Milczenie po Michniewiczu

Selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski, który dotąd był znany jako „711” – od liczby połączeń lub prób połączeń telefonicznych z „Fryzjerem” – od teraz szeroka publiczność zacznie być może kojarzyć również z liczbą 27. W tekście Szymona Jadczaka czytamy bowiem, że przynajmniej tyle godzin spędził Czesław Michniewicz (fot. Kuba Atys) ze słuchawką przy uchu, gawędząc z hersztem futbolowej mafii. Nawiasem mówiąc, Ryszardowi Forbrichowi musi być dzisiaj trochę przykro. Rozmawia ktoś z tobą rano, wieczór, we dnie, w nocy, żeby po latach nie pamiętać zupełnie niczego, ani wersu?

Kto w miarę uważnie obserwował aferę korupcyjną w naszym futbolu, ten w materiale WP o mętnej przeszłości Michniewicza nie odkryje nieznanych terytoriów – wszystko drobiazgowo relacjonował Dominik Panek, opisywali dziennikarze wielu innych mediów, także moja gazeta (dziesiątki artykułów Artura Brzozowskiego). Czego jednak nie podkreślam, by kwestionować wartość czy zasadność publikowania tekstu, lecz dla ponownego uzmysłowienia czytelnikom, że kiedy PZPN wybierał nowego selekcjonera, miał wszelkie dane pod ręką, w odległości kilku kliknięć. Prezes i jego świta mogli skrupulatnie sprawdzić, na czym polegała zażyłość ich wybrańca z architektem sportowej zbrodni, być może najbardziej ponurą postacią w dziejach polskiego futbolu. Mogli zanalizować, przemyśleć, ustalić, czy Michniewicz spełnia kryteria pozwalające oddać mu najbardziej prestiżowe stanowisko, a jeśli tak, to czy jego przeszłość jakkolwiek ich uwiera, czy nie powinien się publicznie wyspowiadać etc. W poniedziałek PZPN ogłosił wszak, że Maciej Rybus nie będzie jesienią powoływany do kadry narodowej, stracił szansę wyjazdu na mundial – to sankcja za pozostanie w lidze rosyjskiej, czyli pracę w kraju masakrującym naszych ukraińskich sąsiadów. Innymi słowy, trener, który (wraz z przełożonymi) uporczywie powtarza, iż sam w świetle prawa jest niewinny, ukarał piłkarza, którego można bronić w identyczny sposób. Rybusa również nikt za nic „nie skazał”, Rybus „nie dostał nawet zarzutów”, w dodatku istnieją okoliczności łagodzące – założył w Rosji rodzinę, więc jeśli jego żona (i matka urodzonych w Moskwie dzieci) chciałaby zostać w swoim kraju, musiałby ją porzucić. PZPN zatrzasnął mu jednak drzwi do reprezentacji ze względów etycznych, więc ewidentnie nie uważa, że nieznajdowanie się w rejestrze przestępców jest glejtem przyzwoitości wystarczającym, by reprezentować kraj.

Sprawie Michniewicza podobne refleksje nie towarzyszą, choć każdy przytomny czytelnik obryzgany lekturą tekstu WP – nie wspominam już protokołów z zeznaniami, przez tamte dokumenty trudniej przebrnąć – nie ma wątpliwości, jak głęboko selekcjoner był uwikłany. Rozmawiał z „Fryzjerem” przed, w trakcie i po fałszowanych meczach, nie tylko telefony odbierał, ale sam do mafiosa wydzwaniał, w nocy po zwycięskim dla Lecha Poznań finale Pucharu Polski z Legią wybierał nawet numer do zakładu fryzjerskiego, który należał do partnerki Forbricha. Nie umiałbym tych nitek połączyć w żadną korzystną dla Michniewicza interpretację zdarzeń. A zarazem doskonale rozumiem, że dysponująca bardzo ograniczonymi mocami przerobowymi prokuratura go nie przycisnęła – miała inne priorytety (sędziowie!) niż szeregowy ligowy trener.

Porzućmy jednak jałową debatę o tym, czy człowiek blisko spoufalony z regularnym gangsterem powinien prowadzić reprezentację. Stało się i się nie odstanie, w tym środowisku weryfikuje w Polsce tylko wynik, drużynę narodową współtworzyli już nawet skazani za uczestnictwo w korupcyjnym procederze. Klimat sparszywiał, skoro nie da się skompromitować polityka u władzy (o ile jest przydatny), to trudno oczekiwać wyższych standardów w dziedzinach życia mniej istotnych. Wygramy mecz, to Michniewicz być dobry. Przegramy mecz, to Michniewicz precz. Innych kryteriów nie ma i, jak przypuszczam, długo nie będzie.

