Przez 88 lat jedni pastwili się nad drugimi, zanim pewnego dnia zamienili się rolami.
Pod wieloma względami tamten wieczór był trochę jak odkrycie promieniowania rentgenowskiego, a trochę jak rozpad radzieckiego bloku komunistycznego. Historycznie doniosły, parę chwil wcześniej niewyobrażalny. Przynajmniej z perspektywy boiska piłkarskiego. Doskonale – niemal fizycznie – mógł odczuwać wjazd w dziejowy zakręt Luis Enrique, obecnie trener reprezentacji Hiszpanii, który z dawnymi potomkami swoich dawnych oprawców, czyli drużyną narodową Włoch, spotka się w półfinale Euro 2020. Teraz wierzy w sukces, wtedy właściwie nie miał prawa wierzyć.
Żeby pojąć, jaki przełom nastąpił 22 czerwca 2008, musimy opowiedzieć sobie, co myśleli o sobie Hiszpanie i Włosi, gdy tamtego wieczoru również zderzyli się ze sobą na Euro – tyle że w ćwierćfinale. „Marca”, madrycki dziennik sportowy znany z pozbawionego hamulców rozpalania kibicowskich emocji, przypomniała wówczas obraz, który według redakcji idealne podsumowywał historię futbolowej rywalizacji hiszpańsko-włoskiej – zakrwawioną koszulkę i twarz płaczącego Luisa Enrique, który otrzymał cios łokciem, ale sędzia Sandor Puhl go nie widział albo nie chciał widzieć. Chuligańskiego wybryku dopuścił się Mauro Tassotti, na mistrzostwach świata w 1994 roku. Uderzył rywala w polu karnym, sekundy przed końcem ćwierćfinału. Złamał mu nos. To był wtedy najlepiej pamiętany mecz między tymi drużynami. Wygrali jak zwykle Włosi.
***
Madrycki dziennik jął epatować zdjęciem Luisa Enrique natychmiast, gdy stało się jasne, na kogo okrutny los skazał Hiszpanów w ćwierćfinale. Lektura iberyjskiej prasy nie pozwalała wątpić: piłkarze trafili na barbarzyńców, oszustów, zbrodniarzy. „Italio, nie zapomnieliśmy”. „Nalewam benzynę do baku i widzę za dystrybutorem wymiotującego Luisa Enrique. Idę się wysikać, w pisuarze siedzi dwóch Luisów Enrique, każdy wyciera krew z rozbitej twarzy. Kładę się do łóżka, a obok żony ktoś leży – to Mauro Tassotti”. „Jako naród zawsze demonstrowaliśmy pogardę dla włoskiego futbolu”. „Zagramy z Italią. Z tą samą starą Italią, która nigdy nie gra w piłkę, ale zawsze wygrywa”. To wszystko cytaty z fachowców i dziennikarzy. Luis Enrique, któremu daleko było jeszcze do uspokajającego nastroje selekcjonera kadry narodowej, też się wypowiedział: „Tym razem mamy przewagę, bo nie zagra Tassotti”. I wezwał piłkarzy do wendety.
A gdy pytałem wówczas Włochów (byłem już korespondentem „Wyborczej” na turniej), co sądzą o Hiszpanach i jak przeżywają rywalizację z nimi? Rywalizację? Jaką rywalizację? – słyszałem. Na poważnie bijemy się z Niemcami albo Francuzami, to oni są groźni. Hiszpanów uważamy właściwie za sympatycznych. Tak, wiemy, czasami się wyzłośliwiają, nie przepadają za calcio, ale wrogości do nich nie czujemy, bo właściwie dlaczego? Zawsze z nimi wygrywamy, nigdy nam nie sprawiają poważniejszych kłopotów. Nie, słowo, tutaj naprawdę trudno doszukać się jakiejś ognistej rywalizacji.
Innymi słowy, w trakcie rozmów z Włochami odnosiło się wrażenie, że rozmawiasz ze słoniem, któremu chce dać w mordę wściekły żółw. Bardzo chce, ale słabo skacze i ma krótkie łapy. Nie dosięgnie nawet trąby. A słoń go w ogóle nie zauważa.
