Potęga pojedynczego meczu

Pamiętam, jakby to działo się wczoraj: Rzym był w przededniu inauguracji Euro 2020 smutny, pusty. Z powodu pandemii przewodzące turystycznym rankingom miasto, które w czerwcu powinno wszędzie dusić się tłokiem niczym w metrze w godzinach szczytu, zrobiło się przestronne nawet w miejscach ikonicznych, jak Fontanna di Trevi czy Schody Hiszpańskie. Zbzikowani na punkcie piłki nożnej tubylcy żyli jednak nadzieją, bo zdążyli wydźwignąć się z depresji po przegranych eliminacjach mundialu 2018, ba, w swojej reprezentacji ponownie się zadurzyli – po praniu mózgów urządzonym przez trenera Roberto Manciniego włoscy piłkarze biegali radośnie, dali się porywać fantazji, grali bezkompromisowo.

Ponieważ jako Polak wywoływałem oczywiste skojarzenia, kilkakrotnie usłyszałem wówczas, że od wymarzonego ideału drużynę dzieli ich tylko obsada środka ataku. Byli spokojni Włosi o bramkarza, nie narzekali na defensywę, z satysfakcją mówili o środku pola oraz skrzydłach – chętnie domknęliby jeszcze mozaikę Robertem Lewandowskim, z nim jako snajperem wyborowym czuliby się zdolni rozszarpać na strzępy każdą drużynę świata. Odpowiadałem półżartem, żeby nie stękali, bo my, Polacy, mamy całkiem odwrotnie. Nasze atuty na Lewandowskim się kończą, Lewandowski co rusz w pojedynkę wyciąga reprezentację za uszy, Lewandowskiemu zawdzięczamy złudzenie przynależności do wielkiego futbolu, poza Lewandowskim jest nicość, notoryczne opłakiwanie klęsk klubów w europejskich pucharach, krótko mówiąc – ojczyzna w ruinie, szarobury znój, dupa i kamieni kupa.

Przebieg mistrzostw kontynentu tylko uskrajnił emocje po obu stronach, polskiej i włoskiej. My z perspektywy rozsmarowanych na dnie tabeli upewniliśmy się, że zaprzepaszczanie wszystkiego, co można zaprzepaścić, opanowaliśmy w stopniu mistrzowskim, a im zdobycie mistrzowskiego tytułu przypomniało, że wygrywanie mają we krwi, nie powali ich żaden kryzys.

Chyba nie trzeba przypominać szczegółów, prawda? Włosi nie zmartwychwstali trzeciego dnia, ale trzy minuty po wyzionięciu ducha. W 2018 roku wyklinali swoje najsłabsze pokolenie piłkarzy w historii, by w 2021 obwieszczać renesans imperium – z dna na szczyt wystrzelili znienacka, choć w trzy lata nie sposób wychować nowej generacji zawodników, to proces rozciągnięty w czasie. Najnowszy wynik świecił się jednak złotem, więc we włoskich i niewłoskich serwisach piłkarskich rozmnożyły się reporterskie śledztwa ujawniające skalę mentalnej rewolucji, jaka po cichutku dokonywała się na tamtejszych boiskach. Nadzorowanej najpierw przez Arrigo Sacchiego, wizjonera, który jako zwolennik futbolu proaktywnego konsekwentnie krytykował odwiecznie kultywowane lokalne nawyki, jego zdaniem uwsteczniające. A potem kierowanej przez bliskiego Sacchiemu ideologicznie, dla szerokiej publiczności anonimowego Maurizio Viscidiego, który nie chciał szkolić niewolników taktycznego rygoru, lecz zawodników samodzielnie myślących, umiejących podejmować błyskawiczne decyzje, raczej odgrywających na boisku zaproponowane im role niż przywiązanych do pozycji. Bliższych współczesnym trendom. Absolwent odnowionego systemu edukacji miał posiadać naturalną skłonność do gry opartej na ataku, dominacji, inicjatywie. Sławiono wówczas współtworzących sztab reprezentacji geeków w typie Gianniego Vio, odpowiedzialnego za rzuty wolne i rożne, ponoć skrywającego w bazie danych przynajmniej 4830 pomysłów na stałe fragmenty gry, ale też podkreślano wpływ tłumu inspirujących ligowych wychowawców, od Maurizio Sarriego przez Gian Piero Gasperiniego po Roberto De Zerbiego. Wszyscy z dumą przypominali o obfitościach calcio – gromadzonych przez dekady rozwijania piłkarskiej kultury i zbyt rozległych, żeby kiedykolwiek groziła mu naprawdę długotrwała, bolesna zapaść. Przegrane eliminacje mundialu 2018 jako „katastrofa o biblijnych rozmiarch”? Phi, raczej histeria wyrażająca stan ducha sponiewieranych psychicznie gigantów, którzy nie mogą się pogodzić z elementarną prawdą sportu: zawsze możesz przegrać, nie z każdej porażki warto wywodzić rozdęte interpretacje o upadku wszystkiego.

