z wysiłkiem odpierając ataki Club Brugge oraz Galatasaray, by wiosną ulec u siebie Manchesterowi City. Co gorsza, jeśli wsłuchać się w wypowiedzi prezesa Florentino Pereza, kadrę czeka stagnacja – przygniecionego recesją królewskiego klubu nie stać na burżujskie transfery, podobnie zresztą jak Barcelony.
Teoretycznie rywale z ligi hiszpańskiej powinni zatem odetchnąć nadzieją, że duopol wreszcie zostanie przełamany, a przynajmniej popęka, dając cień szansy innym. Teoretycznie. Zakończony sezon można wszak odczytać odwrotnie, jako wyrok ostatecznie nieodwołalny – dotychczas przegrywanie z kolosami łagodziła świadomość, że El Clásico wystrzeliło na poziom niebotyczny, bezprecedensowy także w skali historycznej, trzymało rząd dusz w futbolu na całej planecie. Okazuje się jednak, że nawet faworyci pogrywający nijako, jak zwykli śmiertelnicy, pozostają nietykalni, uciekają w tabeli na wiele punktów. Dołujące. Dołujące właśnie z perspektywy konkurentów, którą starałem się przyjąć w trakcie pisania niniejszej notki.
Wypada bowiem skorygować przezierającą niekiedy spomiędzy publicystycznych wersów, podzielaną również przeze mnie opinię, jakoby liga hiszpańska wyłoniła właśnie najsłabszego mistrza od dawna – otóż przede wszystkim wyłoniła najsłabszego wicemistrza od dawna. Ale nawet w tym wybitnie sprzyjającym słabszym klimacie hierarchia nie drgnęła.
Poziom na szczycie nie ten, co do niedawna i w ogóle te mecze bez kibiców do kitu. Jeszcze inni sobie podłożyli wirtualny doping trybun, a w Hiszpanii grali do końca w tej grobowej ciszy. Choć akurat dobrze ona pasuje do obecnej gry Barcelony i min jej gwiazd, zdradzających zainteresowanie czymkolwiek, prócz futbolu.
Coś się w tym klubie mocno rozlazło w szwach i trzeba dobrego krawca, żeby pozszywał.
PolubieniePolubienie
Dzisiaj oglądałem Sewillę z Walencją z podłożonym dopingiem, więc chyba nie wszyscy w Hiszpanii z niego zrezygnowali.
Wznowiona runda we wszystkich ligach wygląda dosyć dziwnie i nawet najlepsi przeplatali mecze dobre ze słabymi. Chyba do policzenia wyjątków w europejskich ligach wystarczy palców jednej ręki, ale głowy nie dam, bo nie wszystko widziałem.
Z tego co widziałem Real grał różnie, ale ostatecznie wygrywał.
Natomiast Barca faktycznie zadołowała i chyba ma poważny wewnętrzny kryzys. „Dziwne wieści” z klubu dochodziły już wcześniej, ale nie przekładało się to na grę tak jak wiosną. Messi też nie zawsze przekonywał. Oglądając ostatni mecz odniosłem wrażenie, ze gra pod ogromną presją (być może zbyt dużą) i brak mu luzu, którym wcześniej tak często imponował. I do tego te konflikty z trenerami, bo przecież obecny to nie pierwszy.
Co raz częściej myślę, ze żyjemy w czasach wielkiej niewiadomej (nie tylko w piłce), w których warunki będzie dyktowała pandemia i nerwowe decyzje powrotu (zachowania pozorów) do normalności. Chyba musimy się nauczyć cieszyć tym co da się zrobić (co mamy) i na jakiś czas zapomnieć o tym co by się chciało.
PolubieniePolubienie
Staram się być jak najdalej od tej hiszpańskiej kibicowskiej neurozy bo tego się nie da słuchać. Tam ciągle ktoś jest w kryzysie. Albo jedni, albo drudzy. Na ogół jak Barcelona przegra z Realem, to jest w kryzysie, a jak przegra real, to w kryzysie jest Real. A jak jest remis, to w kryzysie są jedni i drudzy. Chore to strasznie, dlatego się przestałem się tym psychiatrykiem interesować.
PolubieniePolubienie
Wie Pan, jesienią w LM to Realowi i z Legią zdarzy się zremisować 😉
Ale do meritum, dla mnie ten wyścig w LL to było starcie klubu opartego na wybitnym soliście(Messi był bezpośredni zaangażowany, golem lub asystą, w ponad połowę zdobyczy bramkowych w tym sezonie) z drużyną(21 zdobywców goli).