Na łapówkarski fetor zobojętniałem, w tekście Jadczaka uderza mnie tylko finał, czyli bezczelność, z jaką Michniewicz nie odpowiada na żadne pytania. Jego postawa rymuje się z atmosferą na zorganizowanej z okazji prezentacji nowego selekcjonera konferencji prasowej, na której prezes PZPN wręcz zakazywał zadawania niewygodnych pytań. Zachowywał się, jakby reprezentacja Polski nie była dobrem wspólnym, publicznym, lecz stanowiła jego własność. A w miniony poniedziałek na publikację WP związek odpowiedział komunikatem o banicji Rybusa. Tfu, przepraszam, to byłaby manipulacja – nie wiem, czy „odpowiedział”, być może oba zdarzenia zbiegły się ze sobą przypadkowo. O wizerunku PZPN świadczy jednak powszechność podejrzenia, iż rządzący naszym futbolem świadomie „przykrywają” niewygodny materiał, urządzają pokazówkę. Na kolejny wywołujący poruszenie w kibicowskiej społeczności tekst nie reagują wcale, znajdując zresztą tłum sprzymierzeńców, którzy twierdzą, że nie wolno odgrzewać zeschniętych kotletów, że Michniewicz nie miał szans funkcjonować inaczej w realiach wszechogarniającego łapówkarstwa (nawiasem pytając: czyli jednak nie jest niewinny?). W skrajnych przypadkach oskarżają reportera za zajęcie się tematem, choć on sprzeniewierzyłby się swojej misji tylko w jednym wypadku – gdyby nakłamał bądź niechlujnie weryfikował fakty.

Dopiero ta argumentacja rodzi we mnie bunt. Wyobrażam sobie zaakceptowanie umoczonego, acz skruszonego trenera w reprezentacji, ale oczyszczające rozmowy są niezbędne, zdrowe, choćby dla porządkującego ustalenia, gdzie leży granica, której przekroczenie zamyka drzwi do drużyny narodowej. Bolesną, skomplikowaną przeszłość należy wyjaśniać w miarę możliwości do końca – by nie powtarzać błędów, dla higieny życia publicznego, dla zachowania czujności w przyszłości, lepszego rozumienia mechanizmów, które prowadzą do patologii. A także dla ludzi, którzy padli ofiarami zdegenerowanego systemu. Obejmującego nie tylko setki sfałszowanych meczów, nie tylko oszukiwanie kibiców (czy to mało?), lecz także krzywdzenie uczciwych piłkarzy i trenerów, niszczenie niewygodnych ludzi, prowokowanie życiowych tragedii. Nigdy nie zaakceptuję hasła „wszyscy brali”, bo nie ma nic wspólnego z prawdą. Gdy pisałem książkę o wynaturzeniach naszego futbolu, rozmawiałem z ludźmi złamanymi, sędziami, których uczciwość nie dawała szans na karierę w systemie premiującym wyłącznie kanciarzy, oraz piłkarzami, których deprawowano już za juniora. Ich los też nakazuje drążyć, oni mają prawo do swojej sprawiedliwości. Do patrzenia – choćby po latach – jak zło zostaje zdemaskowane, przynajmniej nazwane po imieniu.

Fragment zamieszczonej w książce relacji piłkarza, wyjęty z zarchiwizowanego pliku na chybił trafił: „Wreszcie przychodzi moment, że zaczynasz wygrywać wszystko, bo wszystko jest kupione. To najbardziej żałosne. Wtedy nie ma już wątpliwości, jak jest, bo zabierają ci połowę premii. Dostajesz za mało, patrzysz na kierownika drużyny, a ten rozkłada ręce i mówi, żeby rozmawiać z trenerem. Co wtedy zrobić? Opowiedzieć w gazecie? Żeby cię pobili kibole, którzy wyznają identyczną zasadę: wszystko jedno jak, byleś wygrywał? Oni też nie rozumieją, że jeśli piłkarz kupił, to znaczy, że za tydzień, w innych okolicznościach, sprzeda. A niezorientowani kibice w twoją relację nie uwierzą, powiedzą, że oczerniasz, bo nie grasz. To jest straszne, bo albo czujesz, że przepijają twoją karierę, albo – jak zaczynają wygrywać – spadasz na ławkę, bo nie należysz do grupy, która pije z trenerem. Przegrywasz przyszłość, przegrywasz życie. Sponsorujesz swoje własne siedzenie na ławce, bo za twoje pieniądze inni się bawią, nie trenują i jeszcze wygrywają. Podtrzymujesz układ, ale nie masz wyjścia. Dziś mam do siebie żal, że jednak nie spróbowałem. Dlatego opowiadam anonimowo. Nie ze strachu. Jestem zły, że nic z tym nie zrobiłem. A teraz, kiedy jest za późno, nie chcę nikogo opluwać.” To świadectwo przeciętnego ekstraklasowca (chyba nigdy nie dotknął europejskich pucharów), który opowiadał mi też o dwóch momentach, w których chciał rzucić piłkę, ale się bał. Nie znalazł innego pomysłu na siebie, nie potrafił robić nic innego, nie miał wykształcenia. I pozostał w środowisku do dzisiaj, już w innej roli.

