Kibicu Barcelony, opowiem ci krwawą baśń

Za siedmioma sezonami, za siedmioma edycjami Ligi Mistrzów był sobie klub piłkarski, który splajtował. Sportowo. Fani jeszcze pamiętali, że niedawno uchodził za największy z wielkich, obawiali się go wszyscy – czasami Ligę Mistrzów wygrywał, czasami przepadał w finale lub półfinale, zawsze krążył w pobliżu szczytu. Kiedy jednak znędzniał, zniknął z elity na całą wieczność.

Klub nazywał się AC Milan. Właśnie do Ligi Mistrzów wrócił – po 7,5 roku mediolańscy piłkarze pooddychali jej atmosferą na stadionie Liverpoolu, gdzie zgodnie z przewidywaniami przegrali, a nawet, wbrew sugerującemu twardą walkę wynikowi, pozwolili się zrównać z murawą. Nieważne. Ważne, że wreszcie usłyszeli hymn Champions League. Kiedy poprzednio grano go dla Milanu – 11 marca 2014 roku, przed sromotnym 1:4 z Atlético Madryt – wiceliderem tzw. ekstraklasy był Ruch Chorzów, koronę króla strzelców naszych peryferyjnych rozgrywek przymierzał Marcin Robak, nikt nie potrafiłby nawet zażartować, że reprezentacja Polski kiedykolwiek pokona Niemców, zamiast pokornie uklęknąć i błagać o litość, a Andrzej Duda był anonimowym wysiadywaczem sejmowych foteli i niewydarzonym prawnikiem, który przycina na delegacjach do Poznania. Prehistoria.

Nawet patologiczny pesymista nie wywróżyłby wtedy, że Milan wypadnie z obiegu na siedem lat, ale madrycką klęskę przyjęto jako naturalną kolej rzeczy. Ówczesny właściciel klubu Silvio Berlusconi dawno zaniechał inwestycji, wyprzedawał gwiazdy, wpuszczał do szatni przeciętniaków. Mediolańczycy ewidentnie się staczali, a psychologicznie ich sytuacja przypominała obecną sytuację Barcelony. Kłopoty też piętrzyły się od pewnego czasu, narastały; nie mieli Leo Messiego, ale też oddali do Paris Saint-Germain liderów zespołu (Zlatana Ibrahimovicia i Thiago Silvę), ostatecznie ogłaszając, że przestają konkurować z europejską czołówką; z Atlético nie podjęli walki, choć nie przygnębili kibiców postawą aż tak poddańczą, jak zademonstrowana teraz przez Katalończyków – we wtorkowym 0:3 z Bayernem. Monumentalna drużyna nie tyle z wolna niszczała, ile gwałtownie się zawaliła. Nastał czas dekadencji, przyszłość nie istniała.

Mediolańscy kibice z każdym sezonem stawali się bardziej zrezygnowani. Przekonanie, że już nigdy nie wzejdzie słońce, z upływem czasu się pogłębiało, ponieważ klubem targał chaos. Szefostwo nie prowadziło błędnej polityki transferowej, lecz nie prowadziło jej długimi okresami w ogóle, pozyskiwani piłkarze sprawiali wrażenie wyselekcjonowanych przez losowanie; totalna czystka w szatni goniła totalną czystkę; Milan na chwilę wpadł w łapy chińskiego hochsztaplera – dzięki kredytowi zaciągniętemu na lichwiarski procent, Yonghong Li wcale nie posiadał kopalni fosforu, którymi się reklamował; drużynę oddawano kolejnym trenerskim nowicjuszom, których łączyła boiskowa przeszłość w Milanie (Leonardo, Clarence Seedorf, Filippo Inzaghi, Cristian Brocchi, Gennaro Gattuso) – to był objaw myślenia magicznego, wiary w rzekome DNA klubu, o którym w futbolu często się papla, ale nie wiadomo, co to właściwie jest, ja mam skojarzenia z reinkarnacją. Działo się beznadziejnie, nawet pojedyncze udane mecze wpędzały w deprechę, bo wiedziałeś, że podczas następnego znów oczy będą krwawić.

Gdybym dzisiaj miał nazwać fundamentalny problem, przez który wielki klub skarlał, nie powiedziałbym, że mediolańczykom zabrakło pieniędzy, ale że nie mieli pojęcia, jak żyć, gdy zabrakło pieniędzy. Jak z sensem rozporządzać tymi, które mają – wciąż spore, wszak latami osiągali wyniki drastycznie poniżej możliwości finansowych, z trzecim budżetem płacowym w lidze włoskiej błąkali się w środku tabeli. Podzielili doświadczenie wielu ludzi, którzy osuwają się na społecznej drabinie i muszą nauczyć się poruszać w nowych realiach, ładnie zilustrowane choćby przez Woody’ego Allena w „Blue Jasmine”. Jego bohaterka (w moim rankingu najlepsza rola Cate Blanchett w karierze) traci zamożnego męża, musi wyprowadzić się z luksusowej rezydencji i oznajmia siostrze, że jest spłukana, ale podróżuje do niej pierwszą klasą. Elegantce przyzwyczajonej do wystawnego życia nie przychodzi do głowy, że może usiąść w drugiej.

