Pasja w Mediolanie

Gdybym miał wskazać naczelnego zrzędę współczesnego futbolu, bez mikrosekundy zawahania wyróżniłbym aktualnego trenera Interu, który właśnie przywrócił mediolańczykom panowanie we Włoszech.

Tam wszyscy pamiętają mu słynną tyradę sprzed blisko dekady, gdy po porażce z Bayernem w Lidze Mistrzów rozgoryczony tłumaczył – pracował wtedy jeszcze na chwałę Juventusu – że „jeśli masz w portfelu 10 euro, to nie wejdziesz do restauracji, w której danie kosztuje 100 euro”. Bronił się rzekomo nędznym budżetem i wynikającą z niego rozczarowującą polityką transferową, podobne mowy wygłaszał zresztą jeszcze wielokrotnie, czasami w absurdalnych okolicznościach, np. po porażce z nieporównywalnie biedniejszym Galatasaray Stambuł.

Narzekającego Antonio Conte doskonale znają jednak w każdym klubie, do którego zawinął w ostatniej dekadzie – turyńskim, londyńskiej Chelsea, mediolańskim. Wszędzie permanentnie zgłaszał pretensje do zarządu, bo przełożeni nie dorównywali jego ambicjom ani wyobraźnią, ani hojnością. Kupowali piłkarzy zbyt tanich albo zbyt niedoświadczonych, ewentualnie nie tych, których sobie zażyczył, poruszali się po rynku zbyt biernie, opłacali zbyt wąską kadrę etc. Conte zawsze pracował w skandalicznych warunkach, zawsze sprawiał wrażenie, jakby był jedną nogą poza klubem. Niekoniecznie dlatego, że zmęczone szefostwo chciało go wylać – to on groził, że pójdzie sobie precz. Niepewność rozpylał także przed bieżącym sezonem, gdy w trakcie ognistych peror usiłował nie zauważyć, iż mediolańczycy zainwestowali fortunę w Romelu Lukaku, zwerbowali arcyzdolną młodzież (Nicolò Barella, Stefano Sensi, Achraf Hakimi) i w ogóle ubili parę porządnych interesów. Entuzjazm jak u wczasowiczek z podanego w „Annie Hall” dowcipu Woody’ego Allena, z których jedna mówi: „jakie tu mają niedobre jedzenie”, a druga wzdycha: „i w dodatku takie małe porcje.”

Tych kompozycji wysłuchujemy od lat: Conte wiecznie się skarży, jęczy, stęka, krzywdę chcą mu wyrządzić zarówno swoi, jak i obcy, ze szczególnym uwzględnieniem sędziów. Włoch tropi bowiem również niezliczone spiski zawiązywane przez wrogów zewnętrznych, czuje się osaczony, nastają na niego od świtu do zmierzchu, a potem od zmierzchu do świtu, Bill Gates ewidentnie potrzebuje sterować ludźmi właśnie na zgubę Antonia, nieobeznany z kontekstem psychiatra mógłby zdiagnozować tutaj podręcznikową paranoję. Uczciwie przyznam: uwielbiam tę, przepraszam za słowo, narrację.

To jednak szkic osobowości trenera Interu Mediolan niepełny. Gdybyśmy rozmawiali wyłącznie o nieomylnym w swoim przekonaniu, obwiniającym cały świat choleryku, to ów delikwent sprowadzałby na swoich piłkarzy katastrofy. Błyskawicznie tracił autorytet, demotywował, narażał się na drwiny, uchodził za wariata. Tymczasem dzieje się odwrotnie. Conte należy do gatunku trenerów wręcz zrośniętych z zespołem, w trakcie meczów właściwie współuczestniczy w grze. Wydaje z siebie niezapomniane dźwięki na konferencjach prasowych i wydaje je przy linii bocznej, co dzięki pandemii rejestrowaliśmy z niedostępną wcześniej dokładnością: on wiruje przez pełne 90 minut, furiacko popędzając swoich zawodników w każdej akcji, żądając kolejnych wślizgów, wiwatując po kopnięciach udanych, zwijając się od frustracji po nieudanych. Zanim pandemia wyludniła trybuny, wrzeszczał nawet do graczy tak oddalonych, że niemogących go słyszeć.

A jednak słyszą. Juventusowi, złamanemu przez aferę Calciopoli, pomógł Conte odzyskać tytuł w Serie A już w debiutanckim sezonie 2011/12, a następnie obronił go w sezonach 2012/13 oraz 2013/14. Londyńczyków też z miejsca wyniósł na pozycję mistrza Anglii (2016/17), nie powiodło mu się dopiero w kolejnej edycji rozgrywek (2017/18). Aż wreszcie wylądował w Mediolanie, gdzie najpierw minimalnie przegrał wyścig z absolutnym hegemonem z Turynu (2019/20), a następnie go obalił (2020/21). Bilans bliski ideału, w minionej dekadzie Conte podpisał swoim nazwiskiem zaledwie jeden sezon bezdyskusyjnie przegrany, tamten drugi w Londynie. I niepowodzenia w Europie niczego mu nie ujmują – za każdym razem zaciągał się w klubie, który trzeba było podnosić, pogrążonym w depresji i frustracji.