Najbardziej symptomatyczny wtedy madrycki komentarz o Włochach brzmiał: „Ja się ich nie boję. Oni mnie wpędzają w przerażenie i panikę”. Bo gehenna Hiszpanów trwała 88 lat. Owszem, sparingi wygrywali. Ale meczu o stawkę – w mistrzostwach Europy lub świata, w eliminacjach lub turnieju finałowym – nie wygrali nigdy. Jeszcze raz, sylabizując: nigdy. Zresztą nawet jak Hiszpanie, przecież również przedstawiciele wspaniałej piłkarskiej kultury, na Włochów nie trafiali, to szybciej odpadali.
Tassotti – wspomniany złoczyńca, który skrzywdził Luisa Enrique – dziwił się zapiekłości rywali, mówił, że za brutalność słono zapłacił, że został zdyskwalifikowany na osiem meczów, że nie wystąpił w finale tamtych mistrzostw, ba, już nigdy nie zagrał w reprezentacji. I pytał: Czego oni jeszcze ode mnie chcą? Wyroku śmierci?
***
Odpowiedź była prosta. Chcieli wygrać. Choć raz. Czuli to samo, co polscy kibice czuli na myśl o Anglikach i Niemcach, lecz przemnożone przez milion. Nam wyższość najbardziej nielubianych przeciwników wydawała się dość naturalna, przeważnie wysyłaliśmy słabszych piłkarzy, więc porażek się w głębi duszy spodziewaliśmy. Hiszpanów nie gnębiły żadne kompleksy poza kompleksem wyniku. Też wychowali niemal wyłącznie pokolenia graczy znakomitych, opiewali spektakle uwielbianych na całej planecie Barcelony i Realu. Tymczasem reprezentacja kraju uciułała do tamtej pory, podobnie jak Polacy, ledwie dwa medale – złoto Euro 1964 i srebro Euro 1984. Na podium mundialu nie wdrapała się nigdy. Pozostała czempionem sparingów, nawet przez własnych rodaków traktowanym półserio, a przez prasę wręcz pogardliwie.
Włosi też traktowali Hiszpanów – w najlepszym razie, jeśli ich nie ignorowali – z lekceważeniem, mocnych tylko w gębie dryblerów-szpanerów, którym wystarczy kilka ładnych akcji w fazie grupowej, by uznali się za mistrzów świata, choć mistrzami zostaną dopiero wtedy, gdy poproszą o wsparcie Włochów. Najlepiej jedenastu.
Hiszpanie byli nałogowymi przegrywaczami, Włosi – nałogowymi wygrywaczami. Czterokrotni mistrzowie świata, dwukrotni wicemistrzowie, dwukrotnie porażki ponosili dopiero w półfinale. Dlaczego im się udawało? Hiszpanie dawno wredny proceder zdiagnozowali. Włosi oszukują. Stosują brudne chwyty. Są wirtuozami opóźniania gry, by zyskać na czasie, oraz zabijania gry, by obezwładnić przeciwnika. Mają farta. O tak, nikomu tak nie pomaga fart jak Włochom, są mistrzami świata wśród farciarzy! Mają siedem żyć, zawsze podnoszą łby. Obrońca Fabio Cannavaro dostał Złotą Piłkę dla najlepszego gracza roku 2006?! Skandal! Całe szczęście, że nie wszedł na scenę wślizgiem i nie wykosił tego, który mu ją wręczał!
Hiszpanie odwoływali się stale do tego samego – kwestii smaku, wstrętem do calcio wręcz się napawali. A wyjmować z archiwów mogli sporo, toż jeden z najstarszych mundialowych horrorów traktuje o włoskim polowaniu na kości legendarnego bramkarza Ricardo Zamory, które odbyło się na turnieju w 1934 roku, organizowanym i nadzorowanym przez reżim Mussoliniego. Perfekcyjny wstęp do narracji: my chcemy zachwycać, dawać publice estetyczną rozkosz i grać fair, Włosi zanudzają i babrają się w moralnej zgniliźnie. Kiedy w finale Ligi Mistrzów w 2003 roku Milan zmierzył się z Juventusem, Madryt i Barcelona zawarły tymczasowy sojusz i dołowały się wzajemnie apokaliptycznymi wizjami świata futbolu opanowanego przez siły ciemności. Nie przechodziło im przez gardło, że rywale po prostu lepiej grają w piłkę. Nie, oni właściwie uprawiali zupełnie inny sport. Były obrońca Realu Ivan Helguera bąknął, iż chciałby wreszcie przestać słuchać o strasznym calcio i nauczyć się od Włochów wygrywać? Nazajutrz nie zacytowała go żadna gazeta.
