Patrzę na Paris Saint-Germain i widzę wszystko

Tak, ten klub działa jak szklana kula, ale nie jak rupieć z bajek, które od dawna znamy, lecz magiczny rekwizyt najnowszej generacji. Zajrzyj, a zobaczysz i to, co było dawno temu, i to, co męczy zmysły teraz, i to, co nadciągnie jutro.

Ja patrzę na PSG i widzę przeszłość. Staje mi przed oczami Real Madryt, tamten sprzed dwóch dekad – przejęty przez Florentino Pereza, absolutnego nowicjusza w futbolu, który zalał rynek transferowy oceanem pieniędzy, konkurencję wręcz utopił, zanurkował w kompulsywne kolekcjonowanie megagwiazd. Bombastyczną wizję obwołano projektem galaktycznym, ale w istocie żaden projekt nie istniał, było tylko prymitywne skupywanie wszystkiego, co błyszczy i kosztuje fortunę. Skończyło się klęską, im bardziej Perez brnął w swoje, tym bardziej przegrywał. Jak Nasser El-Khelaifi. Jak paryżanie, którzy w poprzednim sezonie przepadli nawet w lidze francuskiej, a w bieżącym – poprzedzonym zakupami wszech czasów, nikt nigdy nie zagarnął tylu znakomitości jednym ruchem portfela – w zawstydzających okolicznościach strzelili sobie samobója w Lidze Mistrzów.

Patrzę na PSG i widzę przeszłość, ale to przeszłość na sterydach, przemnożona przez bimbaliard, jak cała współczesność. Gdy madrytczycy skompletowali swoją konstelację indywidualności, przegrali głównie w sensie czysto sportowym, na boisku, m.in. z powodu rażącej dysproporcji między atakiem i obroną, a także między liderami drużyny i zmuszonymi ich niekiedy zastępować rezerwowymi. Tymczasem paryżanie przegrywają jeszcze w szatni, bez przerwy zastanawiamy się, kto kogo tam nie znosi i dlaczego. Czasami media poinformują, że Donnarumma prawie pobił się z Neymarem, a czasami – że Messi nie może patrzeć na Icardiego, czasami Mbappé zwyzywa Neymara od kloszardów, czasami Neymar wyrwie piłkę Cavaniemu, ewentualnie przeczytamy, że jak szorstka przyjaźń łączy bramkarzy Donnarummę i Navasa, albo usłyszymy, że panowie celebryci nie szanują trenera, a potem zobaczymy, jak obrażony Messi nie podaje ręki Mauricio Pochettino. Nawet jeśli ledwie niewielki odsetek doniesień stał kiedykolwiek obok prawdy, to w Paryżu założyli karykaturę drużyny piłkarskiej, targowisko próżności, które permanentnie wzbudza podejrzenia, nie umiem uwolnić się od myśli, że każdy z wiadomych gwiazdorów trochę boi się, choćby podświadomie, triumfu w Lidze Mistrzów. Bo „co będzie, jak Złotą Piłkę podadzą potem jemu, a nie mnie?”.

I jeszcze jedno – kiedy oni mają nauczyć się właściwego reagowania na kryzys, na przeciwności losu spadające na nich znienacka w Lidze Mistrzów, skoro w lidze francuskiej stresu nie zaznają, bo tam pojedyncza porażka tytułu im nie odbierze, a jeśli nawet odbierze, to dla żadnego szanującego się gwiazdora nie ma to znaczenia?

Patrzę PSG i oślepia mnie przeszłość zwielokrotniona, wracająca jako farsa do potęgi absurd. Perez też wykradł Barcelonie najcenniejszy klejnot, ale musiał uciec się do fortelu, za Luisa Figo słono zapłacił – El-Khelaifi kombinować nie musiał, Leo Messi sam przyszedł po prośbie, kosmicznie zadłużona Barcelona nie oponowała, transfer nie kosztował ani miedziaka. I o ile Portugalczyk zdążył jeszcze wygrać w Madrycie wygrać Ligę Mistrzów, o tyle Argentyńczyka paryżanie sprowadzili do swoich rozmiarów.

Patrzę na Paryż i widzę całą współczesność, biją mnie po oczach wszelkie choroby futbolu trzeciej dekady XXI wieku, szejkowie usypali tam piramidę patologii strzelistą, o rozmiarach nieznanych medycynie i raczej nieuleczalnych – niezależnie od liczby wpadek drużyny lajków na Instagramie przyrasta w tempie wykładniczym, Neymar będzie się na nich obławiał jeszcze latami, choć wszyscy wiemy, że to już schyłek, po trzydziestce będzie niknął w tempie genialnego poprzednika Ronaldinho.