A przecież do listy zasług należy dorzucić jeszcze odrestaurowanie – jak się okazało, chwilowe – reprezentacji kraju, przejętej po traumie na mundialu, na których złoci w 2006 roku Włosi osiedli w tabeli fazy grupowej pod Kostaryką. „Chciałbym mieć w nim osobistego trenera mojego życia. Jestem pewien, że spełniłbym wszystkie marzenia” – usłyszałem podczas Euro 2016. Nie pamiętam już, kto mówił, w każdym razie było to najbardziej namiętne z wielu miłosnych wyznań płynących w kierunku selekcjonera Azzurrich, a zrodził je podziw dla jego pasji. To wtedy Conte rozbłysnął na gwiazdę ponadlokalną. Nie zdobył na mistrzostwach kontynentu tytułu ani nawet medalu, ale jego drużyna uchodziła za najsłabszą w dziejach włoskiej kadry, a on zdołał natchnąć ją do co najmniej trzech meczów wspaniałych, teoretycznie ponad możliwości przeciętniaków w typie Graziano Pellègo czy Emanuele Giaccheriniego. 2:0 z Belgią, 2:0 z Hiszpanią oraz 1:1 z Niemcami zakończone w ćwierćfinale pechowymi rzutami karnymi.

Przygotował ich perfekcyjnie. Dowodził piłkarzami elastycznymi taktycznie, przypominającymi komunę robotników uznających tylko mrówczą pracę wspólną – ludźmi spoconymi i umorusanymi, którym nic nie przychodzi łatwo. Na francuskich stadionach też rozgrywał mecze całym ciałem, asystenci serio proponowali, by mierzyć mu, jak zawodnikom, pokonany w 90 minut dystans. A potem sapał do mikrofonów, że „czuje na plecach oddech całego narodu”, i ssał pastylki na obolałe gardło, by doprowadzić je do stanu używalności przed najbliższym treningiem. Tę terapię zaczął stosować stale, odkąd przestał używać megafonu.

Rozsadza sobą każdą szatnię, do której wejdzie. Turyńska była żartobliwie nazywana w klubie Przylądkiem Canaveral ze względu na wielość przedmiotów, które odrywały się od ziemi w trakcie trenerskich oracji. A z mediolańskiej wychodzili ludzie, którzy opowiadali – Romelu Lukaku! – że czują się naładowani energią jak nigdy, trener emituje moc w każdym kontakcie i w ilościach nieograniczonych. Mówiąc językiem koronawirusowej epoki: superzakaziciel.

Jego mistrzowska ekipa Interu nie uwodzi. Uprawia futbol do bólu pragmatyczny, regularnie utrzymuje się przy piłce rzadziej niż pokonany przeciwnik, tylko raz w ostatnich 10 kolejkach wygrała różnicą wyższą niż jednobramkowa. Ciułanina. Niezwykle wydajna (41 z 45 punktów w rundzie rewanżowej!), ale ciułanina, daleka od najnowocześniejszych trendów. Zdaje sobie z tego sprawę sam Conte, który pewnego dnia rzucił, że skupia się na zdobyciu tytułu, więc dopiero po osiągnięciu celu może rozważyć zaciągnięcie piłkarzy do salonu piękności. Można też zauważyć, że Interowi pomogło szybkie odpadnięcie z Ligi Mistrzów (moim zdaniem: wybitnie pechowe, grali bodaj najlepiej w grupie), że włoskiemu trenerowi sprzyjał dziejowy moment, czyli degrengolada Juventusu, że porównywalnie zasłużył się dla sukcesu Beppe Marotta, wybitnie zręczny dyrektor sportowy, który porzucił dla Mediolanu właśnie Turyn. I jego przenosiny zbiegły się ze zmianą władzy – to niekoniecznie przypadek.

Dwaj ostatni współpracowali już przed dekadą. Razem otworzyli erę bezprecedensowej dominacji Juve, razem ją zamknęli. Dyrektor działa po cichu, trener hałasuje jak nikt. Z bieżącego sezonu zapamiętam ścieżkę dźwiękową z meczu w Udinese – oto Conte w swoim stylu przez cały mecz wściekle oprotestowuje decyzje sędziego, w doliczonym czasie gry otrzymuje czerwoną kartkę, mikrofony wyłapują rzucane w kierunku arbitra: „Dlaczego to zawsze jesteś ty, Maresca?! Zawsze ty!”. Trener ostatecznie odwraca się, idzie do szatni, piłkarze wracają do gry. Mija kilkanaście sekund, a inne mikrofony – najwyraźniej zainstalowane w tunelu prowadzącym do szatni – wychwytują kolejne słowa Conte, którego już nie widzimy, ale który wciąż toczy prywatną wojnę, warczy już do samego siebie: „To zawsze on, Maresca! Zawsze on! Zawsze!”.

