Obsesyjnie myślę ostatnio o relacjach międzyludzkich na szczytach futbolu – toksycznych związkach z rozsądku, rozstaniach w koszmarnie złym stylu, atmosferze towarzyszącej negocjacjom transferowym czy kontraktowym. Pisałem o spowijającej wielkie stadiony truciźnie w felietonie do GW, wspominałem o niej też w poprzedniej blogowej notce, gdy Robert Lewandowski żegnał się z Bayernem.
Czuję potrzebę powrotu do tematu, bo problem eskaluje, osiąga rozmiary epidemii. Zrekapitulujmy podstawowe fakty.
Leo Messi opuścił Barcelonę wbrew swojej woli, zmuszony kondycją klubu dyndającego nad finansową przepaścią. I przeżył sezon w nowym klubie słabiuteńki, zorientowani w paryskich realiach twierdzą, że do dzisiaj nie poczuł się w nowym mieście jak u siebie.
Ronaldo po ubiegłorocznej ucieczce z Juventusu, gdzie „wszyscy musieli służyć Cristiano” (określenie Leonardo Bonucciego), wymusza zgodę na transfer z Manchesteru United, obnosząc się ze swoją frustracją (występy w Lidze Europy są poniżej jego godności) i rozczarowaniem postępującą degrengoladą otoczenia. Cytowani przez prasę pracownicy klubu nazywają go „chodzącą chandrą”, opowiadają o samotnym, milczącym zasiadaniu do obiadów etc.
Robert Lewandowski też wymuszał transfer, szefów Bayernu publicznie wręcz szantażował.
Nowi szefowie Paris Saint-Germain, znani z kapralskiego stylu zarządzania trener Christopher Galtier i doradca Luis Campos, chcieli wykurzyć z szatni Neymara, ale ten znów okazał się niesprzedawalny, w lipcu w jego kontrakcie odpaliła się klauzula skazująca klub na absurdalny koszt 49 mln euro brutto do 2027 roku. Kto inny tyle zapłaci? Przypadek podobny do przywoływanego dwa akapity wyżej – Ronaldo też pobiera kosmiczną pensję, więc nikt nie chce nawet na niego spojrzeć, być może okoliczności zmuszą go do trwania w małżeństwie z rozsądku.
Neymar ponoć wreszcie wziął się do uczciwej pracy na treningach (zmotywowany perspektywą mundialu) i gra znakomicie, więc w Paryżu igrzyska egocentryzmu urządził sobie Kylian Mbappé – ostentacyjnie przestaje biec, gdy nie otrzymuje podania, otwarcie wykłóca się o prawo do wykonania rzutu karnego, lobbował za pogonieniem z drużyny wspomnianego Brazylijczyka. Bez skutku, na razie zastąpił go w roli piłkarza większego niż klub, jako megagwiazdor o specjalnych prawach próbuje nawet poprzednika przelicytować.
Wrogo lub lodowato żegnali się też ze swoimi dotychczaasowymi drużynami Gareth Bale, Paul Pogba oraz Romelu Lukaku, którzy w celebryckich rankingach ustępują Messiemu, Ronaldo, Lewandowskiego, Neymarowi i Mbappé, ale oni również mieli być postaciami największego formatu, liderami – kosztowali około 100 mln euro, pobierali szokującego dla przeciętnego człowieka pensje. Niestety, zamiast innych zawodników inspirować, sprawiali wrażenie średnio zainteresowanych losem klubu, skupionych wyłącznie na sobie, w skrajnych przypadkach głośno wzdychali do życia gdzie indziej. Lukaku w pełni sezonu urządził sobie wypad do Mediolanu, by wyznać przed kamerą, że tęskni za Interem.
Losy megagwiazdorów się różnią, czasami oni próbują wymusić transfer, czasami oni są zmuszani do odejścia. Wszystkie historie łączy to, że strony nie okazują sobie lojalności, nie czują się zobowiązane do niczego, czego nie zawiera klarownie skonstruowany kontrakt – a kontrakt trzeba respektować dopóty, dopóki nie zdołamy go renegocjować, anulować, zerwać bez strat własnych. Drużyna piłkarska, w której chciałbym widzieć wartość wyższą niż zredukowana do cyferek i paragrafów, staje się zwykłą grupą wynajętych specjalistów, których nie scala nic poza wyznaczonym ich technicznym zadaniem do wykonania. Wszystko jest transakcją, relacją sterylnie biznesową. Ubijające interes strony wyszarpują, ile zdołają, wykorzystują siebie do maksimum, a kiedy poczują, że istnieją optymalniejsze opcje, następuje rozstanie, w najlepszym razie upudrowane niby elegancką formułką podziękowaniami, w której szczerość nikt nie wierzy. Liczy się tylko to, co zapisane w księgach. Aż przypomina się słynna fraza bezwzględnego maklera Gordona Gekko, który w „Wall Street” tłumaczył młodemu, naiwnie niewinnemu jeszcze adeptowi żonglowania instrumentami finansowymi, że „chciwość jest dobra”, oto najwyższa wśród cnót, nie będziesz miał cudzych bogów przed nią.