***
Aż wreszcie nastało Euro 2008. Mój włoski znajomy zapytany, czy nie dostrzega jakichś atutów i powodów, dla których azzurri mogą wreszcie z Hiszpanią przegrać, wygłosił wówczas proroctwo, choć chciał być dowcipny: „Ależ oni tym razem są naprawdę groźni! Grałeś kiedyś w ruletkę? Jeśli obstawisz jedną cyfrę, istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że trafisz. Ale jeśli będziesz ją obstawiał konsekwentnie, raz za razem, w końcu musi ci się udać. Hiszpanie nie wygrali jeszcze nigdy. Serio się boję. Przecież to się musi kiedyś jakimś cudem zdarzyć”.
Wykrakał – po 120 minutach bezbramkowego klinczu Iker Casillas wygrał pojedynek na rzuty karne z Gianluigim Buffonem, a iberyjskim ofiarom losu nie tyle wreszcie się udało, co rozbili system, przejęli kasyno na własność. Pognali na Euro 2008 po złoto, następnie wystrzelili na najwyższy stopień podium na mundialu 2010, aż wreszcie zawładnęli boiskami na Euro 2012, obwieszając się biżuterią, jakiej nie zebrał nikt przed nimi – w całej historii futbolu na naszym kontynencie. Jęli wyznaczać trendy, ich Tiki-takę obwołano rewolucją, Ligę Mistrzów zdominowały Barcelona i Real Madryt.
Bili też Włochów. Precyzyjniej: znęcali się nad Włochami. Owszem, na poprzednich mistrzostwach Europy ulegli im w ćwierćfinale, ale to było chwilowe zaburzenie, bo żółw spotężniał, a słoń skarlał, odwieczne prawa natury zostały obalone. Na swój szczyt wzbili się w finale Euro 2012, gdy pokiereszowali Italię czterema golami i nie stracili żadnego, co w finałach poważnych turniejów reprezentacyjnych nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Ich wzlotowi towarzyszył upadek Włochów, którzy w zawstydzającym stylu uciekali z mundiali w 2010 i 2014 roku (w tabelach pod Nową Zelandią, Paragwajem czy Kostaryką!), by na mundial 2018 w ogóle się nie dostać.
A zanim się nie dostali, Hiszpanie – choć w globalnej hierarchii już się osunęli – zaserwowali im kolejny seans tortur. Okrągłe 0:3, na madryckim stadionie Santiago Bernabéu.
Przede wszystkim jednak Włosi uznali w obśmiewanych rywalach punkt odniesienia, nawet wzór do naśladowania. Giorgio Chiellini, obecny kapitan ich drużyny narodowej, niby publicznie lamentował, że Pep Guardiola przyczynił się do kryzysu sztuki defensywnej, ponieważ zauroczeni jego nauczaniem obrońcy z całego świata skupili się na polerowaniu techniki niezbędnej do prowadzenia oraz podawania piłki, zaniedbując pracę nad jej odzyskiwaniem, ale w istocie składał Katalończykowi hołd – oto nawet Włosi dostrzegają w obcym trenerze guru, zdradzając własną tradycję.
I ostatecznie przyznali poniekąd Hiszpanom rację w wojnie o ideały, gdy po cichu, na poziomie edukacji młodych, modernizowali swój futbol – efekty podziwiamy podczas Euro 2020, gdy olśniewają stylem gry, a półprzytomni z zachwytu koneserzy łkają do Tiki-Italii jako spadkobierczyni Tiki-taki. Stare publicystyczne kalki wyschły, futbol ucieka od narodowych stereotypów, wszyscy czerpią od wszystkich, nie ma już niezwyciężonych. I obok zdjęcia zakrwawionego Luisa Enrique widzimy inny ikoniczny obrazek, równie sugestywny, lecz przyjemniejszy w odbiorze – kończy się kijowski finał Euro 2012, Włosi błąkają się po boisku wytarmoszeni czterema przyjętymi od Hiszpanów golami, litościwy bramkarz Iker Casillas krzyczy do sędziego, by z szacunku dla pokonanych nie przedłużał ich udręki o doliczony czas gry.
