Pożar w burdelu, czyli Milan znów bogaty

Odkąd Silvio Berlusconi jął wiosną rozgłaszać, że Milan najbliższej przyszłości będzie niemal w całości złożony z piłkarzy włoskich – jego też martwi nadmiar zagranicznych złogów w Serie A – nabrałem pewności, że wkrótce Milan ze zdwojoną energią rzuci się do polowania na obcokrajowców. Wszystko, co się dzieje wokół tego klubu, obserwuję dość uważnie, więc wyciągnąłem oczywiste wnioski z minionych lat, długoterminowa strategia goniła tam długoterminową strategię, każda kolejna zaprzeczała poprzedniej, a rzeczywistość zazwyczaj wyglądała dokładnie odwrotnie, niż zapowiadali to bujający w obłokach właściciele, prezesi i dyrektorzy. Milan jako osobnik urżnięty w trupa, spłukany i zataczający się od ściany do ściany – tak to widziałem.

Ostatnio coś się jednak zmieniło. Milan podobno znów ma pieniądze. Zaczął zatem kompletować istną drużynę gwiazd.

Najpierw intensywnie negocjował z pewnym Brazylijczykiem, który właśnie wygrał z Barceloną Ligę Mistrzów. Negocjował, negocjował, aż Dani Alves się rozmyślił i oświadczył, że zostaje na Camp Nou. Zostaje naturalnie z miłości do barw – to najczęstsza motywacja piłkarzy ­– choć ja wrednie podejrzewałem, że wykorzystał zainteresowanie mediolańskiego klub jako kartę przetargową w rozmowach o nowym kontrakcie.

Potem Milan właściwie już podpisał kontrakt z pewnym Kolumbijczykiem, o sprzedaży oficjalnie informowało FC Porto, sam entuzjazmowałem się na Twitterze transferem, jakiego na San Siro nie było od lat (35 mln euro, więcej kosztował tylko Filipo Inzaghi). Niestety, Jackson Martinez potajemnie negocjował również z Atlético, dał się przekabacić, w przyszłym sezonie zamieszka w Madrycie.

Równocześnie fantazjowali mediolańczycy o odzyskaniu pewnego Szweda – nawiasem mówiąc, stały dostęp do ich głów zawdzięczamy Adriano Gallianiemu, zawsze chętnie relacjonującemu publicznie swoją działalność transferową. Podekscytowane gazety wyliczały już, że w Zlatanie Ibrahimoviciu oraz wspomnianym Martinezie objawi się zjawiskowy duet napastników, którzy nastrzelali w sumie 589 goli w klubach i reprezentacjach. Niestety, emocje znów opadły, bo hałaśliwie kupowanie wirtuoza z PSG trwało około tygodnia, potem stopniowo cichło, aż niemal całkiem zniknęło z eteru.

Miał też Milan w rękach pewnego Francuza. Cena: 40 mln euro, tym razem już absolutnie rekordowa. Ale Geoffrey Kondogbia zdradził – i to zdradził wyjątkowo podle, przeszedł na stronę sąsiedniego Interu. Oczywiście wszystko wyjaśnił, ujawnił mianowicie, że „o Interze marzył od zawsze”, że „wielki Inter oglądał w dzieciństwie w telewizji” etc. To wtedy Galliani podał rozbrajającą interpretację najnowszych wydarzeń, w których tylko laik mógł dostrzec porażkę, skoro na fiasku petraktacji z Kondogbią i Martinezem – jak usłyszeliśmy – klub zarobił 75 mln. (O dziwo, włoscy dziennikarze nie zapytali, czy ta nowatorska metoda bogacenia się będzie kontynuowana. Przecież umiejętne niekupowanie drogich piłkarzy prędko przyniesie fortunę wprost niewyobrażalną!)

Chwytał też już w sidła Milan kolejnego Brazylijczyka. Tym razem Brazylijczyka do wzięcia za darmo – wygasa mu kontrakt – więc teoretycznie łatwo dostępnego, takich na San Siro brali ostatnio stadami. Niestety, również Luiz Adriano (jesienią strzelił pięć goli w meczu Ligi Mistrzów) się właśnie wypiął i z Doniecka przeniesie się do Dubaju. Niestety, nie znalazłem na razie informacji, czy o reprezentowaniu klubu Al Ahli marzył od zawsze.

