Neapolitański szał ciał

To będzie najdłuższe, najdziksze świętowanie nowoczesnej Europy. Właściwie już trwa, bo odkąd stało się jasne, że nikt nie zatrzyma prujących po mistrzostwo kraju piłkarzy Napoli, miasto zostało wystrojone – w ich sylwetki, powiewające nad ulicami koszulki, flagi, inne klubowe emblematy i wyznania miłości do drużyny Luciano Spallettiego.

Minione dni neapolitańczycy spędzili na przekładaniu zaplanowanego na sobotę meczu z Salernitaną, by nie fetować sukcesu zdalnie, lecz na swoim stadionie, wspólnie – w razie zwycięstwa mogliby zdobyć tytuł dzień później, gdyby Inter nie przegrał z Lazio. Ligowe władze przychyliły się do prośby, choć ze względów logistycznych nie było to łatwe. Przepisy nakazują oddzielenie kolejnych meczów przynajmniej 72 godzinami przerwy, więc działacze musieli przesunąć także wtorkowe spotkanie w Udine, którego jednak nie można rozegrać w środę. Tego dnia Roma wyjeżdża do Monzy, a służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo nie zgadzają się, by równocześnie tymi samymi autostradami na północ kraju podróżowali fani rzymscy i neapolitańscy – nie znoszą się, nieuchronnie wybuchłyby bijatyki.

Mecz Udinese z liderem ligi Serie A przeniesiono ostatecznie na czwartek, a poprzedzające decyzję zamieszanie, które ciągnęło się przez kilkadziesiąt godzin, urokliwie ilustrowało specyfikę włoskiej mentalności. Zawsze odnoszę tam wrażenie, że to królestwo bałaganiarstwa i chaosu, a jednak kraj się jakoś trzyma, jakoś działa, ba, nadal uchodzi za przyjazne miejsce do życia.

Neapol należy do Italii i zarazem nie należy, stanowiąc przestrzeń osobną – pogrążoną w jeszcze większym bajzlu, jeszcze bardziej rozczochraną, szaloną, spontaniczną. A w drużynie, dzięki której wkrótce eksploduje ekstazą, pociąga mnie właśnie to, że pięknie wkomponowuje się ona w otaczający ją krajobraz. Też jest unikatem, dziełem skrajnie odmiennym od innych futbolowych potentatów w Europie.

Bieżący sezon obiecuje lub obiecywał niespodziewane rozstrzygnięcia w kilku piłkarskich ligach. W lidze angielskiej długo uciekał wszystkim Arsenal, którzy za mistrzostwem kraju tęskni od 19 lat. Bundeslidze lideruje dortmundzka Borussia, czekająca na tytuł od 11 lat. W holenderskiej Eredivisie po sukces mknie Feyenoord, bez triumfu od sześciu sezonów. W naszej tzw. ekstraklasie ze wszystkimi konkurentami rozprawił się Raków Częstochowa, który ligi nie wygrał nigdy. Piłkarze wszystkich przywołanych klubów sprawili mniejsze lub większe niespodzianki lub dokonują czynów epokowej rangi, ale najbarwniejsze, najoryginalniejsze, najbardziej spektakularne przygody przeżywają odzyskujący prymat w kraju po 33 latach neapolitańczycy. I ze względu na skalę czułości wymiksowanej z namiętnością, z jaką wielbią swoją drużynę fani (fot. Andrew Medichiniego/AP), i ze względu na styl gry ekipy Luciano Spallettiego, i ze względu na nietypowość mozaiki, jaką stanowi jej kadra.