@0twojastara
„Koziołek z grubsza wyjaśnił, ja tylko rzucę przykładem jak wiele bliźniaczej losowości jest w 90 minutach kopania …”
Koziołek jaja sobie robił pisząc, że gdyby karne były losowe to Anglicy by je czasem wygrali.
(Wie przecież, co to wielkość próby.)
A to, że w podstawowych 90 minutach jest fura losowości to oczywiste.
Ja twierdzę tylko, że w karnych jest JESZCZE WIĘCEJ losowości i nie zgadzam się z tym, że mitem jest twierdzenie „karne to loteria” .
To uproszczenie, ale bliskie prawdy.
I jako przykład daję serię z finału Euro.
PS
ABBA – To oczywistość. Chyba nawet futbolowi konserwatyści nie powinni mieć z tym problemu.
PolubieniePolubienie
@drexler
„Koziołek jaja sobie robił” to bardzo trafne podsumowanie większości mojej aktywności, ale serio i śmiertelnie poważnie – z głowy mogę powiedzieć, że Anglicy przegrywali karne z Niemcami 90′ i 96′, z Portugalią 04′ i 06′, z Włochami 12′ i 21′. Pewnie jeszcze parę razy, ale już nie potrzebuję. Jak hipotezę zerową dasz „prawdopodobieństwo wygranej wynosi 1/2” i alfę = 0,1 to standardowy test z definicji przy 1 wygranej na 7 daje Ci wynik negatywny. Liczby są tak złe, że żadne CTG, Studenty i chi-kwadraty nie są potrzebne – liczysz na placach z definicji testu statystycznego i już.
PS: Argentyna 98′ i pewnie poszłoby na alfie 0,05, ale jest wpół do pierwszej i po prostu mi się nie chce liczyć.
PolubieniePolubienie
@Koziołek
Ładne wytłumaczenie. I takie mądre.
A tu zestawienie (Na szybko wyguglowane):
https://www.goal.com/en/news/england-penalty-shootout-record-how-often-won-lost/128qfzvz5fj7f1cyeje3xnfssw
Czyli na 10 serii (MŚ + ME + LN) 3 wygrane, 7 przegranych.
Czy to tak silna prawidłowość ?
PolubieniePolubienie
Nie brałem LN pod uwagę, a karne w Hiszpanią przeoczyłem. 2 na 9 raczej nie wyjdzie na „odrzucić hipotezę zerową” przy sensownej Alfie.
PS: jednak się pomyliłem, wychodzi p-wartość niecałe 0,09 i przy poziomie ufności 0,1 odrzuca. Oczywiście po doliczeniu LN nie ma cienia szansy, ale LN to jednak co innego i już prędzej dołożyłbym młodzieżówki.
PolubieniePolubienie
@drexler
gdzie koziołek sobie jaja robi, tam sobie robi, ale nie jest to też takie wyzwanie żeby zauważyć gdzie mówi poważnie.
Jest losowość w karnych, tu się wszyscy zgadzamy. A jednak ciężko mówić o „loterii” gdy Anglicy pierwsze 2 karne wykonali perfekcyjnie, one musiały wejść. Kolejne 3 wykonali beznadziejnie i one z ogromnym prawdopodobieństwem nie powinny znaleźć drogi do bramki. W finałowych karnych anglików losowość została zredukowana do zera praktycznie. Włosi – 1 karny niezły, przy słupku, gol, 2gi Belottiego słaby – obroniony, 3 Bonucciego na Lewego, bardzo pewny gol, 4 Bernardeski, przyzwoity, ze zwodem, gol(dostrzegam różnicę między lutą w środek, a zamarkowaniem strzału w lewy róg i posłaniem go w środek). Jorginho – niezły karny, wykazał się Pickford, obroniony.
Efektem, Anglicy 2 znakomite karne z 100% pewnością, 3 beznadziejne z których jeden nie miał prawa wejść, a dwa miały bardzo niewielkie szanse.
Włosi 1 znakomity karny Bonucciego, 3 dobre karne z dużą szansą powodzenia(1 z nich obroniony) i 1 słaby karny.
Wynik dość reprezentatywny.