Jeszcze raz, sylabizując: również dla niego mamy obowiązek gęgać, wściekać się, gdy każą nam bagatelizować, zapomnieć. Zwłaszcza że wielkim polskim wynalazkiem ostatnich lat stało się przemilczanie, uśmiercanie przykrych doniesień ciszą – metodę stosują i PZPN, i wiele innych publicznych instytucji, łącznie z najpotężniejszymi politykami, którzy zdają sobie sprawę, że jeśli zignorują wykryty szwindel, to sprawa ucichnie. Afery, które niegdyś skutkowały dymisjami czy wręcz nieodwracalnym wymazaniem z życia publicznego, dzisiaj maleją do aferek bez znaczenia lub anegdot, bo władza wie, że zaprzyjaźnione media nie podchwycą tematu, fakty przestały się liczyć – decyduje źródło przekazu, wierzymy tylko swoim. Gdy przelewają mi się przez ekran westchnienia kibiców zrozpaczonych kondycją dziennikarstwa sportowego, myślę sobie z niepokojem, że nie doceniają grozy sytuacji. Całe dziennikarstwo się zdegenerowało, sportowe wcale nie podupadło bardziej niż ekonomiczne, motoryzacyjne czy polityczne, przecież portale sprzedają już wytwory piarowców jako dzieła redakcyjne, przecież zamieszczają dostarczane przez partie gotowce (czasami podpisując je fikcyjnymi nazwiskami), a przy bezmiarze kłamstw wylewających się ze szczujni, w jaką przepoczwarzyła się telewizja publiczna, reszta to prawie drobnostka. Dostarczyciele informacji sieją dezinformację i propagandę, bo są zblatowani, bo chronieni sojusznicy odwdzięczają się pieniędzmi i posadami. Dlatego w sprawie Michniewicza zainteresowani ciszą dziennikarze czy paradziennikarze zawsze pomilczą, a przede wszystkim harmider zignoruje PZPN. Tak jak minister, rząd czy partyjny wódz.

Mają rację, niestety. To strategia skuteczna, czyli jedynie słuszna.

187 myśli na temat “Milczenie po Michniewiczu

  1. Przekłada się na to, że w niewymienionych krajach to jeszcze mniejszy odsetek, czyli co najmniej 3 razy mniej w Niemczech i jakieś 10 razy mniej w Wlk. Brytanii.
    I tak jak w porównaniu z czołówką w futbolu wybieramy z puli 10 razy mniejszej, tak w siatkówce z podobnej, a jedynie Brazylia, Rosja i Stany mają znaczącą przewagę.
    Co do ostatniego akapitu oczywiście masz rację, natomiast dołożyłbym do tego zupełnie odmienny stosunek do zagranicznych trenerów oraz zupełnie inny poziom korupcji, która w siatce (nie jestem zorientowany) pewnie występuje, ale na pewno nie na poziomie, przy którym nie ma sensu się starać być lepszym, bo od tego nic nie zależy, a nasza piłka ciągle odczuwa skutki tych czasów, zresztą nie jestem pewien, do jakiego stopnia się poprawiło, ale w środowisku jak widać dość wpływowa jest grupa, która uważa, że w sumie to nic się nie stało.

    Polubienie

  2. W sumie najsmutniejsze w rychłym żegnaniu europejskich pucharów, są oświecone diagnozy, prowadzące donikąd. Zrobiłoby nam serio różnicę gdyby zamiast 27 miejsca w Europie, zajmowalibyśmy 17 jak Czesi, albo 13 jak Ukraińcy? Byłaby powszechna szczęśliwość, gdyby raz na parę lat jakiś klub do fazy LM się dostał, żeby zebrać tam sążnisty oklep? Bo to są perspektywy, przy założeniu pełnej i magicznej naprawy futbolu polskiego, na max jaki można wyciągnąć i wyciągali lepsi. Nawet stawiane za wzór FC Basel padło i zdechło.

    Co do odwiecznego tematu Kopacze-siatkacze, w sumie dziwię się że nikt się nie poważył o zrobienie jakiś interdyscyplinarnych zawodów, dziesięcioboju w którym startowaliby przedstawicie różnych dyscyplin.

    Polubienie

  3. „Przekłada się na to, że w niewymienionych krajach to jeszcze mniejszy odsetek, czyli co najmniej 3 razy mniej w Niemczech i jakieś 10 razy mniej w Wlk. Brytanii.”

    Tylko czemu mamy się porównywać akurat do tych krajów, a nie na przykład właśnie do Brazylii, Chin, Włoch, Rosji. Sprowadzanie wszystkiego do liczby uprawiających jest naprawdę tak bzdurne, że mocno się dziwię, że tu taka teza wybrzmiała. Przykładów, że jest błędna jest milion – począwszy od belgijskich piłkarzy, skończywszy na Ons Jabeur.

    Polubienie

  4. @gp
    Nie udawaj że nie łapiesz, nie chodzi mi o niszowe zawody na igrzyskach, w których zresztą startują praktycy tegoż dziesięcioboju, tylko potężne starcie, w którym z jednej strony taki Kurek, z drugiej Paweł Brożek, bronią honoru dyscypliny. Dorzucić można jeszcze koszykarzy, szczypiornistów, ect.