Wracam do obrzędów znam poklęskowej mogiły, bo dzisiaj Włosi znów zatracają się we wściekłym samobiczowaniu, rozpadła im się cała rzeczywistość, stawiają sobie zarzuty strukturalne i fundamentalne. Przegrali baraż o mundial z Macedonią Północną, przeciętniakiem człapiącym w siódmej dziesiątce rankingu FIFA, więc rzężą zamroczeni traumą zdolną znokautować najtwardszego twardziela – jeśli wziąć pod uwagę okoliczności (np. stawkę meczu), to my, Polacy, chyba nigdy takiego ciosu nie przyjęliśmy, nawet osławione 0:1 z Łotwą rymowało się z ówczesnymi nastrojami, wisielczymi od klęsk ekipy Jerzego Engela na MŚ w Korei Południowej.

Czytam więc we włoskich mediach, że nie szkolą młodych; a jeśli szkolą, to młodzi zdolni grają w lidze rzadko, trenerzy preferują piłkarzy doświadczonych, nastolatków traktują wręcz jak niemowlaków; a jeśli młodzi grają więcej, to w słabych klubach, niszczy ich zwyczaj zsyłania talentów na wypożyczenia do Serie B. Epokowe przemiany Sacchiego i Viscidiego zostały zapomniane, współczesne trenerskie gwiazdy szkodzą rodzimemu futbolowi. Nie będę zamęczał czytelnika wnikaniem w detale, dodam jeszcze tylko, że żałobne zawodzenie obejmuje także popisy klubów, które niedomagają w Lidze Mistrzów. Słyszymy echo jęków z 2018 roku, gdy Włosi nie wiedzieli jeszcze, że wkrótce nadejdzie 2021, więc nie przypuszczali, iż upadli pozornie, dekadencki nastrój zrodziła głównie ambicja, potrzeba zwyciężania zawsze i wszędzie.

Teraz znów recenzują kondycję swojego futbolu w tonie apokaliptycznym, choć wszystkie zasługi, za które dziękowali swoim wybitnym futbolowym umysłom minionego lata, pozostają aktualne. Przyczyny barażowego karambolu znajdują w szkoleniu pozostającym „lata świetlne w tyle za angielskim, hiszpańskim czy francuskim”, choć nie rozbili się o Anglię, Hiszpanię czy Francję, lecz o Macedonię oraz, wcześniej, Bułgarię czy Irlandię Północną (tam chyba piłkarskie uniwersytety nie kwitną?). Kluby też trzymają dotychczasowy poziom, całokształt ich dokonań obniża tylko okres przejściowy w Juventusie, dla którego porażka w Lidze Mistrzów z Villarrealem nie jest bynajmniej bardziej zawstydzająca niż porażki z Olympique Lyon oraz FC Porto w latach minionych. Załamani Włosi – nic dziwnego, że załamani – cierpią więc nade wszystko wskutek potęgi pojedynczego meczu. Meczu z Macedonią Północną, w którym mieli przewagę przygniatającą, bijącą po oczach choćby w statystykach: 32-4 w strzałach, 16-0 w strzałach oddanych we wnętrzu pola karnego, 16-0 w rzutach rożnych, 4-54 w defensywnych wybiciach. Jak można przegrać w takich okolicznościach?! Ano można. Zdarza się zwłaszcza wtedy, gdy superbohater Euro 2022, bramkarz Gianluigi Donnarumma, fatalnie wybierze nowy klub, systematycznie przeciętnieje – i zamiast wybronić wszystko, co jest do wybronienia, spóźnia się z reakcją na jeden jedyny oddany przez rywali strzał.

Wspominam feralny wieczór z Macedończykami, wspominam całe eliminacje i dzwonią mi w uszach tamte marzenia o Lewandowskim, do którego Włosi wzdychali na starcie Euro 2020. Rzeczywiście, ze snajperem jego klasy baraż zwyczajnie musieliby wygrać. Tyle że w ogóle by do niego przystąpili, bo podobnie przebiegały zremisowane jesienią spotkania z Bułgarią (27-4 w strzałach, posiadanie piłki przez 79 proc. czasu gry) czy Irlandią Północną (13-4, posiadanie piłki przez 71 proc. czasu). I nie było sensu konstatować wówczas, że jesień obnaża mistrzów kontynentu – owszem, nie demonstrowali już futbolu łączącego obłędne tempo i płynność gry, dzięki którym podczas Euro 2020 poruszali się jak perfekcyjnie wytrenowana drużyna klubowa. Ale nastąpił wówczas spadek poziomu naturalny, wszak do turnieju przygotowywali się na zgrupowaniu i spędzili ze sobą wiele tygodni, a potem wpadali do reprezentacji na chwilę, wyrwani z pełni sezonu ligowego, na polerowanie niuansów nie mieli czasu.

