Komu sędziowie pomagają wygrywać częściej? Barcelonie czy Realowi Madryt? To mogłaby być typowa, obficie zakrapiana awantura kibiców pochylonych nad knajpianym barem. Ale wydarzyła się na zebraniu szefów Kings League – rozgrywek futbolu siedmioosobowego – które transmitowano na Twitchu. Miała gwiazdorską obsadę, objęła 30 lat najnowszej historii piłki nożnej.
Iker Casillas, legenda madrycka, wypomniał rywalom finał Ligi Mistrzów z 1992 roku, który wygrali po strzale z rzutu wolnego Ronalda Koemana – jego zdaniem podyktowanego niesłusznie, faulu nie było. Przywołał sezon 2008/09, w którym Barcelona zatriumfowała ponoć tylko dlatego, że arbiter oszukał Chelsea. Aż wreszcie dotarł do wiosny 2011 – zakończonej katalońskim sukcesem w Champions League dzięki skandalicznej decyzji sędziego, by wlepić czerwoną kartkę Pepe w półfinałowym El Clásico.
Gerard Piqué, legenda Barcelony, odwinął się wspomnieniem finału tych samych rozgrywek z 1998 roku, w którym Predrag Mijatović strzelił Juventusowi gola z pozycji spalonej. I decydującym starciem z 2016 roku, gdy w derbach z Atlético niesłusznie uznana została bramka Sergio Ramosa. Dwaj ikoniczni piłkarze nawrzucali sobie, próbując unieważnić aż pięć najcennniejszych europejskich trofeów zdobytych przez Barcelonę i Real – przyznawanych za triumf w Lidze Mistrzów. Jeśli wierzyć obu antagonistom, na żaden z tytułów potentaci nie zasłużyli, byli wyciągani za uszy przez niekompetentnych lub nieuczciwych arbitrów.
Spór rozgorzał w atmosferze podejrzliwości wywołanej przez ujawnione w ubiegłym tygodniu odkrycie, iż Barcelona przez wiele lat hojnie opłacała ówczesnego wiceszefa kolegium sędziów – uściślając: przelewała olbrzymie pieniądze na konto firmy, której niejaki José María Enríquez Negreira był jedynym właścicielem. Ponoć za usługi konsultingowe, eksarbiter miał wspierać drużynę analizami stylów pracy sędziów wyznaczanych na jej mecze w lidze hiszpańskiej. Ubił na tym doradztwie interes życia, bo przytulał wynagrodzenie mierzone milionami euro. Z premedytacją nie podaję konkretnych kwot – systematycznie rosną, sprawa wygląda na rozwojową.
Zanim zapłonęło w Katalonii, pożary wybuchły w Juventusie oraz Manchesterze City. Turyńczycy zostali ukarani odjęciem 15 punktów zdobytych w Serie A, ponieważ prowadzili niedopuszczalnie kreatywną księgowość – fałszowali bilanse, ogłaszali nieprawdziwe sprawozdania o swoich finansach, zawyżali zyski ze sprzedaży piłkarzy etc. – a także wypłacali piłkarzom część pensji pod stołem. Federacja (FIGC) zakazała też działalności w futbolu 11 klubowym działaczom – m.in. prezesowi Andrei Agnellemu (24 miesiące banicji), wiceprezesowi Pavlovi Nedvedowi (8 miesięcy) oraz byłemu dyrektorowi sportowemu Fabio Paraticiemu (30 miesięcy).
I wreszcie Manchester City – został oskarżony o popełnienie 115 rozmaitych przestępstw finansowych, częściowo podobnych do zarzucanych Juve. Szefowie klubu należącego do rodziny królewskiej ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich mieli na potęgę oszukiwać w latach 2009-2018, dzięki czemu uzyskali nieuczciwą przewagę nad konkurentami i spotężnieli na krajowego hegemona. Oni też mieli wypłacać część wynagrodzeń potajemnie. Trener Roberto Mancini oficjalnie zarabiał 1,45 mln funtów za sezon, a w sekrecie otrzymywał dodatkowo 1,75 mln – przelewy płynęły na konto jego włoskiej firmy, która świadczyła „usługi doradcze” klubowi z Abu Zabi, również należącemu do szejka Mansoura, właściciela Manchesteru City.