    Ależ by to się oglądało, wylewy fanów „przegranych” dyscyplin mogłyby nawet przebić wylew po zgłoszeniu przez banana chęci ubiegania się o posadę prezydenta jak już się zestarzeje xD

    Polubienie

  5. 1. Wydawało mi się, że pytanie było, dlaczego w siatkę jesteśmy w czołówce, a w piłce nie. Więc m.in. dlatego, że u nas w siatkę się gra, a gdzie indziej nie, więc wybieramy z większej grupy, niż siatkarscy średniacy, dzięki czemu jest łatwiej.
    2. Belgia akurat ma dobre pokolenie, ale za parę lat zacznie się zjazd. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale wiele średnich krajów takich jak Holandia, Belgia, Czechy, Urugwaj, Chorwacja – balansuje między czołówką a średniactwem, w zależności od tego, czy akurat się trafi nieco lepsza grupa, czy nie. Nader często jest to odległość jednego pokolenia. Ciągłość mają tylko duże kraje – Brazylia, Niemcy, Argentyna, Włochy – nikt inny nie potrafił utrzymywać się w czołówce przez dwie dekady.
    3. Nie wiem, co ma w ogóle mieć wspólnego sport indywidualny z tymi rozważaniami.

    Polubienie

  6. @anonim a’la GP

    ad.1) Tak, tylko u nas gra się w siatkówkę. W innych krajach tylko odbijają piłkę rękami.
    ad.2) Chorwacja ma 4 mln ludzi i od ładnych kilku edycji MŚ wychodzi z grupy, takie Chiny czy Indie mają pewnie ponad 4 mln ludzi uprawiających futbol, a od zawsze oglądają go w TV. Dalej argument z dupy. Try harder!
    ad.3) Jak to co? Wg Twojej teorii im więcej uprawiających daną dyscyplinę tym większe możliwości wyboru ergo lepsze osiągnięcia na imprezach mistrzowskich. Jakie ma znaczenie czy wybieramy jednego czy jedenastu? Chyba, że jednak ma, tylko wtedy gdzie tu jakakolwiek logika????

    Polubienie

  7. @xavras
    „Chorwacja ma 4 mln ludzi i od ładnych kilku edycji MŚ wychodzi z grupy, takie Chiny czy Indie mają pewnie ponad 4 mln ludzi uprawiających futbol, a od zawsze oglądają go w TV. Dalej argument z dupy. ”

    GP wskazuje na istnienie dodatniej korelacji pomiędzy jakimiś cechami, a nie liniową zależność pomiędzy nimi. Takiego claimu nie da się obalić poprzez wskazanie kontrprzykładu – po prostu współczynnik Persona nie działa tak jak piszesz. Dlatego uważam, że odwołanie się w tym punkcie dyskusji do jakichkolwiek elementów anatomii jest nieco przedwczesne.

    Polubienie

  8. Holandia, Belgia, Urugwaj- nie zgodzę się, że tylko w zależności od pokolenia są silni. Te zespoły od wielu długich lat są w czołówce najlepszych piłkarsko krajów.

    Polubienie

  9. Krótka pamięć, panowie.
    Urugwaj w 1970 r. doszedł do półfinału, po czym przestał się liczyć w czołówce i większych sukcesów nie miał aż do 2010 r. (nie pamiętam, jak w CA) i odtąd akurat radził sobie nieźle, ale skoro Suarez i Cavani kończą kariery, to ja im dalszego powodzenia na razie nie wróżę.
    Belgia w 1954 r. wyeliminowała Szwedów, po czym nic nie osiągnęła do 1970 r., kiedy udało im się wreszcie zagrać w MŚ, a potem awansować do ME. Następnie chuda dekada, w której eliminowali ich Holendrzy, następnie świetne lata 80, w 90. z rozpędu jeszcze tu i tam awansowali, po czym przestali się liczyć (1-5 z Bośnią, 2 x 4 miejsce w grupie) i ponownie weszli do czołówki w 2014 r., a w tych mistrzostwach ostatnia szansa, bo ja tam młodych talentów niw widzę.
    Chorwacja była mocna w 96-98, po czym nie weszła do ME (silna grupa), w kolejnych MŚ nie wychodziła z grupy, w Euro raz jej się udało w 2008 r., po czym nie awansowała do MŚ. W następnej dekadzie poziom gry się poprawiał, ale wyniki nie bardzo (losowania), aż do 2018.
    „Holandia zawsze w czołówce” to chyba największy mit futbolu. Do 1974 się nie liczyli w ogóle, z pierwszego Euro eliminował ich Luksemburg! Potem era Cruyffa, od ’80 znowu się nie liczyli, potem nagle pokolenie van Bastena i dość dobra dekada, gdzie wyniki mogły być nawet lepsze, po czym nie awansowali na MŚ 2002, jakoś tam weszli do czwórki w 2004, potem w 2010 i 2014, a jak karierę skoczyli Sneijder, Robben i v. Persie, to zaczęły ich łoić Islandia, Turcja i Czechy, fundując im 7 lat bez turnieju. Aktualnie nie widzę ich w czołówce, mimo dobrego losowania, które niemal gwarantuje ćwierćfinał – dalej nie dojdą, Francja lepsza. Tu jest większa stabilizacja, bo naród liczniejszy, 17 mln to już całkiem nieźle jak na Europę, w liczbie dzieci prawie nam dorównują.
    A Polska to akurat największe sukcesy miała, kiedy grało pokolenie powojennego wyżu, w którym rocznie rodziło się ponad 2 razy więcej dzieci, niż teraz. Kiedy to pokolenie przeminęło, to już do czołówki nie wróciliśmy. Odbiliśmy się lekko przy drugiej fali, ale jaka fala, taki wynik.