73 myśli na temat “Pasja w Mediolanie

  1. Czyli wszystko jasne 🙂

    @KOziołek
    GP to inicjały, kiedyś występowałem pod rozwiniętym loginem, ale wolę skrót.

    Polubienie

  2. Dwa pucharowe wieczory.
    Wczoraj Puchar Rosji… – uznałem, ze to dobra okazja, żeby zobaczyć chwalonego w naszych mediach za ligowe występy Krychowiaka i Rybusa. Lokomotiw Puchar zdobył, a nasi zagrali poprawnie ale bez fajerwerków.
    A dzisiaj Puchar Niemiec. Emocje większe bo ligę oglądam, a Borussia jest jedną z moich ulubionych drużyn. Borussia ograła Redbuli 4:1 a mogła wyżej, Druga bramka Haalanda przejdzie do podręcznika dla piłkarzy, którzy będą chcieli opanować strzał z obu nóg.
    P.S.
    Piszczek postanowił się godnie pożegnać z Borussią. Dzisiaj zagrał kolejny perfekcyjny mecz. Jeżeli będzie tak godnie grał w dwóch ostatnich kolejkach to zamiast pożegnania może się to skończyć przedłużeniem kontraktu.

    Polubienie

  3. @alp
    Z tego co wiem, propozycja ze strony klubu jest aktualna, tylko sam piłkarz nie jest przekonany, czy to nie czas na zajęcie się innymi sprawami. Każdy rozsądny Schwarz-Gelbe chciałby Piszczka na kolejny rok.

    Pięknie Haaland zakręcił Upamecano. Jak znam poczucie humoru Bayernu, to w przyszłym sezonie Haaland będzie w FCB, a Upamecano przyjdzie do BVB jako fragment rozliczenia…

    Wiem że jak na kibica z ćwierćwiekowym stażem jestem strasznie dla BVB wredny, ale nasz klub tego uczy – albo masz dystans do wyników, albo nie masz dystansu do kardiologa.

    Polubienie

  4. @Koziołek
    Nie mam wątpliwości, ze wszystko jest w głowie Łukasza. I mówiąc szczerze nie bardzo wierzę, że zmieni zdanie. Jest mi po prostu szkoda, że kończy karierę. Dla mnie to nasz piłkarz nr 2 ostatniej dekady.

    Polubienie

  5. Uhh… Gdy jeszcze Lewandowski nie był nawet gwiazdą BVB, a jedynie kandydatem do utrzymania miejsca w pierwszym składzie, posezonowe rankingi Kickera zawsze budowały narodową dumę. Był nawet taki rok, że na prawej obronie był tylko jeden piłkarz „Weltklasse” – nasz Łukasz. A Lahm też dobry, ale już piętro niżej. To nadal brzmi niesamowicie, a wtedy – w czasach selekcjonera Smudy, czasach Boenischów i Perquisów – polski piłkarz na takim poziomie zupełnie nie mieścił się w głowie.

    Wiadomo że czas płynie nieubłaganie z szybkością około 365 dni na rok, ale to wszystko wydaje się nieprzyzwoicie świeże jak na kończenie kariery przez bohatera tych wspomnień.

    Polubienie

  6. I na dodatek nigdy nie gwiazdorzył. Swoją wielkość udowadniał wyłącznie na trawniku. Dla mediów był mało atrakcyjny… – wręcz zbyt skromny.

    Polubienie

  7. Czy ja wiem czy „zbyt”… Gdyby nie był taki skromny i miał więcej parcia na szkło, to byłoby go dużo więcej w mediach i naparłby na szkło. Czy to by było lepiej? Pewnie dla nikogo nie. Myślę, że za mało jest w piłce takich Łukaszów – piłkarzy robiących swoje, o wzorowej etyce pracy, robiących wiele na boisku i treningu, a mało wokół siebie.

    Wczoraj debiut w ManCity zaliczył Scott Carson – anonimowy na boisku, a bohater szatni. Ktoś kiedyś paplał, że przez minione sezony w City może i szans na grę nie miał, ale na treningu zasuwał, jakby za tydzień miał grać mecz życia. Niemedialny profesjonalista. Coś podobnego było z Dudkiem w Realu. Szkoda, że o takich piłkarzach mówi się tak mało, ale to nawet zrozumiałe – grają rzadko, a bardziej niż na ekranie, zależy im na pomaganiu klubowi i, może, uznaniu lub sympatii kolegów z szatni. I Łukasz Piszczek też taki jest, tylko oprócz tego jeszcze dużo lepszy w piłkę. I to dopiero czyni go zjawiskowym, wyjątkowym i niepowtarzalnym. Całkowitą rację ma Reus, nazywając go legendą.

