Juventus jako król maklerów

juveeeeeeeeeeeeeeeeeeeee

Żeby zrozumieć, skąd się wzięła nie mająca precedensu hegemonia turyńskich piłkarzy w Serie A – właśnie wzięli ósme z rzędu mistrzostwo – trzeba wiedzieć, że Włosi to arcymistrzowie biurokracji, komplikowania sobie życia, wymyślania zatrzęsienia aktów prawnych i przepisów. Kto chce zrealizować jakiś projekt, potrzebuje chwycić maczetę, by przedrzeć się przez dżunglę urzędniczych zgód oraz gmatwaninę wymaganych dokumentów, a negocjacje między stronami ubijanego interesu tym bardziej się nie kończą, im dłużej trwają. To jedyny znany mi kraj na świecie, który swego czasu stworzył w rządzie ministerstwo do spraw uproszczeń.

Stąd biorą się – choć istnieją również inne przyczyny – te wszystkie niewiarygodne historie o snutych od dekad planach budowania mostu na Sycylię, z których nic nie wynika. Stąd też biorą się – znów: istnieje więcej powodów, ale teraz w nie nie wnikam – potworne kłopoty piłkarskich klubów z włoskich metropolii, które chciałyby wreszcie mieć własne stadiony. Dopóki bowiem będą grać na obiektach komunalnych, dopóty nie będą w stanie porządnie na nich zarabiać. Niestety, w Mediolanie i Rzymie od niepamiętnych czasów tylko się je planuje, dyskutuje o nich, ewentualnie prezentuje kolejne architektoniczne wizualizacje.

Juventus jako jeden z nielicznych tę strzelistą przeszkodę sforsował i odkąd w 2011 r. zafundował sobie naprawdę należący do niego i tylko do niego nowoczesny stadion, to przejął na własność także rozgrywki Serie A. Swoje boisko zamienił w fortecę (przegrywa na nim ze ćwierć raza na sezon), niebotycznie uciekł krajowej konkurencji finansowo (ostatnio miał blisko 400 mln euro przychodu, przy 280 mln Interu oraz 207 mln Milanu). Paradoks polega na tym, że spotężniał jak nigdy tuż po kataklizmie, czyli karnej degradacji do drugiej ligi spowodowanej aferą Calciopoli – ale to paradoks łatwo wytłumaczalny. Otóż rywali poopuszczali właściciele związani z nimi emocjonalnie, bardziej mecenasi niż biznesmeni. Z Interem rozstał się Massimo Moratti, który jako prezes kontynuował ponadpokoleniowe tradycje sięgające lat 60. minionego stulecia, z Milanu wycofał się sponsorujący go od trzech dekad Silvio Berlusconi, Romę porzuciła rodzina Sensich. Wszystkich zastąpili, co dzisiaj częste w całej Europie, inwestorzy z innych kontynentów, którzy jednak – inaczej niż w Chelsea, Manchesterze City czy Paris Saint-Germain – nie zamierzali zalać klubów bimbalionami. Wpędzają natomiast drużyny w chaos, a futbolowego interesu dopiero się uczą. Owszem, u takiego Morattiego w szatni też panował permanentny zamęt. Ale on przynajmniej wstrzykiwał w drużynę fortunę, nie żałował jej niczego.

Skutek tektonicznych przesunięć jest taki, że Juventus więcej niż wygrywa. Nie chciałbym stanąć tam, gdzie przebywa w tabeli, i zostać zmuszonym do spojrzenia w dół, by dojrzeć zespoły sklasyfikowane niżej. Ze strachu, że nabawię się lęku wysokości.

