Zbuduj sobie Ligę Mistrzów. W garażu

A jeśli to nie jest kolejna bajeczka o skromnej drużynce, która się zbuntowała i po paru chwilach wzruszeń przepadła, słuch o niej zaginął?

Kiedy w sobotę zderzyli się z nią piłkarze Milanu, czyli lidera ligi włoskiej, zostali uduszeni. Atalanta chwyciła ich za gardła natychmiast i już nie puściła, ściskała niezmordowanie do ostatniego gwizdka, po trzeciej bramce zuchwale parła ku czwartemu. Oddychać nie mógł nawet Zlatan Ibrahimović, odcięty od piłki przez Cristiana Romero – i tuż przed końcem meczu mógł tylko rzucić do prowokującego go napastnika Duvána Zapaty: „Strzeliłem w karierze więcej goli niż ty rozegrałeś meczów”. Bezsilność.

Prawie to samo czuli na swoim stadionie piłkarze Juventusu, wszechpanującego w Serie A od blisko dekady, gdy Atalanta dorwała ich pół roku temu, u schyłku dogrywanego w pełni lata poprzedniego sezonu. Zdołali wprawdzie zremisować, ale ocaleli głównie dzięki dwóm lekkomyślnie sprezentowanym przez gości rzutom karnym – długimi okresami bezradnie patrzyli, jak drużyna z Bergamo w obłędnym tempie przesuwa piłkę na ich połowie, oblegając pole karne albo szalejąc wewnątrz pola karnego. Dwukrotnie obejmowała prowadzenie, turyńczycy punkt wybłagali dopiero w doliczonym czasie gry.

I wtedy, i teraz wszyscy wzdychaliśmy, że sformułowano nowe prawo przyrody: jeśli Atalanta rozpędzi się do swojej maksymalnej prędkości, nie zatrzyma jej nikt. Jest jak żywioł, możesz co najwyżej ograniczać straty. Piłkarze z prowincjonalnego klubiku, który leży w cieniu potęg z pobliskiej metropolii mediolańskiej i żyje z budżetu nakazującego schować się w połowie lub w dołach tabeli Serie A, wszędzie, na każdy stadion, przyjeżdżają po pełną pulę. Grają bezkompromisowo, ze straceńczym ofensywnym zapałem i skłonnością do zrywów do pressingu, od których powinni paść trupem, a od bogactwa ich środków wyrazu kręci się w głowie, przeciwnik nigdy nie wie, skąd nadciągnie niebezpieczeństwo. Czasem zginie z nogi wahadłowego Gosensa lub Hatoboera, czasem załatwią go pchający się do centrum wrogiego pola karnego stoperzy, a czasem odpali Luis Muriel, czołowy superrezerwowy wśród grających w Europie snajperów – nad urodziwością przypadku już się zresztą blogowo pochylałem, m.in. tutaj oraz tutaj.

Nic szczególnego, powiecie. Nawet dzisiaj, w erze oligarchizacji futbolu, od święta zdarza się, że ktoś spoza finansowej elity elit włamie się do jej pałacu. W lidze włoskiej podziwialiśmy swego czasu skok na podium Udinese (2011/12), w Bundeslidze identyczny pułap osiągnęło Hoffenheim (2017/18), w angielskiej Premier League piłkarze Leicester umieli ukraść tytuł mistrzowski (2015/16). System łaskawy jest, system niekiedy pozwala. Może nawet w globalnym rozrachunku wielkoduszność mu się opłaca – podsyca zainteresowanie futbolem, urozmaica rywalizację, niech się wykluczeni łudzą, że też mają szansę. Reglamentowane prawo do sprzeciwu.

Superdrużyna z Bergamo ma nad wyżej wymienionymi tę istotną przewagę, że jest żywotniejsza. System zwykł tolerować naruszenie porządku tylko przez chwilę i rebeliantów błyskawicznie karze. Udinese po wspomnianym wyskoku nawet nie zajrzało do Ligi Mistrzów (w kwalifikacjach nie sforsowało Bragi), a w Serie A błyskawicznie osunęło się tuż nad strefę spadkową – gdzie błąka się do dzisiaj; Hoffenheim pokrążyło w okolicach podium Bundesligi tylko trochę dłużej, ale z epizodem w Champions League żegnało się na dnie tabeli w fazie grupowej (bez wygranej, pod Szachtarem Donieck); Leicester w sezon pomistrzowskim osiadło na 12. miejscu, do najważniejszych rozgrywek europejskich też od tamtej pory nie wróciło. Wszyscy buntownicy, nie tylko ci wyżej wymienieni, albo zostają wykupieni przez zamożniejszych, albo nie radzą sobie z sukcesem. Nie wytrzymują rywalizacji w kraju połączonej z grą w Europie, po okresie wzlotu wracają do swojej średniej.

