Inwazja intruzów na Tokio

Nie mam dobrej odpowiedzi na pytanie – już je słyszałem – dlaczego pcham się z buciorami tam, gdzie mnie nie chcą. Mogę wzruszyć ramionami i rzucić, że lecę na igrzyska, bo taką mam pracę, ale to chyba nie wyczerpuje tematu.

Będę intruzem, wszyscy będziemy. Japończycy nie życzą sobie igrzysk w Tokio – wraz ze zbliżaniem się ceremonii otwarcia wrogich imprezie obywateli przybywa, w najnowszych sondażach stanowią już 78 proc. ankietowanych. Rząd organizuje olimpijską zabawę wbrew społeczeństwu, szantażowany umową z MKOl, która straszy gigantycznymi odszkodowaniami, według ekspertów najwyższymi w dziejach ubezpieczeń.

Japończycy boją się, panicznie się boją, że przybysze ze świata – całego, to jedyne wydarzenie par excellence globalne, angażujące aż tylu przedstawicieli z aż tylu państw – nawiozą im koronawirusa, być może w nowych, groźniejszych wariantach, i nadadzą epidemii nowy impet. I proponuję nie prychać, że Japończycy delikatniutcy są i nadwrażliwi, skoro przeraża ich 1000 zakażeń dziennie w kilkunastomilionowej metropolii, najwyższą falę mają na poziomie nieporównywalnie niższym od europejskich szczytów. To najstarszy kraj na planecie, z ponad 30 mln mieszkańców w wieku 65+, z sięgającym ledwie 20 proc. ułamkiem zaszczepionych, ze służbą zdrowia niegotową na masowe hospitalizacje, szanującą dobrobyt jednostki. Inna kultura, mentalność, realia, o których nie mamy zielonego pojęcia. Poza tym – nie chcą nikogo wpuszczać, to nie chcą, nie muszą się tłumaczyć.

Praktyczne skutki znamy, cały internet huczy o kolejnych narzucanych przez gospodarzy rygorach bezpieczeństwa. Puste hale i stadiony, absolutny zakaz wysuwania nosa poza olimpijską bańkę, posiłki spożywane w pleksiglasowych kokonach, teoretycznie nie wolno nawet rozmawiać w autobusach rozwożących „członków rodziny olimpijskiej” (oficjalna terminologia). Sanitarny reżim obejmuje także dziennikarzy, nakłanianych do odbycia po przylocie przynajmniej trzydniowej kwarantanny – sam przeszedłem testy PCR w sobotę i niedzielę (96 oraz 72 godzin przed wylotem), ponownie przejdę je w czwartek (zaraz po lądowaniu), piątek, sobotę i niedzielę. Unijny paszport szczepieniowy w żaden sposób nie uprzywilejowuje, też nie mam prawa zbliżyć się do transportu miejskiego ani w ogóle wyjść do miasta, będą mnie przerzucać z olimpijskiego obiektu na obiekt, potrzeby muszę zgłaszać dzień przed. Niesfornych zdyscyplinuje śledząca aplikacja (obowiązkowo instalowana w smartfonie) oraz tokijczycy, których zachęca się, by fotografowali spotkane na ulicy osoby z akredytacjami i donosili o złamaniu reguł gry organizatorom. Kto je zignoruje, zostanie wydalony.

Nie skarżę się, szkicuję krajobraz. Wszystko podane wyżej ograniczenia skrępują także sportowców, o olimpijskim brataniu się nie ma mowy. Zamiast fundamentalnego dla ducha igrzysk bycia razem poświętujemy bycie osobno, na imprezie absurdalnie zatomizowanej, skrajnemu pechowcowi przebywającemu w bańce grozi odizolowanie na 14 dni tylko dlatego, że miał kontakt z innym pechowcem – o czym zawiadomi kolejna aplikacja, każdy z nas musi zainstalować dwie. Trzeba więc uważać stale, na wszelki wypadek obawiać się nawet jednoosobowego tłumu.