Znamienne, że turyńczycy rozgonili wszystkich konkurentów nawet teraz, gdy zwłaszcza w kalendarzowym roku 2019 przeżywają sezon w gruncie rzeczy przeciętny, z przechyłem ku słabemu – w kiepskim stylu ulegli Ajaxowi w Lidze Mistrzów, w szokujących okolicznościach wynieśli się z Pucharu Włoch (0:3 z Atalantą), chyba od miesięcy nie rozegrali wybitnego meczu w Serie A. Jak na swoje standardy zademonstrowali mnóstwo bylejakości, a mimo to utrzymać tytuł było im stosunkowo łatwo, bodaj najłatwiej w minionych latach. Na wyobraźnię działa dwumecz z piłkarzami Napoli, którzy obronią wicemistrzostwo – na wyjeździe w Turynie ani zipnęli, w rewanżu stanęli na uszach, by liderowi pomóc (Lorenzo Insigne zmarnował rzut karny, nie po raz pierwszy myli się akurat w meczu z turyńczykami). Walkę o tytuł właściwie pozorowali, idealnie wkomponowując się w cały włoski krajobraz, w którym dominacja „Starej Damy” wydaje się niezagrożona. Po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że skala wypracowanej przewagi szkodzi Juventusowi w Lidze Mistrzów, odzwyczajając piłkarzy od ekstremalnego wysiłku.

Turyńczycy skorzystali więc na stadionie, skorzystali też na przyjaznej koniunkturze, czyli rozbrajającej słabości przeciwników. Nade wszystko jednak od lat w popisowy sposób realizują strategię zrównoważonego rozwoju. Owszem, szefowie Juve potrafią rzucić wór mamony za Cristiano Ronaldo czy Gonzalo Higuaína, gdy ma to szczególne uzasadnienie – w pierwszym pozyskiwali marketingową broń masowego rażenia, w drugim króla strzelców o najlepszym snajperskim bilansie od przedwojnia. Ale generalnie po mistrzowsku wyławiają z transferowego rynku okazje, myślą długofalowo, nad projektowaniem przyszłości pracują przez okrągły rok. Imponują i wtedy, gdy plądrują szatnie głównych krajowych konkurentów, i wtedy, gdy na wczesnym etapie kariery wiążą ze sobą zdolną włoską młodzież, i wtedy gdy, kupują po promocyjnych cenach w Europie.

Pamiętacie znakomicie skomponowany kwartet pomocników z Andreą Pirlo, Paulem Pogbą, Claudio Marchisio, Arturo Vidalem? Razem wzięci kosztowali tyle, ile innym europejskim potentatom wystarcza na ćwiartkę piłkarza podstawowego składu, i dzięki nim Juventus w 2015 roku stał się finalistą Ligi Mistrzów z najtańszym środkiem pola w bieżącej dekadzie. Można było wówczas wzruszyć ramionami: trafiło się ślepemu kogutowi ziarno, porównywalnie okazałej kupki wspaniałych transakcji już nigdy nie wydziobią. Tymczasem dwa lata później, choć z drużyny poznikali wszyscy wymienieni pomocnicy oraz obaj napastnicy (Carlos Tevez, Alvaro Morata), turyńczycy w odnowionej wersji znów zabawiali się w ostatecznym starciu w Champions League. Lista nazwisk wziętych za darmo stale się wydłuża – czasem Juventus capnie w ten sposób Samiego Khedirę (2015), czasem Daniego Alvesa (2016, kluczowy wiosną w Lidze Mistrzów), czasem Emre Cana (2018), a czasem Aarona Ramseya (2019), wszystkich łączy to, że potem okazują się zasłużonymi członkami pierwszej jedenastki. Tzn. ten ostatni, wyjęty z Arsenalu, dopiero się okaże. Sądząc po jego występach na angielskich murawach, turyńczycy wykonali kolejny wirtuozerski ruch. A przecież wśród zręcznych w sensie biznesowo-sportowym manewrów są jeszcze gracze pozyskani za półdarmo. Pomyśleć, że za najlepszego w Serie A bramkarza Wojciecha Szczęsnego Juventus wyłożył 12 mln, by ze sprzedaży Emila Audero wyciągnąć aż 20 mln… Za majstersztyk należy uznać nawet przejęcie Ronaldo, które pochłonęło aż 100 mln. Kto uwierzyłby – powiedzmy, miesiąc przed transferem – że supergwiazdor Realu Madryt wyląduje w podupadłej Serie A?

