Wychodzę na chwilę z redagowania igrzysk w Soczi, bo zreflektowałem się, że za dwa tygodnie – przed rewanżami dzisiejszych meczów Ligi Mistrzów – może mi zabraknąć motywacji do dłuższego blogowania. Z tego prostego powodu, że emocje będą co najwyżej umiarkowane. Jeśli wczoraj Barcelona i Paris Saint Germain zdołały na wyjazdach niemal rozstrzygnąć rywalizację z Manchesterem City i Bayer Leverkusen, to tym bardziej stać na to Bayern Monachium oraz Atlético – ich przewaga nad Arsenalem oraz Milanem zdaje się znaczniejsza.
Chciałoby się napisać, że przeżyjemy dziś wieczór z kwartetem wielkich futbolowych potęg, niestety, jeden z jego bohaterów bardzo odstaje od reszty. W Bayernie, Atlético i Arsenalu ujrzymy odpowiednio zdecydowanego lidera, współlidera oraz prawie lidera (punkcik straty do Chelsea) czołowych lig w Europie, w Milanie natomiast wlokącego się w dolnej połowie tabeli marudera z ligi podupadłej, którego piłkarze w piątek wyglądali na wyzutych z idei nawet na tle broniącej się przed spadkiem Bologny. Od kolejnego obciachu ocalił ich dopiero fajerwerk odpalony w końcówce przez Mario Balotellego.
No to zaczynamy.
17.18. Włoski napastnik wygląda na cudowne dziecko coraz bardziej zagubione, nie umie wyjść z roli bohatera włoskiej opery mydlanej, który w jednym odcinku oburza, by w następnym się rozpłakać i wywołać współczucie. Czasem łajdak, czasem niewolnica Isaura. Atletico to dla niego przeciwnik teoretycznie szczególnie niebezpieczny – banda perfidnych prowokatorów spróbuje zaleźć za skórę piłkarzowi wyjątkowo podatnemu na prowokacje, łatwo tracącego kontrolę nad sobą. Madrycki napastnik Diego Costa to również boiskowy chuligan, ale on działa na zimno, w tym sensie pochodzi z zupełnie innego świata.
17.35. Fana Milanu najbardziej martwi jednak porównanie całych drużyn. Madrytczycy pod dowództwem Diego Simeone poruszają się jak zwarta kolumna, do tego nieludzko zdyscyplinowana – cofnięci napastnicy stoją niemal przy środkowych obrońcach, przez nabity środek pola trudno przecisnąć się nawet Barcelonie czy Realowi (choć królewscy w Copa del Rey przerwali seryjkę derbowych niepowodzeń). Mediolańczycy często wyglądają na grupę rozerwaną na pół, niektórzy krytycy debiutującego trenera Clarence’a Seedorfa wytykają mu wręcz naiwność Leonardo i przywołują jego osławione nieodpowiedzialne 4-2-4. Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli ślamazarni obrońcy znów staną daleko od swojego pola karnego i po stracie piłki pozwolą popisać się szybkością rywalom. A może Seedorf spróbuje zachęcić gości do ataku pozycyjnego? Gdyby przechytrzył dziką bandę Simeone, rozpocząłby trenerską karierę od wyczynu naprawdę imponującego.
17.58. W Londynie piłkarze wciągnięci w wir szaleńczej walki w każdej kolejce, wymordowani serią szlagierów z Liverpoolem i Manchesterem United i zmuszeni do ciułania każdego punktu zagrają z piłkarzami zrelaksowanymi, od tygodni tęskniących – jeśli wierzyć Philippowi Lahmowi – za grą o wielką stawkę. Z Arsenalu okoliczności wysysają energię psychiczną w potwornych ilościach – piłkarze muszą odzyskiwać przytomność z 1:5 na Anfield Road, trener wysłuchuje od rywala (dżentelmen Mourinho), że „jest specjalistą od porażek”, Özilowi skrupulatnie wyliczają malejącą średnią wykreowanych okazji strzeleckich. Bayern właściwie defiluje – piłkarze co najwyżej gniewają się, że nie dostali Złotej Piłki (Franck Ribery, nie zagra z powodu kontuzji), do Pepa Guardioli modlą się wyznawcy taktycznych niuansów, którzy czczą go jako największego innowatora wśród współczesnych trenerów. I jak tu nie uznawać monachijczyków za bezapelacyjnych faworytów?