Patrzę na PSG i widzę, jak skromny był przemysł piłkarski przed zaledwie kilkoma chwilami, jak niewinnie wyglądały imperialne plany snute przez Pereza przy rozmachu poczynań El-Khelaifiego, któremu nie wystarczy posiadanie drużyny – został wiceprezesem UEFA, awansował na szefa Europejskiego Stowarzyszenia Klubów, w nieodległej przeszłości szantażował w mejlach (ujawnionych przez Wikileaks) Gianniego Infantino, obecnie już rządzącego FIFA. Katarczyk niczego nie zostawi przypadkowi, chce kontrolować wszystko.

Patrzę na PSG i widzę przyszłość. El-Khelaifi, który na razie po porażce w Lidze Mistrzów napada na sędziów i w ogóle zachowuje się jak chamidło, przechodzi drogę Pereza – uczy się, na czym polega piłka nożna, działa coraz rozważniej i cierpliwiej, nie ślini się już na widok każdego megagwiazdora, ewoluuje na menedżera z klasą. A ponieważ wciąż doładowuje klub bezmiarem mamony, to ostatecznie kładzie łapę na najcenniejszym trofeum w europejskich pucharach. Innego świata nie mamy. Kto zaznaje satysfakcji, że Paris Saint-Germain – projekt paskudny, podporządkowany brzydkim celom politycznym – znów poniósł klęskę, ten cieszy się wisielczo. Odkłada przykry dla siebie widok – Ligę Mistrzów wziętą przez Katar – na jutro, najdalej na pojutrze. Koło historii się toczy i jest zbyt wielkie, zbyt ciężkie, nie zatrzyma go żaden włożony w szprychy kij czy drąg.

Nawet jeśli Kylian Mbappé, który od miesięcy toczy wewnętrzną wojnę, odrzuci wyższą pensję, czyli PSG, i pobiegnie za sentymentem, czyli Realem Madryt.

169 myśli na temat “Patrzę na Paris Saint-Germain i widzę wszystko

  1. @alp
    z oraniem i soleniem to oczywiście figura retoryczna, natomiast pozwolę sobie, ponownie, uściślić, że chęć zaorania fify, uefy czy pzpn nie jest tożsame z zaoraniem futbolu. Ludzie będą chcieli w to grać i słusznie, bo to super gra jest. Więc nawet przy potencjalnej tymczasowej dezorganizacji futbolu, to powszechne kopanie będzie, tak długo jak się da. Wiesz, jak Piast bankrutował w latach 90tych, to było załamywanie rąk, ale w perspektywie na zdrowie im to wyszło, choć trzeba było się zbierać z samego dołu, wola była to i się udało. Zarżniecie związków sportowych w obecnym wydaniu to będzie bolesny proces(zakładając ze kiedyś wreszcie nastąpi) ale widzę potencjał na dużo profitów dla każdego kibica piłki, i nijak nie kupuję że „futbol się skończy”.

    Polubienie

  2. Ja w sumie uśmiechem skwituję radość z losowania. jado chłopaki do kraju gdzie w grudniu 40 stopni może się wydarzyć i cieszymy się na Meksyk.

    Polubienie

  3. Udało mi się trafić z Arabią, a dzień przed losowaniem przemknęła mi myśl, że nigdy nie zagraliśmy przeciwko Messiemu 🙂
    Nie wiem, jak teraz prezentuje się Meksyk, za to wiem, że Iberoameryka (wcale nie ta topowa) leje nas na mundialach w XXI wieku. No to mamy teraz dwóch takich rywali. Jeden – klasyk zawsze typowany do medali, drugi – bardzo solidny średniak, który w fazie grupowej nie odpada.

    Polubienie

  4. Średnia maksymalna w grudniu to 25, a w listopadzie 30 stopni, więc 40 to raczej by była anomalia. Na szczęście z Meksykiem i Argentyną gramy wieczorem.

    Losowanie jest dobre, bo nie pozbawia nas szans o awans, w dodatku jeden z rywali jest słaby, a jeszcze do tego z faworytem gramy w momencie, kiedy mogą mieć już awans. A czy to wszystko wykorzystamy – inna sprawa, w końcu to mundial i nie może być łatwo.

    Polubienie

  5. „Losowanie jest dobre, bo nie pozbawia nas szans o awans”… – tak było zawsze po 1982 r. Jeden faworyt, drugi słaby, a trzeci do ogrania!
    P.S.
    Przed MŚ 2018 ostrzegałem przed Senegalem (na blogu można sprawdzić), a Meksyk cenię bardziej niż Senegal z 2018. Wtedy zaczynał dopiero rosnąć.

    Polubienie

  6. Nikt trzeźwo myślący na łatwość nie liczy, chodzi raczej o to, by nie było tradycyjnego obciachu, tego fatalnego, znanego z lat 2002-2006-2018 wrażenia, że na mundialu znaleźliśmy się przez przypadek i 2 pierwsze mecze wystarczają, byśmy pakowali „mandżur”.