Giełdowymi instynktami najsilniej wieje ostatnio z Barcelony, gdzie wielki podupadły klub usiłuje w trybie ekspresowym, prawie z dnia na dzień wrócić na szczyt. W amoku kupowania i sprzedawania wykopuje Frenkiego De Jonga, rozgrywającego, który w styczniu 2019 roku przylatywał na Camp Nou w glorii wschodzącej gwiazdy światowego futbolu, jako jeden z głównych odpowiedzialnych za renesans Ajaxu Amsterdam – wydatnie zasłużył się dla fantastycznego sezonu, zakończonego w półfinale Ligi Mistrzów. On też spełniał marzenia, bo dla Holendrów gra w Barcelonie – m.in. ze względu na dziedzictwo Johana Cruyffa – to najwyższy zaszczyt, przeprowadzka do świątyni.
A potem zderzył się z chropowatą rzeczywistością. Poprzedni kataloński prezes Josep Bartomeu popodpisywał mnóstwo nieodpowiedzialnych, absurdalnie kosztownych umów i gdy klub przygniotły bezkresne długi, zaczął namawiać piłkarzy, żeby zgadzali się na ich redukowanie albo rozłożenie wypłat na dłuższy okres. W październiku 2020 roku renegocjował kontrakt De Jonga – obowiązujący do 2024 przedłużył do 2026, a w zamian Holender zgodził się, by 18 mln euro należące mu się w latach 2020-22 otrzymać w przyszłości. W sumie powinien wziąć jeszcze 90 mln (drugie tyle klub dorzuci w podatkach urzędowi skarbowemu). Teraz jednak nowy zarząd usiłuje całkiem się rozgrywającego pozbyć, dzięki czemu pozbyłby się też zaległości (i zarobił 80 mln na sprzedaży). W lipcu zaakceptował nawet ofertę Manchesteru United, gdzie piłkarz spotkałby Erika Ten Haga, swojego rodaka i trenera, którego zna z tamtego wspaniałego okresu w Ajaxie.
Ale De Jong wyjeżdżać nie zamierza. Zagrałby tylko w Lidze Europy, a nie w Lidze Mistrzów, według hiszpańskich i angielskich mediów ani myśli zapomnieć o pieniądzach, które mu się należą – zgodził się tylko „poczekać” na zaległe 18 mln, z niczego nie rezygnował. Barcelona ostro naciska. Poinformowała De Jonga, że został wystawiony na listę transferową. Trener Xavi Hernandez wystawiał go w sparingach na środku obrony, jakby usiłował maksymalnie uprzykrzyć mu życie. Według serwisu The Athletic zarząd grozi też piłkarzowi, że wytoczy mu proces i anuluje kontrakt, ponieważ odkrył jego rzekomą nielegalność – przy podpisywaniu strony miały dopuścić się przestępstw.
Znów obserwujemy zatem zimną wojnę, awanturę umoczoną w grubym szmalu. I znów drużyna jako zjednoczona grupa ludzi marząca o wspólnych sukcesach ma drugorzędne znaczenie – jak Cristiano Ronaldo nie czuje potrzeby pomóc Manchesterowi United w wydźwignięciu się z zapaści, tak Frenkie De Jong ma nie otrzymać szansy, by wraz z innymi ratować Barcelonę. Co znamienne, Holender wysłuchuje wyzwisk od wielu kibiców katalońskiego klubu, którzy uważają, że postępuje nieetycznie, krzywdzi swoich dobroczyńców. Nie przeszkadza im, że jest z Camp Nou wyrzucany, choć podejrzewam, że płonęliby oburzeniem, gdyby działo się odwrotnie – jakiś piłkarz nie chciał honorować kontraktu wbrew woli klubu.
Ofiar tłumnego gniewu znaleźlibyśmy zresztą tam więcej – publiczność bezpardonowo traktuje również Martina Braithwaite’a, przeraźliwie wygwizdywanego i witanego obraźliwymi transparentami dlatego, że nie pozwala się ani wystawić za bramę, ani machnąć ręką na obiecane w umowie pieniądze.