Podczas niedawnego ćwierćfinału Champions League bezstronni kibice w większości sprzyjali Ajaxowi Amsterdam – jako urwisowi podkładającemu nogę obrzydliwie bogatej oligarchii. Tyle że odzyskujący moc Juventus również nie szedł na skróty, nie „oszukiwał”, nie bazował na nieliczących się z ekonomicznym rachunkiem sponsorach podejrzanej reputacji. Nie wdał się w żadne konszachty z szejkami ani innym cudzym szmalem, lecz postawił na rzetelną praca u podstaw, na klub wciąż rodzinny, na umiejętne przeczesywanie rynku i biznesowe nowatorstwo, ostatnio wyrażone na przykład emisją obligacji. Gdyby padło pytanie, czy turyńczycy zawdzięczają tegoroczny sukces w Serie A przede wszystkim klasie piłkarzy, czy kompetencjom Massimiliano Allegriego, to wywinąłbym się odpowiedzi, wskazując na władze klubu.

To turyńscy zarządcy sprawili bowiem, że przed meczem z Milanem prasa mogła dzielić się odkryciem: oto trener Juve w 31 kolejkach rozgrywek wystawił 31 różnych jedenastek. Kadrowe zasoby, jakimi dysponuje, są tak olbrzymie, że we włoskich realiach właściwie zmierzają ku nieskończoności. Allegri pracuje w absolutnym komforcie zarówno dlatego, że ewentualne wpadki tabela mu wybaczy, jak i dlatego, że drużyna mu nie zbiednieje niezależnie od liczby kontuzji. Kogo wypuści na boisko, ten wygra, zresztą w razie potrzeby rywale chętnie się podłożą. Otaczają go i nadzorują jako zwierzchnicy wirtuozi. Wytrawni przedsiębiorcy, którzy kojarzą mi się zarazem z wyrafinowanymi giełdowymi graczami – inwestującymi w papiery niby nieoczywiste, lecz ograniczające ryzyko, zręcznie dywersyfikujące portfel. Wybaczcie slang, ale przecież wystukuję te słowa inspirowany Juventusem. Wszechmistrzem, który rzadko mizdrzy się do widza. Ozdobniki ma w głębokim poważaniu, wykańcza rywali morderczym pragmatyzmem i konsekwencją w działaniu.

Gdy już piłkarze jako jednoosobowe spółki zaczną być notowani na giełdzie, to nie będę się wahał. Postawię na wybrańców Juve. A poza tym chętnie powierzyłbym pewną misję  Agnellemu i jego świcie – niech się zabiorą za ten most na Sycylię.

24 myśli na temat “Juventus jako król maklerów

  1. Z meritum tekstu trudno dyskutować. Pozwolę sobie tylko na taką oto złośliwość: Juventus jako raczej korporacja niż raczej klub sportowy skłania do postawienia pytania, dlaczego jeszcze – wszak zaraz skończy się druga dekada XX stulecia! – globalni producenci napojów lub banki nie mają swoich fanów, przyodzianych w obowiązkowe szaliki i koszulki oraz wznoszących ekstatyczne okrzyki na cześć swoich ulubieńców. Przypuszczalna odpowiedź zwolenników nieskrępowanego wolnego rynku brzmiałaby mniej więcej: brać kibicowska jeszcze nie dojrzała do tejże „mądrości etapu”.

    PS. W urzędzie marszałkowskim w moim (i – zgaduję – każdym) województwie funkcjonuje zespół ds. uproszczeń wdrażania programu regionalnego, finansowanego ze środków Unii Europejskiej.

    Polubienie

  2. Tymczasem w Makaronii czekałem kiedyś na pensję 6 miesięcy, bo nie zgadzało się coś w papierach. Pomysłałem sobie, że normalna rzecz, bo to była tylko krótka delegacja, ale koleżanka pracująca tamże zaraz wytłumaczyła, że u niej jest to samo od kilkunastu lat i po prostu „this is how we roll”.