I tak powinni byli jednak spędzić całą jesień na pozycji lidera, uniknąć baraży. Niestety, zdradził ich Jorginho, egzekutor rzutów karnych lodowaty jak terminator – w barwach Chelsea pozostaje niezawodny, mięknie po założeniu barw narodowych, w których spartaczył trzy jedenastki z rzędu, w dodatku wszystkie w momentach rozstrzygających. Czarną serię zaczął w finale Euro 2020, by kontynuować ją właśnie w kwalifikacjach mistrzostw świata, podczas których nie pokonał bramkarza reprezentacji Szwajcarii ani w meczu na wyjeździe (0:0), ani w rewanżu u siebie (1:1). Gdyby choć raz dał radę, Włosi w ogóle nie stresowaliby się barażami – czego świadomość znów wpycha mi do głowy skojarzenie z deklarowaną w Rzymie tęsknotą za Lewandowskim, specjalistą od jedenastek najznakomitszym, który nie byłby zdolny wyciąć numerów w stylu Jorginho. Tak, oni mieli najświętszą rację, precyzyjnie wskazali brakujący element, do dzisiaj mogli już nabrać pewności, że napastnik Bayernu w składzie nie tyle oddziela pojedynczą porażkę od zwycięstwa, lecz klęskę w eliminacjach od walki o medal mundialu, tragedię od ekstazy. A ja nie umiem uciec od refleksji, że jak Włochom sprzyjało szczęście podczas Euro 2020, tak zwaliła się na nich niewyobrażalna lawina pecha w eliminacjach MŚ 2022. Miotają się między skrajnościami, które wypłukują zdrowy rozsądek, więc wszystkiemu nadają przesadny wymiar – jednemu turniejowi, jednemu meczowi, jednemu rzutowi karnemu.

Nasz kapitan z zimną krwią wykorzystał natomiast jedenastkę we wtorkowym meczu ze Szwecją, wraz z którą Polacy stworzyli widowisko stojące na średniawym, delikatnie mówiąc, poziomie, ale które również, jak włoska klapa macedońska, totalnie przeorała nasze jaźnie. Nic zaskakującego, pomyślcie jeszcze raz o niepojętym zawirowaniu historii – Włosi górują nad Polakami w futbolu pod każdym możliwym względem, ale to Włosi (dwie porażki w 43 ostatnich meczach!) nie zostaną wpuszczeni na drugi mundial z rzędu, tymczasem Polacy po raz drugi z rzędu na turniej polecą.

I znów polecą, jak się dzisiaj zdaje, żegnani przez kibiców znajdujących się w wyśmienitych, pełnych optymizmu nastrojach. Z dnia na dzień ucichł niewiele wnoszący refren o drużynie, która w ubiegłym roku potrafiła pokonać wyłącznie sanmaryńskich i andorskich amatorów oraz Albanię. Przyzwoite, mądre 45 minut gry ze Szwedami – z kluczową epizodem Krychowiaka, wprowadzonego przedwcześnie na boisko tylko wskutek konieczności wynikającej z nieodpowiedzialnej nadpobudliwości brutala Góralskiego! – wystarczyło, by ludzie wezbrali entuzjazmem, poczuli się niemal pewniakami do wyjścia z grupy na katarskim turnieju. Ilekroć przegrywamy mistrzowską imprezę, wybrzmiewają oskarżenia, że dziennikarze sportowi zapędzili się w snuciu zwycięskich hipotez (nieznośne mędrkowanie o „pompowaniu balona”), ale coraz częściej myślę, że eksperci zachowują przytomność umysłu, jednak nie mają szans schłodzić rozpłomienionych kibicowskich głów, ani stłumić ognia buchającego z mediów ogólnotematycznych. Teraz znów dzieje się coś, co doskonale znamy: prawie nikt nigdy nie ogląda Meksykanów, więc nikt ich nie ceni, ignorancja nie wiedzieć czemu wcale nie zachęca do ostrożności, lecz skłania do lekceważenia, w końcu nawinęła się nam jakaś egzotyka. Nieważne, że ta reprezentacja wychodzi z grupy na każdych mistrzostwach od 1994 roku, że nawet Arabia Saudyjska czeka na wyjście z grupy krócej niż Polska, a Argentyna powołuje jeszcze paru klasowych piłkarzy poza Messim, zdobyła niedawno złoto na mistrzostwach piekielnie silnego kontynentu, powoli zapomina już, jak to jest przegrać mecz.

Zwycięstwo ze Szwecją zawróciło ludziom w głowach, wywiało z nich przewlekłe poczucie beznadziei, z jakim żegnali ponury rok miniony. A skoro nadciąga tydzień pucharowy, to Lewandowski zasłoni wszystko, pewnie nawet nie zauważymy, że na blisko 400 piłkarzy, którzy wystąpią w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów, Ligi Europy oraz Ligi Konferencji, spośród powołanych przed chwilą do kadry Czesława Michniewicza zobaczymy jeszcze tylko Arkadiusza Milika. Polaków wyprasza się wcześniej, a nawet – coraz wcześniej, żaden pojedynczy mecz ich losu nie odmieni.

241 myśli na temat “Potęga pojedynczego meczu

  1. @Alp

    No, zdaje mi się, to co powyżej naprodukował pod moim adresem twój adwokat, a czego nie doczytałeś, bo niewygodne.
    I szkoda, że temat znowu olałeś, bo wolałeś się martwić (niepotrzebnie) moim samopoczuciem.

