Eden Hazard i ludzie

Ilekroć pochylam się ostatnio w myślach nad schorowanym ciałem – a może i duchem – piłkarza Realu Madryt, stają mi przed oczami obrazki z monitora, w który wgapiałem się swego czasu maniacko, w szczytowym okresie szajby potrafiłem przyssać się do Football Managera na bite 30 godzin z rzędu.

Dla ewentualnych niezorientowanych: to kultowy symulator pozwalający wczuć się w rolę trenera, szczycący się (nie całkiem słusznie) wyjątkowym realizmem. Po ekranie spływają głównie cyferki i literki, z których „składają się” zawodnicy – mowa o rozrywce umysłowej, zamiast wywijać padem sterującym awatarami, zarządzasz matematycznie opisanymi odpowiednikami prawdziwych piłkarzy, znanych z prawdziwych boisk. Messi fenomenalnie drybluje, a Góralski ścina wślizgami dęby.

Dopóki grywałem w Football Managera, irytowało mnie, że niektóre cechy zawodników nigdy się nie zmieniają. Przez całą ich karierę. Odkąd w realu Luis Figo uciekł z Barcelony do Madrytu, w wirtualu twórcy gry w jej kolejnych wersjach przypisywali mu najniższy możliwy poziom „lojalności”, co na dobrą sprawę stanowi synonim „wierności barwom klubowym” (miał „jedynkę”, w skali dwudziestostopniowej). Bo żywy Figo zdradził, szanujący się kataloński fan inaczej jego postępowania nie określał.

Na wirtualną kopię świata przekładało się to tak, że portugalski skrzydłowy krążył do klubu do klubu. Natychmiast po transferze żądał podwyżki, wiercił się, szybko trzeba było się go pozbyć. Kto go więc kupował, kupował problem. Nijak nie odzwierciedlało to rzeczywistości, bo prawdziwy Luis Figo, ten z krwi i kości, wcale nie oblatywał świata w pogoni za coraz tłustszymi kontraktami. W Madrycie przemieszkał pięć sezonów, w mediolańskim Interze spędził kolejne cztery. Norma, chyba nawet więcej niż przeciętny staż w wielkim futbolu XXI wieku.

Jednak twórcy gry nie widzieli w piłkarzach żywych ludzi, którzy ewoluują, podejmują sprzeczne ze sobą decyzje, kierują się najdziwniejszymi konglomeratami motywacji – czasem nieodgadnionymi. Człowiek to skomplikowany mechanizm, nie mem. Dlatego Figo zaczynał grę jako zdrajca i umierał jako zdrajca. Jako „trener” w Football Managerze nigdy o niego nie zabiegałem na rynku transferowym, był dla mnie bezwartościowy.

Byli też piłkarze bezwartościowi (lub niskowartościowi) z innych względów – np. zakodowani w bebechach gry jako kontuzjogenni. Gdy takiego delikwenta zidentyfikowałem we własnym klubie, pozbywałem się go bez żalu czy ułamka sekundy zawahania. Gadżet jest wadliwy, więc go wyrzucasz.