    Polubienie

  8. Oj tam, Carson po prostu musi wiedzieć, że nie jest wystarczająco dobry, żeby grać. Zresztą w swoim czasie spotkał się przecież z Dudkiem jako młodziak forowany na wielką nadzieję angielskiej bramki,, któremu nie wiedzieć czemu na pewnym etapie Benitez dal szanse, której ten nie wykorzystał i szybko musiał szukać sobie miejsca na niższym poziomie, a i w kadrze po babolu z Chorwatami poszukano innej opcji. Więc dziwiłbym się raczej, gdyby w tym wieku nie znał swojego miejsca. Dudek w piłce przed przejściem do Realu całkiem sporo osiągnął, to nie jest do porównania.

    Polubienie

  9. Nie no, pewnie. Ja porównuję role, jakie na jakimś etapie kariery pełnili w szatniach jakichś klubów, a nie ich jako piłkarzy. W osiągnięciach piłkarskich to Carson do Dudka to tak nie bardzo…

    Tymczasem 40 😉

    Polubienie

  10. @Otwojastara
    To kolejny dowód, jakie emocje towarzyszą w piłce nawet najwyższemu poziomowi piłkarskiemu. Wyrównać legendarny rekord i jednocześnie zaliczyć pudło życia, bo trudno inaczej określić zagranie niemal z linii bramkowej w ręce, stojącemu dwa metry z boku bramkarzowi.

    Polubienie

  11. Gdyby nie kontuzja, to dopiero mógł być rekord… Zwłaszcza w lidze, w której dla Bayernu nie ma konkurencji.

    Polubienie

  12. @PanSzeryf
    Jutro pogadamy, z Mainz to nie ma żartów teraz.
    A fokle to ojciec trenera Eintrachtu to jakieś kiepskie poczucie humoru ma. Dać synowi Adolf to tak średnio, ale jak ktoś się nazywa Hütter to już trochę dramat. Trzymałem kciuki za Adiego i jego ekipę, miałem nadzieję że Wilki na finiszu umoczą i to one się nie poligomistrzują. Szans na to już raczej nie ma.

    Polubienie

  13. Tutaj jest rekord do pobicia.
    Lewandowski na ME i MŚ:
    11 meczów – 2 gole, 0 asyst

    Poziom głupkowatości polskich mediów już dawno temu przekroczył dopuszczalne normy.

    „Pościg Roberta Lewandowskiego za Gerdem Muellerem elektryzuje nas od dawna. Kontuzja Roberta była ogromnym ciosem dla reprezentacji Polski, dla Bayernu w Lidze Mistrzów, mocno skomplikowała też ten atak na rekord. Ale Robert Lewandowski pokazywał już wiele razy, że dla niego niemożliwe nie istnieje. Zapraszamy do wspólnego śledzenia tego pościgu – mówi Paweł Wilkowicz, redaktor naczelny Sport.pl.

    Sport.pl pogoń za rekordem Roberta Lewandowskiego pokazuje też na nośniku multimedialnym w centrum Warszawy na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej nad Cepelią, a także w stołecznych autobusach ZTM. Tysiące ludzi, którzy dzień w dzień pojawiają się w centrum Warszawy, mogą śledzić, jak idzie kapitanowi reprezentacji Polski. Trzymamy kciuki!”

    Polubienie

  14. @iksis
    Wielokrotnie krytykowałem medialne podkręcanie sportowego bębenka, ale to co robisz to czysta manipulacja danymi. Celowo pomijasz fakt, ze jest najlepszym strzelcem w historii polskiej reprezentacji, jak również nie odnosisz jego statystyk do na ME i MŚ do statystyk reprezentacji.
    P.S.
    Jak się chce psa uderzyć, to kij się zawsze znajdzie. Ale to nie jest poziom tego bloga.

    Polubione przez 2 ludzi

  15. @twojastara
    To chociaż opowiedz co w tych tweetach było, skoro takie śmieszne. Znowu Ci Real skroili?

    Polubienie

  16. A tak ze dwa razy, ręką i faul w polu karnym, ale tam. Wywlekli to 1:0 więc nie ma co wałkować. I jeszcze Atletico nabrało wszystkich że zgubią punkty, no nic RV będą walczyć o życie, szkoda że muszą wygrać(oni muszą, nam wystarczy że cokolwiek uszczkną) to nie daj bój zagrają ofensywnie.

    Choć może dobrze byłoby przerobić te wie sytuacje, wszak Lahoz będzie finał M sędziować xD

    Polubienie

Dodaj komentarz