    Polubienie

  3. Juventus ugrał swoje 8. raz z rzędu. PSG bierze swoje szósty raz w siedem lat. Co do Bayernu, to pewnie lada dzień zgarnie ósmy tytuł w dekadzie, ale nawet jeśli nie (za to trzymam kciuki zapalczywie), to wciąż będzie można ładnie powiedzieć, że BVB i FCB dzielą się tytułami już od 10 lat. W HIszpani z kolei lada dzień powiemy „Duopol Królewsko-Kataloński” w ostatnich 15 latach przełamano raz.

    Powyższe litery pachną Superligą 😦

    Polubienie

  4. Nie bardzo kumam, dlaczego profesjonalne zarządzanie klubem miałoby kolidować z kibicowskim zamiłowaniem do klubowych gadżetów. Może dlatego, że piłkę oglądam i przeżywam głównie przez pryzmat boiska a nie wydarzeń na trybunach. Akurat w przypadku Juwe to z tym boiskiem bywa różnie… – niewykluczone, że przez nadmiar perfekcjonizmu , ale skuteczność niewątpliwie zasługuje na szacunek.
    A nasz Gospodarz konsekwentnie rozwija temat. Tym razem na Wyborczej przybliża casus Atalanty… – wręcz ascetycznie oszczędnej jak na reguły współczesnej piłki. Też (niedawno chwaliłem Ajax) niezły wzór dla naszej myśli szkoleniowej, może nawet lepszy.

    Polubienie

  5. @Strażnik Teksasu
    Czy Ty mnie nadziejujesz, czy Ty mnie ironiujesz?
    Bo ja w zasadzie jestem pewien, że to ironia, ale skoro wymyśliłem takie ładne czasowniki, to szkoda nie spytać.

    Polubienie

  6. @Alp
    Nie chodziło mi o profesjonalne zarządzanie klubem, tylko o prymat celów biznesowych nad sportowymi. Juventus jest bardziej przedsiębiorstwem usług rozrywkowych niż klubem piłkarskim i jako taki nie zasługuje na kibiców, którzy wyżej niż rozrywkę cenią – pardon za patos – ducha sportu.

    Polubienie

  7. @Alp
    Jak w każdej grupie ludzi, wśród kibiców Juventusu jest różnorodność: są zarówno zwolennicy tzw. ducha gry, jak również ci, którzy w istnienie tego ducha nie wierzą, uważając go za wymysł oszalałych lewaków/romantyków/metafizyków (niepotrzebne skreślić). Ale zważywszy na to, że – jak zgaduję – dziewięćdziesiąt-kilka procent z nich moczy się na myśl o tym, jakież to bóstwo wcielone gra w ich ukochanym klubie, nie będzie nadużyciem postawienie tezy, w myśl której w sensie etycznym Juventus zasługuje wyłącznie na kibiców o mentalności sekciarskiej.

    Polubienie

  8. @St. Pauli
    Sekciarstwo to chyba w mniejszym lub większym stopniu przypadłość wszystkich klubów. Ale jak już wspominałem moja znajomość trybun jest niewielka. Często o tym co się na trybunach faktycznie działo dowiaduję się dopiero z komentarzy pomeczowych, jak np. za cholerę w trakcie meczu nie mogłem pojąć dlaczego kibice w Bundeslidze w poniedziałek przed jego rozpoczęciem zarzucili boisko kolorowym kulkami.
    Stwierdzając, że „ciężko mi się czasami ciężko ogląda” też miałem na myśli piłkarzy Juwe, a nie ich kibiców.

    Polubienie

  9. @Alp
    Tak, sekciarstwo w mniejszym lub większym stopniu dotyczy kibiców wszystkich lub prawie wszystkich klubów. Wszelako casus kibiców Juventusu wyróżnia się tym, że w ich klubie gra przestępca, a oni biją mu pokłony.