Nie zobaczymy w Tokio zwycięzców pochylających się ku oficjelom zawieszającym im na szyjach medale – krążki będą przynoszone na tacy, a sportowiec sam się udekoruje, mając pewność, że złota, srebra czy brązu dotykały wyłącznie osoby w zdezynfekowanych rękawiczkach, w pełni zaszczepione. Wykluczono ściskanie dłoni i wpadanie sobie w ramiona, twarze wszystkich uczestników ceremonii zasłonią maseczki, a wcześniej, w trakcie rywalizacji, harmider czy też przynajmniej szum trybun zastąpi, cytuję tutaj prezesa MKOl, „wciągająca ścieżka dźwiękowa” (kibicowskie odgłosy nagrane na poprzednich igrzyskach, piosenki rekomendowane przez narodowe komitety olimpijskie itd.). Zanosi się na scenerię trochę surrealistyczną. Wypraną z emocji, sztuczną. Co w najmniejszym stopniu odczują telewidzowie, którym podsunie się igrzyska skrupulatnie skadrowane i zmontowane.

Czy taka impreza może się udać? Byle nie przerwała jej erupcja zakażeń, wtedy na pewno się uda – oczywiście z perspektywy zwycięzców. Jeśli polscy siatkarze wrócą ozłoceni, będą szaleć oni i będą szaleć kibice, a jeśli nasi mają tradycyjnie przepaść w ćwierćfinale, to igrzysk dla nich nie ocaliłyby ani fantastyczna atmosfera na trybunach, ani wspólna decyzja całej wzruszonej pięknem sportu ludzkości o zaprowadzeniu wiecznego pokoju na świecie. Liczą się medale, dramaturgia rywalizacji. Gargantuiczne koszty igrzysk czy mundiali (zawsze drastycznie przewyższają wstępne szacunki, nigdy się nie zwracają) coraz częściej wywołują moralny niepokój i mieszkańcy państw demokratycznych debatują, czy warto porywać się na takie ekstrawagancje, ale kiedy zaczyna się walka, to zahipnotyzowani wpatrujemy się w walkę. A zawodnicy są niewinni. Oni rywalizują w przestrzeni eksterytorialnej, geograficzną lokalizację igrzysk – lub Euro 2020 – wybiera się ponad ich głowami.

Dlatego jesteśmy w potrzasku. Nieelegancko, delikatnie mówiąc, pchać się do Japonii wbrew Japończykom, ale nieprzyzwoite – znów: delikatnie mówiąc – byłoby również apelowanie o rezygnację z igrzysk – właśnie ze względu na los maltretujących swoje ciała sportowców, dla których bywają one największym marzeniem, życiowym celem. Niekoniecznie dla budzących złość celebrytów i multimilionerów czy spełniających się gdzie indziej, jak zdobywający chwałę w Wielkim Szlemie tenisiści lub oblatujący NBA koszykarze. Większość olimpijczyków to osoby anonimowe, często amatorzy, na pewno niezdolni do zbicia na uprawianiu swojej dyscypliny fortuny. A igrzyska odbywają się rzadko, ich odwołanie wywołałoby poważniejsze skutki niż skasowanie organizowanych co roku Wimbledonu albo Tour de France. Przerwa ciągnęłaby się wówczas osiem lat. Osiem długich lat, prawie wieczność, tyle czasami trwa całe sportowe życie – a przynajmniej szczytowy okres kariery, pozwalający marzyć o byciu najlepszym na świecie.

PS A tutaj jeszcze, dla prenumeratorów „Gazety”, ostatnie słowo o Euro 2020, pt. „Złote medale są przeceniane”. O tym, co pozostało – jak mi się zdaje – niewypowiedziane, choć uczyniło turniej absolutnie bezprecedensowym.

165 myśli na temat “Inwazja intruzów na Tokio

  1. @0TWOJASTARA
    Tak a propos wykształcenia. Gabrielle Thomas, brązowa medalistka olimpijska i legitymująca się trzecim czasem w historii (uzyskany w tym roku), ukończyła neurobiologię na Harwardzie. Tam raczej tytułów za piękne oczy nie rozdają 😉

    Polubienie

  2. Czytam wywiad z Sousą na Onecie i poza tym, że wolę, kiedy trener nie wie, dlaczego wciąż wygrywa, niż wie, dlaczego ciągle przegrywa, chociaż ta opcja też nie jest zła, to okazuje się, że pan Sousa myśli, że jest pierwszym w historii polskiej piłki selekcjonerem i nikt przed nim niczego nie próbował piłkarzy nauczyć, więc trochę popracuje i będzie super.
    Obawiam się, że to jest przepis na kolejne porażki.