Jedno sobie trzeba jasno powiedzieć, w karnych zdecydowanie bardziej chodzi o postawę strzelca. I tak wyglądało to na Euro i szczerze serie jedenastek wygrywał ten kto je lepiej strzelał. Włosi lepiej od Anglików, więc wygrali, także Włosi zdecydowanie lepiej od Hiszpanów(pomimo błyszczącego Unaia Simona, który kapitalnie karne bronił) Hiszpanie zdecydowanie lepiej od Szwajcarów(znów Simon), no i Szwajcaria Francja, która była bardzo blisko, gdzie 9 karnych było wykonanych dobrze lub bardzo dobrze, aż Muppet zawalił kompletnie.
Ciężko mi zatem mówić o losowości, kiedy praktycznie każdą serię jedenastek na turnieju wygrywała drużyna, która lepiej je wykonywała.
A różnica 7-3 wydaje się dość znaczą, nawet bardzo dużą, w sporcie tak naznaczonym losowością. Wybitne drużyny, Barca Guardioli, Real Zidane’a oscylują około 70% wygranych meczów, A przecież są z reguły lepsze w jeszcze większej liczbie meczów niż te które ostatecznie wygrywają. Z reguły w jeszcze większej liczbie mają więcej z gry i więcej szans, które „powinny” dać wygraną, ale z takich czy innych względów nie dają.
Co więcej napisałem że „najczęściej lepiej wykonujący karne wygra”. najczęściej, czyli nie zawsze, 7-3 /8-2 feels about right. Generalnie szansa za konwersje z karnego na gol to 75% i powiedziałbym że takie są szanse że lepiej je wykonujący wygrają serie jedenastek. Dla mnie 75% to najczęściej, jeżeli kogoś to nie satysfakcjonuje i jest to niemożliwa do zaakceptowania i zbyt wysoka losowość, pozostaje mi załamać remnce i zakończyć.
PolubieniePolubienie
@Koziołek 0twojastara
Dlaczego LN się nie liczy ?
Można oczywiście brać pod uwagę tylko te karne, które pasują do tezy. Ale wtedy wymiana opinii staje się bezsensowna.
W zestawieniu są chyba WSZYSTKIE strzelane serie karnych 1-ej reprezentacji Anglii. Wychodzi 3-7.
I tyle. Po prostu.
Jeżeli dla 0twojastara to jest wielka prawidłowość to ok.
Dla mnie nie.
Weź monetę i wykonaj 10 serii po 10 rzutów. Ciekawe, czy się nie trafi jeszcze lepsza seria orłów lub reszek.
Będziesz mógł dorobić teorię o wpływie na wynik niesymetryczności monety 😀
Tak, karne to nie loteria.
Ale moim zdaniem jeszcze więcej w nich losu niż w regularnym meczu.
PolubieniePolubienie
@drexler
Dlaczego napisałeś że moim zdaniem się nie liczy? Możesz do tego dorobić losową teorię, nie zmieni to faktu, iż nigdzie nie napisałem, ze LN się nie liczy. Nieszczególnie zatem rozumiem taki wtręt, poza dość niską próbą odwrócenia uwagi od braku własnych argumentów.
Chciałbym też drexler, żebyś przedstawił swoją prawidłowość. Możesz robić wycieczki na poziomie 10-latka, jak z tą monetą, ale nie zmieni to faktu, że nie przedstawiasz żadnych reguł i prawidłowości, tupiesz tylko nóżką że ci się nie podoba. Moim zdaniem, jeżeli w losowym konkursie „lepszy” wygrywa 70% to uzasadnionym jest twierdzenie iż „w większości wypadków lepszy wygrywa”. Jaka zatem prawidłowość ciebie zadowoli? Bo nie powiedziałeś, tupiesz tylko nóżką.
Ja kryteria przedstawiłem dość jasno, na przykładach tych karnych finałowych, i z grubsza pozostałych z euro. Nie są to kryteria twarde, bo twardymi byłby wyłącznie gol i brak gola, a nie o to chyba chodzi. Na końcu jest to dyskusja o wrażeniu, jakie te karne pozostawiają, ponieważ tym bardziej nie da się ich porównać z meczem, na który nie da się zrobi algorytmu, czy opisać w pełni jego wszelkie losowe aspekty.