    I o ile w Korei, po wiekach banicji można to było jeszcze jakoś zrozumieć, to już w 2006 i 2018 – za cholerę. Zakalce tylko na własne życzenie.

    Polubienie

  7. Meksyk regularnie co mundial od ’94 melduje się w fazie pucharowej, więc uczciwie określić ich jako faworyta do wyjścia, obok Argentyny. Poza tym prowadzi ich Tata Martino, wiecie, ten co z Paragwajem zameldował się w ćwierćfinale Mundialu i finale Copa America. Jakiś nieszczęśliwy umysł może wypominać Barcelonę, ale obiektywnie facet przeżuwa i wypluwa Czesia pod względem klasy trenerskiej czy doświadczenia.

    @alp
    pewien jesteś? Bo ja nie pamiętam dokładnie kiedy była migracja z bloxa, pamiętam za to że komcie z bloxa poszły w niebyt – zakładając zabawną możliwość, że ktoś będzie wertował wpisy i komentarze sprzed 4 lat, żeby znaleźć te Twoje przewidywania xD

    Anyway, grupa z 2018 była na papierze wyrównana, z faworyzowaną Kolumbią, ale każdy z niej miał sensowny potencjał żeby wyjść. Ten Senegal, przed którym przestrzegałeś też, chociaż na końcu mu się to nie udało xD

    Polubienie

  8. Senegal w Rosji potwierdził tylko tyle, że to duże silne chłopy, ale już polotu swoich gwiazd nie pokazał, również w meczu z Polską. Gole sprezentowaliśmy im sami (zawiodły nawet filary naszej kadry), a mecz ogólnie był mordęgą z obu stron.

    Lata i pokolenia piłkarzy mijają, zmieniają się selekcjonerzy, pozostaje tylko wciąż ten sam schemat polskiej porażki/sukcesu – wszystko zależy od tego, czy w I meczu pierwsi gola strzelimy, czy stracimy.
    Zazwyczaj jest to drugie – czyli po zabawie, bo od razu zaczyna się „delurium klemens”, z którego wychodzimy dopiero w meczu „o honor”, czyli o NIC.

    Był od tej reguły tylko jeden wyjątek – domowe ME 2012, które zaczęły się rewelacyjnie, ale taktyczne bezhołowie Franza i oczywiście głupie błędy indywidualne zmarnowały ten startowy zysk.

    No ale tych dumnych min i gestów po uratowanym remisie z Rosją nie zapomnę.

    Polubienie

  9. Stało się coś niesamowitego. Po raz pierwszy w historii polska siatkarka (siatkarz jeszcze nie dostąpił tego zaszczytu) jest na pierwszym miejscu światowego rankingu. Potwierdza, że to nie przez przypadek wygrywając bez straty seta drugi prestiżowy turniej z rzędu. Ale tylko nieliczni z nas (szczęśliwcy odbierający canal plus) będą mogli powiedzieć, ze byli świadkami tego wydarzenia.
    Tej plamy na honorze mediów (nie tylko sportowych) nie zmyje nic!
    Myślę, ze Iga Światek ma pełne prawo zbojkotować polskie media i przez parę miesięcy (karencja) odmawiać odpowiedzi na pytania polskich dziennikarzy.

    Polubienie

  10. Poniosło mnie, ale z wściekłości można połknąć własny język. Oczywiście nie siatkarka/siatkarz, tylko tenisistka.

    Polubienie

  11. Jako jeden z tych szczęśliwców mogę dodać, że gra Igi naprawdę robiła na tych turniejach wrażenie, ale chyba jeszcze większe robił body language, wyraz twarzy/oczu. Po prostu zero niepewności, nerwowości itd. z tych niedawnych, mniej udanych miesięcy. Widać było tylko totalne zafiksowanie na piłce, rakiecie i zadaniu do wykonania na korcie. Nawet wydawało się, że po każdym meczu – także po finale, jest w niej jakiś niedosyt, że gra się już skończyła.

    Polubienie

  12. Potwierdzam. Po pierwszym przełamaniu w drugim secie Iga wyglądała jak drapieżnik, który wyczuł krew. Wiedziałem, że nie ma opcji, żeby to przegrała. Ale do zera?! Szacunek.
    Odnośnie transmisji rzeczywiście nie jest to normalne, ale można sobie poradzić bez kodowanej TV. Oglądałem przez aplikację bukmachera – bez komentarza co prawda (chociaż może to i lepiej), ale obraz ze smartfona rzucony na TV i dało radę.
    Swoją drogą, brak transmisji w ogólnodostępnej TV skutkuje brakiem wybuchu „Świątkomanii”. Ale może to i lepiej.
    Pozdrawiam