    Polubienie

  2. @0twoja

    Nie wiem, po kiego enty raz w tym dłubiesz i po co znowu te psychoanalizy i ten krokodylowy dramatyzm pod moim adresem, oraz mojego „personalizmu”, bo doskonale wiesz, że nie ja sobie tu wycierałem buźkę cudzą matką i nie ja wysyłałem rozmówcę do psychiatryka, w dodatku robiłeś to kompletnie nieprowokowany, po prostu wyprowadzony z równowagi odmiennym zdaniem nt futbolu… A to tylko pod moim adresem, „kwiatków” wobec innych nie będę przywoływał, bo nie moja sprawa. Również nie z mojego powodu jeden z forumowiczów ogłaszał wycofanie się z forum przez chamskie wycieczki osobiste. Więc nie pisz o moim problemie z cudzą odmienną opinią, kiedy sam masz dużo większy. Niby czegoś nie lubisz i uważasz za toksyczne, a sam w tym przodujesz. Lubisz też snuć mentorskie tyrady na każdy temat – i wszystko jest ok, kiedy reszta forum przyjmuje to jak pelikany, kiedy ktoś się nie zgodzi, zaczynają się nerwy, a potem przerzucanie winy za nerwy na tego kogoś.

    Nie, ja nie mam żadnego problemu z niepodzielaniem mojej opinii, tylko nie lubię, jak ktoś to robi w obraźliwy sposób. Zresztą te słabe zabawy cudzym kosztem jednego z userów w sugerowanie mi, że nie wiem, co chciałem napisać itd. to żadna wymiana poglądów, tak samo jak próby manipulowania dyskusją w taki sposób, by resztę forum nakręcać przeciwko mnie. Nie o moim wychowaniu kiepsko to świadczy.

    Co do tematu, to nic nie poradzę, że sobie interpretujesz moje wypowiedzi w sposób sprzeczny z ich intencjami i kiedy po prostu zwracam uwagę na całkiem pospolity mechanizm, wmawiasz jakieś „stawianie pomników” i „zabranianie innym krytyki”.
    I to po tym, jak srylion razy napisaliśmy we wiadomej kwestii to samo.

    Polubienie

  3. Nie wiem czy zauważyłeś, ale przeprosiłem Cię za pochopną „psychoanalizę”. Oczywiście nie musisz przyjmować.

    Natomiast dziękuję za potwierdzenie punktu. Długi wywód „tata a Marcin powiedział” i rozpływanie się w pozornej wyższości moralnej, bo ktoś powiedział coś i pamiętaj na zawsze że ktoś powiedział coś, bo to strasznie ważne w kontekście powołań, błędów trenerskich, a już najważniejsze jest to jak puściły ci nerwy pół roku temu, szczególnie to istotne w kontekście dyskusji pod tą notką gdzie nerwy nijak nie puszczają, ale to strasznie ważne żeby podkreślić jak to kiedyś puściły.

    No i przedstawianie opinii jako faktów („w dodatku robiłeś to kompletnie nieprowokowany”)

    Przyjmijmy na potrzeby dyskusji, że masz rację, jestem totalnie toksyczny, przoduję we wszystkim, niszczę to forum, atakuję wszystkich personalnie w co drugim poście. Odpowiedź na proste pytanie, a postaram się ją interpretować najbardziej literalnie jak potrafię – czy moja domniemana turbotoksyczność sprawia iż wskazane przeze mnie palcem zdarzenie czy zachowanie przestaje być toksyczne? Czyż moja profesura z toksyczności daje mi moc oczyszczania zeń wszystkiego na co spojrzę?

    Polubienie

  4. „Przyjmijmy na potrzeby dyskusji, że masz rację, jestem totalnie toksyczny, przoduję we wszystkim, niszczę to forum, atakuję wszystkich personalnie w co drugim poście.”

    O, o, ja też!

    Polubienie

  5. Chociaż w temacie medycyny, to różni tutaj wysyłali do psychiatry, psychoterapeuty a nawet proktologa, a ja najdalej do internisty.

    Polubienie

  6. Arbiter elegancji, precyzyjny myśliciel, światły orator. W wyniku nieuczciwych machinacji z użyciem satanistycznej symboliki odrzucony przez społeczeństwo.

    Czy podstępny Chilon Chilonides odnajdzie w sercu zapomnianą iskrę dobra? Czy padnie na kolana i zapłacze „Glauku, wybacz!”? Czy wyjawi wszystkim, kim jest jego wszczechwladny mocodawca, aby nasz Petroniusz, Einstein, Cyceron, Hiob i Sokrates w jednym żywocie odzyskał dobre imię, a sprawiedliwość odnalazła drogę? Czy świat odda naszemu bohaterowi należny hołd?

    A może podły manipulator, niczym królowa Tamora, rozkręci spiralę krwawego szaleństwa, niszcząc dom naszego czcigodnego Tytusa Andronikusa, lecz niszcząc też siebie i swoją rodzinę, niszcząc swego kochanka Aarona oraz ich maleńkie dziecko, niszcząc cały Rzym…

    Sienkiewicz czy Shakespeare, głosujcie w komentarzach.

    Polubienie

  7. @0twoja

    Po prostu głupio to brzmi, kiedy po takich występach przychodzisz załamywać ręce nad czyjąś „toksycznością”.

    I ciągle kręcisz:

    >>przedstawianie opinii jako faktów („w dodatku robiłeś to kompletnie nieprowokowany”)<<

    A co, prowokowany?…

    To zafiksowanie nt różnic między faktem a "tylko opinią", to zresztą osobna bajka. Błędnie rozumiesz, po co przywołałem przykład Stocha, ale zakładasz, że ja nie kumam różnicy między faktem i opinią, skoro znowu startujesz z tym wykładem. Równie dobrze mogę ci fundować wykład o różnicy między stołem a krzesłem.