W tę pułapkę wpadają niekoniecznie burżuje zdeklasowani do proletariatu. Obrzydliwie bogatemu wystarczy czasami zbiednieć do bardzo bogatego, by stracić kontrolę nad sytuacją, nie umieć poradzić sobie z codziennością albo czuć, że zastąpienie złotych sztućców pozłacanymi urąga jego godności. To właśnie przypadek Milanu – wsiadaniem do drugiej klasy trochę się brzydził, a trochę nie wiedział, gdzie się kupuje bilety, i wciąż pozował na firmę, którą stać na wszystko. Uganiał się za słynnymi nazwiskami, nie zauważając, że noszą je piłkarze skończeni. Przygarnęli mediolańczycy Ronaldinho, gdy ten był już wypalonym, tłustawym balangowiczem i Barcelona pozbyła się go z ulgą. Fernando Torresa witali z taką pompą, jakby podejmowali dawnego supersnajpera Liverpoolu, a nie napastnika chronicznie zdołowanego, od lat próbującego wygramolić się z depresji. Werbowali zawodników żądających atrakcyjnych pensji, gdzie indziej już niechcianych, jakby zamierzali wskrzesić odległą przeszłość i nadal zgrywać potentatów – a w istocie skupowali, brutalnie mówiąc, materiał odpadowy. Imperium, które udaje, że nie upada. Nie umieli się odnaleźć, bo jeszcze przed chwilą lgnęli do nich i gwiazdorzy, i najzdolniejsi młodzi (Kaká), a teraz poszarzała rzeczywistość zmuszała do obmyślenia nowej strategii. Zorganizowania innych łańcuchów dostaw, innego przeczesywania rynku, inwestowania nie w jutro, lecz w pojutrze. Dlatego aż tyle lat trwało odzyskiwanie równowagi, być może zamęt był nieunikniony – klub potrzebował wielokrotnie powymieniać zarządców i popełnić mnóstwo kosztownych błędów, zanim opanował sztukę funkcjonowania na innym poziomie zamożności. Gdy w 2013 roku do Paryża uciekli Ibrahimović oraz Thiago Silva, świat się zawalił. Gdy w 2021 roku poleciał tam Gianluigi Donnarumma, straty prawie nie odczuli, bo wzięli rewelacyjnego Mike’a Maignana – nie musieli też wpadać w panikę po przejściu Hakana Calhanoglu na stronę Interu, skoro prowadzą wyważoną, przejrzystą politykę kadrową, dzięki Geoffreyowi Moncadzie (ledwie 34-letni szef działu wyszukiwania talentów!) zyskali świetne rozeznanie w bardzo urodzajnych boiskach francuskich, w inauguracyjnej kolejce Ligi Mistrzów wystawili drużynę o najniższej średniej wieku po Red Bullu Salzburg (jej wszyscy piłkarze razem wzięci mieli za sobą ledwie 24 meczów w tych rozgrywkach, przy 377 uzbieranych przez liverpoolczyków). Renesans. Nowy Milan nie obiecuje, że jutro podbije Europę, ale gwarantuje stabilność, błogą przewidywalność.

Najpierw jednak krwawiły oczy. Prawie co mecz, przez wiele lat, zbyt wiele dla zdeprawowanego sukcesem kibica, który istnienie potężnego Milanu traktował jak prawo przyrody – czyli znajdował się w stanie ducha, w której obecnie znajdują się wyznawcy Barcelony.

Kataloński klub zachwiał się z innych przyczyn i prawdopodobnie szybciej ożyje finansowo, dysponuje też nieznanym na San Siro atutem mogącym złagodzić kryzys – tłumem bajecznie wyszkolonych wychowanków. Jego szefowie też jednak wkraczają na niezbadane terytorium, jak mediolańczycy przed dekadą. Przeżyli wstrząs jeszcze poważniejszy, bo stracili piłkarza wszech czasów, i wyruszają w podróż wymagającą mentalnej rewolucji – ludzie, którzy nie tolerowali drugich miejsc, muszą założyć, że przytrafi się czwarte; nauczyć się rozważnie odpowiadać na niepowodzenia, które wczoraj uznaliby za niewybaczalne (np. zaakceptować absolutną wyższość Bayernu); oswoić ze środowiskiem, w którym absolwent La Masii nie oddałby nerki za grę w seniorach Barcelony, lecz zbiegnie do Lipska, jak Ilaix Moriba; nie reagować wstrętem na podróż drugą klasą. Już uderzył w nich huragan, a niewykluczone, że nadciąga tsunami, fala nieszczęść skłaniających do histeryzowania, nerwowych ruchów, nieprzemyślanych decyzji, żonglowania trenerami. Jak przeraźliwie wygwizdywani byli piłkarze Milanu, niezdolni do udźwignięcia presji gry na stadionie jak katedra, tak nasłuchają się piłkarze Barcelony. Zamęt może potrwać. Ba, wypada wręcz spodziewać się, że potrwa.