18.29. Gdzie nie kliknąć, wdeptujemy w porównania Barcelony według św. Pepa do Bayernu według św. Pepa, wśród różnic wskazuje się m.in. większą fizyczną siłę monachijczyków. Zgoda, choć zwróciłbym uwagę na jeden drobiazg. Otóż w ojczyźnie Guardiola miniaturowymi pomocnikami obstawiał zawsze jednego drągala (Yaya Toré, Sergio Busquets), tymczasem na obczyźnie żaden Javi Martínez w centrum wcale nie wydaje mu się niezbędny, np. na Eintracht Frankfurt rzucił niedawno w środku Lahma (170 cm), a także operujących przed nim Shaqiriego (169), Thiago Alcântarę (170), Götzego (176) i Ribery’ego (170). Gabaryty wybitnie katalońskie, prawda? Ściągnięty z Barcelony Thiago Alcântara zdążył już zresztą ustanowić iście kataloński rekord Bundesligi – we wspomnianym meczu miał 185 kontaktów z piłką (dotychczasowy rekord Schweinsteigera poprawił o 30) i wykonał 159 podań, z czego 148 było celnych. A tydzień wcześniej wyczarował to.
18.31. Tutaj sugestie, jak Arsenal mógłby się przeciwstawić niezwyciężonemu Bayernowi – oparte na staraniach tych, którzy już w tym sezonie się na monachijczyków porywali.
19.02. Trener Arsene Wenger dał odpocząć w weekend kilku kluczowych graczom, ale Mesüta Ozila trzymał na boisku pełne 90 minut plus doliczony, jakby chciał wydrwić oskarżenia, że niemiecki rozgrywający niedomaga wydolnościowo (przez trzy sezony w Realu wytrzymał do końca tylko 25 meczów ligowych). Dlatego dziś nurtuje mnie, czy Özil znajdzie w londyńskim składzie jakiegoś szybkobiegacza – to oni, obsługiwani prostopadłymi podaniami, podnoszą wymierną (także statystycznie) jakość jego gry. Może skrzydłowy Oxlade-Chamberlain jednak utrzyma miejsce kosztem Rosicky’ego? A może Podolski – chyba mało realne, skoro Giroud w niedzielę był oszczędzany – na środku ataku?
19.26. Toni Kroos – moja utajona miłość, kiedyś się z niej tutaj zwierzę – wykonał w tej edycji Ligi Mistrzów najwięcej podań na połowie przeciwnika. 85. W Arsenalu bryluje pod tym względem Özil – 41. Statystyki by Squawka.
19.40. Arsenal i Real Madryt pokazują, co to znaczy zawsze oddawać w LM po dwa skoki równe, ale krótkie. Jako jedyne przetrwały w rozgrywkach do wiosny w każdej edycji od 2003/2004 (wtedy zaczęła obowiązywać obecna formuła). Ile z tego wycisnęli triumfów? Okrągłe zero. Ile udziałów w finale? Jeden, londyńczyków w 2006 r.
19.45. A jednak trochę ciężkiej jazdy Guardiola uznał za niezbędne. Jest Martinez, jest Mandzukic. I jego wycofany rozgrywający znów został sprowadzony na prawą obronę. Oficjalny skład Bayernu: Neuer – Lahm, Dante, Boateng, Alaba – Thiago, Martinez – Robben, Gotze, Kroos – Mandzukic.
19.47. Jest też mozaika Arsenalu, Mesut ma kogo obsługiwać: Szczęsny – Sagna, Mertesacker, Koscielny, Gibbs – Flamini, Wilshere – Oxlade-Chamberlain, Ozil, Cazorla – Sanogo.
19.59. Skład Milanu: Abbiati, De Sciglio, Rami, Bonera, Emanuelson, De Jong, Essien, Poli, Kaka, Taarabt, Balotelli. Znaczy Bonerą i przygarniętym drugoligowcem z Anglii w Ligę Mistrzów? Umarłbym ze śmiechu, gdyby mi nie było smutno.
W Atletico też bez niespodzianek: Courtois; Juanfran, Miranda, Godín, Insua; Gabi, M Suárez; Koke, Raul García, Arda Turan; Diego Costa.
20.11. Główny kibicowski lęk w kwestii Milanu: że Seedorf bardziej wierzy w swoją ideę („nie będziemy stać i czekać, my musimy kreować grę, co innego poniżej naszej godności”) niż zauważa kadrowe realia. Że wybitnie dojrzały gracz okaże się (przynajmniej na razie) trenerskim naiwniakiem. Kibicowska nadzieja, chyba jednak bujająca gdzieś w obłokach: sławne DNA czyniące ten zespół niebezpiecznym w Champions League nawet wtedy, gdy na włoskiej prowincji nie boi się go nikt.
