Niech Lewandowski nie rozczaruje Szkotów

Sześć, pięć, zaraz będą cztery godziny do meczu. Nerwy. Ale też nadzieja – cicha, tli się pod tysiącami przelatujących przez głowę zastrzeżeń – że nie będziemy się wozić z awansem na Euro do niedzieli.

Hampden Park to scena idealna dla wszystkich, którzy pragną przechodzić do historii. Istnieje od 1903 roku i dopóki po po wojnie nie powstała brazylijska Maracana, dopóty był największym stadionem świata. To tu padł frekwencyjny rekord Europy, aktualny do dzisiaj – mecz Szkocji z Anglią w 1937 roku oglądało 149 415 kibiców. Aż trzykrotnie odbywał się tu finał Pucharu Europy – m.in. pamiętny między Realem Madryt i Bayerem Leverkusen, podczas którego Zinedine Zidane strzelił z woleja jednego z goli wszech czasów. Dwukrotnie rywalizowali na Hampden finaliści zlikwidowanego już Pucharu Zdobywców Pucharów, a raz finaliści Pucharu UEFA, zastąpionego przed kilkoma laty przez Ligę Europejską. Stadion legenda. Uzmysławiający, jak krótką historię ma polski futbol, gdy przyrównać ją do futbolu wyspiarskiego.

Ale też dom reprezentacji Szkocki stoi w mieście, które naszych piłkarzy doskonale pamięta. Bo kochało ich i nienawidziło. Artur Boruc dosłużył się między słupkami Celticu tytułu „Holy Goalie” („Święty bramkarz”) i stał się bożyszczem nie tylko ze względu na sportową klasę, ale i zuchwałość, z jaką prowokował fanów Rangers. W tych samych barwach świetny sezon rozegrał Maciej Żurawski, który opuszczał Glasgow z trzema mistrzostwami Szkocji. Postacią pod każdym względem kultową pozostaje Dariusz Dziekanowski, który zachwycał nie tylko na boisku, stąd pseudonim Disco King. Gdy przy doświadczonym kibicu Celticu wymsknie ci się, skąd przyjechałeś, tubylec rozrzewnia się do spłakanego rozczulenia. Ten to miał zdrowie! Wszystkie knajpy i nocne kluby zeksplorował! A jak umiał nazajutrz, po harcach ciągnących się po świt, poharcować na boisku! Nie wiadomo, gdzie szusował sprawniej, czy na dyskotekowych parkietach, czy na piłkarskich trawach! Chyba tylko o Bońku słyszałem w obcym świecie podobnie entuzjastyczne recenzje.

Teraz marzy nam się, by Glasgow popamiętało jeszcze tego, którego przyjmuje z mieszaniną podziwu, respektu i lęku. Szkoci zachowują się, jakby Robert Lewandowski najechał na nich w pojedynkę, otoczony co najwyżej grupką tragarzy. I jakby mecz miał wyglądać tak: Lewandowski odbiera piłkę gospodarzom, Lewandowski przerzuca ją na skrzydło do Lewandowskiego, który drybluje i dośrodkowuje, a w polu karnym Lewandowski dopełnia formalności, oczywiście po nadnaturalnie wygimnastykowanym hipermegawypaswoleju. Monotematyczność wręcz groteskowa, a zarazem całkowicie zrozumiała, jeśli weźmiemy pod uwagę raban, jakiego narobił napastnik Bayernu Monachium w minionych tygodniach.

Właśnie, dla świata to wciąż jest jedynie „napastnik Bayernu”, ewentualnie „była gwiazda Borussii”. Ktokolwiek przygotowywałby najładniejsze migawki z jego kariery, nawet do długiego materiału nie wmiksowałby żadnego epizodu reprezentacyjnego. Nawet gol wbity we wrześniu Niemcom zmalał po ostatnim gwizdku do statystycznego drobiazgu. Rozegrał swój mecz emblemat Lewandowski w Dortmundzie (cztery bramki z Realem), rozegrał mecz emblemat w Monachium (pięć bramek z Wolfsburgiem). W reprezentacji nie ma nawet emblemaciku – wieczoru zwycięskiego, z nim w roli superbohatera.

A Hampden i całe Glasgow, jak ustaliliśmy, to okolica idealna, by kontynuować show rozciągnięte już na dwa tygodnie. Na tym stadionie zachwycali piłkarze najwybitniejsi, w jego sąsiedztwie zachwycali Polacy. Obie grupy łączy Lewandowski, a Szkoci są jego przybyciem tak podnieceni, że chyba byliby rozczarowani, gdyby nie wybił z głów rojeń o Euro osobiście.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s