Będzie krwawo, posępnie, ale zaufajcie kibicowi Milanu, wiem, o czym mówię – gdy za 100 lat zaczniecie wracać do gry, odkryjecie urok pojedynczych udanych meczów, w ekstazę wprawi was kilkadziesiąt sekund sprzecznego z logiką meczowego zawirowania (jak gole wbite Liverpoolowi przez Ante Rebicia i Brahima Diaza), będziecie zachłystywać się każdym miłym drobiazgiem. Rozkosz. Aż wam współczuję, że nie pocierpicie przez siedem sezonów poza Ligą Mistrzów.

155 myśli na temat “Kibicu Barcelony, opowiem ci krwawą baśń

  1. @Tomo
    Też tak myślę. Mają zaplecze i doświadczenie w budowaniu wielkości. Z finansami też sobie poradzą (ponoć już jest chętny do wyłożenia Barce 1 mld na spłatę długu).
    Jednak nie można wykluczyć, że inni umoszczą się w opuszczonych gniazdach. „Ale tak naprawdę to nie wiadomo”.

    Polubienie

  2. „Bo ładują kasę w siatkówkę i ręczną. Te parę baniek więcej dla kilku klubów mogłoby nas podnieść na poziom zbliżony do czeskiego.”

    Jest to jakoś tam prawdopodobne (moim zdaniem słabo, co łatwo wykazać – kluby wielokrotnie biedniejsze od naszych nie tak dawno się po LM rozbijały – BATE, Łudogorec – a i teraz może coś by się znalazło, tylko nie chcę mi się grzebać; chociaż w Szeryfie gola Realowi strzelił pono jakiś odrzut z Legii xD). Still poziom podobny do czeskiego w kopanej to nadal bardzo daleko od zwycięstwa w LM (siatkówka) czy też regularnego bywania w TOP 4-8 Europy (ręczna). Jakbym był decyzyjny to racjonalną decyzją byłoby jeszcze bardziej zabrać kopaczom i dosypać siatkarzom i ręcznym – moim zdaniem pomogłoby to wszystkim 😉

    Polubione przez 2 ludzi

  3. Biorąc pod uwagę do jakiego stopnia kluby piłkarskie stały się ostoją dla patoli, stoję tu z xavrasem, Wisła to czubek góry lodowej, gdzie bandziorkom trochę się we łbach poprzewracało, ale nie mam złudzeń że w innych kubach jest krańcowo inaczej, nie przy tych wszystkich „wybrykach” znikających taśmach, bombach na stadionach ect.

    Zaoranie tego cyrku nie wydaje mi się wcale obrazoburczą ideą.

    Polubione przez 2 ludzi

  4. @Xavras
    Ale właśnie nie chodzi mi o Legię, która dotychczas koncertowo marnowała o pieniądze, tylko o poziom czeski w tym rozumieniu, że jak zawali jeden zespół, to mamy jeszcze ze dwa, z których któryś da radę. I w tym kontekście te kilka baniek rocznie umożliwiłyby jakiemuś Górnikowi czy Śląskowi zatrzymanie jakiegoś zdolnego chłopaka z regionu o dwa lata dłużej, dzięki czemu po awansie do pucharów mogliby przeskoczyć 1-2 rundy więcej, co automatycznie wszystkim daje potem lepsze rozstawienia i łatwiejsze awanse do faz grupowych.

    No Legia w tym roku spełnia marzenia wszystkich Polaków, wygrywając w Europie, a w lidze nie 😉
    Wyjście z grupy okazuje się całkiem realne.

    Polubienie

  5. @GP

    Sorry, ale gówno prawda. Same pieniądze niczego nie załatwiają nigdy. I nie mam tu nawet na myśli tego, że trafią one do bandyterki jak pisze Twojastara (chociaż to jest bardziej prawdopodobne niż ten czeski poziom), ale że zostaną po prostu bezmyślnie przeputane np. na nietrafione zagraniczne transfery, a te młode chłopaki, o których piszesz i tak będą sprzedane, bo za dużo jest gęb, które trzęsą tym biznesem i muszą na tym zarobić. Nie kasa wcale jest hamulcowym rozwoju polskiej kopanej tylko mental.

    Polubienie

  6. Młodzi wyjeżdżają nie tylko dlatego, ze za granicą dostaną parę groszy więcej. Oni wcześnie (niektórzy może za wcześnie) wyjeżdżają bo za granicą mogą się więcej nauczyć, a jak przegapią właściwy moment, to po sezonie/dwóch wracają z podkulonym ogonem… – ale o tym już kiedyś na blogu pisałem
    P.S.
    Jeszcze nie mogę ochłonąć. Jak Napoli mogło tak zacząć i wszystko spieprzyć?