Nie chcę teraz wnikać w każdy spór z osobna i rozstrząsać, która ze stron ma więcej lub mniej racji. Wzdycham raczej nad całokształtem spraw. Nad sforami ujadających, zagryzających się wilków, i nad maklerskim klimatem panującym wszędzie tam, gdzie mieszkają najznakomitsi współcześni piłkarze – tyle wokół nich jadu, że kibice albo uczą się hipokryzji (muszą sobie racjonalizować, psychicznie radzić), albo się alienują, konflikty gdzieś na górze toczą się coraz dalej od nich, w finansowej elicie odklejonej od rzeczywistości, latającej pojedynczo prywatnymi samolotami, może zamiast wytykania staruszków Gordona Gekko czy Jordana Belforta powinienem powołać się na skojarzenia z równie bezwzględnymi, acz młodszymi bohaterami serialowej „Sukcesji”. Od kilku tygodni, może miesięcy odnoszę bowiem wrażenie, że nowoczesny futbol przekracza kolejną granicę, ostatecznie staje się bardziej twardym biznesem niż ufundowanym na innych wartościach sportem.
Być może dzieje się nieuniknione, być może relacje międzyludzkie w tym świecie ewoluują wprost proporcjonalnie do tempa, z jakim na kontach piłkarzy nawarstwiają się miliony. I maleje zarazem akceptowalność dla porażki, która jest przecież immanentnym elementem sportu. Dynamika, z jaką Barcelona – horrendalnie zadłużona, niedawno prawie splajtowała – wróciła do roli najagresywniejszego inwestora na rynku transferowym, rodzi we mnie pytanie, czy nie byłoby zdrowiej, gdyby jednak potkwiła przez parę chwil w kryzysie głębszym niż drugie lub trzecie miejsce w lidze hiszpańskiej. Nie byłoby je stać na Lewandowskiego. Poprzebywałaby w czyśccu, zapłaciła za błędy i wypaczenia stopniowym odbudowywaniem potęgi. Doświadczyłem tego jako kibic Milanu, który przez 7 lat nie dotknął Champions League, przez 11 sezonów nie triumfował w Serie A, przez wieczność grzązł z beznadziei. I zwierzę się wam, że rozciągnięty w czasie powrót smakuje jak nigdy. Właściwie nawet trochę szkoda mi Barcelony, że tego nie zazna.
ANTROPOID
Mecz meczowi nie jest równy. Nawet jak nasza reprezentacja jest pod formą to potrafi grać solidne spotkania. Wszak w Atenach rozbiliśmy Serbię i Czarnogórę, w Londynie Włochów, w Rio walczyliśmy jak równy z równym z Rosją, a w Tokio właśnie z Francją. Sęk w tym, że w każdym z tych turniejów czuć było, że z tej mąki chleba nie będzie. Jedynie w Pekinie było inaczej, ale tam był chyba najbardziej bolesny dzień (a już na pewno poranek) polskiego kibic, czyli dramatyczne porażki siatkarzy i ręcznych.
W siatce to raczej ciężko zmienić by było lepiej. Wszak Lozano doprowadził nas do wicemistrzostwa świata, Castellani mistrzostwa kontynentu, Anastasi triumfował w Lidze Światowej, Antiga zdobył mistrzostwo świata, a Heynen ten tytuł obronił. Jedynie De Giorgi popsuł i szybko z kadrą się pożegnał.
PolubieniePolubienie
@Tomo
A teraz się cieszy z kolejnego zwycięstwa swojej reprezentacji w Polsce i marzy o Olimpiadzie w Katowicach.
PolubieniePolubienie
Uwielbiam „setki”… – czasami można usłyszeć/przeczytać takie kwiatuszki jak w jednym wywiadzie z dziennikarzem sportowym po wczorajszym meczu: – Lewandowski miał 3 setki”, a chwilę później niemal na tym samym oddechu o jednej z nich (strzale przeniesionym nad poprzeczką): – „sytuację po długim podaniu miał trudną, ale mógł strzelić lepiej”.
Gdybym sytuacji nie widział, to chyba bym dostał kociokwiku.
PolubieniePolubienie
@ALP
Dobry fachowiec nie wszędzie się sprawdzi. Dawał radę w ZAKSIE (nota bene świetni fachowcy tam pracowali, skoro w półfinałach mistrzostw świata było aż trzech byłych szkoleniowców mistrza Polski), ale kadra go przerosła. Najważniejsze, że obie strony dobrze sobie radzą po rozwodzie.
Nie lubię stosować argumentów, które sam uważam za średnie, ale tutaj na rozpisce dwie najlepsze sytuacje są Polaka rodaka 😛 Ta trzecia setka to pewnie tam gdzie zamiast strzelać z pierwszej to sobie przyjmował.
PolubieniePolubienie
@xsvras
Zacznij odróżniać dyscypliny.
PolubieniePolubienie
@xsvras
Zacznij odróżniać dyscypliny.