    Polubione przez 2 ludzi

  10. Poglądowo Belgia:
    https://www.macrotrends.net/countries/BEL/belgium/birth-rate
    Akurat najliczniejsze pokolenie to jest właśnie to, które w latach 80. na dłużej wprowadziło Belgię do czołówki. Potem spadek skorelowany z dzietnością, a akurat kiedy wrócił się trend wzrostowy – mamy znów zwycięstwa w futbolu!
    Zachęcam kolegów, aby – zamiast mi tu o anatomii – sprawdzić dane i przedstawić wnioski.
    Bo ja np. nie kupuję tego, że 20 lat Holandia miała super szkolenie, a potem nagle system się załamał, że kolejnych Van Bastenów i Bergkampów brak. To samo Niemcy – najpierw słyszałem, że zbudowali super system, a teraz nagle co się stało, że nowych Schweinsteigerów i Kroosów mało? Czy nagle trenerzy zapomnieli, jak pracować, a może sąsiad stadion zbombardował? A może jednak dzieci mniej? Oczywiście hipoteza do sprawdzenia.

    Polubienie

  11. Ale jaja! Ale jaja!
    Piłkarski poziom wynika z dziecioróbstwa. Nie powiem… – robota przyjemna, ale żeby się przekładała na piłkarskie sukcesy?!
    Odkrycie co najmniej na Nobla! Supernobla!
    P.S.
    Trzeba Koniecznie pójść tym tropem!
    Zamiast kombinować z selekcją, główkować nad programami szkolenia młodzieży niezbędne jest upowszechnienie praktyk z zajęczych godów… – taka zajęczyca za nim da się bzyknąć, najpierw sprawdza czy zając ją dogoni i w trakcie godów oddaje się każdemu, który ją dogoni. Albo takie łanie… – cierpliwie czekają na wynik walki byków, a później wszystkie po kolei oddają się zwycięzcy.
    Złoto na każdej imprezie murowane, a nawet można będzie założyć Superligę z samych polskich klubów.

    Polubienie

  12. @grindavik
    Bez kontekstu i całej pięknej inby to nie będzie to samo. Przejrzyj przygodę pod notką o potędze jednego meczu, weź tylko jakiś sztormiak i odświeżacz powietrza.

    Polubienie

  13. Niezrażony heheszkami pobawiłem się trochę więcej.
    Najbardziej pasującym do tezy przykładem jest Rumunia: pokolenie Hagiego to ewidentny wyż demograficzny, który akurat nałożył się na spadek gdzie indziej, o czym później. Potem mamy spadek i koniec sukcesów, a lekki wzrost w latach 80. owocował jedynie awansem na Euro w 2008 r.
    Niemcy mniej więcej pasują – dołek z przełomu wieków odpowiada spadkowi dzietności od drugiej połowy lat 60. do lat 80., zatrzymanie trendu to akurat pokolenie sukcesów z lat 2006-2016.
    A np. Włochy mimo spadku populacji utrzymywały się jeszcze w czołówce do 2006 r. (duży kraj to jednak mniejszy problem), od ok. 1990 r. spadek niby zatrzymany, ale to znacząco mniej urodzeń, niż np. Francja i to wg mnie tłumaczy mniej sukcesów, bo chyba trenerzy nie zapomnieli fachu?
    Przeciwnie Portugalia: sukcesy falami (66-84/86-od 00), a trend jak wszędzie.
    Argentyna i Francja – brak korelacji, to samo Rosja.
    Ciekawie byłoby też uwzględnić migrację, bo nie wszyscy zawodnicy urodzili się w danym kraju, ale to już nie dla amatora…
    W wielu krajach te trendy wyglądają dość podobnie, ale są pewne szczegóły, które mogą być istotne, w dodatku sposób prezentacji jako odsetek zamiast liczb bezwzględnych trochę zaciemnia sprawę.
    Jakby można było nałożyć te wykresy na siebie, to by było coś wiadomo.
    Jednak już teraz mogę powiedzieć, że hipoteza potwierdza się nieco rzadziej, niż sądziłem.
    Alp oczywiście nie rozumie, że to jeden z wielu czynników.

    Polubienie

  14. Cieszę się, Umiłowany Przyjacielu, że humor Ci dziś dopisuje. Oby słońce rozświetlało Ci ten dzień tak mocno, jak Ty rozświetlasz go nam.

    Polubienie

  15. No i Pini Zahavi jednak na wozie, Lewy z Anną wreszcie w jakimś ładnym mieście, Robert rzuca ręcznik w pogoni za Mullerem, wybierając wyzwanie kto wie czy nie większe.