Ja się nawet mogę zgodzić, że w karnych jest więcej losowości, jest to parę stałych fragmentów, w opozycji do 90 minut ciągłych wydarzeń boiskowych. Nie jestem w stanie jakiś określić „jak często lepszy w karnych wygrywa” ale i ty też nie jesteś, nie ma jakiś danych określających karne w skali stopniowej i sprawdzających ich późniejsze efekty, są tylko gole i pudła. Nie stwierdzę też, że jeśli w jakieś podlegającej szczęściu konkurencji zawodnik n1 wygrał 3 razy a nr2 wygrał 7 razy, to na100% ten drugi jest lepszy, bo wpływ szczęści mógł być tak znaczny że to ten lepszy został z 3-ma, zwyczajnie gotowym zaryzykować, że dość prawdopodobne iż w wypadku wyniku 3-7 ten z 7-ma faktycznie jest lepszy. I nie wiem czy jestem tu w takiej opozycji do ciebie, skoro sam piszesz, że karne to nie loteria.
Natomiast dlaczego uznałeś za celowe sięgnąć po tak niską argumentacje, przekręcanie czyichś słów, marne wycieczki osobiste jak z tymi monetami, to nie wiem, i nawet nie chce mi się spekulować. Zabawne że blogowych moralizatorów, którzy tak załamywali ręce ostatnio, to z reguły takie rzeczy nie ruszają, takie burackie impertynencje są najwidoczniej dla naszych samozwańczych wzorów moralności spoko, jak długo wymierzone są w konkretną stronę.
Nie pozdrawiam, i kończę udział z tobą w tej dyskusji, kompletnie mnie przekonałeś, że w żaden sposób twoja opinia w temacie nie jest w najmniejszym stopniu wartościowa.
PolubieniePolubienie
Mój wpis został uznany przez 0twojastara za
„marne wycieczki osobiste” i „burackie impertynencje”
Pozostawiam do oceny pozostałych forumowiczów trafność tych ocen.
I chyba wycofam się na dotychczasową pozycję, głównie czytelnika forum 😀
PolubieniePolubienie
Ja nie uwzględniłem LN ze względu na niższy poziom prestiżu i idącego za nim stresu. Podobnie ignorowałem rozgrywki młodzieżowe, puchar konfederacji, olimpiady i inne turnieje o charakterze niemistrzowskim. Nawet się nie zastanawiałem, czy to mi poprawi liczby, czy nie. Stawianie zarzutu o dobieranie faktów pod tezę jest tu przedwczesne i pochopne.
A tak przy okazji – to nie jest ścisła matematyka, tylko intuicje i nie wypowiadam się tu z pozycji eksperta – jednostkowe (to jest słowo klucz) wystąpienie proporcji 7-3 nie jest wg mnie świadectwem tego, że szanse odbiegają od pół na pół. Jest nawet ślad matematyki za taką opinią – szanse wystąpienia co najmniej siedmiu „cosiów” (nie patrzymy czy to orzeł czy reszka, podobają nam się obie wersje) w rzucie symetryczna monetą przekraczają 34%. Innymi słowy – zdarza się nienotorycznie, ale regularnie.
PolubieniePolubienie
To forum byłoby dużo fajniejsze, jakbyśmy się nie obrażali za byle co i nie dawali adwersarzom powodów, by tak zrobić.
Bądźcie jak koziołek!
PolubieniePolubienie
Och, drexler, został uznany za zdecydowanie więcej, nie musisz przedstawiać innym pomijając ważne fragmenty, potrafią czytać 🙂
Z innej beczki, ostatnia afera futbolowa, islandczyk-potencjalny-pedofil. Na razie nie ma konkretów(ew mi umknęły) ciekawsza jest inna kwestia. Na początku nie potwierdzano oficjalnie, o jakiego piłkarza Evertonu chodzi, ale podano jego opis tak precyzyjnie, że wszyscy wiedzieli iż chodzi o Sigurdssona. Czy to generalnie ma sens? Niby jest ochrona danych, ale tak realizowana, że każdy wie o kogo chodzi, ciekawym(mieliśmy tu pono paru prawników) czy bliższe wam „chronienie” wizerunku oskarżonych” a jeżeli tak, to czy jakoś efektywniej niż obecnie, czy raczej pełna lustracja, publikowanie danych i wizerunku?
PolubieniePolubienie
„Jarosław W., syn byłego prezydenta”…
PolubieniePolubienie