Zobaczyliśmy zatem właśnie krajobraz, w którym cały futbol na światowych szczytach jest umoczony we wszechogarniający szwindel. Rozejrzyjmy się jeszcze raz – Juventus to najlepszy włoski klub ostatniej dekady, Manchester City to najlepszy angielski klub ostatniej dekady, Barcelona to najlepszy hiszpański klub ostatniej dekady (w kraju, w Champions League rządzi madrycki Real). Trzy czołowe ligi, trzy potężne firmy, wszystkie przekrętem stoją. Kolejne odcinki coraz mroczniejszej opowieści o brutalnej finansowej wojnie, jaka toczy się wokół boisk. Z klubami sponsorowanymi przez państwa, które chciałyby wydawać możliwie najwięcej, bo ich właściciele używają sportu propagandowo, oraz klubami prywatnymi, które wspomagają się kreatywną księgowością – czasami dopuszczalną, czasami przekraczającą granice przepisów.
Jeszcze bardziej niepokoją jednak reakcje na ujawnienie machlojek, wszędzie bardzo podobne. Zdemaskowane kluby czują się pokrzywdzone – w Turynie do bycia osaczonymi przez zazdroszczącą im sukcesów konkurencję już się przyzwyczaili (pamiętna afera Calciopoli, teraz jeden z prowadzących śledztwo prokuratorów kibicuje Napoli!), w Manchesterze trener Pep Guardiola podał całą listę paktujących przeciw mistrzom klubów, w Barcelonie prezes Joan Laporta heroicznie broni drużyny przed rzekomo nienawidzącym jej Javierem Tebasem, szefem ligi hiszpańskiej. Wszyscy czyści, niewinne ofiary spisków. Przeciwnicy nie umieją wygrać na boisku, więc organizują zasadzki poza boiskiem.
Wygłaszane na konferencjach prasowych raporty z oblężonych twierdz brzmią absurdalnie, ponieważ przynajmniej część przewinień wygląda na bezdyskusyjne, a wykrywają je nie instytucje piłkarskie, lecz służby pozasportowe. Juventus rzeczywiście przeprowadzał kuriozalne transfery, pozbawione sportowego sensu i mogące służyć wyłącznie retuszowaniu bilansów – jeden z nich zanalizowałem szczegółowo w felietonie „Anatomia przekrętu”. A prześwietlili je nie rywale czy działacze FIGC, lecz turyńska prokuratura oraz instytucja kontrolna monitorująca finanse spółek notowanych na giełdzie. Manchester City rzeczywiście podpisywał trefne umowy sponsorskie, a gdy lozański Sportowy Trybunał Arbitrażowy obalał wyrok UEFA (nałożyła na mistrzów Anglii dwuletnią dyskwalifikację ze swoich rozgrywek), to m.in. dlatego, że niektóre przestępstwa się przedawniły. I wreszcie sprawa Barcelony – trudno wyobrazić sobie bardziej rażący konflikt interesów niż przypadek aktualnego wiceszefa komisji sędziego, który przyjmuje (w tajemnicy!) pieniądze od uczestnika rozgrywek. Zresztą tutaj zadymę również zainicjowali ludzie spoza futbolu, mianowicie urząd skarbowy kontrolujący dokumenty DASNIL 95 SL, firmy należącej do Negreiry. Urzędnicy znaleźli do 33 faktur, przelewy od katalońskiego klubu nie zostały opodatkowane, nie istnieją też dokumentów stwierdzające, za co arbiter otrzymywał wynagrodzenia. I przed piłkarskim wymiarem sprawiedliwości też ratuje klub z Camp Nou tylko instytucja przedawnienia, nawet bardzo poważne pogwałcenie przepisów wolno w Hiszpanii ścigać najdłużej przez trzy lata.
Innymi słowy, przedstawiciele Juventusu, Manchesteru City oraz Barcelony nie pozwalają sobie wmówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Abstrahuję teraz od sankcji, jakie powinny zostać na nich nałożone – surowe, łagodne czy żadne – uderza niezdolność do przyznania się, że oszukiwaliśmy, przyznania się choćby owiniętego w rozcieńczające formułki o „błędach przeszłości”. A kibice wygodnie rozsiadają się w oblężonych twierdzach, chętnie podążając za proponowaną narracją. Klimat internetowych dyskusji przypomina paranoję z polityki, w której dla rozfanatyzowanych wyborców partii nie istnieją obiektywne fakty – nasi zawsze mówią prawdę, inni zawsze kłamią, nieprzyjemne dla mnie informacje ignoruję jako fake newsy. Barca, Juve i City nie zrobiły nic złego, to źli ludzie chcą zniszczyć Barcę, Juve i City.