Wróćmy teraz do normalnego świata: oto Real Madryt od półtora roku hojnie opłaca supergwiazdora, który z każdym tygodniem również staje się coraz bardziej bezwartościowy. Odkąd Hazard przyleciał z Chelsea, pojawił się w podstawowym składzie w zaledwie 29 z 89 meczów rozegranych przez królewską drużynę. Czasami uszkodzi sobie staw skokowy, a czasami mięsień, rzęzi od kontuzji do kontuzji, wbiega na murawę tylko po to, by natychmiast ponownie wpaść w ręce lekarzy – jak przed tygodniem, gdy potruchtał przez ostatni kwadrans meczu z Elche, po czym ogłoszono, że naderwał sobie tkankę w okolicy lędźwiowej i czeka go przynajmniej kolejne sześć tygodni leczenia. Zrezygnowany trener Zinedine Zidane publicznie zastanawiał się nawet, czy problem nie tkwi w głowie, czy Belg nie cierpi na bóle urojone. Dzielił się wątpliwościami bez złośliwości czy irytacji, on zwyczajnie nie pojmuje, co dzieje się z organizmem piłkarza, który w lidze angielskiej, nie bez powodu uchodzącej za bardziej wymagającą fizycznie od hiszpańskiej, nigdy nie sprawiał wrażenia patologicznie kruchego. W Chelsea, w której zachwycał przez bite siedem lat, miewał tylko krótkie przerwy i sezon w sezon wytrzymywał około 50 meczów (najmniej 43, najwięcej 62), choć stylem gry teoretycznie się narażał. Dryblował jak szatan, rywale powstrzymywali go faulem częściej niż kogokolwiek innego w Premier League. Kolekcjonował utajone mikrourazy, by znienacka, przed osiągnięciem trzydziestki, odkryć w sobie permanentnego pacjenta, piłkarza skazanego na przedwczesny schyłek? Zagadka. Ludzkie ciało bywa nieprzeniknionym labiryntem, chronicznie niedomagające kolana Daniele De Rossiego uzdrowiono kiedyś dzięki wyleczeniu mu zębów.

Tak czy owak madrytczycy nie witali w Hazardzie sportowca z defektem – jak tamte figurki z Football Managerą z wmontowaną „kontuzjogennością” – lecz natchnionego spadkobiercę Cristiano Ronaldo. Wydali na transfer rekordowe pieniądze, zaoferowali najwyższy kontrakt w drużynie. Oczekiwali, że będzie rozstrzygał o wynikach i urzekał techniką w sposób znany z Chelsea, a otrzymali, brutalnie mówiąc, piłkarza bezużytecznego, z zasługami dla klubu zmierzającymi ku zeru. Właściwie niewidzialnego, w Realu już się przyzwyczaili, że nigdy go nie ma. Nawiasem mówiąc, Hazard współtworzy niepokojąco długą listę skrajnie nieudanych madryckich transferów ostatnich lat – jeśli weźmiemy pod uwagę, że Luka Jović już uciekł do Bundesligi, że Éder Militão pełni rólkę drugoplanową i że Vinícius Júnior z Rodrygo wciąż stanowią raczej przyszłość niż teraźniejszość, to musimy skonstatować, że nikt spośród tych, którzy kosztowali najwięcej, nie zdołał na razie zrewanżować się fundamentalnym wpływem na drużynę. Madryccy fani winni każdego dnia składać hołdy weteranom, którzy nazdobywali już tyle trofeów, że powinni czuć niekiedy znużenie, tymczasem trzymają Real przy życiu. Sergio Ramos, Toni Kroos, Luka Modrić czy Karim Benzema biją żywotnością o pokolenie młodszych, a oglądanie obu rozgrywających bywa czystą rozkoszą – w każdym razie mnie już kilkakrotnie zdarzyło się, że bezwiednie przyklejałem oczy do ekranu i nie umiałem ich oderwać ze względu na 31-letniego Niemca i 35-letniego Chorwata.

Do spisania niniejszej notki przywiodły mnie jednak przede wszystkim reakcje, jakie prowokuje Hazard. Wśród kibiców Realu, także polskich. Nigdy nie polemizuję z opiniami rozrzucanymi po internecie, zdając sobie sprawę, że nie oddają one prawdziwego rozkładu nastrojów, chętniej komentują radykalni w słowach nienawistnicy, spoza anonimowego nicka łatwo sobie pofolgować. Tym razem jednak wielokrotnie uderzyło mnie – gehenna Hazarda ciągnie się wszak ponad sezon – w jak wielu ludziach związanych z Realem toksyczne emocje wyzwala gracz, któremu naturalny odruch nakazuje współczuć. Dotknięty przewlekłym pechem w szczycie kariery, gdy przymierzał się do ostatecznego szturmu – po triumf w Lidze Mistrzów, może też na czołówkę plebiscytu Złota Piłka. Lżony jako oszust, leniuch, naciągacz, wyzuty z ambicji multimilioner, któremu wszystko jedno. Precz, panie Belgu, zamawialiśmy co innego.