20.16. Obecny trener Milanu strzelił kiedyś Atletico niczego sobie gola. Derbowego. A Diego Simeone, znany raczej z zabijania grę, strzelił Milanowi nawet dwa w jeden wieczór. Też derbowe.
20.30. Mieści się w tym dzisiejszym wieczorze także opowieść o najznaczniejszych futbolowych metropoliach w Europie. Mediolan przeżywał derby w półfinale Champions League przedwczoraj (2003), Londyn przeżywał je w ćwierćfinale wczoraj (2004), a Madryt może je przeżyć – w ćwierćfinale lub półfinale – jutro. Tylko w Monachium monokultura. Ale taka to monokultura, że przykryłaby chyba połączone siły madryckie albo połączone londyńskie… Ćwiczenie wyobraźni proponuję – czy gdyby Guardiola mógł dziś dobierać także z kadry Wengera, upchnąłby kogokolwiek z kadry Arsenalu w swojej jedenastce?
21.35. Tyle mówiło się o DNA Milanu, które pomaga mu zwyciężać w Lidze Mistrzów, a już po kilku chwilach na Emirates zdawało się, że zaczniemy mówić o DNA Arsenalu, które poważne wygrywanie uniemożliwa – nawet, kiedy wychodzi nam przepięknie, to spartaczymy, co się da (już drugi przestrzelony karny Özila w tej edycji), potem tylko czekać na nieuchronny epizod samobójczy, byle przypadkiem nam się nie powiodło, postaramy się zrobić w tym celu wszystko, np. zejdzie sobie precz do szatni Szczęsny, oczywiście z czerwoną kartką. Na szczęście dla gospodarzy trwa wieczór historyczny – pierwszy w dziejach pucharowej fazy Ligi Mistrzów z dwoma pudłami z jedenastek. I oni po pierwszej połowie mogą być więcej zbudowani, Bayern przesuwał płynnie piłkę zaledwie chwilami, monachijczycy już chyba nie pamiętają, kiedy operowali w takim bałaganie.
Ciekawe, co pozmienia Guardiola, on potrafi kompletnie przeprojektować drużynę w trakcie gry (patrz jesienne 3:0 w Dortmundzie).
21.43. San Siro mam na drugim ekranie, czeka mnie nocna powtórka. Tam szlacheckie geny znać po ruchach Kaki. Huknął w poprzeczkę, idealnie dośrodkował na głowę Polego, rolę kapitana pamiętającego czasy sprzed deklasacji potraktował z należytą powagą. Przywódca. I Milan zaskakuje jeszcze bardziej niż Arsenal, nawet te przechwałki Seedorfa, że „najchętniej wystawiłby 4-5 napastników”, wcale nie brzmią już aż tak śmiesznie. Pozostaje tylko pytanie, ile ofiar i po czyjej stronie pochłonie ta spodziewana bijatyka, od której padł De Sciglio.
22.46. Arsenal – Bayern 0:2. Do przerwy burza z piorunami, mogło to się rozwinąć na milion różnych sposobów, po przerwie już tylko kontemplowaliśmy symfonię monachijskich podań. Toni Kroos wykonał celnych 86 (na 89 prób), Philipp Lahm 85 (stuprocentowa celność!), wszyscy piłkarze Arsenalu razem wzięci – 38. Bardziej kontrolować sytuacji już się w futbolu chyba nie da. Ale powtórzę z poprzedniej notki – londyńczyków losowania traktują najbrutalniej, nikogo tak często nie skazują na tak potężnych przeciwników tak wcześnie na wiosnę w Champions League.
22.59. Madrycki wyręb Mediolanu przyniósł dwie ofiary w ludziach (ścięci De Sciglio i Balotelli), arcyważnego wyjazdowego gola (1:0), a także konstatację, że Milan coraz częściej musimy już chwalić nawet po meczach przegranych – jak dzisiejszy, oni jednak w tej Europie zgrywają znacznie bardziej rozgarniętych piłkarzy niż w codziennej krajowej młócce. A przecież na razie jest nieźle, byczą się w Lidze Mistrzów, i to wiosną. Przyszły sezon będzie prawdopodobnie pierwszym od sezonu 1997/1998 bez ani jednego klubu z San Siro w tych rozgrywkach…
00.54. A gdyby się udało wychować tego Taarabta na dorosłego piłkarza? (Ślęczę nad powtórką, to sobie dopisuję.)