Im bardziej zatem Milan kupuje, tym bardziej nie kupuje, realizację strategii hurtowego pozyskiwania Włochów rozpoczął brawurowo, od niepozyskania pięciu obcokrajowców, i wcale nie zamierza zwalniać, aktualnie błaga o litość pewnego Belga, choć Axel Witsel upiera się, że kluby poniżej Ligi Mistrzów są zarazem klubami poniżej jego godności. Podchodów pod Polaka Kamila Glika nie komentuję, bo czytałem tylko plotki z niewiadomych źródeł, konkretów uzbierało się na razie tyle, że Milan wziął Brazylijczyka Rodrigo Ely’ego (22-latek z Avellino, grał jedynie w Serie B) oraz odzyskał wychowanka Simone Verdiego (za 450 tys. euro, o dziwo, Włocha). Rachunek jest prosty i obiecujący, z 75 mln zarobionych na niekupieniu Martineza i Kondogbii zostało jeszcze do wydania 74,55 mln.

Niektóre fiaska transferowe spośród wymienionych to błogosławieństwo – przejęty przez Inter francuski dryblas wydaje się grubo przepłacony, a niespełna 34-letni Ibrahimović, choć jego talent wielbię, jest ostatnim piłkarzem, wokół którego budowałbym drużynę, to przecież skrajny egocentryk, monopolizujący grę i jako wybitny solista zwalniający z odpowiedzialności partnerów. We wszystkich przywołanych wyżej kabaretowych skeczach widzę jednak nade wszystko brutalną prawdę o zupełnie nowym wizerunku Milanu. Klub z fantastyczną przeszłością, który właśnie ogłosił podnoszenie się z kryzysu, nie jest marką podupadłą przejściowo, lecz marką z trwałą skazą, i poszukiwanym na rynku piłkarzom służy co najwyżej jako argument w pertraktowaniu z innymi. Jego zarządcy zupełnie nie umieją się w nowej sytuacji odnaleźć – i dlatego, że wystawiają firmę na pośmiewisko, i poprzez niezdolność do wykrycia w globalnej rzeczywistości kogokolwiek, kto czeka, by go wylansować. Talentu bez doskonale już rozpoznawalnego nazwiska, stosunkowo taniego, niegrymaszącego. Jak to się robi, dała przykład Borussia Dortmund, wyciągając z nicości Lewandowskiego, Kagawę, Piszczka, Sahina, Gündogana etc.

Demoralizowani stałym dopływem kapitału mediolańczycy nie tkali rozległej siatki skautów, a dzisiaj nie prowadzi ich lider z wizją i charyzmą Jürgena Kloppa, ba, dzisiaj nie wiadomo nawet, czy jutro rzeczywiście zostaną zbawieni finansowo. Owszem, odtrąbiono sukces Berlusconiego, który ubijając interes z Bee Taechaubolem, miał osiągnąć oba swoje cele, choć wyglądały na sprzeczne – zachował kontrolę nad klubem, a zarazem go dokapitalizował. 480 mln euro za 48 proc. akcji wywołuje jednak zdziwienie wielu ludzi biznesu, a tajski biznesmen wcale jeszcze nie zapłacił, on zaledwie zagwarantował sobie, że właściciel Milanu przez osiem tygodni nie będzie negocjował z nikim innym. Niepokojąco przypomina to obiecanki cacanki, dzięki którym zaoszczędzono 75 mln na transfery.

Co więcej, z ekonomicznych analiz nie wynika, by Bee Taechaubol cokolwiek gdziekolwiek stworzył, to raczej cyniczny kapitalista, który lubi dobrze kupić i jeszcze lepiej sprzedać, czasami przy pierwszej nadarzającej się okazji. A Włosi twierdzą, że jeśli transakcja zostanie sfinalizowana, to będzie tylko wstępem do przejęcia pakietu większościowego.

Dlatego o przyszłości Milanu wiemy najwyżej tyle, że nic o niej nie wiemy. Dlatego niewykluczone, że już za chwilę usłyszymy o strategii zupełnie najnowszej, oczywiście zwalającej z nóg.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s