Nie wszystko wyjaśnia tu frustracja kibiców, których przećwiczył w minionych latach manifestujący tumiwisizm Gareth Bale (też się wpisuje w zjawisko: im droższy gracz Realu, tym mniej oferuje) i którzy dzień w dzień, od początku sezonu, słyszą o nowym piłkarzu uziemionym przez kontuzję – madrytcy medycy leczyli już więcej pacjentów niż Atlético i Barcelona razem wzięci. Nieszczęścia raczej jednoczą, a Zinedine i jego ekipa zasługują na podziw. Przy tej skali niekorzystnych splotów okoliczności spodziewałbym się, że upadną tam, gdzie cierpi Liverpool, a oni wciąż ścigają się o tytuł w La Liga i jako jedyni jej przedstawiciele ocaleli w Champions League. Wyrazy najwyższego uznania, naprawdę.

Dlatego korci mnie, by przyczyn niepojętej postawy wielu madridistas wobec Hazarda – może wyewoluują i odnajdą w sobie więcej empatii, sytuacja Belga robi się coraz bardziej dramatyczna – doszukiwać się w ogólnie podtrutych, stale luźniejących relacjach między futbolowym fanem a jego idolem. Gwiazdorzy coraz bardziej oddalają się od publiczności, bo po zejściu z boiska chowają się za coraz wyższymi płotami swoich luksusowych rezydencji (i przebywają de facto na innej planecie), dopinguje ich puchnący odsetek kibiców mieszkających tysiące kilometrów od stadionu (ostatnio generalnie pustego), przybywa też maniaków rozrywek przeobrażających piłkarzy w awatary – jak wspomniany symulator Football Manager, jak FIFA czy internetowe zabawy z gatunku Fantasy Football. Nikną zawodnicy z krwi i kości, zastępują ich elementy rozgrywki. Piłkarz jest w mniejszym stopniu człowiekiem, który czasami cierpi albo ma chandrę i zawodzi. Staje się bublem, wprawiającym w furię zepsutym przedmiotem. Samochodem, który rozkraczył się na środku autostrady. Pamiętam to z czasów zanurzenia w Football Managerze: z digitalnymi atrapami piłkarzy nie łączyła mnie żadna więź, patałachów miałem ochotę natychmiast skasować.

99 myśli na temat “Eden Hazard i ludzie

  1. @GP
    To, że Otwojastara „widzi skrajności”, nie oznacza, że jednej z nich jest zwolennikiem. Nie zawsze się z nim zgadzam, ale nie mam wątpliwości, że poszukuje raczej balansu pomiędzy murowaniem bramki a hurra ofensywą.

    Polubienie

  2. Turcja zabójczo skuteczna w eliminacjach MŚ. Najpierw 4:2 ograła Holandię, a dzisiaj załomotała (3:0) Norwegię.

    Polubienie

  3. @GP
    A to nie Ty pisałeś – „To raczej kolega widzi tylko skrajności”
    P.S.
    Można! Czesi zremisowali z Belgią 1:1 i to raczej Belgowie powinni się cieszyć z wywożonego z Pragi punktu.

    Polubienie

  4. @GP
    ” Rozpoczęliśmy proces wprowadzania do zespołu nowych pomysłów tylko kilka dni temu, więc nie mogę myśleć inaczej niż o ciągłości tej strategii. Chcemy w ramach procesu utrzymać stabilność, jednocześnie wpuszczając nowych zawodników, ale nie jedenastu”… – jak Ci się podoba odpowiedź Sousy na Twój pomysł „z drugim składem na Andorę?