Trener Napoli rozstawia zawodników w sposób przejrzysty i klasyczny, w powszechnie znanym systemie 4-3-3, ale bynajmniej nie świadczy to, iż grają w sposób schematyczny. Dzieje się wprost przeciwnie, lubię opinię – nie pamiętam już, na ile moją, na ile zasłyszaną – że nie tyle tłumaczy im, jak grać, ile podnosi ich boiskową inteligencję, dzięki której błyskawiczne adaptują się do zmiennych okoliczności i podejmują właściwe decyzje. Nieustannie obserwują przeciwnika, rozważają rozmaite warianty kontynuowania akcji, wynajdują wolną przestrzeń, żeby tamtędy zaatakować. Mają improwizować, mają prawo do błędów – byle popełnionych z dala od własnej bramki, byle natychmiast naprawianych. Dlatego często tracą piłkę, ale błyskawicznie rzucają się do pressingu i odzyskują na wrogiej połowie. Mistrzowie kontrolowanego ryzyka. Dopóki nie stracili impetu, uprawiali futbol ultraofensywny, pulsujący energią oraz kreatywnością tworzących go jednostek. W szczytowych momentach potrafili rozszarpać na strzępy Ajax, krzywdząc go (w Amsterdamie!) najwyższą porażką od 1964 roku, albo rozbić pięcioma golami Juventus, a po tytuł w Serie A sięgają bardzo wcześnie, z gigantyczną przewagą nad wiceliderem. Wirujący szał ciał.

A dokonywali tego akurat po pozbyciu się Lorenzo Insigne, Driesa Mertensa czy Kalidou Kolulibaly’ego, przez wiele sezonów postaci fundamentalnych, których utrata mogła raczej zwiastować kryzysowy okres przejściowy. I dążyli ku zwycięstwom nogami – oraz mózgami – piłkarzy nieoczywistych, złowionych na niepopularnych rynkach i posiadających paszporty państw, którym daleko do statusu futbolowych potęg.

Ich twarzą stał się Chwicza Kwaracchelia, przez lokalnych fanów zwany też Kvaradoną lub Kvaraviglią, czyli bodaj najbardziej ekscytująca wśród wschodzących gwiazd całej Europy. I dlatego, że neapolitańczycy podziwiają w nim nawiedzonego, niekonwencjonalnego dryblera, i dlatego, że objawił się znienacka, przybył znikąd, więc był tajemnicą do odkrycia – co się w nowoczesnym futbolu prawie nie zdarza. Mamy więc skrzydłowego czarodzieja z Gruzji – ilu znacie wybitnych graczy z tego kraju? Mamy szusującego po przeciwległym skrzydle Hirvinga Lozano z Meksyku. Na środku ataku grasuje zwalisty Victor Osimhen z Nigerii, o którego latem będą się zabijać kluby angielskie, Bayern, może także Paris Saint-Germain. Finalizowane przez niego natarcia organizują rozgrywający z Europy środkowej – operujący pod polem karnym rywala Piotra Zielińskiego z Polski oraz cofnięty Stanislav Lobotka ze Słowacji. Obu osłania w środku pola André-Frank Zambo Anguissa z Kamerunu. I wreszcie w centrum defensywy patrolują teren Kim Min-jae, jedyny w historii tej klasy obrońca z Korei Południowej, oraz Amir Rrahmani, najwyżej ceniony na międzynarodowym rynku reprezentant istniejącego od niedawna Kosowa. Kompozycja unikatowa, niespotykana na najwyższym poziomie, a zarazem zrównoważona, złożona z całego tłumu zawodników będących istotnymi punktami odniesienia. Roberto Saviano, pochodzący z Neapolu autor słynnej „Gomorry” nazywa ją drużyną anty-Messich i anty-Ronaldo, grupą autentycznie zjednoczoną, a Spallettiego obwołuje jedynym włoskim filozofem futbolu.

Neapol się więc kołysze, tańczy, szałowi ciał na trybunach i ulicach towarzyszy szał ciał na boisku. Kiedy tydzień temu drużyna zdobyła Turyn, pokonując tam Juventus, o 2.40 w nocy na lotnisku witało ją 10 tys. ludzi, którzy potem eskortowali piłkarzy, za klubowym autokarem mknął sznur setek skuterów. A to przecież dopiero początek, prawdziwa fiesta dopiero przed nami. Drugi sezon po śmierci czczonego przez neapolitańczyków Diego okazał się sezonem maradońskim – po 36 latach złoto mundialu odzyskała jego Argentyna, po 33 latach tytuł mistrzowski odzyskuje jego Napoli.

55 myśli na temat “Neapolitański szał ciał

  1. W Dortmundzie to się nazywa: normalność. Nie jestem nawet zaskoczony. Nie jest mi nawet przykro. Po prostu my jesteśmy takim klubem, a Bayern jest takim.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s