    Polubienie

  3. Ja zatrzymałem się na iście odkrywczej tezie, że „inni członkowie zespołu nie są na poziomie Lewandowskiego”. Teraz zastanawiam się czy trenerowi zajęło kilka miesięcy ogarnięcie tego faktu, czy po prostu uważa, że randomowemu polskiemu kibicowi trzeba o tym przypominać co 5 minut. Obawiam się, że i jedno i drugie…

    Polubienie

  4. Może to drugie, bo nie tylko randomowi, ale chyba 95% kibiców i co gorsza jakieś 80% dziennikarzy uważa, że skoro mamy Lewandowskiego, to jesteśmy mocni i musimy wygrywać, a do tego wygląda na to, że sam Lewandowski też tak uważa.

    Polubienie

  5. A to może zmienił zdanie, bo podobno cały jego konflikt z Brzęczkiem miał wynikać z tego, że uważał, że stać nas na otwartą grę z czołówką…

    Polubienie

  6. @gp
    A jak Lewego nie było to też uważali, że musimy wygrywać. Wydaje mi się, że Lewandowski wpływa tylko na podstawy quasimerytoryczne tej mitologicznej wizji siły polskiej piłki z podwórka płynącej, a nie na jej istotę, jaką jest polska omnipotencja. Zawsze po porażce słychać „biegać im się nie chciało” i inne takie, jakby było nie do pojęcia, że Polska może być po prostu gorsza w meczu.

    Polubienie

  7. „uważał, że stać nas na otwartą grę z czołówką”
    No i miał rację. Na granie nas stać. Na wyniki może niekoniecznie, się przegrywaliśmy wszystko jak leci i tak, więc co za różnica?

    Polubienie

  8. Ale nie o to chodzi, że zagramy ofensywnie i ch.., że 0-6, tylko, że zagramy i nie przegramy. No jak dotąd nie zagraliśmy, więc teoretycznie można mówić, że można…

    Polubienie

  9. Bo można. I Sousa był już tego bliski. Tylko jeszcze trzeba dotrzeć do głów ludzi odpowiedzialnych za obronę własnej bramki. Przekonać ich (jakoś), że rywala się atakuje/kryje, a nie tylko mu przygląda.

    Polubienie

  10. Ja tam z opinią poczekam aż wyjdzie cały wywiad, natomiast pozostałym polecam samodzielne zapoznanie się z tą odrobiną tekstu, może was zaskoczyć jak bardzo już ugruntowana opinia jednostki może wpływać na odbiór nawet najlepiej dobranych słów innej jednostki 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  11. @gp
    Rzeczywiście nie graliśmy za Brzęczka z topem, bo zamiast grać po prostu grzecznie wypinaliśmy tyłek. Zaklęcie „ln to sparingi” w żaden sposób nie zmienia tego faktu.

    Polubienie

  12. @0twojastara
    Wkładasz mi w usta taczeryzm*, a to tak nie do końca. Po prostu biorąc pod uwagę to, że są inne grupy społeczne, na czele ze służbą zdrowia właśnie, które potrzebują pieniędzy na wczoraj, państwowe finansowanie sportu powinno być… przemyślane. Powinno być bilansem zysków i strat. A my nawet nie wiemy, jaki jest zysk, bo nie potrafimy określić, czy wiadro medali z LA trafiło nam się przypadkiem, czy też efektem określonej strategii.
    Jeśli wpycham sportowców na świat wolnego rynku (rozrywka & marketing), to dlatego, że nie widzę, żeby byli społeczeństwu jako takiemu potrzebni. To jest zbytek, luksus, rozrywka. Pkb od tego rośnie? Równie mocno jak od budowy pałacu saskiego xD Znam wielu ludzi, którzy sportem nie interesują się w ogóle i oni dorzucają się na występy pływaków tak samo bezsensownie jak ja na 2 mld dla tvp.
    No i nie zapominaj, że są sporty nieolimpijskie (szachy, ktoś wspomniał o szachach?) – ci to mają jeszcze gorzej z finansowaniem, bo nawet nie mają obietnicy emerytury za medal olimpijski.

    *wspomniany anglosaski model edukacji to jedna z najgorszych rzeczy, jaka się przytrafiła USA.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s