    Polubienie

  5. @Alp

    Nic z tego nie rozumiem. 😉

    Jeżeli chodzi o to, że chce pewne rzeczy przećwiczyć, to ok, może się przydać, bo w środę wyglądało to wszystko słabo. Z drugiej strony sobotnia seria poddała nieco w wątpliwość moją koncepcję, choć wydaje mi się, że różnica między naszymi zasobami a rywala jest nieco większa niż Słowacji i Irlandii z rywalami. Wiadomo, że najlepiej by było wygrać, w miarę możliwości wysoko, nie złapać kartek, nie zmęczyć się, a i coś przećwiczyć, nie wiem, czy to wszystko naraz się tak łatwo da, więc niech robi jak uważa, byle było dobrze. Nie oczekuję niewiadomoczego i czekam na środę.

    Polubienie

  6. Mecze o punkty bez zmęczenia się to wygrywają tuzy, którymi my od ładnych paru dekad nie jesteśmy, choćby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość, zamąconą posiadaniem topowego napastnika.

    Polubienie

  7. Tym razem nie uznali bramki Ronaldo. Już szkoda czasu na ten syf zwany sportem wyczynowym. Drukowanie wyników, celowe lub nie, ale jednak. Kupiłem ostatnio dwie książki „The Count of Monte Cristo” i „The Green Mile”, to lepsze niż ten finansowo-farmakologiczny badziew.

    Polubienie

  8. Jakby pokazać jakiemuś Marsjaninowi, który nie wie co to piłka nożna itd., konferencję prasową Wuja i Sousy, to by chłop zdziczał 😀 jeden jak wystraszony jeleń na drodze szybkiego ruchu, który jest przekonany, że każdy chce mu zrobić krzywdę, a drugi zrelaksowany, skoncentrowany na wykonaniu zadania, którego być może nie lubi, ale wie, że musi na pytania odpowiedzieć, więc z dużą dozą asertywności to robi, tak naprawdę samemu ustalając zasady dialogu. Mimo tego pierwszego meczu z Węgrami, szczególnie pierwszej połowy wydaje mi się, że podobną różnicę widać na boisku. W moim odczuciu potrzeba tylko czasu (którego niestety nie ma), żeby piłkarze zaczęli brać na swoje barki odpowiedzialność. U Wuja, nie wiedzieli, jak to zrobić, a u Sousy się (jeszcze) trochę boją. Tak to widzę 🙂

    Polubienie

  9. @Alp
    Ale to wystarczy sprawdzić, kto u nich gra. Parę lat temu w kraju skończyło się eldorado, więc zaczęli wyjeżdżać i okazało się że młode pokolenie sobie radzi coraz lepiej nawet w najlepszych klubach.

    Polubienie

  10. Te statystyki do przerwy to jest absurd jakiś. Andora bez strzału, fauli 11, posiadanie piłki 16%, celność podań 41%… To już nawet San Marino coś chciało przeciwko nam grać, a przecież Andora parę lat temu ograła ich w głośnym sparingu, chyba 2:0.

    Mieszkam kilkaset metrów od narodowego, więc wam powiem moje wrażenie nauszne, że w dziejach stadionu żaden gol nie był fetowany przez trybuny tak gorąco, jak ten strzelony Polsce przez najsympatyczniejszą drużynę świata.

    Polubienie

  11. antropoidOglądało się to jak wyrąbywanie chodnika w kopalni, a Lewandowski w reprezentacji jest jak ten górnik, co fedruje kilofem na przedzie. pisze:

    Oglądało się to jak wyrąbywanie chodnika w kopalni, a Lewandowski w reprezentacji jest jak ten górnik, co fedruje kilofem na przedzie.