    Ja widzę plusy i minusy. Plus na pewno dla samej la ligi, wielki plus dla Barcelony, mój personalny plus z końcem propagandy Bayernu, klub który jeszcze do wczoraj uchodził za wzór cnót zarządzania, zdrowego rozsądku w szalonym futbolu, został gremialnie opluty jako niegodny i małostkowy i dobrze że Robert stamtąd odchodzi. No żodyn się nie spodziewał.

    Z minusów to drobniutki iż astrologowie ogłaszają tydzień bordowy, fala sezonowców zbliża się. Już się gotuje na wszelkie inby i wyzwiska, bo oto nowy jedyny słuszny klub, jakże mu nie kibicować. Dodajmy z kieszenią bez dna, i patrząc na to okienko, jasne, z pewnymi ograniczeniami Barcelona operuje, ale jak na klub „upadły” i „bankruta” to ściąga szeroko i odważnie, cóż, taka dola milionera, że piniądz sam się bierze, nie wiadomo skąd.

    Polubienie

  16. @GP,Anonim
    „Alp oczywiście nie rozumie, że to jeden z wielu czynników” – to tylko zestawienie dwóch dobranych pod ideę statystyk, nie zawsze pasujących do tezy. Jak wykażesz między nimi związek przyczynowo-skutkowy, to może nawet ALP „zrozumie”
    @Otwojastara
    Łatwiej zauważyć źdźbło w cudzym oku, niż belkę we własnym.
    @Koziołek
    Może faktycznie „kanibala” przeskoczyłem… – miałem wątpliwości czy potrzebne było P.S. jak tylko kliknąłem „opublikuj komentarz”. Ale poniosło mnie i postanowiłem dostosowując się do konwencji twórczo rozwinąć „hipotezę” GP. Pocieszam się, że udało mi się uniknąć osobistych wycieczek.
    P.S.
    1. Czasami w trakcie dyskusji tak bywa, że reagujemy jak Leszek z „Daleko od szosy” – „jak ma się taką sztukę przed sobą, to trudno o zachowanie kultury”. Ale jak się ugryziemy w język i przemilczymy, to wtedy możemy oberwać, za nieodpowiadanie na pytania.
    2. Oczywiście czasami tak bywa, że coś nam ucieknie, nie zauważymy jakiegoś komentarza, czy zamieszczonego w nim pytania. A czasami (tak mi się też zdarza) olewamy je, bo jak w debacie przedszkolaków przy braku argumentów są zwykłym przerzucaniem poszukiwania dowodów na uzasadnienie opinii. A potem bywa tak jak ja mam np. z Twojąstarą, który twierdzi, że od dwóch lat nie nie odpowiedziałem mu na pytanie, a ja pojęcia nie mam o jakie pytanie chodzi.

    Polubienie

  17. @alo
    „A potem bywa tak jak ja mam np. z Twojąstarą, który twierdzi, że od dwóch lat nie nie odpowiedziałem mu na pytanie,”
    Nie, to obiekt mojej fascynacji regularnie Ci ten zarzut stawia.

    Wezmę się w sobie, rozkręcę jakąś bezsensowną aferę i odzyskam rekord. Gotowy, Przyjacielu?

    Polubienie

  18. @0TWOJASTARA
    Wielki plus dla Barcelony? No nie wiem czy sprowadzenie 34-letniego sytego kota na 3 letnim kontrakcie ze sporą pensją przy gigantycznych długach jest dobrym rozwiązaniem. Jak nie wypali to będą mieli ogromne problemy.

    Dla Lewego dużo plusów, bo Bayern pewnie nie dałby mu trzy letniego kontraktu, ciężko byłoby też pójść do góry pod względem marketingu, a że sportowo przejście do drużyny o klasę słabszej? Oj tam, już tyle powygrywał w rozgrywkach klubowych, że pewnie przeżyje.

    Bayern też fajnie wyszedł. Może symbolicznie uległ, ale pod 50 mln euro, za 34-letniego zawodnika z rocznym kontraktem, który otwarcie mówił, że chce odejść, to chyba fajna suma. Tym bardziej, że chwilę wcześniej sprowadzili Mane i są o krok od sfinalizowania De Ligta, czyli zawodnika na newralgiczną pozycję.

    Polubienie

  19. @tomo
    Cóż, jeżeli 33-37 letni Ronaldo miał być wyelkim wzmocnieniem, to nie widzę dlaczego Lewandowski ma nie być. Nie chcę zapeszać, ale starzeje się nawet lepiej, i oby tak pozostało.

    Ale sporo z tego o czym piszesz, ma sens, w sumie mogę się popastwić przywołując case Kroosa, który w wieku 24 lat, całych 10 mniej od Roberta, z rokie kontraktu przyszedł za 20 mln.

    Niemniej nie martwiłbym się na zapas, ze czwórki nie wypadną, a żeby Robert sobie nie poradził, czy rozłożył się naglę magicznie jak Hazard, to szczerze wątpię.