Zaraza propagandowych szczujni i tzw. mediów tożsamościowych dezintegruje całe społeczeństwa, także demokratyczne, a społeczność kibicowska jest szczególnie podatna na manipulację – reprezentuje najwyższy stopień plemienności. Jeszcze parę chwil i porażka stanie się niemożliwa. Pojedyncze mecze, całe turnieje i sezony podzielą się na zwycięskie i na te, w których nas oszukali.
@raptekntropoid
Tylko dwóch, ale obaj z udziałem przy pierwszej bramce.
A po drugie to nie uważam, że taki Southampton czy Torino to drużyny lepsze, niż Sparta i Slavia.
PolubieniePolubienie
A ja powtarzam, że to nic nie zmienia, bo i tu i tu wymagają opanowanego abecadła.
PolubieniePolubienie
Chyba sie nie rozumiemy. Ty twierdzisz, że mamy piłkarzy grających w dobrych ligach, którzy „głupieją” w reprezentacji. Ja natomiast uważam, że poza czwórką z topu (w tym trzech na skrajnych pozycjach z małym wpływem na grę), pozostali grają w średniakach albo wręcz bronią sie przed spadkiem. A między topem a dołem tabeli w tych samych ligach jest dosć duża różnica jakościowa, na tyle, że to już jest poziom podobny do czołówki średnich lig, takich jak czeska. I taka gwiazda ligi czeskiej od przeciętniaka słabego zespołu nawet z Anglii, zwłaszcza w korzystnych warunkach, np. własne boisko, może grać lepiej. I to nie jest tak, że ten czy ów nie umie zagrać piłki celnie, tylko jest kwestia utrzymania poziomu pod mocną presją rywala, a to potrafią tylko zawodnicy z topu.
I generalnie 100 razy już pisałem, że my przeceniamy swoich zawodników, a niedoceniamy innych. A szczególnie przeceniamy naszych młodych. A potem zdziwienie, że nie dali rady.
Więc jak pisałem, że dla nas nie ma łatwych grup, to naprawdę na podstawie świadomości naszego poziomu.
PolubieniePolubienie
Nie rozumiemy się, bo tu nie chodziło o licytację, kto ma (i ilu) grajków w lepszych ligach/klubach.
PolubieniePolubienie
Cały czas gramy za wolno. Gry z pierwszej piłki prawie nie ma. Zieliński i Lewandowski słabiutcy, Świderski ratuje honor. Albańczycy też za długo prowadzą piłkę na szczęście. To nie są drużyny godne ME.
PolubieniePolubienie
No i tak właśnie jest jak przychodzą mistrzostwa, człowiek oglądnie kilka meczy, przychodzi mecz Polaków i od razu rzuca się w oczy, że nasi grają niechlujnie i najwolniej ze wszystkich.
PolubieniePolubienie
Bo nie przyglądamy się tak wnikliwie innym zespołom, więc nie zauważamy, jakie one popełniają błędy.
PolubieniePolubienie
Czyli to, co od razu zauważył odsądzany od czci i wiary Sousa – dramatycznie niska intensywność gry (piłką – bo biegania jest całkiem sporo) w polskiej lidze. Upośledzenie, które bardzo trudno jest wyplenić z polskich grajków i które powoduje to wrażenie, że na MŚ/ME wyglądamy jak dziad na salonach.
Świderski pokazał to, co już parę razy wcześniej. On ma taką fajną podbramkową inteligencję, zdolność błyskawicznej sytuacyjnej analizy i wyboru właściwego sposobu na zdobycie gola.
Poza tym mecz taki jakiego się można było spodziewać – wiadomo było, że to będzie cierpienie i ciężar konieczności zdobycia 3 punktów zrobi swoje.
Czas na szczęście powinien być sojusznikiem Santosa, a w tej grupie mogą się jeszcze dziać różne cuda.
PolubieniePolubienie