Atalanta jest jakaś inna. Nie powstała na chwilę. Rozprawiła się z Milanem w sobotę, podbiła liverpoolskie Anfield Road trzy miesiące temu, zdominowała Juventus pół roku temu,  przyłożyła turyńczykom trzema golami dwa lata temu, strzelała po siedem goli na wyjazdach w Serie A rok i półtora roku temu. Zapierająca dech podróż trwa i trwa.

Na podium Serie A wystrzeliła Atalanta w przedostatnim sezonie, zdołała je utrzymać w ostatnim – w bieżącym gromadzi punkty nieco wolniej (i miewa potwornego pecha, jak w meczu z Napoli), ale dynamika wydarzeń jej sprzyja, po przejściowych kłopotach odzyskuje dawny wigor. Jeśli zsumujemy ligowe punkty rozdane od początku 2019 roku, odkryjemy, że tylko mikroskopijnie ustępuje wszechwładnemu Juventusowi – natłukła ich w tym okresie 155, przy 156 uzbieranych przez turyńczyków. Oto ex aequo dwa najznakomitsze zespoły w Italii, zresztą teraz również sąsiadują w tabeli.

I wreszcie Liga Mistrzów. W debiutanckiej edycji drobiazgi dzieliły Atalantę od półfinału – upływała 90. minuta ćwierćfinałowego rewanżu z Paris Saint-Germain, gdy zawalił jej się świat, przy stanie 0:1 straciła dwa gole właściwie za jednym zamachem. Gdyby awansowała, dokonałaby tego wbrew wszystkiemu. Z rezerwowym bramkarzem Marco Sportiello, który cały sezon przesiedział przy boisku. Bez Josipa Ilicicia, który wiosną wbił Valencii cztery gole, ale w czasie lockdownu wpadł w depresję i tymczasowo rzucił futbol. Pomimo utraty sterującego drużyną Alejandro „Papu” Gómeza, który wytrzymał na boisku niespełna godzinę. Pomimo brawurowej decyzji trenera, by w końcówce meczu pozwolić zadebiutować w rozgrywkach 19-letniemu Jacopo Da Rivie, który seniorską koszulkę Atalanty pierwszy raz w życiu założył dwa tygodnie wcześniej. Ta poszarpana ekipa dopiero w doliczonym czasie gry, po blisko 93 minutach walki, uległa uzbrojonym za katarskie bimbaliardy jaśnie panom z Paryża!

Jesienią natarła ponownie. Gdy została rozbita u siebie przez Liverpool, to wzięła odwet na Anfield Road, więc wkrótce znów ujrzymy ją w fazie pucharowej Champions League. Atalanta niezmiennie trzyma się bowiem zasady – można wpaść w kryzysik, ale nie w prawdziwy kryzys. I w lutym zamachnie się w dwumeczu 1/8 finału na Real Madryt.

Powtórzmy: to już trwa dwa lata. Bite dwa lata.

Żeby jeszcze dorzucić niesamowitości: nie fetujemy drużyny, w której dzięki pomyślnym splotom okoliczności wszystko się układa, a w szatni odbywa się ogólne przytulanie i wyjadanie sobie z dzióbków. Wręcz przeciwnie. Większość minionego roku w Bergamo spędzili bez przywoływanego wyżej, złamanego psychicznie Josipa Ilicicia – najskuteczniejszego snajpera minionych lat, który, gdy złapie flow, improwizuje w rejestrach nieuchwytnych dla żadnego rywala. A całkiem straciła Atalanta drugiego głównego dyrygenta, przechwyconego właśnie przez Sevillę „Papu” Gomeza – nieobecnego od wielu tygodni, bo skonfliktowanego z trenerem. Wojna wybuchła ponoć z powodu nieposłuszeństwa piłkarza, który odmawiał ścisłego wykonywania poleceń taktycznych, ale to był raczej materiał na krótkie spięcie, i podejrzewam, że eskalację wywołały temperamenty i charaktery obu panów. W kwestiach merytorycznych inteligentni, złączeni wspólnym celem ludzie powinni się dogadać. Nawiasem mówiąc, Gian Piero Gasperini również nie należy od szefów najłatwiejszych we współżyciu – woli wydawać rozkazy niż się przymilać, bywa oschły, nasz Arkadiusz Reca skarżył się, że przez rok pobytu w Bergamo rozmawiali ledwie raz.