    Polubienie

  7. @Xavras
    Ale chodzi o to, żeby były sprzedane 2 lata później, a wcześniej zdążą trochę pograć, a jak nie ma aż takiego przymusu, to i więcej można wyciągnąć niż np. za Juranovicia marne 3 mln euro.

    Ja tam za bzdurę uważam gadanie, że same pieniądze to nic. No jakoś w czołówce są wyłącznie zespoły, które mają kasę, a kto nie ma, to go nie ma w niej. Anglicy przecież nie robią samych trafnych transferów, ale kiedy tak jak teraz każdy klub ma mnóstwo hajsu, to już staje się nieistotne, czy wszyscy dobrze wydają, bo kto wydaje źle, ten ląduje na dole, a komuś tam innemu się poszczęści i ma super zespół z gości z przeceny, każdy za jedyne 5 mln funtów. A jak się nie ma, to i tak nawet jak wychowasz w juniorach super pokolenie, to najlepsi z nich nie podpiszą kontraktu, tylko zwieją za darmo do drugiej ligi włoskiej. Ostatnio jakiś synek podpisał ze SPAL. Czy ten klub słynie z pracy z młodzieżą? Oczywiście, że nie. Zresztą co tu mówić o naszych, 2 lata temu Ajax doszedł do półfinału LM z grupą fajnych młodziaków i gdzie oni teraz są? Rozjechali się każdy gdzie indziej i marzenia o dalszych sukcesach szlag trafił.

    Tak pomyślałem dziś, że gdyby Legia grała z Barceloną teraz, to może nawet nie byłaby tak z góry bez szans, niby dziwne, a to przecież nic innego jak normalność.
    Wróble ćwierkają, że następny może być Inter i każdy inny, kto ma kasę od Chińczyków i to też byłoby dobre.

    Polubienie

  8. To jest jakaś abstrakcja, żeby ładować publiczne pieniądze w nożną. Zbyt duże kwoty wchodzą w grę, by miało to sens, a jednocześnie kluby piłkarskie jak mało kto przepalają budżety.

    Polubienie

  9. Mecenat państwowy na pewno nie raziłby kibiców tak bardzo, gdyby to szło w parze z profesjonalnym, wydajnym systemem szkolenia, jak w siatkówce. Jest jak jest – bo kasa idzie na doraźne cele, na łataninę dziur w budżetach, podczas gdy tzw. „akademie” dalej zamiast piłkarzy produkują zacofanych piłkokopów.
    Sousę na posadzie selekcjonera można chcieć, lub nie, ale ma 110% racji załamując ręce nad poziomem polskiej ligi.

    Polubienie

  10. @GP

    Niby kto miałby dorzucać te pieniądze i jak weryfikować czy zostały właściwie wydane?? Kluby piłkarskie to przecież spółki (w większości albo i w całości akcyjne, z tego co mi się wydaje) – mają możliwość zarabiać na działalności piłkarskiej, pozapiłkarskiej, mają możliwość pozyskania akcjonariuszy itd. Mogą działać (i w większości krajów działają) jak normalne przedsiębiorstwa. Jedni szkolą i sprzedają piłkarzy (bo taki mają pomysł na biznes), inni tych piłkarzy kupują, układają w drużynę i robią kasę z LM czy LE, a jeszcze inni sprzedają koszulki po 100 EUR sztuka, a większość najczęściej robi jakiś mix z powyższego + jeszcze z innych rzeczy (niekoniecznie przelewów z Kataru czy innych Emiratów). Natomiast zwyrodnieniem (żeby nie napisać skurwysyństwem) w stosunku do podatnika jest jak państwo czy samorząd ładuje pieniądze w klub. Jaki to ma sens społeczny? Czemu ma iść na futbol, a nie na szachy albo gimnastykę? Bo Ty tak chcesz? Zresztą jak już przywołujemy taką siatkówkę czy ręczną to tam kasa z budżetu państwa idzie tylko na SMSy czyli na ośrodki szkolące. To, co idzie ze spółek skarbu państwa w formie sponsoringów to jest odrębna dyskusja – tam albo jest uznaniówka, albo (w ostatnich latach) wsparcie załatwiane przez kreatury typu Obatel albo jakieś już mocno historyczne tematy typu ZAKSA, Skra czy Jastrzębie. Ja uważam, że jak już takie Azoty mają pakować swoją (naszą?) kasę w sponsoring to też bardziej efektywnie będzie to wydać na zdobywcę LM siatkarzy niż na kopaczy, którzy raz na parę lat załapią się do LE. Ale to w sumie nie ma znaczenia co ja uważam – znaczenie ma czy ktoś w jakiś sposób weryfikuje zwrot z tej inwestycji czy to jest kompletny random lub kupowanie politycznej popularności. Przy sponsoringu polskich klubów piłkarskich mam wrażenie, że w grę wchodzą tylko 2 ostatnie opcje…

    Polubione przez 1 osoba

  11. @ANTROPOID
    Aż mnie razi co piszesz. Przecież budżety Legii czy Lecha daleko wykraczają poza możliwości Wisły za Kasperczaka, Widzewa za Smudy itp. Nie stać ich na profesjonalne, wydajne szkolenie, ale stać na płacenie gigantycznych kontaktów na słabych piłkarzy? Fatalne zarządzanie to jedyne co mi przychodzi na myśl, a nie brak pieniędzy.