    Polubienie

  12. San Marino odnotowało ponad sto celnych podań, podczas gdy Andora nie zebrała nawet 50.
    San Marino miało 56% celnych podań, podczas gdy Andora 38%.
    Posiadanie piłki ponownie dla San Marino – 20% do 16%.
    W odbiorach 4-6, w wywalczonych rzutach różnych 1-0, w dryblingach 0-4.
    Ale najbardziej daje do myślenia, że San Marino musiało się zmierzyć z aż trzeba rzutami karnymi (jeden obroniony, gratulacje dla Elii Benedettiniego za interwencję oraz w ogóle świetny mecz), podczas gdy Andora z żadnym. Wyniki identyczne – 0:3 – mogą wydawać się zwodnicze, lecz prawda bije po oczach. Do wrześniowej konfrontacji to Sanmarińczycy są lepiej przygotowani. Czeka nas gorące pół roku, lecz już za parę dni kolejny pojedynek korespondencyjny. Zacieram ręce.

    Polubienie

  13. Oglądało się to jak wyrąbywanie chodnika w kopalni, a Lewandowski w reprezentacji jest jak ten górnik, co fedruje kilofem na przedzie.

    Polubienie

  14. @antropoid i chyba gp
    Sąsiad mojej babci chciał kiedyś okazać się pomocny. Postanowił pomóc w wymianie drzwi wejściowych. Zaczął swoje podejście od próby wyrwania ze ściany futryny za pomocą dłuta ręcznego, które z dużą dawką pewności siebie nazywał „moim najlepszym meselkiem”. Zaoferowałem mu moją Gabrysię – młotowiertarkę raczej potężną, z młotem pneumatycznym 8J i mocą przeszło 1,5kW, co niewtajemniczonym można przetłumaczyć jako „rzecz do robienia dużych dziur w naprawdę dowolnej ścianie”. Sąsiad jednak uznał, że nie potrzebuje, walczył swoim meselkiem około 6 godzin i wobec braku jakiegokolwiek postępu poszedł precz.
    Dzień później razem z Gabrysią ogarnęliśmy temat w pół godziny.

    W tej przypowieści o futrynie sąsiad jest Brzęczkiem, Sousa jest mną, a Lewandowski jest Gabrysią.

    Polubienie

  15. Drogi Koziołku,

    Jeżeli uważasz, że w futbolu chodzi o to, żeby środkowy napastnik strzelał gole, to jasne – cel został osiągnięty. Ja jednak sądzę, że chodzi o to, aby wygrywał zespół.

    Polubienie

  16. No wiesz, ktoś chyba musi strzelać. Łatwiej to idzie, jak na strzelanie jest jakiś plan. Plan łatwo układać, jak rozumie się dostępne narzędzia i ma się jakieś pojęcie o ich zastosowaniu.

    Albo można krzyknąć „kiełbasy w górę” i uznać, że odprawa mentalno-taktyczna za nami, a jak gramy z ogórkami to jakoś się pogra i wynik będzie na plus (jak np. 2:0 Janasa z San Marino, gdy Fabian wybronił karnego przy 0:0 i nigdy mu go tego nie wybaczę).

    No bo Ty wciąż powtarzasz, że były zwycięstwa w arbitralnie przez Ciebie wybranej klasie meczów, które osobiście z jakichś względów Ty uważasz za akurat te ważne. Umówmy się zatem wstępnie i niewiążoco bez ustanowienia precedensu, że ja to kryterium wyboru myślę kupuje

    Polubienie

  17. Bo ja jednak sądzę, że patrzysz na tabelkę z wynikami w arbitralnie przez siebie ustalonej klasie meczów które Ty uważasz za akurat te dla Ciebie ważne, a że „wystarczy sprawdzić”, to jakoś nieszczególnie zwracasz uwagę, że ktoś zwykle „woli obejrzeć”. Tacy co wolą obejrzeć to niestety widzieli, że nie było nic do oglądania (poza meczem z Izraelem).