Innymi słowy, Atalanta nie płynie przez sielankę, targają nią gigantyczne problemy – w końcu padło na obu jej gwiazdorów, liderów drużyny. Tam musi działać perfekcyjnie przemyślany, odporny na wstrząsy mechanizm, skoro nie rozmontowuje go wyjęcie elementów teoretycznie kluczowych, zakłóceń nie wywołuje nawet wymiana natchnionego Gomeza na uboższego w pomysły, bardziej atletycznego Matteo Pessinę. W Bergamo nikt nie jest większy niż klub.

Obserwuję lombardzką boginię zafascynowany i coraz bardziej zdumiony, że nadal nie przestała oddychać pełną piersią. Dokąd ona zmierza? Kiedy się zatrzyma? W minionej dekadzie nie podziwialiśmy nikogo spoza kasty uprzywilejowanych, kto byłby w stanie tak długo rzucać wyzwanie potentatom. Antysystemowców, jako się rzekło, na większym dystansie wielki futbol nie toleruje. Kto chce dołączyć do tych wszystkich Barcelon i madryckich Reali, potrzebuje nadzianego mecenasa, najchętniej importowanego – albo kupującego sukces ekspresowo, jak w Chelsea, Manchesterze City lub PSG, albo preferującego szlachetniejszą, bliższą duchowi sportu (bo opartą na długotrwałym wysiłku), rozciągniętą w czasie pracę u podstaw, jak w Lipsku.

Atalanta wyruszyła na podbój bez wzywania posiłków z zewnątrz. Czerpie z zasobów lokalnych biznesmenów, stanowi poniekąd przedsięwzięcie rodzinne, choć oczywiście prezes Antonio Percassi czy jego syn, dyrektor generalny Luca Percassi, pozostają ludźmi majętnymi. I powinna już kilkakrotnie upaść, wrócić tam, gdzie nakazuje jej siedzieć cicho pochodzenie. Gdzieś w środku tabeli, raz wygrywając, a raz przegrywając. A jednak stawia opór, jakby uparła się udowodnić, że futbolowy gigant też może się urodzić wszędzie i dzięki innowacyjności, a nie potędze szmalu – jak zakładane w garażu molochy z Doliny Krzemowej.

Wiem, ponosi mnie fantazja i kiedy pytałem na wstępie, czy Bergamo rzeczywiście jest skazane na niechybne zniknięcie z mapy Ligi Mistrzów, chciałem przede wszystkim rozruszać wyobraźnię. Niewykluczone, że wszystko zostało ufundowane wyłącznie na Gasperinim, tylko dzięki niemu się trzyma i przetrwa dopóty, dopóki na stanowisku przetrwa obecny trener. Ale ta hipoteza też nie wygląda całkiem beznadziejnie. Musiałaby tylko Atalanta okazać się – skoro już zahaczyliśmy o branżę IT – apgrejdowaną wersją Atlético, gdzie złota epoka nastała, gdy zjawił się i osiedlił na prawie dekadę niejaki Diego Simeone. Owszem, Madryt to inny wymiar. Metropolia, silniejsza marka klubu, interesy ubijane z Jorge Mendesem i generalnie większe pieniądze. Właśnie dlatego piszę, że w Bergamo potrzeba jeszcze więcej know-how i strategicznej intuicji. Narzędzi nie do kupienia, lecz zassania z własnej głowy. Atalanto, musisz!

69 myśli na temat “Zbuduj sobie Ligę Mistrzów. W garażu

  1. Koziołek ma rację. Myślę, ze w każdym pokoleniu jest dużo oczytanych dzieciaków (w moim pokoleniu może było ich więcej, bo niewiele rzeczy je odciągało od książek), ale mądrość się kończyła kiedy zaczynały ganiać za piłką. Wtedy zaczynały grać czyste emocje.
    Podobnie jest z niektórymi dziennikarzami i kibicami, kiedy zaczynają „malować” emocjami sportowymi. Niektórzy wręcz w takich sytuacjach popadają w infantylizm. Nie ma tygodnia, żebyśmy gdzieś nie usłyszeli/nie wyczytali o początkującym piłkarzu, któremu zdarzyło się 2 razy dobrze piłkę kopnąć, że „to przyszły ……… ” – można sobie podpiąć nazwisko dowolnej gwiazdy, nawet jeżeli to zupełnie inny typ piłkarza. Wystarczy, że to gwiazda, która zawłaszcza nasze emocje.
    A z przyszłością jak to z przyszłością…. – różnie bywa. Czasami po latach nawet się okazuje, ze te dwa kopnięcia to było szczytowe osiągnięcie młodego. I to wcale nie dlatego, że brakowało mu umiejętności czysto piłkarskich. O karierze, końcowym sukcesie decydują nie tylko one, ale też cechy osobowościowe, a także wpływ otoczenia na zachowania/decyzje podejmowane w trakcie kariery.
    A niektórzy idą jeszcze dalej… – i nawet piłkarza, który już dawno zarobił na własne nazwisko, muszą porównywać do innej gwiazdy.
    P.S.
    W latach pięćdziesiątych byłem przedszkolakiem. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego to Hidegkuti zawładnął wyobraźnią naszego podwórka.