    Ale skoro już tak, to ok, prosty test:
    Spośród selekcjonerów po 1989 roku A. Nawałka jest tym, który zrobił z reprezentacją najlepszy wynik – fakt, czy opinia?

    Polubienie

  8. Patrząc (i czytając) całą tą rozmowę pod tym wątkiem, aż zatęskniłem za panem przecinkiem… naprawdę…
    Nie wiem panowie, ile macie w sobie frustracji, ale obrzucacie się tutaj tą kupą, aż miło. Aż dziwne to słowa, ale pan przecinek przy was, to naprawdę rzeczowy dyskutant, którego aż miło się czytało…

    Polubienie

  9. Interesujące wyniki selekcjonerów reprezentacji Polski:
    Skrajne to 10:0 Leo Beenhakera z San Marino oraz 0:6 Franiszka Smudy z Hiszpanią.

    Honorable mention (porażka chociaż 4 golami lub wygrana chociaż 5):
    Andrzej Strejlau (0:4 z Czechosłowacją, 1:5 z Francją, 0:4 z Egiptem, 0:5 ze Szwecją)
    Władysław Stachurski (0:5 z Japonią)
    Janusz Wójcik (0:4 z Paragwajem)
    Jerzy Engel (0:4 z Portugalią)
    Paweł Janas (1:5 z Danią)

    Henryk Apostel (5:0 ze Słowacją)
    Paweł Janas (5:0 z San Marino, 6:0 z Wyspami Owczymi, 8:0 z Azerbejdżanem)
    Leo Beenhaker (5:0 z Azerbejdżanem)
    Franiciszek Smuda (6:1 z Singapurem)
    Waldemar Fornalik (5:0 z San Marino)
    Adam Nawałka (7:0 oraz 8:1 z Gibraltarem, 5:0 z Finlandią, 6:1 z Armenią)
    Paolo Sousa (7:1 i 5:0 z San Marino)

    Polubienie

  10. To prawda, że przecinek miał do zaoferowania celne przemyślenia, ale przy okazji, jak to określasz – obrzucał kupą wszystko, co polskie, tak z urzędu, więc z tym rzeczowym dyskutantem nie ma co przesadzać.
    Co do tej frustracji – jeżeli sam zetknąłeś się z tym, że ktoś niespecjalnie odnosi się do tego, co masz do powiedzenia w sprawie, tylko regularnie „podsumowuje” Twoją osobę i woli palić głupa i potrafisz to przełykać bez reakcji, to szacun.

    Polubienie

  11. A co mi tam, spróbuję jeszcze raz, byle ostrożnie.

    Umiłowany Przyjacielu,

    na dysonans pomiędzy podsumowywaniem Twojej Szanownej Osoby, a Twoich wypowiedzi, zwracałem już uwagę ja, ale także dwóch innych adwersarzy/interlokutorów. Twoje zarzuty są zatem prawdopodobnie przesadzone, a przynajmniej taka opinia jest niemarginalnie podzielana. Proszę Cię zatem, Najszczerszy Druhu, abyś poświęcił chwilę Twego cennego czasu na powtórne ich przemyślenie.

    Oczywiście pokornie poddaję się w tej sprawie Twej mądrej ocenie.

    Łączę najcieplejsze utulenia, by ogrzały chłód Twych mrocznych myśli, i najbłoższe uściski, by osłodziły Ci gorycz cierpienia, którego doświadczasz wbrew woli skromnego aranżera tego listu. Wiedz bowiem, o Najzaufańszy z Kompanów, że każdy ból Twój czuję sam po dwakroć.

    Twój Koziołek.

    Polubienie

  12. Już nie próbujcie mnie tutaj wciągnąć w wasze kłótnie 😉
    Może i przecinek taki kryształowy znów nie był, a po tych latach jego nieobecności człowiek już pozapominał jego największe grzeszki, ale takie właśnie właśnie odnoszę wrażenie, że w tym temacie jest tutaj gorzej niż było kiedyś.
    Przecież naprawdę potraficie dyskutować ze sobą „z gracją”, celnie puentować, itp., a mam wrażenie, że tutaj się po prostu przerzucacie tą kupą, krzycząc, że tamta śmierdzi bardziej.
    Szczególnie zaskoczył mnie pan @Koziołek, który do tej pory raczej był takim inteligentnym śmieszkiem, a teraz wyszedł z niego demon kłóciciela 🙂

    Może szanowny naczelny powinien zmienić tytuł na: potęga pojedynczego komentarza?

    Polubienie

  13. @Antropoid
    „I szkoda, że temat znowu olałeś, bo wolałeś się martwić (niepotrzebnie) moim samopoczuciem”… – „temat olewam” tylko jak uznaję, że dalsza dyskusja jest bezsensowna. Jak uznaję, że w dyskusji zostałem przekonany albo, że w części podzielam opinie rozmówców, a w części nie, to staram się (może nie zawsze w sposób satysfakcjonujący adwersarza) tą refleksją podzielić.
    P.S.
    Nie wiem, którego „mojego adwokata” masz na myśli, ale nie widzę na blogu nikogo z kim w dyskusji czasami się zgadzałem, a czasami różniłem i to nawet ostro. I zupełnie mi to nie przeszkadza w czytaniu z uwagą i bez emocji ich kolejnych komentarzy. Czasami się z nimi zgadzać, a czasami nie.