    Polubienie

  20. @Tomo

    Ty tak na serio uważasz, że on jest z gatunku „sytych kotów”, a na boisku nie będzie żył wypruwał (i to w takim klubie, do którego chciał iść), bo się napchał sukcesami w Bundes?…

    Polubienie

  21. „Bedzie żyły wypruwał”, zwłaszcza, że będzie próbował się na kierownictwie Bayernu za to jak podeszli do jego inicjatywy przedłużenia kontraktu i za nówkę, z którą negocjowali za jego plecami i za to jak go rozgrywali w ostatnich 2 miesiącach w klubie i w mediach.
    A w lidze hiszpańskiej powinien mieć trochę więcej miejsca na boisku niż w niemieckiej więc możemy mieć kupę frajdy z jego gry.

    Polubienie

  22. @0TWOJASTARA
    Ronaldo poza tym, że strzelał swoje i w Juventusie i United, to przede wszystkim jeszcze podnosił wartość całej ekipy pod względem marketingu. Bez tego atrybutu w Turnie nie wydaliby 100 mln euro. No nie wiem czy Lewy jest już na tym etapie, aby finansowo podnieść Barcelonę. IMO nie ten kaliber.

    Fajny interes przejść z dominatora do ekipy, która „z czwórki nie wypadnie”. Może wciąż mu ZP chodzi po głowie?

    @ANTROPOID
    Tak, tak uważam. Nowego, wielkiego kontraktu już nie podpisze, rekordów nie pobije.

    Polubienie

  23. „Nowego, wielkiego kontraktu już nie podpisze”… – biorąc pod uwagę wiek Roberta to oczywiste, nawet jeżeli kontrakt wypali sportowo i marketingowo.
    Ale już wygrał. Barca to w dzisiejszej piłce to na pewno nie gorsza marka niż Bayern, a może nawet lepsza, a zainteresowanie nim w tracie perturbacji transferowych takich tuzów jak np. PSG tylko potwierdza klasę Lewandowskiego.
    W mojej opinii wygranym półrocznej sagi jest Robert. A jak dobrze wystartuje w Barcelonie, to nawet kibice Bayernu nie będą co do tego mieli wątpliwości.

    Polubienie

  24. Lewemu daleko do mentalności „sytego kota”, także Tomo nie piszta głupot. To mega ambitny gracz z podejściem a’la Cristiano Ronaldo i ma wszelkie predyspozycje do bycia długowiecznym powerful strikerem w Europie. A zawsze większa motywacja jest do walczenia o te puchary, ktorych sie jeszcze nie ma, nie mówiąc już o chęci pokazania się, zrobienia tzw. fame w Hiszpanii.

    Polubienie

  25. „Nowego, wielkiego kontraktu już nie podpisze, rekordów nie pobije.”

    I nigdy papieros nie będzie tak smaczny
    A wódka taka zimna i pożywna
    Etc.

    Polubione przez 1 osoba

  26. Faktycznie się w piłce poetycznie porobiło… – ledwo skończyła się Iliada, a już się zaczęła odyseja Lewandowskiego. W mediach relacja leci od rana do wieczora.

    Polubienie

  27. @GP

    Nie chcę być złośliwy, ale kolega to chyba ze statystyką trochę kiepsko, nie?

    1. Z linka, który sam podałeś – trend demograficzny dla Belgii jest taki sam jak dla Holandii – trofea piłkarskie obu tych krajów jakoś się nie pokrywają…
    2. Żeby jakiś czynnik uznać za istotny statystycznie musi on występować tylko w części analizowanego zbioru – czyli w tym wypadku, żeby uznać, że demografia wpłynęła na wyniki piłkarskie Polski w latach 70. trzeba by było udowodnić, że w innych krajach Europy przyrost demograficzny rozkładał się inaczej, tymczasem jest to gówno prawda, bo powojenny boom demograficzny dotyczył całej Europy (i nawet Ameryki), rozjazdy między Europą Wschodnią a Zachodnią zaczęły się na przełomie lat 70. i 80. kiedy na Wschodzie powojenny boom płodził swoje dzieci, a tym na Zachodzie już się tak nie chciało – to też widać w statystykach, które linkowałeś. Oznacza to ni mniej ni więcej, że Twoją hipotezę może dałoby się obronić, gdyby tak od 20 lat kraje z naszego sąsiedztwa regularnie łoiły Francje, Hiszpanie i inne Niemcy – szkoda, że tak się nie dzieje…
    3. Rumunia Hagiego – piękny przykład. Porównajmy z Bułgarią Stoiczkowa, która na mundialu ’94 wykręciła lepszy rezultat. Faktycznie w Rumunii na początku lat 70. spory przyrost (ponad 20 urodzeń na 1000 mieszkańców), w Bułgarii – co za niespodzianka – tylko niewiele ponad 15 – oj, nie pasuje do tezy, pomińmy. To może Szwecja? Trzecia na tym mundialu. Uuu, poniżej 15, no nie pasuje cholera do tezy – lepiej pominę. Tak na marginesie dodam, bo nie wiem czy to dla Ciebie oczywiste – żeby porównywać między krajami trzeba patrzeć na liczbę urodzeń na 1000 mieszkańców, a nie na przyrosty rok do roku, które chyba sprawdzałeś.