    Polubienie

  13. „rzeczywiście nie jest to normalne”… – Jest! Normalnie jesteśmy robieni w wała. Media dzielą kotleta na kawałki, bo suma kasy z kawałków jest większa niż ze sprzedaży kotleta.
    P.S.
    O Hurkaczu nie wspomniałem dlatego (oczywiście gratulacje i najwyższe wyrazy uznania mu się należą), że mój dostawca TV i internetu (niestety nie mogę go zmienić bo do oferta zbiorcza) ma obszerną ofertę Polsatu. „Był” na obu amerykańskich turniejach, ale pokazywał mężczyzn i to w takim zakresie, ze trzeba być totalnie zafiksowanym na punkcie tenisa, żeby z pełnej oferty korzystać… – seksizm jakiś czy cóś?

    Polubienie

  14. „Stało się coś niesamowitego. Po raz pierwszy w historii polska siatkarka (siatkarz jeszcze nie dostąpił tego zaszczytu) jest na pierwszym miejscu światowego rankingu.”

    Faktycznie jest od zeszłego piątku (od wygranej z Golubic), formalnie będzie od jutra – albo więc się stało już chwilę temu albo dopiero zaraz się stanie.

    „Ale tylko nieliczni z nas (szczęśliwcy odbierający canal plus) będą mogli powiedzieć, ze byli świadkami tego wydarzenia.”

    Na szczęście są jeszcze streamy z Tennis.tv. Jakość równie dobra i angielski można podszlifować.

    „Tej plamy na honorze mediów (nie tylko sportowych) nie zmyje nic!
    Myślę, ze Iga Światek ma pełne prawo zbojkotować polskie media i przez parę miesięcy (karencja) odmawiać odpowiedzi na pytania polskich dziennikarzy.”

    Myślę, że Iga już dawno ma w dupie polskie media (chociaż pewnie na głos tego nigdy nie powie). Może przesadą byłoby powiedzieć, że tak populistycznych, futbolocentrycznych mediów nie ma na całym świecie, bo na pewno gdzieś są, ale będąc kibicem innego sportu niż piłka nożna w tym kraju na serio współczuję ludziom, którzy nie znają języków i muszą zdawać się na ten szlam. Pytanie zresztą czy w ogóle są tacy – na angielskich forach tenisowych Polaków jest sporo, więc może miłość do tenisa wymusza learning english.

    A sam finał? No cóż, jak ktoś nie oglądał finałów z Indian Wells czy Dohy to może jest „przytłoczony” firepower Igi, jak ktoś oglądał to już nie tak mocno – mnie osobiście wydaje się, że te 6-0, 6-2 z Kontaveit było nieco bardziej efektowne. Aczkolwiek trzeba przyznać, że tu były znaki, że może się to potoczyć różnie, bo Osaka widocznie zmartwychwstaje i być może w perspektywie 6-12 miesięcy to będzie jedyny matchup Igi budzący emocje, oczywiście jeśli tylko wróci do tenisa na pełen etat. Mam jednak takie wrażenie (obym się nie mylił), że w wchodzimy tu w okres Małysza z 2001 roku – niby emocje jakieś są, ale z każdym kolejnym zwycięstwem coraz mniejsze, bo dominacja jest zbyt duża. Szkoda, że Barty odeszła – to by były niesamowite mecze między nią a Igą.

    Polubienie

  15. Nie wiem, czy w tenisie – zwłaszcza kobiecym – jest sens tak daleko wybiegać w przyszłość z czyjąś dominacją.

    Polubienie

  16. Pisząc o Małyszu 2001 to miałem na myśli okres roku – dokładnie tyle to trwało.

    Zgadzam się, że kobiecy tenis cechuje się dużą niestabilnością ze względu na czynniki – powiedziałbym – naturalne. Absolutnie nie odważyłbym się więc porównywać sytuacji do tej z męskiego tenisa, gdzie dominacja Trójki trwała 15 lat. Natomiast są pewne symptomy tego, że to może być długa kadencja na stanowisku liderki – wiek, sposób gry, ograniczenia rywalek, nawierzchnie, na których czuje się dobrze.

    Oczywistym jest też, że nie będzie wygrywać wszystkiego i wszędzie. Obecna seria zwycięstw jest niesamowita, ale wiadomo, że kiedyś przyjdzie słabszy dzień i się skończy. Aczkolwiek jest teraz wielu takich, którzy sądzą, że to będzie dopiero na trawie 🙂

    Polubienie

  17. „Nie wiem o co ta euforia, najważniejszy okres sezonu zaczyna się przecież w czerwcu.”

    Wg jakich kryteriów? Twojego widzimisię? Punkty rankingowe za cały sezon liczą się tak samo. Szlem też już jeden był…

    Polubienie

Dodaj komentarz