    W siatce czy w ręcznej można ładować pieniądze, bo tam kwoty są niewielkie, a zyski nieporównywalne. W piłce trzeba być Katarem, aby miało to sens, bo tak wielkie dziury są do zasypania.

    Polubienie

  12. To ja może proponuję curling, tam będzie jeszcze taniej, za parę baniek sukcesy gwarantowane. Popularność na świecie nie tak wiele mniejsza od ręcznej i siatkówki.

    @Tomo
    Co Ty opowiadasz? Wisłę było stać na zatrzymywanie przez kilka lat zawodników występujących w reprezentacji. Legia nie ma teraz na to szans, a o Lechu to w ogóle nie ma co wspominać.

    Polubienie

  13. @GP
    Z tego co kojarzę to wielkiego zapotrzebowania na nich nie było. A jak już zaczęli odchodzić to „wielkich karier” za granicą nie porobili. W Wiśle przynajmniej mogli robić za gwiazdy.

    Polubienie

  14. Większość nie, ale Żurawski i Szymkowiak jak najbardziej. Głowacki też sobie w miarę poradził, choć wyjechał dość późno, podobnie Frankowski, który w Hiszpanii w drugiej radził sobie ok, niepotrzebnie poszedł do Anglii, gdyby wyjechali parę lat wcześniej, to mogło być lepiej. Ściągnęli też np. Kłosa, który we Francji spokojnie dawał radę, choć w Niemczech już nie. Wielu teraz wyjeżdżąjących też nie robi wielkiej kariery.

    Polubienie

  15. @0TWOJASTARA
    Tak mi było wygodniej. Możesz sobie porównywać z klubów z Bałkanów czy innych regionów, które są przed nami w rankingu UEFA.

    @GP
    Legia nie ma na to szans, bo młodzi piłkarze nie chcą grać w Legii. Wolą wyjechać na Zachód, Wschód czy nawet za ocean, gdzie piłka jest na wyższym poziomie. Przecież tu nie chodzi o pieniądze, a przynajmniej nie w pierwszej kolejności.

    Polubienie

  16. @GP
    Curling to akurat słaby wybór, aktualnie trwa proces delegalizowania starego związku i zakładanie nowego 😉

    @szkolenie młodzieży
    Przede wszystkim polska piłka ma duży problem ze szkoleniem trenerów. Co za tym idzie… nie ma się od kogo uczyć. Przez polską ligę w ostatnich latach przewinęło się raptem kilku dobrych taktycznie, którzy osiągnęli cokolwiek w innych ligach. Petrescu, Czerczesow, Bielica, Nawałka. O kimś zapomniałem? Wyjazd do Niemiec na pogranicze 1. i 2. Bundesligi ma dużo większy sens, niż zaiwanianie na treningu u polskiego Guardioli*

    * z tego co zauważyłem, ze słynnej doniczki pana Probierza wyrastają głównie starzy Hiszpanie

    Polubienie

  17. @TOMO1989

    Przecież o tym samym piszę – o dennym zarządzaniu. O przeżeraniu budżetowej kasy na doraźne cele.
    A nie o tym, czy klubów z póły Lecha/Legii stać, czy nie – bo wiadomo, że stać.

    Polubienie

  18. @GP
    Z tego co pamiętam, Żurawski miał dobrą pierwszą rundę w Celticu i w Grecji, do której uciekł bo w Celticu już głównie grzał ławę. Szymkowiak z podkulonym ogonem uciekł z Turcji z podkulonym ogonem zrywając kontrakt. Faktycznie z wymienionych poradził sobie tylko Frankowski.
    Podzielam opinię tych, którzy twierdzą, że głównym problemem naszych piłkarzy wyjeżdżających do zagranicznych lig i to nie tylko tych najsilniejszych, jest adaptacja do obciążeń treningowo-meczowych. Z tym problemy mieli nawet ci najlepsi, którzy za granicą porobili kariery

    Polubienie

  19. P.S.
    Pamiętam wywiad Szymkowiaka, który w okresie wielkiej Wisły mówił, ze oni do klubu to tak na dwie godziny… – trening, a po treningu każdy pędzi do swoich biznesów.

    Polubienie

  20. W każdym razie trudno znaleźć wytłumaczenie inne, niż kwestie wydolnościowe (być może też mentalne), bo umiejętności czysto piłkarskie mieli wystarczające.