    Polubienie

  14. @alp
    Chodzi o mnie, to ja jestem „adwokatem”. Nie wiem, czy chodzi w tym określeniu o moje kompetencje z zakresu prawa karnego, czy o walory smakowe typowe dla popularnego likieru. W obu przypadkach jednak cieszę się z tego tytułu.

    Polubienie

  15. „Nie wiem, którego „mojego adwokata” masz na myśli, ale nie widzę na blogu nikogo z kim w dyskusji czasami się zgadzałem, a czasami różniłem i to nawet ostro. I zupełnie mi to nie przeszkadza w czytaniu z uwagą i bez emocji ich kolejnych komentarzy. Czasami się z nimi zgadzać, a czasami nie.”

    Kiedyś już to napisałem, pora na powtórkę – bądźmy jak Alp.

    Polubienie

  16. „I ciągle kręcisz:

    >>przedstawianie opinii jako faktów („w dodatku robiłeś to kompletnie nieprowokowany”)<<

    A co, prowokowany?…"

    To jest turbo hit.

    Myślę że trzeba mieć iloczyn zamiast ilorazu inteligencji, żeby nie zrozumieć iż tak, moja opinia jest taka, że w wypadkach gdy puszczały mi nerwy byłem jak najbardziej sprowokowany.
    Można tej opinii nie podzielać, czemu nie. Ale żeby tworzyła ona taki dysonans, żeby to sobie racjonalizować, przedstawiać że "kręcę" gdy mówię nieledwie wprost co myślę, cóż…
    Powstrzymam odruchy odnośnie analizowania i wyciągania wniosków o czym to świadczy, zauważę tylko jak cudownie koresponduje to z wcześniejszymi opiniami odnośnie braku dystansu i spersonalizowania dyskursu. No nie jesteś tak tępy żeby nie zrozumieć o co chodzi, ale choćby rozważenie mojego punktu widzenia powoduje taki dyskomfort, że lepiej to jakoś zracjonalizować. No bo jak to tak, 0twojastara ma jakąś opinie, i ta opinia nie stawia go w świetle najgorszego człowieka za zachód od Petersburga? Toć to opinia być nie może, to zwykłe naruszenie faktów jest! Przyjąć do wiadomości, my przyzwoici ludzie, nie możemy!

    "To zafiksowanie nt różnic(…)"

    eh, here we going again
    szczerzę w takich momentach naprawdę muszę powstrzymywać przed rzeczywiście bardzo brzydkimi epitetami, bo to jest takie słaaaaaabe, ale taaaaakie słabe. Tylko użyję jakieś terminu i musisz mi wmawiać "chyba ty". Użyłem słowa "fiksowanie się" i musisz mi je odbić jak piłeczkę, chociaż przez tysiące wcześniejszych postów przez myśl ci nie przeszło jego zastosowanie. Postaraj się może kiedyś i wnieś półtorej oryginalnej myśli do jakiegokolwiek tematu. Wcześniej w tym dyskursie mamy toksyczność, najpierw skierowaną w Twoją stronę, którą też trzeba zmirrować, bo po co samodzielnie coś wymyślić i jakoś definiować, a można zarówno mnie jak i koziołka na naprawdę wiele sposobów, ale tam, użyć muzgu trzeba by, lepsze co już na stole leży.
    To oczywiście może niektórych dziwić, ale dla mnie prywatnie to jest najgorsze dno – bezmyślność. Można się mylić, można być głupim, ok. Ale po co prowadzić jakiekolwiek dyskursy, jeżeli choć trochę nie chcemy mózgu otworzyć? Marnowanie czasu.

    "ale zakładasz, że ja nie kumam różnicy między faktem i opinią, skoro znowu startujesz z tym wykładem."

    Startuję z bardzo konkretną argumentacją, do której widzę ciężko się odnieść.

    "Spośród selekcjonerów po 1989 roku A. Nawałka jest tym, który zrobił z reprezentacją najlepszy wynik – fakt, czy opinia?"

    Oczywiście że opinia, częściowo wyjaśnione przez koziołka. Trzeba zdefiniować co rozumiemy przez "najlepszy wynik". Możemy, jak koziołek, potraktować to jako pojedynczy wynik, i wychodziłoby że najlepszy zrobił Leo. Możemy potraktować to jako ogólny wynik z kadencji, czyli procent wygranych, i tu Nawałson wypada z tego co kojarzę nie tak wspaniale, tylko 52%(dużo remisów), gdzie taki Janas miał ponad 60%. Jeszcze na parę sposobów można by to ugryźć, ale chyba wystarczy. Precyzyjne wyrażanie się bywa ważne, i mogę tylko całemu blogowi życzyć takich postępów w skrupulatności formułowania myśli, jaką skrupulatnością się wykazujesz w wypominaniu co kto brzydkiego powiedział w zeszłym sezonie.

    "Równie dobrze mogę ci fundować wykład o różnicy między stołem a krzesłem."

    Kurtyna.