    Polubienie

  2. Ale nie grał jak Marcelo, Alba, Kimmich ect. że więcej go było na połowie rywala aniżeli na swojej.

    BTW nie wiem czy nie przesadzacie chłopaki, tak sobie sprawdziłem w transfermarkcie Pawełka, 476 występów jako lewy obrońca, 382 jako środkowy, 11 jako prawy obrońca, 3 jako prawy pomocnik.

    Polubienie

  3. Mówisz? Fakt, że tę końcówkę kariery, którą spędził na środku, miał niezwykle długą, ale ztcp przed 30-ką to grywał na środku wyłącznie awaryjnie. No i naprawdę można znaleźć kogo innego na figurę legendarnego włoskiego stopera…

    @Hidegkuti Pewnie dlatego, że był reżyserem najlepszej w połowie dekady drużyny świata, w dodatku z tej samej strony barykady, więc i w kraju się czasem pojawiał.

    Polubienie

  4. Ja akurat Maldiniego pamiętam tylko jako środkowego, więc takie porównania do niego są i dla mnie zupełnie naturalne i automatyczne.

    Polubienie

  5. Weekend zaczyna się sensacyjnie… – skończyła się najdłuższa(?) w historii piłka seria. Lewandowski nie strzelił z karnego!

    Polubienie

  6. Czasami sprawiedliwość wychodzi bokiem… – gdyby nie anulowano mu czerwonej kartki, przesiedziałby sobie dzisiaj spokojnie na trybunach, zresetował głowę i jak nowo narodzony wróciłby do gry.
    A tak…

    Polubienie

  7. Żal było chłopaka, widząc tę zmokniętą, zdruzgotaną twarz. Pewnie chciał się szybko odbudować, jak skoczek narciarski po upadku – wyszło odwrotnie.
    Pod koniec naprawdę chciałem, żeby coś władował do właściwej bramki i uratował remis, ale cały Soton ma fatalny okres, nawet z przewagą dwóch grajków nie mogą ugrać punktów.

    Polubienie

  8. Ale w tej kolejce wyrósł Bednarkowi poważny rywal, właściwie Alisson wyszedł na prowadzenie.
    A Klopp chyba musi zrobić na swoim podwórku konkretny research.

    Polubienie

  9. Co ten Alisson dzisiaj wyprawiał!? A „zaczął z uciechy”, że Salah wyrównał na 1:1. W parę minut trzy proste błędy w rozegraniu z własnymi obrońcami, dwie stracone bramki i było po meczu.

    Polubienie

  10. Parę minut niewiarygodnej głupawki, która załatwiła mecz.
    Głupawki, przy której wpadki Bednarka wyglądają po prostu banalnie.

    Polubienie

  11. Ale Biden zamieszał. Kompleksy i bezjajowcy będą mieli kolejny powód do wrzasku. Aspekt sportowy, który porusza Rafał na Wyborczej, to tylko margines problemu.

    Polubienie

  12. Za to tutaj mamy coraz mocniej cuchnącego zbuka, którego zostawiła nam (jako opozycjonistę) na odchodne komuna – i to już niestety nie jest margines.

    Polubienie

  13. @Antropoid
    A czego się spodziewałeś???
    Syn Rajmunda, uczeń wyszkolonego w Moskwie oficera (majora) politycznego I Armii LWP od zawsze leciał Cyrankiewiczem i Gomułką a nasz Premier Mincem. Do tego trzydzieści lat kompletowania szeregów w/g kryterium bierny, mierny ale wierny. A ponieważ przykładnie chodzą do kościoła więc zniknęła jedyna przeszkoda różniąca demokrację socjalistyczną od narodowego socjalizmu.
    P.S.
    Stalin tak głęboko wierzył we wspólnotę fundamentów, że Niemcy byli 100 km od Moskwy, a on ciągle czekał na emisariuszy Hitlera, którzy go przeproszą za nieodpowiedzialne manewry wojskowe.

    Polubienie

  14. Odkąd wylazł z odmętów zakończonego PRLu na widok publiczny NIGDY niczego pozytywnego się nie spodziewałem.
    Natomiast spodziewałem się po narodzie – że jednak jest rozumniejszy.
    Choć trochę.

    Polubienie

  15. Na początek nasze inteligenckie elity musiałaby przestać tańczyć swój chocholi taniec, w który popadły na Weselu u Wyspiańskiego…

    Polubienie

Dodaj komentarz