    Z innej beczki – czy sport.pl ma jakiś interes w zastąpieniu Sousy Czerczesowem, że tak namiętnie wraca do tego tematu?

    Polubienie

  21. @aLP Pomyliło ci się, Żurawski miał dobre 2 lata, a potem po 30-ce już nie dał rady i musiał odejść. To Frankowski miał jedną rundę, po której niepotrzebnie odszedł. Szymkowiak grał w Trabzonie 1,5 roku, strzelając 14 bramek, co sądzę, że jak na pomocnika jest dobrym osiągnięciem i nie uciekł, tylko zakończył karierę.
    @Tomo
    Tak, są mamieni przez menadżerów, że jak przejdą do Spal albo Brescii to transfer do Interu za pół roku gwarantowany. Potem się okazuje, że jednak trzeba się kisić długie lata w Serie B. KOrzyści z tego nie ma żadnej.

    Polubienie

  22. @GP
    Może trochę za ciepło o Frankowskim, ale Szymkowiakowi (jeszcze przed trzydziestką) FIFA rozwiązywała kontrakt przez 8 miesięcy po ucieczce z Turcji, a wystarczy spojrzeć na statystyki Żurawskiego (nawet nie wnikając w szczegóły) z Celticu, Larrisy i Nikozji, żeby dojść do wniosku, że z tą moją pamięcią nie jest tak najgorzej.
    Podzielam opinię Antropoida, że wydolność była największym problemem naszych piłkarzy. I chociaż z techniką i przygotowaniem taktycznym też bywa różnie, to błędy w przygotowaniu fizycznym we wczesnym etapie szkolenia i kariery trudno odrobić. Udało się to nielicznym.

    Polubienie

  23. Szymkowiak zdaje się miał dość poważne problemy zdrowotne, dlatego szybko zakończył karierę. Żurawski i Frankowski o kilka dobrych lat za późno zdecydowali się na zagraniczne wojaże, Żurawski miał 29 lat, Frankowski 31. Rozliczanie ich klasy sportowej z wypadów przedemerytalnych jest średnio poważne.

    @trenerzy
    Szczerze powiedziawszy, myślę że paru młodego pokolenia mamy nie takich złych, parę pozytywnych nazwisk, gości z otwartymi głowami, którzy też jeżdżą na zagraniczne staże, to jest. Marcin Brosz(jemu to Dudek załatwił w LFC swego czasu) Maciej Skorża, Czesio 711 mimo wszystko też w trenerkę umie, też po Niemcach i Anglikach jeździł. A i pewnie kogoś pomijam.

    Problem leży w klubach. Dużo mi wyjaśnił Fojut, niedawno gość footrucka, zapytany dlaczego tek bardzo nie wyszło Skorży w Pogoni, odpowiedział, że tak naprawdę to klub nie był przygotowany na to co chciał realizować Skorża, i na każdym poziomie był tam problem, łatwiej było pozbyć się oczekującego profesjonalizmu trenera, niż faktycznie próbować go mozolnie wprowadzać. Nasze kluby to ewenementy, „zarządzane” przez losowych ludzi, którzy mają bardzo niewielkie pojęcie o tym co robią. I mogą tak sobie funkcjonować, bo nadal u nas pokutuje mental rodem z Footballl managera, e trener ma być wizjonerem alfą i omegą, gdzie wszędzie na świecie trener realizuje „wizję”(nie lubię tej górnolotności) klubu.

    Polubienie

  24. @Bayern
    https://understat.com/match/17578

    E, bez przesady, dwie sety zmarnowane, dzień konia to mieli strzelający Eintrachtu

    @Legia
    Kolega który regularnie ogląda(ja nie tylko nie potrafię, nawet mi przez myśl nie przyszło spróbować), narzeka że pech straszny prześladuje, strzały życia, Legia więcej z gry ma, rywal 2 okazje a strzela ect. I tak, na pewno przesadza, ale bodaj drugi mecz pod rząd Legia traci gola z bezpośredniego wolnego, a jak tu kojarzę staty i prawdopodobieństwo, to jest ono nie za wysokie.

    Inną fajną myśl też słyszałem, że to co sprawdza się w LE, nie musi w ekstraklasie, wbrew pozorom. Czesiu mógł wyszlifować szczelną obronę i konterki i zbiera żniwa w LE, ale w lidze z konterki Legia nie pogra, a gdy zmuszona do męczenia w pozycyjnym, to i szlifowana obrona nie taka ładna.

    Trochę byłby szkoda, ale Miodek może zaraz Czesia pożegnać, zgodnie z tradycją. Na tym etapie w szatni Legii jest pewnie na początku każdego sezonu wewnętrzny zakład, gdzie kopacze obstawiają, po której kolejce trener poleci. Innego wyjaśnienia fenomenu nie mam. Drugiego takiego klubu, który co roku na jesieni zmienia trenera i, najczęściej, wygrywa tytuł w Europie nie kojarzę.