    Polubione przez 1 osoba

  17. @Otwojastara
    Dodam, że jeżeli weźmiemy pod uwagę kryterium miejsca zajętego przez reprezentację na międzynarodowym turnieju lub miejsca w światowym rankingu, to opinia („zrobił z reprezentacją najlepszy wynik”) staje się faktem.
    Cały problem w wymianie poglądów, często polega na tym, ze dyskutując najczęściej nie wiemy co autor miał na myśli. Na dodatek często zamiast spróbować to w dyskusji doprecyzować, wmawiamy autorowi jak bolszewicki cenzor: – „już my dobrze wiemy Kowalski, co wy mieliście na myśli”.

    Polubione przez 1 osoba

  18. Polskie sportowe media nie lubią kobiet!
    Wściekły, ze przegapiłem na stronach bukmacherskich w internecie półfinał LM Kobiet w Barcelonie (na stadionie oglądało go ponad 91 tys. widzów, a w naszych internetowych gazetach nie było nawet informacji o godzinie meczu) i nie mogłem obejrzeć w telewizji ćwierćfinałowego meczu Świątek w Stuttgarcie, usiadłem wieczorem do oglądania meczu Mainz- Wolfsburg (wyboru specjalnego nie było). Tymczasem w pierwszej połowie obejrzałem widowisko… – 5 bramek „wrzuconych” gospodarzom, a powinno być sześć, gdyby piłkarz Wolfsburga nie wybił z linii bramkowej strzału kolegi.
    Niestety w drugiej połowie już tak fajnie nie było. Wolfsburg zadowolony z wysokiego prowadzenia grał na dograć, a rozbite i grający w dziesięciu Mainz nie było stać na poważne zagrożenie bramki gości.

    Polubienie

  19. @0twoja

    A rzucaj sobie epitetami, w sumie, to niewiele poza tym oferujesz. Z tych twoich e-laboratów tylko jedzie na kilometr hipokryzją. Wieloakapitowe lanie wody nazywasz „konkretną argumentacją”, fakty – „opiniami”, a swoje pogardliwe opinie typu: „wincyj niż klub” oznacza pogardę – faktami… Wielki kibic Realu, co się produkuje nt Barcelony, a o Realu bąknie coś od wielkiego dzwonu 🙂
    No i to obowiązkowe udawanie, jak to się świetnie bawisz, na przypomnienie twoich wyskoków wobec innych userów.
    Ale to już chyba faktycznie ostatni raz, kiedy zakładałem, że coś odpiszesz z sensem.

    Polubienie

  20. @twojastara
    Mam już towar od Mariana z zoo. Możesz zaoferować rzucanie nie tylko epitetami. Hipopotam niestety zrobił do basenu i do niczego się to nie nadaje, ale słoń się ostatnio trochę zatruł, więc mamy jakość premium.

    Polubione przez 1 osoba

  21. Imponująca skrupulatność w śledzeniu fekalnego wątku. Winszuję. Wspaniale się składa, bo ja właśnie o tym. Przepraszam z góry, że przydługo. Pora zamykać ten eksperyment, zanim się rzeczywiście stanie ekskrementem.

    Swoją krótką analizę chciałbym otworzyć przypomnieniem klasycznego tekstu współczesnej kultury, który wg mnie jest najznakomitszym zwierciadłem prowadzonych współcześnie sporów, a już zwłaszcza tych toczonych w warunkach internetowych.

    Istotnie arcydzieło Claude’a Zidiego – znanego miłośnikom kinematografii francuskiej intelektualisty, wybitnie światłego i wszechstronnie oczytanego – choć osadzone w realiach historycznych, przesycone jest wręcz drobnymi, acz trafnymi komentarzami dotyczącymi współczesności, jak ten powyżej.

    To, czego jednak wklejony urywek nie pokazuje, to mistrzowska gra reżysera z widzem, który stopniowo, subtelnymi trikami ocierającymi się o arcymistrzostwo prowadzenia narracji, daje mu do zrozumienia, że ryba nieco wonie.

    Czy ryba zatem śmierdzi? W zasadzie nie. Ale czy „wcale nie”? Też nie!

    Francuski geniusz oczywiście nie ogranicza się tutaj bynajmniej do oczywistych przyklaśnięć Aystotelejskiemu złotemu środkowi. Zasłużenie wychwalany przeze mnie erudyta zajmuje tutaj cenne stanowisko także w mniej oczywistym sporze, nieco już zapomnianym, a dotyczącym fundamentów aksjomatyki rachunku prawdopodobieństwa.
    Jest bowiem, mówi Artysta, logika dwuwartościową i takąż będzie postrzegana, jako i była wcześniej (choćby w wiosce dzielnych Galów). Jakkolwiek kusząca zatem by nie była elementarna definicja Bayesowska – tworząca sztuczny zdaniem Autora most pomiędzy zerem a jedynką – słuszność i uzasadnione uznanie zbiera podejście teorio-miarowe Kołmogorowa, które logiki w aspekty probabilistyczne nie miesza.
    I prowadzi dalej widza – nie dajcie się jednak zwieść logice, wiele jest bowiem zdań niezerowych, jak i niejedynkowych. Pomijając oczywiste i akurat niekoniecznie w pełni trafne nawiązanie do Drugiego Twierdzenia Goedla, jest to jakże trafny komentarz do lekkości, z jaką nastroje społeczne bywają polaryzowane.

