1) Najlepszy piłkarz, jakiego oglądałem w świąteczny weekend, nazywa się Robert Lewandowski. Kilkakrotnie wyznawałem już, że odkąd wyleciał zagranicę, szczególne wrażenie robi na mnie jego rozwój atletyczny. I w sobotnim meczu znów zademonstrował olbrzymią siłę. Zarówno w rekordowych w Bundeslidze przeszło 60 stoczonych pojedynkach, z których połowę wygrał, jak i w zwycięskiej dla Bayernu akcji, w której najpierw wytarmosił Matsa Hummelsa, a potem wściekle dopadł do piłki odbitej przez Romana Weidenfellera. Naturalnie polski napastnik wykorzystuje nade wszystko umiejętność osłaniania futbolówki balansami ciała, ale bez przytłaczającej fizyczności nie byłby w stanie rzucać wyzwania niekiedy dwóm lub nawet trzem rywalom. Doprawdy, mógłby Lewandowski zostać mistrzem świata w wyważaniu drzwi. Przepraszam – w wyważaniu bram.
2) Gdy nazajutrz patrzyłem, jak Real wysadza w powietrze Granadę, znów pomyślałem, że madrycki napad byłby jeszcze bardziej harmonijny, gdyby kociego w ruchach Karima Benzemę zastąpił właśnie nasz monachijski terminator. Z kulturystami Cristiano Ronaldo oraz Garethem Balem stworzyłby najpotężniejszą w sensie atletycznym linię współczesnego futbolu. A jeśli współczesnego, to w ogóle całego, bo przecież zawodnicy z każdym pokoleniem stają się silniejsi.
Więcej mięśni w napadzie nie musi oczywiście przekładać się na wyższą jakość w napadzie. Choć bohaterem wygranego 9:1 meczu był przecież Ronaldo – pierwszy raz w karierze wbił pięć goli, do hattricka potrzebował ośmiu minut – to największym optymizmem madryckich fanów musi natchnąć powrót Luki Modricia i Jamesa Rodrígueza, czyli zawodników drobniejszych, subtelniejszych, swój sukces zawdzięczających technice, czytaniu gry, pomysłowości i szybkiemu myśleniu. Po długich kontuzjach nie znać śladu, z oboma rozgrywającymi Real wskakuje w ofensywie na zupełnie innym poziom wyrafinowania.
3) Zanim mnóstwo frajdy podarowali kibicom Bayern i Real, świadkami spektakularnego popisu byli bywalcy stadionu Chelsea. Na opuszczoną przez Thibauta Courtoisa bramkę ich drużyny rakietę dalekiego zasięgu posłał z własnej połowy Charlie Adam. Niewiele brakowało, by pobił rekord angielskiej Premier League, ale ktoś jednak wyrysował nad boiskiem jeszcze dłuższą parabolę. Xabi Alonso, gdy zakładał jeszcze koszulkę Liverpoolu:
Courtois zatracił w minionych tygodniach nieludzką bezbłędność, a ja czekam, kiedy ktoś wystrzeli z własnej połowy pocisk, który pomknie nad głową Manuela Neuera. Tak, wiem, w meczach Bayernu piłkę w środku pola zasadniczo turlają sobie od stopy do stopy monachijczycy, ale mimo wszystko – jakieś sprytne loby za kołnierz Niemca wpadać powinny. A Stoke, które na chwilę uszczęśliwił Charlie Adam? Utrwaliło w mojej świadomości wizerunek drużyny wypuszczającej pociski dalekiego zasięgu. Tyle że w przeszłości wypuszczała je z rąk Rory’ego Delapa, piłkarza w najwyższym tego słowa znaczeniu kultowego.
4) Skoro świąteczny weekend jest czasem nadzwyczajnych wyczynów snajperskich – wejrzyjcie na petardę Jermaine’a Defoe, tylko nie ogłuchnijcie – to znów musimy pokłonić się przed Kamilem Glikiem. Najskuteczniejszym w sezonie obrońcą lig europejskich jest od tygodni, o czym już niejednokrotnie blogowałem. Wczoraj wyrównał najlepsze strzeleckie dokonanie w Serie A Zbigniewa Bońka – siedem goli w sezonie 1985/86 – a biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki klubowe i reprezentacyjne, uzbierał już dziewięć trafień. I ściga postaci historyczne, czyli najpazerniejszych na bramki obrońców w lidze włoskiej, którymi byli Giacinto Facchetti (10), Daniel Passarella (11) oraz Marco Materazzi (12). Glik to kolejny w dzisiejszej galerii siłacz, który stale rozwija swoje umiejętności czysto piłkarskie i coraz bardziej zasłania swoją sylwetką resztę drużyny Torino.
5) Bloguję trochę od czapy, znużony dzisiejszym futbolowym popołudniem, ale sprowokowała mnie także kanonada Polaków. Glik to nasz najskuteczniejszy obrońca XXI wieku, konsekwentnie poprawiają statystyki również ludzie tworzący najskuteczniejszy – w mocnych zagranicznych firmach – atak naszej reprezentacji XXI wieku. Lewandowski wbija w tym sezonie już 18. gola dla Bayernu (o jednego ustępuje Arjenowi Robbenowi), kontuzjowany Arkadiusz Milik trafia dla Ajaxu i Polski co 89 minut, nawet wyśmiewany swego czasu u nas Łukasz Teodorczyk znów się wczoraj sprawdził jako rezerwowy i daje Dynamu Kijów bramkę co 90 minut. Wystrzałowa era futbolu trwa w najlepsze, choć ja doskonale pamiętam nastroje sprzed ćwierćwiecza, gdy prorokowano – bezpośrednim powodem był mundial we Włoszech – że cała gra nieuchronnie zmierza ku wszechogarniającego zerozeryzmowi, i w panice główkowano, jakimi zmianami przepisów zaradzić inwazji powszechnego minimalizmu. Myliliśmy się, od pewnego czasu po murawach rozpierzchły się legiony nienasyconych goleadorów, którzy naparzają w bramki z intensywnością niewidzianą od dekad. A ostatnio wreszcie do zabawy dołączyli Polacy.