    Polubienie

  25. @Otwojastara
    Tak, jeżeli oceniasz na podstawie pomeczowych relacji, to taka opinia jest do zaakceptowania. Problem w tym, ze celnie na bramkę strzelali oprócz Roberta i Muller, Gnabry, Sane, Kimmich, Goretzka i jeszcze kilku innych miało dobre okazje. Bayern już do przerwy powinien prowadzić co najmniej 3:0. W końcówce nawet Neuyer grał na połowie rywala.
    …………….
    Jak nie „skontry”, to się nie da albo jest niesamowicie trudno… – to problem całej naszej kopanej. Przecież Sousa jest atakowany za to, ze próbuje grać ofensywnie, a „tak Polacy nie grają”.

    Polubienie

  26. Och, statystyka pokazuje 2xG za cały mecz, ale kibic twierdzi, że już do przerwy powinni 3…

    To samo z Legią, tyle że odwrotnie. Każdy gol przeciwnika to strzał życia. No trochę szacunku do rywala by się przydało, bo jak popatrzeć np. na to, co Legii wpadało ze Slavią, to jej kibic każdą bramkę Legii pewnie uznaje za strzał życia.
    Nie oglądam e-klasy, ale w niej Legia na pewno z kontry nie pogra, więc to może być jakaś odpowiedź, ale warto też zauważyć, że Lech, Raków czy Pogoń też wyglądają w tym roku dobrze, może lepiej niż w poprzednim, więc nie grając na 100% trudno myśleć o wygrywaniu.

    Polubienie

  27. @GP
    Dlatego czasami mam wątpliwości, czy niektóre pomeczowe relacje nie są pisane w oparciu o statystyki i 2-3 tzw. pomeczowe skróty. Jeżeli było tak fatalnie, to dlaczego w jednej(!) relacji można znaleźć informację o jedenastu obronionych przez bramkarza Frankfurtu strzałach. I jeżeli nie oglądałeś to zapewniam cię, ze kilka z nich było znacznie lepszych niż strzał Goretzki, po którym padła bramka.
    P.S.
    Polecam felieton Rafała na Wyborczej o PSG i współczesnym futbolu. Jest tam także refleksja na temat współczesnego kibicowania.

    Polubienie

  28. @alp
    Kolega zdaje się nie rozumie. xG ocenia jakość okazji, nie strzału. Bayern miał dwie uberokazje, jedna wylądowała na słupku, drugą Lewandowski z najbliższej odległości wycelował w bramkarza. Zdarza się.

    Pozostałe strzały Bayernu są uwzględnione, zwyczajnie nie były to czyste okazje, z takich czy innych względów. Oczywiście i z takiej można oddać super strzał i będzie gol(Eintracht) ale jeżeli dajemy punkty Bayernowi za fajne strzały z nie tak łatwych sytuacji, możemy docenić też bramkarza, który je broni – czemu za to punktów nie ma? Co, bramkarz częścią drużyny nie jest, na ocenę ogólną nie pracuje?

    Dlatego w futbolu nie ma „powinien” czy „nie powinien” wygrać, tak długo jak sędzia meczu nie skręci, wynik zawsze jest reprezentatywny. Po prostu w swoich zasadach futbol jest średnio sprawiedliwy.

    No i last, – dużo strzałów naprawdę nie musi oznaczać duże zagrożenie. Smudowa repa na pamiętnym euro z Rosją oddała 15 z czego 9 celnych, z Czechami 16 strzałów i 7 celnych, ktoś kiedyś miał wrażenie że „zasłużyli” na więcej niż jednego gola bo nie wydaje mnie się.

    Polubienie

  29. „…xG ocenia jakość okazji, nie strzału…” – może nie kumam, ale widziałem mecz.
    Ocena zawsze zależy od przyjętych kryteriów i rzetelności stosowania ich przez oceniającego. Jakość gry/ocena sytuacji bramkowej to wypadkowa jakości gry ofensywnej atakującego i defensywnej – broniącego. Nie mam wątpliwości, ze wczoraj jedną pomniejszono, a drugą niemal pominięto.
    Bayern wczoraj nie zagrał słabego meczu, okazji i to dobrych nakreował bez liku. Problem w tym, ze Eintracht zagrał kapitalnie w obronie. Do jedenastu obronionych bramek przez bramkarza, co najmniej drugie tyle zablokowali/wybili obrońcy, a niektóre ich akcje były równie fantastyczne jak parady bramkarza. Każdy kto oglądał mecz mógł zobaczyć dobrą grę ofensywną i jeszcze lepszą defensywną. Może w paru przypadkach bardzo szczęśliwą, ale lepszą. I nie zmienia mojej opinii fakt, ze momentami piłkarzom Bayernu puszczały emocje w wykończeniu akcji – pudłując, a Eintracht murował bramkę, czego bardzo nie lubię.
    P.S.
    Lubię po obejrzanym meczu (wyłącznie po obejrzanym) obejrzeć punktację zawodników. Niemal nie zdarza mi się, żeby nigdy nie mieć żadnych wątpliwości. Często mam takie refleksje jak po wysłuchaniu ostatniej informacji w Sejmie Ministra Kamińskiego… – jak sam przyznał, nie chodzi o rzetelną relację z sytuacji na granicy poprzedzającą debatę, tylko o poinformowanie opinii publicznej, żeby wiedziała co ma myśleć.
    Myślę, ze motywacje są podobne, chociaż w jednym przypadku chodzi o sport, a w drugim o politykę.