    Polubienie

  10. No to Borussia ma chyba sezon z głowy. Nie dość, że przegrała na swoim stadionie z odwiecznym rywalem (to chyba nawet gorsze niż ewentualna utrata mistrzostwa) to będzie sobie musiała radzić w kolejnych meczach (?) bez Reussa. Zwłaszcza jego brak może być kluczowy w meczach kończących sezon.
    P.S.
    Jak zwykle obie drużyny wyszły na mecz mocno nabuzowane, ale Dortmundczycy zdecydowanie przedawkowali. Dwa ataki wyciągniętą nogą korkami na kostkę rywala to zdecydowanie bezmyślność. I to chyba bardziej bezmyślność niż brutalność została ukarana czerwienią.

    Polubienie

  11. @Alp
    Z kolejnym triumfem Yebarnu (czy jak tam się ta drużyna nazywa) już się pogodziłem po łomocie spuszczonym Dortmundowi. Bardziej mnie martwi, że Eintracht i Moenchengladbach uparły się, by do Ligi Mistrzów awansował Hoffenheim.

    Polubienie

  12. Jestem Schwarz-Gelbe od dwóch dekad z okładem, takim jeszcze z czasów, gdy Ottmar Hitzfeld był tym nowym kolesiem z ligi szwajcarskej, Jürgen Kohler gwiazdą świeżo po powrocie z Juventusu, a Michael Zorc dobrym pomocnikiem, a nie świetnym dyrektorem. Powiem Wam szczerze – świat widziany z tego miejsca zwykle nie wyglądał zbyt ładnie.

    Weźmy na przykład tę sytuację z Schalke… Można sądzić śmiało, że ten zawszony rekormeister i tak wziąłby tytuł. Za to jak w 06/07 w przedostatniej kolejce zupełnie beznadziejna BVB objechała Scheisse… Ha, upragniony, niebieski tytuł, pierwszy w dziejach Bundesligi, a drugi od powojnia, zgubili na Westfallen.

    Bycie kibicem BVB to dla mnie właśnie coś takiego – pamiętanie przez kilkanaście lat takich pierdół, bo nigdy nie wiesz, kiedy znowu zdarzy się coś dobrego, i dorabianie teorii tłumaczących, że inni mają jeszcze gorzej.

    Polubienie

  13. @Koziołek
    Żałuję, że muszę to przyznać, ale Dortmund w tym sezonie nie zasłużył na tytuł. Wszelako mam nadzieję, że zasłuży w przyszłym. I że ulubiona drużyna pana kanclerza Hitlera (S04) znów będzie walczyć o utrzymanie.

    Polubienie

  14. #CoSłychowaćWAnglii
    Ole jest niepoważny. De Gea robi błąd za błędem, ewidentnie się psychicznie pali, a ten zamiast dać mu odpocząć, to w kluczowym meczu, na największą presję, wystawia go ponownie. Gdyby nie kolejna De Gea to ManU byliby już w top4 (jeśli dobrze pamiętam regulamin PL).

    A Klich to dziś ładnie przypolaczkował. I jeszcze w nagrodę MoM na whoscored złapał. No spryciarz taki, dumne nasze biało-czerwone serca.

    Polubienie

  15. Dość wspomnieć, że wtedy w składzie Borussii(i to nawet odgrywającym znaczącą rolę) był Euzebiusz Smolarek. Wtedy- pamiętam, że to był absolutny idol kibiców piłkarskich w Polsce(przyznaję się- również mój), powstawało wiele blogów na jego temat.
    Wtedy Borussia była średniakiem Bundesligi. Dzisiaj podziwiamy gole Lewandowskiego dla Bayernu czy Milika dla Napoli(w tym sezonie Serie A strzelił 17 goli, mimo tego nazywany jest złośliwie polskim Karimem Benzemą z racji rzekomego braku skuteczności). Ot, różnica.

    Polubienie

  16. Chyba włodarze Juve czytali ten artykuł z tak mocnym składem mistrzostwo zapewni już im każdy teraz potrzebują fajnego stylu i czegoś więcej w LM

    Polubienie

Dodaj komentarz