Real miał w tym sezonie swoje duże problemy, Hazard, IMO niesprawiedliwie przez autora potraktowany, stracił praktycznie cały sezon, kolejny z atakujących, Asensio, również wyłączony, Bale na wczasach. Vini błyszczał w dryblingach, ale nie wykończeniem, na serio z atakujących w topie był tylko Benzema.
Zidane bardzo prawidłowo ocenił sytuację. Wiedział że na dobrą miarę nie ma ataku, stworzył więc w tym sezonie Real nadzwyczaj cyniczny, wyrachowany w szczelny w obronie, notujący z tyłów najlepsze liczby od wielu wielu lat. Kto jeszcze twierdzi, iż Francuz tylko „nie przeszkadza” i nie ma Realnego wpływu na grę Królewskich, w dość oczywisty sposób przyznaje iż Realu nie ogląda.
Floro rozwiewa nadzieje, plotki mówią już o Mbappe w kolejne lato, nie obecne, trudno się dziwić, tak na serio, poza nietykalnym szejkami to ciężko się spodziewać by ktokolwiek w tym okienku szastał forsą. I nawet jeśli Real potrzebuje renowacji, bo potrzebuje, i niechaj tytuły tu nie zwodzą, to trzeba liczyć się z rzeczywistością. Perez znalazł się w niej już jakiś czas temu, gdy zamienił bajońskie transfery, na wyławianie perełek, może i nie dla każdego Real lśni właściwym blaskiem, ale wierzę iż zmierzą w dobrą stronę.
Szczęśliwie Real proces odnowy już zaczął, kolegów Bordowych dopiero ten bolesny proces czeka, dotąd wszystkie, wieszczone od 2013 i klęski w Bayernem, „końce Barcelony” kwitowałem uśmiechem, tak teraz, szczerze, nie wesoło to wygląda. Boleśnie zweryfikowana została „la masia” mająca dać gwarant sukcesów na dekady, pocieszać Katalończyków może iż prorokowane jako ponadczasowe i również „gwarantujące sukcesy” szkolenie niemieckiej młodzieży zostało równie boleśnie zweryfikowane. Po raz kolejny okazało się iż patentu na sukces nie ma, i co rusz trzeba go na nowo odkrywać. Real, choć jeszcze wiodącą role odgrywa stara gwardia, Modricie Ramosy i Benzemy, na poszukiwania już wyruszył, a im dłużej Barcelona nie zamierza się z tą koniecznością mierzyć, tym lepiej dla Królewskich.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ps. Jak już na te morza zawitalim, to zapytam – wie gospodarz czy red. Wołowski ma zamiar wyciągnąć swojego bloga z zaświatów? Czy może to definitywny koniec?
PolubieniePolubienie
Nieźle ten czas leci. 17 lat temu na Camp Nou zaprezentowano Ronaldinho. Pamiętam jak przywrócił uśmiech kibicom i jak zmienił oblicze drużyny. Jego uśmiech to znak firmowy rozpoznawalny do dziś…
Odnośnie kłopotów Barcy i Realu, to chyba większość klubów chciałaby mieć takie problemy.
Tak krytykowana La Masia dała w tym sezonie pierwszej drużynie Ansu Fatiego i Puiga (Alenia, który wg mnie powinien grać kosztem Rakitica gra obecnie na wypożyczeniu), którzy mam nadzieję na dłużej zagoszczą w podstawowej 11.
Ciekawe co jedni i drudzy pokażą na tle Europy w tym dziwnym sezonie?
PolubieniePolubienie
Ale sobie Liverpool wymyślił ścieżkę na podiu po odbiór Pucharu. Do przerwy wygrywa już 3:0.
PolubieniePolubienie
W siedemdziesiąt minut siedem bramek. Ale to sę ogląda!
PolubieniePolubienie
Pandemiczną piłkę też da się oglądać. Skończyło się na 5;3.
A Chelsea właśnie spadła z pudła.
PolubieniePolubienie
Ale dekoracja Mistrzów i wręczanie Pucharu to już nie to. Niby „wszystko było jak trza”; – pokaz świateł, fajerwerki, medale, podnoszenie Pucharu i nawet szampan. Ale czegoś brakowało.
PolubieniePolubienie
@Rafał
Przeglądając dzisiejszy kalendarz piłkarski od razu pomyślałem, ze masz dzisiaj święto. „Twój Milan” wieczorem zmierzy się z Atalantą o koronę po pandemicznych rozgrywek w lidze włoskiej. Też liczę na emocje tym bardziej, że w czubie tabeli jest niezły ścisk. Sprawa pudła jest ciągle otwarta.
PolubieniePolubienie
Ole wyszedł na swoje. Bardzo mnie cieszą sukcesy Norwega z United.