    Polubienie

  30. @Otwojastara (cd)
    „Co, bramkarz częścią drużyny nie jest, na ocenę ogólną nie pracuje?”… – dlatego tak nie lubię średniej, która najczęściej zakłamuje rzeczywistość. Kiedyś już o tym pisałem: – jak trzymasz jedną nogę w lodzie a drugą we wrzątku to w kroku jest ci zupełnie dobrze.

    Polubienie

  31. @alp
    „Bayern wczoraj nie zagrał słabego meczu, okazji i to dobrych nakreował bez liku.”
    „Problem w tym, ze Eintracht zagrał kapitalnie w obronie.”

    Wybierz jedno.

    Nie spieram się z Twoimi ogólnymi wrażeniami, spieram się z „powinnością”. Zastanów się ile razy w meczu myślałeś że „powinno” być wyżej, ile razy w studiu słyszałeś „tu mógł być hokejowy wynik” a wyżej nie było, a już na pewno nie hokejowo. Po prostu się zastanów.

    Polubienie

  32. @Otwojastara
    Wybacz, ale nie będę. Czuję się tak, jakbyś mnie namawiał na wybór jednej, prawdziwej i jedynie słusznej wersji.
    A rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona. Z reguły tworzy ją wiele prawd. Wczorajszy mecz tworzą co najmniej dwie, z których jedna przesądziła o wyniku meczu. I właśnie dlatego i w życiu i na boisku nie zawsze jest tak, jak „powinno”. Co wcale nie oznacza, ze następnym razem też ta sama przesądzi.

    Polubienie

  33. @alp
    Ale nie będziesz wybierał czy zastanawiał?

    Bo jeżeli o wybór chodzi, to zwyczajnie te dwa zdania są IMO sprzeczne, ciężko nazwać dobre grającą obronę, która dopuszcza do wielu sytuacji.

    Polubienie

  34. Może być jedno i drugie.
    Zjazdy formy po wielkim sukcesie, to w sporcie żadna sensacja.
    A Hiszpanie już na ME po przeciętnej rundzie grupowej pokazali dobry futbol.

    Polubienie

  35. No wreszcie ktoś nie marudzi, tylko widzi pozytywy. A tak miedzy nami, to po wczorajszym meczu nie mogę się doczekać komentarza Rafała… – byłem przekonany, że nasz Gospodarz, fan włoskiej piłki, przynajmniej jakąś krotką wrzutką skomentuje wczorajszy półfinał.
    A mecz (zwłaszcza pierwsza połowa) przecież mógł się podobać nawet wyrafinowanym smakoszom piłki kopanej. Oczywiście można koncentrować się na frajerstwie Włochów, ale drugą stroną medalu był perfekcjonizm hiszpańskiej piłki i to jak dla mnie w dość eksperymentalnym składzie
    Mam nadzieję, że dzisiaj emocje też będą…

    Polubienie

  36. Trudno wyciągać głębsze wnioski z jednego meczu, z którego połowę przegrywający grali w „10”. Na Euro udawało im się odrabiać straty, ale w 10 trudniej.

    Polubienie

  37. Kolejni szejkowie wpadają do europejskiej piłki. Tym razem w Newcastle z pieniędzmi nieporównywalnym do poprzednich możnych. Chyba nie ma co się dziwić Perezowi i spółce, że chcą zmian, aby ten precedens zatrzymać.

    Polubienie

  38. Tomasz, to nie szejkowie, tylko mordercy. tacy całkiem oficjalni. PL leci w totalnego wuja, twierdząc że Saudyjski fundusz inwestycyjny wcale nie jest kontrolowany przez ichniejszy rząd(!) więc wszystko spoko. Kibicom troszkę to si nie podoba, ale tylko troszkę, bez przesady, to nie to co powołanie łokropnej superligi, goście depczący prawa człowieka, mordujący ludzi są spoko, jeżeli mają duże portfele, jakich fajnych piłkarzy pościągają, jaki igrzyska będo, paaaaanie. Kogo jakieś prawa człowieka obchodzo, jacyś niewolniczo wykorzystywani ludzie, jacyś poćwiartowany dziennikarz w ambasadzie, Perez, Laporta, Agnieli – to jest zło!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s