    P.S. Jeszcze mi wyjaśnij na podstawie czego przyjmujesz założenie, że cały wyż demograficzny z automatu leci haratać w gałę? Bo jak dla mnie to wcale nie jest oczywiste, że więcej dzieci = więcej uprawiających futbol. Jest milion czynników, które taką korelację mogą zakłócać. To tylko dla wyborcy PiS świat jest prosty jak budowa cepa i wystarczy zmienić jedną rzecz, a wszystko stanie się piękne i w końcu będziemy bogaci, skutkiem czego obecna sytuacja inflacyjna (jej skala), „naprawa sądownictwa” i jeszcze kilka innych dobrodziejstw, które na nas ostatnio spłynęły.

    Polubienie

  28. Cieszę się, że w ogóle komuś się chciało to sprawdzić.

    Odpowiem nie po kolei, bo chcę zacząć od fundamentów

    1. Zalinkowałem statystykę dzietności, bo takiej w liczbach bezwzględnych nie znalazłem. Oczywiście wiedząc, ile mniej więcej mieszkańców ma kraj, można to oszacować, ale musi się chcieć liczyć.
    Oczywiście, że najlepsze byłyby dane dot. liczby uprawiających dyscyplinę, natomiast dla uproszczenia można dla Europy w II połowie XX wieku przyjąć, że kto może, ten gra. Trudno o kraj, w którym futbol nie byłby popularny. Można też wyciągać inne wnioski – np. taki, że może w jakimś kraju poziom zasobów wystarczający do uzyskania stabilnych sukcesów jest niższy, a gdzieś wyższy.

    Jasne jest, że uzyskane dane są moooocno orientacyjne, przecież to nie jest praca doktorska, tylko luźne rozważania pisane w komentarzu na blogu.

    A co do tego, że milion czynników: przecież podstawową metodą badawczą jest wyizolowanie badanego czynnika i założenie, że innych nie było i jeśli jest korelacja, to można się doszukiwać związku. Tutaj ona się okazuje bardzo szczątkowa i na pewno nie można powiedzieć, że to podstawowy czynnik, ale żeby to powiedzieć, to trzeba najpierw sprawdzić, a nie z góry heheszki.

    Kolejna uwaga do Alpa – jeżeli piszę, że to jest – uwaga – hipoteza, to taka jest natura hipotezy, że się ją wysuwa najpierw, a potem sprawdza, bo jakby nie wysunąć, to nie byłoby niczego, co możnaby sprawdzić. Koziołek na pewno to rozumie i może jakoś jaśniej wytłumaczy.

    2.. Masz oczywiście rację, co do tego, że te krzywe są trochę podobne, ale przy bliższej analizie wyłaniają się pewne niuanse, np. są kraje w których od 1950 r. cały czas spada, a są takie, w których do pewnego momentu jest wzrost, a dopiero potem spadek. Ten spadek w niektórych krajach jest zatrzymany trochę wcześniej, i czasem mamy okres ponownego wzrostu, a w innych wzrostu nie ma.
    Porządna analiza to robota na jakiś doktorat albo co najmniej artykuł naukowy ze statystyki, a ja nawet takiego przedmiotu nie miałem….
    Zgadzam się co do Bułgarii, akurat podałem inne przykłady falsyfikacji, gdybym miał każdy kraj opisać, toby powstała książka a nie wpis na blogu. Sprawdziłem kilkanaście krajów, Szwecji akurat nie, i np. Węgier też nie.
    Szwecja to w ogóle ciekawy materiał, by byli mocni w latach 50., po czym przestali się liczyć, w kolejnej dekadzie znowu lepiej, potem znów słabo, i w następnej znowu sukcesy, a potem dość niestabilnie. I tu może być tak, że po wojnie korzystali z faktu, że w przeciwieństwie do reszty Europy, ich chłopcy nie ginęli na wojnie. W każdym razie akurat trochę pasuje, bo dołek z końcówki lat 50. odpowiada dołkowi z lat 80, a pokolenie górki 63-68 to mniej więcej sukcesy z lat 92-94, dopiero potem się wszystko zaburza.
    A Węgry – stopniowy spadek roli można tłumaczyć wyraźnym spadkiem zasobów, tyle, że następujący po nim wzrost już nie owocował.

    Na koniec jeszcze a propos pokolenia z przełomu 70/80 – tym ze wschodu było trudniej kogokolwiek łoić, skoro ich kraje właśnie podzielono na kawałki liczące najczęściej w sumie tylu obywateli, ilu czołówka ma piłkarzy. Gdyby nie to, że Chorwaci musieli sobie radzić bez serskich obrońców i słoweńskich bramkarzy, to kto wie, czy nie mówilibyśmy o dekadzie sukcesów bałkańskiego futbolu. A może np. pokolenie Nedveda kluczową dla zwycięstwa w iberyjskich mistrzostwach Europy bramkę zawdzięczałoby Karhanowi albo Mintalowi?

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s