PolubieniePolubienie
Oglądałem. Może się mylę, ale dla mnie to taki typowy mecz dla gry w tabelę…
I jak pod koniec każdego sezonu także dzisiaj (nie tylko) męczyły mnie myśli, po co dzisiaj przepis zabezpieczający przed korupcją z czasów mamutów, o rozgrywaniu ostatnich kolejek w sezonie w jednym czasie. Przecież dzisiaj trener (ewentualnie przy pomocy asystentów) może śledzić online interesujące go mecze. Dla takiego kibica jak ja, który nie dał się przekonać do multi-transmisji to psucie końcówki sezonów.
PolubieniePolubienie
@Rafał
I Ronaldo stał się piłkarzem z ludzką twarzą. Widać, że jest w wysokiej formie, a mimo to się myli. Jego mina po niestrzelonym karnym bezcenna.
PolubieniePolubienie
@0TwojaStara
„wie gospodarz czy red. Wołowski ma zamiar wyciągnąć swojego bloga z zaświatów? Czy może to definitywny koniec?”
Właśnie mi przed chwilą powiedział, że ma jakieś kłopoty techniczne, a ostatnio się nim nie zajmował, bo był na urlopie. Zatem wróci wkrótce.
Też dopiero dzisiaj wróciłem z wakacji, dlatego nie odpowiedziałem wcześniej.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
@Rafał
Właśnie skończyłem oglądać starcie Interu z Milanem. Potęgą jednego punktu nad Atalantą i Lazio utrzymuje drugą pozycję w tabeli, a mnie męczyła myśl, że nie wiele wiem i stosunkowo niewiele pisze się o nim w naszych mediach. Może przed sobotnim starciem z Atlantą (niezłe zakończenie sezonu) „skrobnął” byś coś o tej niegdyś legendarnej drużynie.
PolubieniePolubienie
Oczywiście z Napoli. Co mnie naszło z tym Milanem (tfu.tfu.)? Przepraszam.
PolubieniePolubienie
@up
Ja mogę coś skrobnąć 😉 pisałem jakiś czas temu, że nowy właściciel Interu, czyli Suning, robi doskonałą robotę. Klub i drużyna robi ogromne postępy w każdej dziedzinie (kontakty z mediami, ośrodki treningowe, nowe kontrakty sponsorskie, rozwijanie marki, transfery, itd. itd.), sezon zakończy 1. albo kilka pkt za Juventusem, za miesiąc przychodzi Hakimi, a na celowniku jest jeszcze kilka innych dużych nazwisk, także droga powrotna na szczyt wydaje się trwać i marsz idzie bardzo dobrze 🙂
PolubieniePolubienie
@Panszeryf
Dzięki. Z tego co zobaczyłem w meczu z Napoli, to „robi doskonałą robotę” także Conte. Moją uwagę zwróciła perfekcyjna organizacja gry.
PolubieniePolubienie
No dlatego piszę, że postępy robi i klub, i drużyna. Po przerwie Inter pogubił, że tak się nieelegancko wyrażę, frajersko mnóstwo punktów. Np. przegrał z Bologną prowadząc, niewykorzystując rzutu karnego przy stanie 1-0 i grając z przewagą zawodnika; zremisował z Sassuolo prowadząc 2-1 i pudłując z trzech metrów na pustą bramkę 20. minut przed końcem meczu (chyba już legendarny strzał Gagliardiniego); zremisował z Fiorentiną, która oddała w całym meczu jeden strzał, a Inter obijał słupek, poprzeczkę, a bramkarz Violi zagrał mecz życia; itd. Nie, żeby to coś tłumaczyło, bo każdy zespół w tej nietypowej rzeczywistości miał swoje problemy, ale spokojnie już w tym sezonie walka z Juventusem o Scudetto mogła trwać do ostatniej kolejki, co chyba jest jednak pewną zmianą w porównaniu do wielu minionych lat… W tym sezonie największą bolączką Conte były wahadła, które są najsłabiej obsadzone, a przecież to najważniejsza pozycja w taktyce 3-5-2, no i za krótka ławka w środku pola. Wszystko wskazuje na to, że oba problemy zostaną w najbliższym mercato rozwiązane, także szykuje się przełomowy przyszły sezon.
PolubieniePolubienie
Panie Szeryfie,
Jeżeli takich frajerstw jest tak wiele, to nie jest to przypadek, tylko cecha.
Tym niemniej, życzę im dobrze, bo ile razy może wygrywać ten sam zespół?
PolubieniePolubienie
@GP
Tyle razy ile się da.
PolubieniePolubienie