    Polubienie

  18. Och, nie muszę się przecież chwalić, że też obejrzałem. Dobrze poukładany zespół złożony z utalentowanych zawodników, który już w poprzednich eliminacjach prezentował się dobrze. Polska też taka powinna być, w środę się okaże, czy jest jakiś postęp, dziś poćwiczyliśmy dośrodkowania, w sumie nie wiem, po co…

    Polubienie

  19. @gp
    Ćwiczyliśmy dośrodkowania, bo mamy z przodu Gabrysię, która strzela głową coraz więcej goli i ćwiczy tę sztukę razem z Miro Klose, więc może zacznie strzelać ich jeszcze więcej. A co dopiero jak dobre dośrodkowanie dostanie.

    Albo dlatego, że chłopaki nie wiedzieli co grać, a kopnąć w kierunku ogólnie rzecz biorąc bramki i ogólnie rzecz biorąc Lewandowskiego i wysoko to pewnie najłatwiejsza rzecz. Okaże się. Stawiam jednak na jedynkę. W sumie bez powodu.

    Polubienie

  20. Selekcjonerzy z ostatnich 15 lat:
    Beenhakker – dość ciepło wspominany, człowiek spoza Środowiska.
    Majewski – koszmarne dwa mecze, ulubieniec Środowiska.
    Smuda – chyba najgorszy, wybrany przez Środowisko (i trochę media) za zasługi w Lidze.
    Fornalik – jednak Smuda nie taki najgorszy, wybrany przez Środowisko za zasługi w Lidze,
    Nawałka – mieszane uczucia, choć głównie pozytywne, wziąć przekłamane im minus złością za klapę na MŚ, wybrany przez Środowisko za zasługi w Lidze,
    Brzęczek – mieszane uczucia, choć głównie negatywne, wybrany przez Środowisko za zasługi w Lidze.
    Sousa – człowiek spoza Środowiska…

    Kto tu widzi pewną korelację, to i chyba widzi dlaczego Brzęczek miał od razu w plecy, a Sousa nie.

    Polubienie

  21. A ja po obu meczach zdążyłem już usłyszeć w mediach, że Brzęczek za taką grę byłby rozjechany 🙂 Ba, a nawet, że z Węgrami toby wygrał łehehehe – od tych samych ludzi, którzy po nim jechali wcześniej.

    U nas zawsze lepszy jest ten, którego nie ma.

    @Koziołek
    Ja rozumiem, że to jest jeden ze sposobów na cofniętego rywala, ale przecież nie jedyny. Bo można było też np. poćwiczyć czasem strzały sprzed pola karnego.

    Polubienie

  22. @gp
    I właśnie o tym mówią mi te moje korelacje – Brzęczek przegrał prasę i tzw. atmosferę wokół kadry w chwili, gdy ogłoszono go jej trenerem. Za 3:3 z Węgrami by go zjedli bez popitki. Winię Wujcia o sporo grzechów, ale kiepskie kontakty z mediami to w dużej mierze dusz agresywne nastawienie opinii publicznej (której niestety trochę pomagał niefortunnych wypowiedziami).

    Można na cofniętego rywala różne rzeczy, ale nasza Gabrysia akurat świetnie gra w powietrzu, to wybrali to. Szkoda, że nie wybrali kilku rzeczy, tylko jedną…

    Lewy nie zagra z Anglią, więc chyba już pograne… Jeśli był jakiś plan na ten mecz, to trzeba ułożyć nowy.

    Polubienie

  23. Brzęczek pewnie nadal byłby selekcjonerem – za ten awans na ME, gdyby nie to, że jego kadra nie robiła postępów w grze, wręcz przeciwnie, w starciach z rywalami wyżej notowanymi coraz bardziej przypominała kloszarda na salonach.
    Widać nawet w tak zatwardziałym środowisku jak PZPN dojrzeli, że skoro w drugorzędnej LN coraz rzadziej można zobaczyć biało-czerwonych pod polem karnym rywali – bo gra toczyła się głównie na pod/na naszym, to nie ma widoków na to, by cokolwiek ugrać na mistrzostwach, gdzie nie będzie Łotw i Macedonii, a w naszej grupie zawsze uprzejmej wobec nas Austrii.