    Kilku z nas (w pewnej chwili aż trzech!) zarzucało ostatnio jednemu z nas parę rzeczy, jak na przykład:
    nadmiernie personalne podejście do poglądów;
    odrobinę językowej niedbałości, pozostawiającej nadmiar swobody w interpretacji wypowiedzi;
    ekstrapolowanie pojęcia faktu na nazbyt szerokie horyzonty
    i parę innych. Adresat pozostaje do tych opinii na razie nieprzekonany, do czego ma wszelkie prawo. To raczej nadawcy zarzutów powinni sobie teraz sami zarzucić nieefektywność dobranych metod retorycznych. Zwłaszcza, że zarzuty były zazwyczaj formułowane na 3 różne sposoby, trudno zatem uwierzyć, aby nie zostały ani razu poprawnie odczytane.

    Niech nam, agresywnym adwersarzom osamotnionej ofiary, nie umknie to, że my także byliśmy krytykowani. Może, zamiast niczym filmowi Galowie uderzać się rybami, poprzestaniemy na chwilę, aby podjąć nieco refleksji na temat tego, czy aby zarzuty kierowane do nas nie były równie trafne, jak te nasze – w naszym mniemaniu oczywiście słuszne.

    Bo czyż rzeczywiście z nawet jednozgłoskowej wypowiedzi nie czynię e-laboratów ponad miarę? Czyż właśnie nie napisałem absurdalnie opasłego wywodu na podstawie bandy żabojadów naparzających się capiącymi truchłami 2 tysiące lat temu?

    Arystotelejskim pewnikiem, który łatwo może nam umknąć, jest to, że nasz Przyjaciel w sporze także ma chociaż trochę racji. Z tego miejsca pragnę Was zatem uprzejmie prosić – poddajmy się wszyscy pewnej autorefleksji.

    Polubienie

  22. Trochę trudne, ale lepsze niż konstatacja, ze wszyscy mieli rację, a każdy pozostaje przy swojej. Najbardziej mi się podobało odniesienie do Galów… – mam nawet śledzia w lodówce, ale niestety jeszcze nie wonieje.
    P.S.
    Niektórzy twierdzą, ze śledź to nie ryba, ale natychmiast jestem gotów stwierdzić, że wypowiadają się na temat, o którym nie mają pojęcia.

    Polubienie

  23. Ja się tam już nie przejmuje. Kibice Schwarz-Gelbe od dawna dzielą się na tych z dobrym pakietem u kardiologa i tych martwych. Po dzisiejszym „widowisku” znowu muszę poprosić mocniejsze proszki.

    Zbyt wiele czołowych lig przypomina tandetny serial, w którym główny bohater może mieć co najwyżej przejściowe trudności w pojedynczych odcinakach. Kiedyś Porto wygrywało LM, Kaiserslautern BL, Deportivo La Ligę, Blackburn PL…

    A już najgorsza to jest ta dzisiejsza młodzież.

    Polubienie

  24. A kto pamięta Lens triumfujące w Ligue 1? Albo fantastyczny wyścig Bordeaux i Lyonu niewiele później?
    Schalke tracące mistrzostwo w ostatniej kolejce w wyniku sensacyjnej przegranej z BVB?

    Kiedyś takie historie jak Leicester to był chleb powszedni kibica. Teraz wciąż wygrywają ci sami. Futbol zdominowany przez pieniądze, w którym nagle ten najbogatszy naprawdę zaczął wygrywać, bo jest aż tak najbogatszy (porównaj do Galacticos i ich klątwy ćwierćfinałowej).

    Polubienie

  25. @Koziołek
    „Świętują zatem monachijczycy w momencie paradoksalnym. Jubileuszowy, dziesiąty z rzędu tytuł mistrzowski musiał ożywić debatę o szkodliwości ich absolutnej dominacji w Bundeslidze, a zarazem zaczyna Bayern trochę odstawać od czołówki na kontynencie. I wjeżdża, jak się zdaje, w ostry zakręt”
    W temacie polecam felieton naszego Gospodarza na Wyborczej…
    Ja na co dzień ratuję się od wyścigu kasy z kasą, który albo wprawia w kibicowski zachwyt, albo wpędza we frustrację… – znowu im się nie chciało/zlekceważyli rywala, oglądaniem czegoś z niższej półki.
    Wczorajszy mecz o Puchar Króla w Hiszpanii dostarczył mnóstwo emocji, a wynik 1:1 podstawowego czasu gry i dogrywki nie oddaje rzeczywistości boiskowej.

    Polubienie

  26. Jak tu lubić Tysona Fury’ego?
    Ale jak tu go nie podziwiać?

    Trudny paradoks. Zawsze życzę mu porażki i zawsze kończę zachwycony stylem, w jakim wygrywa. Gość jest jak Bayern po prostu.

    Polubienie

  27. Nie mam już takiego dylematu. Od lat nie oglądam boksu. Ostatnie co widziałem, to ucieczkę Gołoty z ringu.
    P.S.
    No to mamy Polaka w półfinale LM….

    Polubione przez 1 osoba

  28. „tęsknotą za Lewandowskim, specjalistą od jedenastek” jako laik widzę proste rozwiązanie – zgrupowanie kadry trzech napastników pięciu zmieniających się bramkarzy (mogą w być < 21 i <20) i trzy godziny dzienne i naparzania z 11go metra, w końcu jeden odpali :}

    Polubienie

Dodaj komentarz