PolubieniePolubienie
@tomo
tbh obie drużyny po 2 big chances, jedni swoje strzelili, drudzy nie
PolubieniePolubienie
@gp
O ile teza iż Mś są mniej prestiżowe niż IO swobodnie się broni, o tyle nazwanie ich „drugorzędowymi” to pedał dociśnięty o wiele za mocno
Szukając porównań, najlepiej pasuje chyba lekka atletyka, gdzie system jest nawet pi razy drzwi zbliżony(4 lata IO, 2 lata MŚ i ME, co roku Diamentowa Liga) i o ile ME czy inne kontynentalne bywają „drugorzędowe”(zależnie od dyscypliny) to nikt tak chyba nie powie o MŚ.
No i w tej, cóż, może nie zawsze lekkiej atletyce, taki Fajdek nałogowo wygrywa złota MŚ, już 5 z rzędu, w dyscyplinie rekord, a międzydyscyplinowo wielu z podobnym osiągiem nie będzie. W innych zawodach też wygrywa, choć nie tak dominująco, a IO wydają się wręcz kryptonitem
Ale gdybyśmy mieli wybrać najlepszego młociarza ostatnich 10 lat, to wybór padłby na kogoś innego? Nie sądze.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak emocjonującego meczu z taką huśtawką nastrojów, to chyba nigdy nie widziałem. Ta ekipa jest naprawdę fajna i kiedy się wydawało, że to już ich koniec, to oni jeszcze raz osiągneli coś, czego nikt się nie spodziewał.
Półfinał z Francją, hmm…
PolubieniePolubienie
Takie „klątwy” igrzysk się zdarzają, wybitnym przykładem jest Sara Takanashi.
Zauważyliście, że Piątek strzela karne podobnie jak Lewy? Fajnie go nauczył.
PolubieniePolubienie
No to Roger powiedział: pas.
PolubieniePolubienie
Kończy się pewna epoka. Powoli jego osiągnięcia są przebijane przez Nadala i Djokovicia, ale mam wrażenie, że to jednak Szwajcar jest nr 1 w historii.
PolubieniePolubienie
Dla mnie hiszpański „łupaka” nigdy go nie przebije, zresztą nie podoba mi się jego nadnaturalna wydolność i szybkość – jak na te tabuny ciężkich kontuzji, które go (ponoć) trapią, od wielu lat.
PolubieniePolubienie
Dla mnie tak samo Roger Federer będzie zawsze najlepszy
PolubieniePolubienie
Francja za mocna, wszystko jej wychodziło, ale w niedzielę Hiszpania właściwie bez wielkich gwiazd, i choć to nadal faworyt, to może do ogrania?
PolubieniePolubienie
Bareja w grobie chyba zaniemówił z wrażenia. Jego słomiany miś to pikuś przy polskiej ławce.
W/g najnowszych wyjaśnień patriotyczne ławki to akcja promocyjna polskich inwestycji Banku i znikną z naszych miast w listopadzie.
Nie wiadomo tylko jeszcze czy zostanie zrobiony protokół likwidacji…
PolubieniePolubienie
A jednak Niemcy. Wyrównany skład, nie bardzo można znaleźć słabość, którą byśmy mogli wykorzystać. Z Hiszpanią Francji powinno być łatwiej, chyba że się dziś wystrzelali.
PolubieniePolubienie
„Miś” to w ogóle jest „dobra zmiana” w skali 1:1, z tymi wszystkimi parówkowymi skrytożercami, szatniarzami, dobrymi radami wujków (partyjnych), prawdą czasu/ekranu i tłumem Jarząbków.
PolubieniePolubienie
Tymczasem co się dzieje w Chelsea pod nowym właścicielem plus szczypta kulisów zwolnienia Tuchela. Źródło pozbawione wiarygodności, ale to tak śmieszne, że wklejam i tak.
Todd Boehly: „We’ve got the best women’s team in the world and We [Chelsea] have got one of the best academies in the world. Our academy is Mo Salah, Kevin De Bruyne, Tammy Abraham, Reece James, Mason Mount, etc.”
Also, In one early meeting, Todd Boehly reportedly suggested to Thomas Tuchel that Chelsea should play in a 4-4-3 formation.
Four. Four. Three.
Needless to say, Tuchel left the meeting with a negative impression of Boehly.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Gdyby po podpisaniu Auby ktoś miał wątpliwości, to CFC powzięła kurs na LE jak nic xD
PolubieniePolubienie
A kto to jest ten Boehly?
PolubieniePolubienie
@gp
Nowy właściciel Chelsea, mogłem to napisać od razu, sorki.
PolubieniePolubienie
Podoba mi się ta formacja 4-4-3, daje przewagę już na starcie.
Oczywiście ani Salah ani KdB nie wyszli z akademii Chelsea. Pewnie wielu z nas to wie, właściciel Chelsea też powinien. Nie słyszałem szczególnych wyrazów oburzenia z Belgii, ale w Egipcie skandal ponoć już jest.
Do wizerunku amerykańskiego inwestora, który nie zna się na niczym, ale wszystko się najlepiej, dokładają jest chyba kolejna cegiełka. Cóż, skoro kogoś spotkać to musiało, to może fajnie, że padło akurat na dziedzictwo kolejowego Romana (tak jak przy każdej okazji tego typu, dziękujemy gremialnie Gospodarzowi za przypominanie tej historii).
PolubieniePolubienie
Pewnego dnia nauczę się pisać na komórce i sprawdzać autokorektę, obcuję Wam to.
PolubieniePolubienie
Trener z gorszą prasą niż Julek pewnie byłby już z Bayernu wykopany.
Aż by się chciało, żeby koziołek się mylił i Dortmund jednak udźwignął, bo po raz pierwszy od lat w Niemczech pachnie sezonem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
@twojastara
Spokojnie spokojnie, najwyżej w stosownej chwili otworzą chłodnie z Heynckesem. Wujek Uli umiał się zza krat zatroszczyć, to z emerytury nie da sobie rady?
PolubieniePolubienie
@koziołek
Liczę jednak, że obejdzie się bez obcowania 😛
Dość kuriozalnie wygląda, że najlepszego w tym momencie bramkarza nie ma w czwórce powołanych.
PolubieniePolubienie
Gikiewicz chyba sobie to wyprosił komentarzami gry swoich kolegów. Nie dziwię się, że Michniewicz nie chciał ryzykować toksycznej atmosfery na zgrupowaniu. Zwłaszcza, ze na pozycji bramkarza wybór mamy spory.
Jak go oglądałem komentującego grę reprezentacji, to myślałem, że przymierza się do zakończenia kariery sportowej i przymierza się do mediów.
PolubieniePolubienie
A to jakaś nowa zasada. Pamiętam, jak Wawrzyniak kiedyś jechał równo po Boenischu w wywiadzie, a powołania dostawał.
PolubieniePolubienie
Jakoś tego o Wawrzyniaku nie pamiętam. Wręcz przeciwnie, kojarzy mi się z sytuacjami, że jak dziennikarze próbowali go namówić na jakąś ocenę kolegów, to udawał, że dwóch zdań nie potrafi sklecić. Kiedyś już z resztą na blogu o tym pisałem, a dzisiaj jego opinie oceniam najwyżej, na tle opinii byłych piłkarzy komentujących piłkę.
A zasada jest stara jak piłka… – co się dzieje w szatni, pozostaje w szatni.
Oczywiście jak każda zasada bywa łamana… – najczęściej przez tych, którzy czują, że są na wylocie, a nawet jeżeli nie byli, to jak ją łamią, szybko z niej wylatują.
Dlatego Gikiewicz na takie numery ponoć sobie w niemieckich klubach nie pozwala.
PolubieniePolubienie
P.S.
Świetnym przykładem są publiczne relacje Wojtka Szczęsnego i Łukasza Fabiańskiego, którzy przez wiele lat ze sobą rywalizowali i w klubie i w reprezentacji Jakoś nie przypominam sobie, żeby wzajemnie siebie krytykowali. Jeżeli już się do siebie odnosili, to były to pozytywne opinie lub żartobliwe zwykłe przechwałki. I częściej zdarzały się Wojtkowi niż Łukaszowi.
PolubieniePolubienie
No, Wojtek być może wiedział, czego nie robić, na przykładzie zdarzenia, w wyniku którego jego ojciec zakończył karierę reprezentacyjną…
PolubieniePolubienie
@gp
Mógłbyś przypomnieć? Lata minęły, a googlanie takich rzeczy nie należy do łatwych.
PolubieniePolubienie
Nie wiem, czy to znajdziesz w internecie. Po sławetnym meczu we wrześniu 1996 r. z Anglią przegranym pechowo 1-2, w mediach znalazła się wypowiedź Szczęsnego dot. pierwszej bramki dla Anglików straconej po nieudanym wyjściu Woźniaka w duchu: „nie chciałbym oceniać Andrzeja, ale ja nie ruszyłbym dupy z bramki.”
W następnym meczu w kadrze pojawił się w jego miejsce Szamotulski.
PolubieniePolubienie
I trudno było Szczęsnemu odmówić racji. Shearer dostał gola na tacy, wystarczyło mu tylko podskoczyć.
PolubieniePolubienie
Rany koguta, nadal pamiętam tego farfocla. Oczy aż bolały. Nie to że popieram Szczęsnego, miejscem na takie teksty jest szatnia i chyba nie powinny z niej wyłazić.
PolubieniePolubienie
To taka sama fundamentalna zasada jak ta, którą poznają już siedmiolatki i przestrzegają (te inteligentniejsze): – nie mów matole, co się dzieje w szkole.
PolubieniePolubienie
Inteligentniejsze? Potem się okazuje, że katecheta zaglądał pod sukienki i nikt o tym nie mówił.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Natomiast niewątpliwie publiczne krytykowanie kolegów powinno mieć dosyć wąskie granice.
PolubieniePolubienie
@GP
No to pojechałeś po całości… – ale tak postrzegają świat nadwrażliwe mamuśki i tatuśki, które chcą ingerować we wszystkie sfery życia swoich pociech i to nawet gdy te pociechy dawno już pozakładały swoje rodziny i osiągnęły status zawodowy i społeczny, o którym oni nawet nie marzyli.
Nie o tym jest mowa.
Mówimy o tym, że to co się dzieje w zespole/grupie (wszystko jedno czy to grupa sportowa, towarzyska, szkolna itp.) powinno pozostać i być rozwiązywane w zespole. Inaczej atmosfera robi się toksyczna a brak zaufania powoduje, że relacjami zaczynają rządzić negatywne emocje, które bezpośrednio zagrażają funkcjonowaniu grupy i przekładają się na realizację wspólnych celów.
PolubieniePolubienie
Rafał na Wyborczej dwa ostatnie felietony poświęca sukcesom dwóch debiutantów w nowych ligach. Najpierw zajął się startem naszego Roberta w lidze hiszpańskiej, a dzisiaj zachwyca się startem Hallanda w lidze angielskiej. Obaj zasługują na uznanie, a to co robi 22-letni Halland wręcz powala na kolana.
PolubieniePolubienie
Mógłby sobie tylko darować takie gwiadorsko-burackie zachowania, jak odpychanie kamery po meczu, kiedy schodzi z boiska, bo akurat strzelił tylko jedną bramkę. Nie w każdym meczu będzie strzelał po 3, będą i takie, kiedy nie strzeli żadnej, poza tym w ekipie Guardioli zadanie ma z gruntu łatwiejsze (ona i bez niego większość ligi rozjeżdżała), tam rywal jak w PSG musi uważać na każdego.
PolubieniePolubienie
„To taka sama fundamentalna zasada jak ta, którą poznają już siedmiolatki i przestrzegają (te inteligentniejsze): – nie mów matole, co się dzieje w szkole.”
O dżizas, cała kultura przemocy zawarta w jednym zdaniu, z tym prl-owskim mentalem że się „nie donosi”. Tłuką i znęcają się nad tobą koledzy? Nie donoś. Dorośli, czy to rodzice, czy nauczyciele, wyładowują się na Tobie psychicznie lub/i fizycznie? Nie donoś. Załatwcie to między sobą, siedmiolatku, na pewno jak każde dziecko znakomicie ogarniasz relacje międzyludzkie, umiesz stawiać granice ect. I pamiętaj, dobro społeczności zawsze ponad Twoim, więc nie donoś! Toksycznie będzie!
Gardzę. Z całego serca gardzę. Pluję, i bardzo się cieszę że większość młodego pokolenia też na to pluje, bo na nic więcej ten wiezienno-prlowski mental nie zasługuje. Bo to są wzorce rodem z pierdla, gdzie trzeba trzymać sztamę i się nie pucować, a przemoc jest jak tlen.
Na koniec, ni wuj się to odnosi do Glikiewicza, bo typ robi inbę z d… waląc takie kawałki, że szkoda gadać. Co nie zmienia faktu że złote konformistyczne rady starych dziadów mają miejsce już wyłącznie na śmietniku historii.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
E tam, w mojej szkole się nade mną bardzo długo znęcali, bo gruby to nas nie złapie, nikt nie narzekał. Śmieszna zabawa, my go atakujemy z zaskoczenia, on nas goni, ale jest gruby i nie da rady. Śmiesznie, nikt nie narzekał. Ale teraz gruby złapał, po jakichś trzech latach. Za szyję złapał. 2 kręgi szyjne typowi ukruszyłem zanim mnie z niego zerwali, 3 miesiące potem mu ten kręgosłup składali. Nikt nie narzekał.
PolubieniePolubienie
A, ciekawe uzupełnienie – wszyscy bohaterowie historyjki, czyli ja, pan szyjka i dwóch jego kolesi, którzy mu uratowali wtedy życie, mieliśmy po, uwaga werble, 11 lat, zabawa zaś trwała od kiedy mieliśmy po takie dobre 7. Na nagłe napady agresji cierpię do dziś. Pan szyjka nigdy nie doszedł do pełnej sprawności ruchowej.
„ale tak postrzegają świat nadwrażliwe mamuśki i tatuśki”
Ok, oczywiście masz prawo tak o mnie sądzić.
PolubieniePolubienie
Ale w ogóle ogarnijcie drodzy dyskutanci jak głęboki jest dysonans kulturowy pomiędzy pokoleniem dzisiejszych 30-40-latków i 60-70-latków. Choćby na tym prostym przykładzie, kiedy Alp przytacza głupawe i, jak sądzę, w Jego ocenie zabawne powiedzonko i zaraz 3 osoby wyjeżdżają z, pozwolę sobie chronologicznie, pedofilią, więziennictwem i narażeniem życia dzieci w odpowiedzi, bo tak ich to… No właśnie Panowie, co? Mnie obrzydziło i przeraziło na przykład to „powiedzonko”. A Was?
Wracając, totalnie mnie przeraża, jak odmiennymi kodami kulturowymi operujemy, musząc jednocześnie nie tylko koegzystować, ale często konstruktywnie współpracować. A różni nas 30 lat, czas jednego pokolenia. Zwykle w dziejach ludzkości nie było to tak dużo.
Podsumowując, Salernitana zagrała beznadziejnie i musiałem napisać o czymś innym.
PolubieniePolubienie
Sorry, ale chyba faktycznie mówimy innym językiem, albo zupełnie inaczej go interpretujemy.
Ja mówię, o normalnych stosunkach w grupie i relacjach, które ją budują i rozwalają. A Wy wyjeżdżacie z patologią i wciskacie mi kit, którego zupełnie nie miałem na myśli. Tak, „kultura przemocy” to patologia, a „szyjka” to nieszczęśliwy wypadek. Być może dlatego, że nauczyciele łapania za szyjkę zapomnieli uprzedzić o skutkach przekroczenia granic, a być może skutek wyładowania kilkuletnich emocji. Lub jednego i drugiego.
@Koziołek
Ja też w szkole od początku miałem pod górkę. Nie, nie byłem gruby, tylko miałem potężną niedowagę. Manto sprawiali mi nie mal wszyscy, nawet młodsi. To się skończyło kiedy się okazało, ze nie jestem tylko „prymusem” (to było dodatkowe zagrożenie), ale także jednym z lepszych na bieżni, pływalni, lodowisku a także w siatkę, kosza, ręczną, czy kopaną. Napady agresji „mi przeszły”, ale to trwało znacznie dłużej i do dzisiaj muszę się hamować, żeby im nie ulec.
Tylko z niedowagą sobie nie poradziłem. Dwadzieścia kilogramów mam do dzisiaj.
P.S.
„A różni nas 30 lat, czas jednego pokolenia. Zwykle w dziejach ludzkości nie było to tak dużo” – Dzisiaj 30 lat to już prawie dwa pokolenia.Tylko starzy nie chcą tego zauważyć.
PolubieniePolubienie
P.S. 2
Tak jestem z PRL-u. Tylko nie zapominajcie, że to ludzie mojego pokolenia i niewiele młodsi ten PRL rozwalili, a dzisiejsi czterdziestolatkowie wtedy jeszcze „koszule w zębach nosili”… – też archaizm jak cytowane przeze mnie żartobliwe powiedzonka.
PolubieniePolubienie
@alp
Tak Ci podpowiem, mój ulubiony Kolego, że bronić się przed krytyką nie umiesz bardzo zgrabnie. Gdy dyskusja, jak pozwalam sobie zarozumiale przypuszczać, przeszła ze stanu „Alp wspiera patologię” do „strasznie różne te pokolenia” to najgorsze co można zrobić, to napisać coś w stylu „a pewnie że różne, bo wasze jest głupie”, albo, nie wiem, „to ludzie mojego pokolenia i niewiele młodsi ten PRL rozwalili, a dzisiejsi czterdziestolatkowie wtedy jeszcze[…]”.
Znaczy nie, jest jedna rzecz gorsza. Można zacząć wywijać papieżem. Mamy tych, co nadali nazwę „al. Jana Pawła II” i tych, co zmieniają ją na „al. Ofiar Jana Pawła II” i jest dość oczywiste, że te grupy społeczne nigdy nie dojdą do porozumienia w tej sprawie, bo po pierwsze się nie da, po drugie nie chcą, a po trzecie nawet nie porozmawiają. Korelacji z wiekiem pozwolę sobie nie objaśniać.
Realia są takie, że „Sorry, ale chyba faktycznie mówimy innym językiem, albo zupełnie inaczej go interpretujemy” albo wręcz obie te rzeczy na raz, ale nie tylko. Jestem pewien, że systemy wartości też mamy w istotny jakościowo sposób różne, a widać to najklarowniej w zmianach dotyczących traktowania dzieci. Dokładnie to miejsce zostało muśnięte Twoim powiedzonkiem i patrz jakie skutki. Zabawnym zwrotem-rymowanką otworzyłeś więcej ran, niż umiałbyś nożem.
A piszę to wszystko absolutnie nie po to, żeby coś w tej sprawie próbować zmienić, bo nie wierzę w taką możliwość w ogóle. Te pokolenia się nie dogadają. Piszę raczej po to, aby poprosić wszystkich o nieco więcej wyrozumiałości i dystansu. Skoro się nie dogadamy, to spróbujmy chociaż nauczyć się rozmawiać na inne tematy bez toczenia wielkich wojen. Może wystarczą nam małe bitewki.
PolubieniePolubienie
„Ja mówię, o normalnych stosunkach w grupie i relacjach, które ją budują i rozwalają.”
A ja o tym gdzie to prowadzi w praktyce. Praktyka jest taka, że każdy przed osiągnięciem dwucyfrowego wieku, jak koziołek, partycypuje, w taki czy inny sposób, w przemocy. Czy to jako ofiara, czy jako sprawca, czy jako niby bierny obserwator, który musi jednak przepracować sytuację i jej przeróżne implikacje.
Lubię przy takich okazjach przywoływać M.L.Kinga, który mówił, że to nie radykałowie, kukluxklany i tego typu element, jest największym hamulcowym zmian, ale tzw. „normalni” umiarkowani, których jest najwięcej, którzy niby sympatyzują, niby rozumieją, ale nadzwyczaj często zdarza im się mówić że „przesadzacie”, że „złe metody” lub „zły czas na zmiany”.
Oczywiście King wypowiadał się w sprawie emancypacji afroamerykanów, niemniej te słowa IMO rezonują na wiele innych społecznych płaszczyzn. I w kwestii potencjalnej przemocy niedorostków, bardzo niszczące jest wołanie, niczym po mundialu „nic się przecież nie stało”.
„Tylko nie zapominajcie, że to ludzie mojego pokolenia i niewiele młodsi ten PRL rozwalili”
A ich wspaniałość, każdej jednostki bez wyjątku, można obserwować w takich właśnie występach emocjonalnego szantażu.
1) Ludzie uczą się historii, i choć nie można nie doceniać roli Solidarności, wiara że była ona jakimś głównym i jedynym motorem napędowym zmian, jest nie powiem skąd wyjęta. Sorry, ale upadek ZwiązkuSerdecznychKumpli to nieco bardziej złożony temat.
2) Nawet przyjąwszy nieuzasadnioną sprawczość, nie rozciąga się ona na każdego przedstawiciela bez wyjątku. I nie trudno to równie brzydko uzasadnić – wszak to pokolenie przecież też tworzyło PRL. Nie ludziki z marsa.
@koziołek
Zgodzę się w znacznym stopniu, a kolegę alpa mam, jak wyżej przedstawione, jako takiego „umiarkowanego normalizatora”.
Co do dogadywania się pokoleń, cóż, wbrew pozorom to może być bardziej uniwersalna tendencja. Teksty o tym jakie rozwydrzone, roszczeniowe, słabe i w ogóle młode pokolenie jest, sięgają starożytności. I chyba w każdej epoce jakieś tego wynurzenia znajdziemy.
Co do gwałtowności reakcji – cóż, w takich chwilach lubię pomyśleć o wszystkich niemych odbiorcach tego bloga, których jest dominująca większość i którzy, jak wszyscy o dwucyfrowym wieku, partycypowali, a może nadal partycypują bo mobbing jest bardzo powszechny. I każdy najmniejszy sygnał jest, może naiwnie wierzę, cenny.
A że się posprzeczam z umiarkowanym alpem w efekcie? Nihil novi, na tym etapie trzeba już przywyknąć.
Oczywiście tempo zmian i przede wszystkim internet, sprawiają że ten konflikt pokoleń, raz jest bardzo widoczny, dwa faktycznie bardzo ostry. Ówczesne czasy mają też ten wyjątkowy sznyt, że młodzi są w druzgocącej mniejszości, obecnie są przegłosowani przez to Złote pokolenie, co jest kolejnym punktem zapalnym. I można tak długo, ale moim zdaniem wojna pokoleniowa jest raczej czymś co występowało zawsze, po prostu teraz więcej o tym mówimy. I dobrze.
I zgodzę się że z pokoleniem 60+ już porozumienia zwyczajnie nie będzie, bo starsi ludzie się już nie zmieniają. Ale jeżeli któreś pokolenie 30-40 latków ma wejść w starość i nie robić takiej wojny z młodymi, to gadanie o temacie jest takim pierwszym krokiem. Może kiedyś.
PolubieniePolubienie