    Polubienie

  24. Ech, no właśnie dlatego chciałem żeby grali rezerwowi… Przy tym, co pokazuje Milik, to można liczyć chyba tylko na jakiś fuks…

    Polubienie

  25. Ale los nam jej już nie sprezentował.

    @Lewandowski

    Bez niego chyba można sobie z czystym sumieniem darować oglądanie tego Wembley. Co prawda wszelkiej maści znawcy pieklą się, że po co go było wystawiać przeciwko Andorze, tylko, że wtedy mogło być 0-0… Były takie szanse.

    Polubienie

  26. Z rana wziąłem drugą dawkę moderny (nie myślałem, ze pomaga też na zgrzytanie zębami) i wreszcie mogę podzielić się osobistymi meczowymi emocjami…
    „Momenty były”, a nawet cały mecz był wielkim momentem.

    Już po paru minutach nie miałem wątpliwości, że wraz z Glikiem od pierwszej minuty wrócił spokój. Żadnego przestresowania jak w meczu z Węgrami, wręcz sielankowy spokój… – wystarczyło dostosować tempo gry do możliwości Kamila (w meczu z Węgrami wchodząc z ławki starał się dostosować do tempa gry drużyny) i to tak, żeby mógł doczłapać w pole karne rywala. Piłkarze (z pojedynczymi wyjątkami), jak biskup na procesji zachowywali się dostojnie i poruszali się z powagą godną podniosłej chwili jaką był mecz z absolutnym autsajderem europejskiej piłki.
    Oczywiście Kamil od razu ustawił „zaporę nie do przejścia jak kontenerowiec w Kanale Sueskim” (za WP.pl), a Andorczycy jak statki w kolejce nawet nie pomyśleli, żeby spróbować go ominąć a nawet „wpłynąć” na naszą połowę.
    No i na niebotyczny poziom wniósł rozegranie od tyłu wymieniając na stojąco piłkę najczęściej z Bereszyńskim lub Rybusem na 20/30 metrze przed naszą bramką. Z zazdrości, a może żeby bezpośrednio doznać wyżyn tej sztuki podłączać zaczął się Krychowiak, Zieliński i nawet Lewandowski nie oparł się jej urokowi, regularnie cofając się po piłkę na 30 metr.
    Na myśl o środowym meczu z Anglią strach się było bać. A dzisiaj jeszcze dowiadujemy się, że nie zagra Lewandowski. W środę czeka nas 90 minut zasłaniania dupskiem bramki chyba, że Sousa nas zaskoczy i przeprosi się ze zestresowanymi.

    Polubienie

  27. E tam, czytałem statystyki i Gliknie był w trójce najczęściej posiadających piłkę. Najwięcej zagrań miał Piątkowski.

    Polubienie

  28. Wyglądali, jakby tę Andorę trochę zlekceważyli, w każdym razie wspomniane dostojne tempo może to sugerować.

    Polubienie

  29. @Antropoid Nie rozumiem zupełnie, jak można sobie darować oglądania meczu na Wembley, nieważne jak słabi byśmy nie byli..Albo się jest kibicem, albo nie.

    Polubienie

  30. Z prostej przyczyny – nerwy już nie te. Przez 35 lat (od Monterrey poczynając) naoglądałem się już omłotów z angolami i to w bardziej wydawałoby się sprzyjających okolicznościach, niż te obecne, kiedy nowy selekcjoner dopiero zaczął dobierać klocki, a już mu wypadł najważniejszy.
    Oczywiście absencji przed telewizorem nie przesądzam.

    Polubienie

  31. Panie Rafale – kontuzjogenny to był Roy Keane, bo powodował kontuzje u innych zawodników. Jeśli piłkarz często doznaje kontuzji to jest po prostu podatny na kontuzje 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz