Nie obrażajmy Monachium. To nie Paryż

A zatem dożyliśmy dnia, w którym już nawet tytuł mistrzowski znaczy niewiele więcej niż nic. Chciałbym napisać, że to koniec ewolucji nowoczesnego futbolu, że dalej już nie zabrniemy, ale nie jestem naiwny, futurolog zawsze przegra wyścig z rzeczywistością, z kretesem.

Tak czy owak zderzamy się z ekstremum. W Paryżu grupa nieprawdopodobnie utalentowanych piłkarzy zatriumfowała w lidze francuskiej na cztery kolejki przed zakończeniem rywalizacji, z olbrzymią przewagą nad wiceliderem, ale lokalni fani z nich drwią lub wręcz serdecznie ich nie znoszą, nad stadionem od miesięcy unosi się jad.

Tam przynajmniej ludzie przeżywają emocje – w Monachium drużyna zdobyła mistrzostwo po raz dziesiąty z rzędu, ale kibiców masowe zwyciężanie nudzi.

Z paranoją spowijającą Paris Saint-Germain zetknąłem się bezpośrednio, gdy jesienią poleciałem do francuskiej stolicy, by sprawdzić, co bywalcy stadionu Parc des Princes sądzą o piłkarskim lunaparku fundowanym im przez obce państwo. Odkryłem, że wielu z nich czuje wyobcowanie, od klubu ich odrzuca – niekoniecznie ze względu na brudne katarskie pieniądze. Poirytowani patrzą na podsuwaną im pod oczy karykaturę zespołu, zbieraninę narcyzów, którzy za sobą nie przepadają, antypatii nie ukrywają, czasami przyjeżdżają wbrew swojej woli lub motywowani wyłącznie mamoną, ostentacyjnie lekceważą kolejnych trenerów. – Wolałbym drużynę sprzed lat. Teraz mogę oglądać wspaniałą grę i czerpię z niej przyjemność, ale czerpię na zimno. Drużyna się nie liczy, każdy na boisku ma swoje prywatne cele. Banda egoistów. Kiedyś czułem więź z piłkarzami, teraz nie czuję. Czasami mi się wydaje, że patrzę na hologramy, że oni grają gdzieś daleko stąd – opowiadał mi Romain, zagadnięty pod stadionem 36-letni elektryk, który o Parc des Princes marzył od dziecka, ale rodzice nie mieli na bilety. Dopiero gdy zaczął sam zarabiać, niemal zamieszkał na trybunach, nie opuszcza żadnego meczu. (Rozmawialiśmy tuż przed ligowym spotkaniem z Montpellierem, cały reportaż znajdziecie tutaj).

Świadectwo, które sugestywnie oddaje nastroje panujące w Monachium, znalazłem natomiast w „New York Timesie”, gdzie równie lojalny fan, niegdyś nawet prezes jednego z kibicowskich stowarzyszeń, opowiada, jak zwariował ze szczęścia po zdobyciu mistrzostwa w 1994 roku. Fetował sukces do świtu, tańczył i śpiewał w tłumie – trzy lata później, gdy Bayern wziął tytuł ponownie, rzeczywistość też wirowała. Tamte obrazy stają mu przed oczami wyraźne, tymczasem minionych sezonów nie umiałby nawet od siebie odróżnić. Skleiły mu się w zwycięski ciąg bez początku i końca, nie wywołują żadnych wspomnień. Nie dlatego, że stetryczał – przysięga, że wielu fanów czuje podobnie, że nie znajdują w sobie autentycznej potrzeby świętowania, lecz martwi ich wątłość konkurencji. Kiedy czytam jego wyznania, myślę o nałogowych połykaczach treści wylewających się z Netfliksa. O widzach zombie, którzy od nadmiaru kolorowych atrakcji zobojętnieli, nie odróżniają już sezonu od sezonu, nawet serialu od serialu.

Najnowsze losy PSG oraz Bayernu mnóstwo łączy – przynajmniej z perspektywy tabel. Oba kluby przejęły władzę absolutną w swoich krajach przed dokładnie dekadą, po sezonie 2011/12. Od tamtej pory paryżanie, których wcześniej w ogóle nie było w czołówce klasyfikacji wszech czasów ligi francuskiej, uzbierali osiem tytułów mistrzowskich oraz dwa wicemistrzowskie, natomiast monachijczycy, którzy wcześniej potrafili (bardzo rzadko!) utrzymać panowanie przez co najwyżej trzy lata z rzędu, wygrali wszystkie 10 edycji Bundesligi. Hegemonia totalna. Zwłaszcza Bayern kręci serial wyjątkowy, bo niespotykany nigdzie indziej w rozwiniętych futbolowo państwach. Dłużej zdołały rządzić tylko potęgi w ligach słabych lub amatorskich – łotewskiej (rekordowe w Europie 14 zwycięskich lat Skonto Ryga), gibraltarskiej, norweskiej, białoruskiej, bułgarskiej i chorwackiej. Ale dzisiaj mistrzów nikt nie kocha, mistrzowie muszą się tłumaczyć, gdy przesadzą z wygrywaniem.

Co więcej, oni sami też się niepokoją. Przynajmniej ci monachijscy, których nęka myśl, że zabijają – a przynajmniej wpędzają w ciężką chorobę – cały niemiecki futbol klubowy. Bodaj najbardziej frapujący moment sezonu nastąpił, gdy na propozycję regulaminowej rewolucji w Bundeslidze – o mistrzostwie rozstrzygałyby półfinały i finały rozgrywane przez drużyny z czołówki tabeli – życzliwie zareagowali nade wszystko właśnie szefowie Bayernu. Prezes Oliver Kahn mówił, że chce ekscytującej przyszłości, która nie zaistnieje bez zaciętej rywalizacji na szczytach. Innymi słowy, przychylność dla idei wyrazili ci, którym mogłaby ona najmocniej zaszkodzić – każdemu zdarzają się wpadki, jednak w ligowym maratonie łatwo odrobić straty. A jeśli decydują pojedyncze mecze, rośnie rola przypadku, głównego wroga faworytów.

Ze stanowiskiem monachijczyków nie wypada polemizować. Skoro reformie sprzyjają, to zapewne przeanalizowali skutki. I być może wolą likwidować ryzyko marketingowe, obawiają się, że zmonopolizowane przez Bawarczyków rozgrywki trudniej promować na świecie jako atrakcyjne widowisko – co szkodzi całemu przedsięwzięciu, również im.

Ja, odbiorca bundesligowego spektaklu, pomysłu nie lubię, ale jeszcze bardziej uwiera mnie ton, w jakim dyskutuje się o supremacji Bayernu. Pojękiwanie, że z gigantem nie sposób konkurować, pobrzmiewa mi pretensjami, poczuciem krzywdy, czasami niemal stawianiem w stan oskarżenia kogoś, kto korzysta z nieuczciwej przewagi. Trochę jak w lewicowej narracji o niesprawiedliwym kształcie świata, w którym wygrani wszystkie sukcesy uzasadniają swoją pracowitością i talentem, nie zauważając, w jak ogromnym stopniu korzystają z odziedziczonych przywilejów.

To spojrzenie bliskie mojej wrażliwości, też nie znoszę utopijnego mitu o pucybucie, który ma miliony na wyciągnięcie szmatki, niech tylko uczciwie szoruje. Akurat monachijczyków chcę jednak bronić – im obecny dobrobyt nie spadł z nieba, oni zasługują na więcej szacunku za to, jaki mieli na siebie w ostatnich latach pomysł, jak zręcznie go realizowali. I szerzej – mam ochotę bronić całej Bundesligi, jej wyższości nad innymi krajowymi rozgrywkami w świecie najbogatszych.

Wróćmy jeszcze do roku 2012, który otwierał złotą dekadę PSG oraz Bayernu. Paryżanie wystrzelili wówczas ku szczytom dzięki sponsoringowi bonzów z Kataru – czerpali z budżetu właściwie niepoliczalnego, z bezczelną ostentacją łamali zasady Finansowego Fair Play, potężnieli jak nafaszerowani dopingiem, ich zyskana nagle przewaga finansowa nad resztką ligi stała się wynaturzeniem. Dołączyli do szerszego ruchu, zwłaszcza do klubów angielskich, które przejmowali biznesmeni z dalekiego wschodu i zachodu. Tymczasem w historii monachijczyków nie nastąpił wtedy (ani później) żaden przyspieszający bieg dziejów przełom.

Oni podczas ostatnich wakacji, których nie spędzali jako mistrzowie Bundesligi, mieli za sobą dwa lata przeciętne – sezon 2011/12 żegnali na pozycji wicelidera (aż osiem punktów za dortmundczykami), a sezon 2010/11 zamykali na trzeciej pozycji (dziesięć punktów za dortmundczykami). W klasyfikacji Football Money League, hierarchizującej najzamożniejsze kluby na kontynencie, zajmowali wówczas czwarte miejsce – z przychodem o 87 proc. wyższym niż plasująca się na 12. miejscu Borussia. A w najnowszym notowaniu proporcje, wbrew naszej intuicji, wyglądają podobnie – Bayern dysponuje pieniędzmi o 81 proc. większymi niż główny krajowy rywal. (W liczbach całkowitych dysproporcja się oczywiście zwiększa, ale piłkarze podrożeli, na możliwości na rynku transferowym wpływa to nieznacznie).

Przywołuję tamten moment, by powtórzyć to, o czym niejednokrotnie pisałem i na blogu, i w „Gazecie”. Mianowicie szefostwo Bayernu – firmy skrajnie rodzinnej, prezesowskie i dyrektorskie fotele zawsze obsiadają tam jej byli idole z boiska – wyciskało z dostępnego potencjału maksimum. Nie będę już rzucał transferowymi kwotami ani ględził o zrównoważonym rozwoju, o przywódcach konserwatywnych, ale trzymających się z dala od ortodoksji, o menedżerach wierzących w postęp, ale chcących iść naprzód na swoich warunkach. Specyfikę miejsca znamy, rządzili nim ostatnio mistrzowie zdrowego rozsądku. Robert Lewandowski mylił się kardynalnie, gdy swego czasu rugał ich, że nie nadążają, myślą archaicznymi kategoriami, nowoczesności się boją, ściągają na klub katastrofę – bo nie wydają bimbaliardów na pojedynczego piłkarza.

Mieli rację. Udało im się wygrać nawet Ligę Mistrzów, w przeciwieństwie do urządzonych z bizantyjskim przepychem PSG czy Manchesteru City. A ponieważ ich perfekcyjny czas zbiegł się z dalekim od perfekcji okresem u rywali, to otrzymaliśmy jedynie słuszny wynik tego równania, czyli wszechogarniającą kontrolę nad rozgrywkami – o szansach zaprzepaszczanych przez Borussię świetnie napisał Michał Trela, a dorzućmy jeszcze, że ekipy z Gelsenkirchen czy Hamburg (metropolia większa i bogatsza od Monachium!) stoczyły się do drugiej Bundesligi. Doprawdy, Bayern musiałby się nakombinować, żeby wygrywać znacznie rzadziej.

Spisuję niniejszy wywód z kilku powodów. Bo domagam się jeszcze większego, najlepiej nieskończonego uznania i podziwu dla Bayernu. Bo męczy mnie manifestowana w otoczeniu dużych klubów pogarda dla rozgrywek krajowych, recenzowanie całego sezonu na podstawie pojedynczego wieczoru w wiosennych rundach Ligi Mistrzów. Bo nie sądzę, żeby Bundesliga wymagała naprawy, wciąż najbliżej jej do wzorca – tam nie ma ani inwazji nadzianych typów podejrzanej reputacji, ani dławiącej komercjalizacji, są natomiast troska o zwykłego kibica i kluby zrośnięte z sąsiedztwem, nawet nowobogacki Lipsk da się lubić. Bo patologie dostrzegam w innych krajach, to sąsiadów PSG powinien trafiać szlag. Bo niemieckie kluby nadal przyzwoicie żyją, być może za chwilę obsadzą cały finał Ligi Europy. Bo wzdrygam się na wieści o wspomnianej rewolucji w rozgrywkach – zwracam uwagę, że Bundeslidze nie proponuje się systemu uważanego za najlepszy z wymyślonych, lecz system służący do osłabienia najlepszej drużyny. Skoro Bayern aż taki niezwyciężony, to równajmy w dół.

A przede wszystkim nie wiadomo, czy monachijskie rządy to konsekwencja strukturalnego defektu – dopóki go nie usuniemy, dopóty Bayern nie padnie – czy nie żyjemy raczej w specyficznym czasie, który wkrótce przeminie – w epoce wyczynów nie do powtórzenia. Wielkie pieniądze to wszak warunek dla osiągnięcia sukcesu konieczny, ale nie wystarczający. PSG miażdży krajową konkurencję pod względem finansowym w skali w Bundeslidze nieznanej, ale oddało dwa z ostatnich pięciu tytułów mistrzowskich. Kiedy Juventus stracił impet po dziewięciu latach wszechwładzy w lidze włoskiej, to zsunął się w poprzednim sezonie z podium i w bieżącym znów człapie poza podium. A niepojęty przypadek Manchesteru United, trwoniącego trzeci najwyższy budżet płacowy na świecie na wielobramkowe karnawały, które jego kosztem urządzają sobie piłkarze Liverpoolu?

W Monachium rzeczywistość też zaskrzeczy, być może już niebawem. A niech tam, jednak pobawię się w przewidywacza przyszłości i powtórzę dawną prognozę. Otóż Bayern odda władzę w Bundeslidze, gdy straci swego jedynego megagwiazdora – Lewandowski musi albo odejść, albo wreszcie rozegrać sezon słabszy o 10 goli, zacząć reagować jak człowiek, który czuje, że się postarzał.

174 myśli na temat “Nie obrażajmy Monachium. To nie Paryż

  1. @WisłaSkisła
    Zalet jest wiele, pierwsza zaleta, to cudowny przykład dokąd prowadzi „polityka dialogu” z bandziorami. Cudów to nie zrobi, ale może raz czy drugi da do myślenia byznesmoenom-prezesom. Kto wie, może zaryzykują niegubienie taśm z monitoringu itp.

    Druga kwestia, to jak bardzo ta klubowa to kolosik na glinianych nogach, byznesman zawinął zabawki i klub-dominator zamienia się w klub-mem.

    Trzecia, to karma – ile się Jadczak nasłuchał od właśnie kibiców Wisły, od najgorszych, bo „szkaluje” ich klub.

    Czwarta – jakże wspaniałym środkiem naprawczym jest nepotyzm(Prezes, trener). i nie tylko, w tym klubie nadal funkcjonują ludzie którzy dogadywali się z Sharksami.

    @Messi
    https://understat.com/player/2097
    a niech każdy sam sobie oceni. Zaznaczę iż xA to „asysty oczekiwane”

    Polubienie

  2. @0twojastara
    Jeśli posądzamy innych o to, że ich jedyną lub główną motywacją jest chęć „bicia piany” na sprawców cudzej krzywdy, to musimy uznać, że krytycy działań chłopaków z Ministerstwa Sprawiedliwości też mają czego żałować. Rzeczone chłopaki nie powinny były się ograniczać do rozsiewania w internetach kłamstw i nienawiści względem niepokornych sędziów, lecz powinny były ich zaaresztować i zlecić np. uderzanie łokciem w głowę. Wówczas wszyscy, którzy krytykują rozsiewanie w internetach kłamstw i nienawiści względem sędziów mieliby znacznie lepszy powód, aby bić pianę na chłopaków z Ministerstwa Sprawiedliwości.

    Na marginesie, większość kibiców „biało-czerwonej drużyny” (w której grają rzeczone chłopaki) nie widzi w powyższym niczego złego. Wszak w meczu przeciwko sędziom liczy się głównie wynik. Dlatego trudno dziwić się kibicom biało-białej drużyny, że nie dostrzegają niczego złego w uderzaniu łokciem w głowę bramkarza rywali. W takich meczach chodzi głównie o wynik, a nie o wrażenia artystyczne.

    Sekciarze wszystkich orientacji (politycznych, religijnych, sportowych), łączcie się!

    Polubienie

  3. Chłop pół miesiąca manę zbierał i aż pod wrażeniem jestem efektu. Zdecydowanie zestawienie boiskowych ekscesów i wydarzeń związanych z łamaniem praworządności w Polsce, jest tym co logicznie myślącemu człowiekowi przyjdzie do głowy.

    Polubienie

  4. @Otwojastara
    „Nepotyzm jako „wspaniały środek naprawczy”.. – to się nawet tygrysy lubią. A do powodów uciechy ze spadków dodałbym jeszcze jeden… – już pojawiają się głosy z kręgów Wisły, ze o powrót do Extra w przyszłym sezonie może być trudno, bo w I Lidze trzeba ostro walczyć w każdym meczu.
    ………………..
    Anonim to kolejny wynajęty trol pisiorków, który pojawia się na blogu. Trzeba go olać.

    Polubienie

  5. @0twojasekciara

    O szczęście niepojęte! Pan sekciarz jest pod wrażeniem. Toż to mój największy sukces. Gdyby trafiło na kogoś nielogicznie myślącego, to by nie było takiego sukcesu.

    Teraz zatem spróbuję zrobić tak, by jakiś – oczywiście logicznie myślący – wyborca Prawa i Sprawiedliwości był pod wrażeniem argumentacji, że nie wolno krzywdzić sędziów.

    @Alp

    Nie wiem, gdzie Pan pracuje, ale Pańska wyobraźnia predestynuje Pana do rzucenia rękawicy Sapkowskiemu.

    Polubienie

  6. Kolega anonim jest bardzo nieporadnym trollem, bo nie rozumie za bardzo wypowiedzi po polsku i przez to odpowiada też tak jakby obok kontekstu, nie na temat i bez sensu. Operuje jednak całkiem niezłą polszczyzną czynną. Znaczy, jak na onucę.

    Polubienie

  7. Starałem się być wyrozumiały i potraktowałem Anonima jako „wynajętego trolla”. Ale on chyba tak ma…. – po prostu jest trollem.

    Polubienie

  8. Przepraszam, że nie jestem na bieżąco (wiem,że nikogo to nie obchodzi :-D), ale w przeciwieństwie do starej gwardii tutaj mam zbyt wiele innych zajęć, żeby być tu zawsze na bieżąco, mimo to chciałem wypowiedzieć się w dwóch tematach:
    1. Wuja: „Z drugiej strony, każdy punkt w tym ostatecznym rozrachunku jest bardzo ważny. Nie możemy o tym zapominać. Stal Mielec zdobyła z Wisłą sześć punktów – gdybyśmy z nią dwa razy zremisowali, mielibyśmy dwa punkty więcej, a Stal miałaby cztery mniej – zauważa Brzęczek.” 😀 kurtyna
    2. Ktoś tu walnął, że Juve ma najsilniejszy skład w lidze 😀 dobry dżołk – szczególnie środek pola. Juve było tak sflaczałe po zeszłym sezonie, że początek tych rozgrywek miało prze żałosny. Po 10-15 kolejkach chyba nikt nie dawał im większych szans na wywalczenie miejsca w Top 4, a gdyby wygrali z Interem (który w tym meczu nie istniał), to by mieli tam, nie pamiętam, chyba ze 3 punkty do lidera i sezon mógłby się do końca potoczyć zupełnie inaczej. Także Allegri i tak wycisnął z tego Juve 110%

    Polubienie

  9. @Koziołek
    To prawda. Lepiej rozumiem w pusztu i urdu. Nie wiem, co to kontekst i sens. Wiem tylko, że zjawisko krzywdzenia pojedynczego człowieka w imię realizacji własnego (choćby dobrego) celu jest złem oraz że to zjawisko występuje zarówno w walce o władzę polityczną (chłopaki z Ministerstwa Sprawiedliwości kontra niepokorny sędzia) jak również w walce o triumf w Lidze Mistrzów UEFA (łokieć Ramosa kontra głowa Kariusa). Drugą analogią jest reakcja na to zło większości wyznawców „drużyny”, w której „gra” sprawca. Owa większość tego zła nie dostrzega lub udaje, że nie dostrzega. I tylko to – z gargantuiczną nieporadnością – chciałem powiedzieć. Nie sądzę, aby to było przesadnie odkrywcze.

    @Alp
    Bardzo dziękuję za wyrozumiałość. Poproszę jeszcze o informację, czy jestem trollem górskim czy leśnym?

    Polubienie

  10. No to LN też się kończy karnymi, a Eintracht chyba przestał żałować, że nie wytrzymał rywalizacji na dwóch frontach i nie zdobył wyższego miejsca w lidze.
    P.S.
    @Koziołek
    Męczy mnie, że od razu nie wyraziłem Ci podziwu: – „niezła polszczyzna czynna (…) jak onuca”… – dla mnie perełka, świetnie oddająca poziom wielu dyskusji i wypowiedzi we współczesnych mediach.

    Polubienie

  11. Jednak debilna impreza w Krakowie mimo galopującej inflacji ostatecznie przyklepana. Nic już nie uchroni polskiego podatnika, przed wydaniem na tego „misia” setek milionów. Nie mogło być inaczej, skoro w sprawę osobiście zaangażował się towarzysz Pinokio, który jako prywatny bankster oglądał każdy wydawany grosz sto razy, a gdy tylko jako premier dorwał się do publicznej kasy, szasta nią bez opamiętania na każdy propagandowy wygłup swojej partii.
    Ciekawe tylko, ile przy okazji tego „misia” przytulą sami towarzysze, bo znając ich wątpię, by o coś innego w tym chodziło.

    Polubienie

  12. Brzęczek spadł z ligi, Sousa bliski wylotu z Flamengo, nie ma co, miał Boniek nosa do selekcjonerów.

    Jak już temat polski, to ciekawy pomysł Lewego do potencjalnego przejścia do Barcelony? IMO chyba z Kucharskim lepiej by na tym wyszedł.

    Polubienie

  13. @Alp
    Nie tylko dla Pana. Zapisałem sobie w kajeciku – obok „granice mojego języka są granicami mojego świata” – i pieczołowicie uczę się na pamięć.

    Polubienie

  14. @wtp
    „Drugą analogią jest reakcja na to zło”

    Reakcja. Wydawałoby się że winna być opatrzona datą ważności, formalnie nie jest, ale wypatrywanie reakcji w 4 lata po zdarzeniu zdaje się co najmniej ciekawym zajęciem. Skłaniającym do refleksji. Przykładowo o motywach – skąd dobór takiego zdarzenia, skoro cała epoka piłkarska minęła, i ciężko tu samą „powtórkę” finału wskazać, gdy po żadnej ze stron żaden z aktorów wspomnianej sceny się nie ostał? A w międzyczasie mieliśmy już niezliczone kontrowersyjne sytuacje, z narażeniem zdrowia przeróżnych piłkarzy, w przeróżnych meczach?

    Odpowiedzi tyle się ciśnie. Pierwsza, naiwna i optymistyczna, to że ten brudny klub, symbol zła, przez te 4 lata nic tak haniebnego nie uczynił, żeby ściągnąć na siebie zmarszczoną brew szanownego trolla. Bliższa prawdzie będzie raczej opinia, iż szanowny troll w sumie to niewiele pewnie futbolu hiszpańskiego ogląda, to raz na 4 lata coś usłyszy.
    Tematu to nijak nie wyczerpuje, bo zestawienie z kwestią praworządności wydaje się co najmniej osobliwe. Teza o żelaznych zasadach moralnych szanownego trolla, nie za bardzo wytrzymuje z rzeczywistością w które troll raz na 4 lata coś fe w futbolu dostrzeże. Tylko z tego miejsca, to już kolejne sugestie jawią się brzydkimi, więc po co to ciągnąć. Paskudzenie pozostawię szanownemu.

    Polubienie

  15. A: Real to siedlisko zła, pamiętacie Ramosa w finale?!
    B: Oh daj spokój, to było 4 lata temu. Cała piłkarska epoka.
    A: Generał Franco! Imperialno-rojalistyczne przywileje!
    C: Jaka tam epoka?! Nawałka przez tyle czasu wcale składem nie rotował!
    D: bo nie miał kim!
    C: jadę do zoo!
    A: bo Brzęczek…

    I tak tu się żyje powolutku na tym naszym Blogu.

    Polubienie

  16. Fakt,” tak tu się żyje powolutku na tym naszym Blogu”.
    P.S.
    Czasami, a czasami tak jak mi przed chwilą… – za nim skończyłem pisać , już mi się zapisało.

    Polubienie

  17. PSG znowu triumfuje w rywalizacji poza sportowej z hiszpańskim kolosem. Dziwne czasy nastały, również w piłce.

    Polubienie

  18. Nie wiem, co ma być dziwnego w tym, że klub z większego miasta w bogatszym kraju w pewnym momencie ma więcej pieniędzy,

    Polubienie

  19. @0twojastara
    1. Jest Pan w błędzie. O futbolu hiszpańskim usłyszę raz na dziesięć lat. Mniej więcej odróżniam Real od Barcelony (Real to ci w bordowych strojach, prawda?). Mimo to zgaduję, że nie trzeba się znać na piłce nożnej, aby wiedzieć, że uderzenie łokciem w głowę nie należy do kanonu prawidłowych zagrań oraz że naraża ofiarę na długotrwałe problemy zdrowotne.
    2. Data ważności. W etyce nie ma pojęcia przedawnienia. Czyn się zapisał i nie da się go wymazać. Trudno. Każdy się z tym boryka. Każdy ma jakiś czyn, który chciałby wymazać, ale się nie da. Czy to, że chcielibyśmy go wymazać, oznacza, że inni, którzy o nim wiedzą, mają o nim zapomnieć tylko dlatego, że będziemy mieć od tego zapomnienia lepsze samopoczucie?
    3. Niezliczone kontrowersyjne sytuacje. Owszem, trudno to negować i pochwalać. Ale co w tym dziwnego, że im bardziej widoczna kontrowersja, tym bardziej emocjonuje? Trudno domagać się, by (ewentualne) uderzenie łokciem w głowę bramkarza Huraganu Buchcice przez zawodnika LKS-u Rzepiennik Strzyżewski emocjonowało podobnie. Czyn ten sam, ale cel (uświęcający środek) znacznie mniejszy. To tak, jak gdyby ktoś oszukał staruszkę, aby zabrać jej 100 złotych, a ktoś inny, by zabrać jej mieszkanie.
    4. „Brudny klub, symbol zła”. Prośba o wskazanie fragmentu, który to sugeruje. Ekstrapolowanie krytyki danego zachowania konkretnego człowieka na krytykę instytucji będącej pracodawcą tego człowieka jest nieuzasadnione. Poza tym, biały kolor kojarzy się z czystością. Wie o tym nie tylko p. Zygmunt Chajzer, ale każda dobra gospodyni domowa (nawet taka płci męskiej).
    5. „Żelazne zasady moralne trolla”. Również prośba o wskazanie stosownego fragmentu. Krytyka rozmyślnego uderzania ludzi łokciem w głowę – niezależnie, czy mającego miejsce na boisku piłkarskim, przystanku autobusowym, w szkole czy podczas marszu równości – jest elementarnym odruchem sprzeciwu wobec bandytyzmu. Do tego nie trzeba mieć żelaznych zasad moralnych. Wystarczy samemu brzydzić się takim zachowaniem. Zgaduję np., że Pan nigdy nikogo rozmyślnie nie uderzył łokciem w głowę. Czy oznacza to, że reprezentuje Pan żelazne zasady moralne?
    6. Paskudzenie. Cóż, taka robota trolla. Proszę jednak zauważyć, że ten termin nie jest bezpieczny, gdyż mogą się nim posługiwać się ludzie złej woli. Przykładowo, ktoś może uważać, że naprawia wymiar sprawiedliwości, ale niestety jeszcze nie naprawił, ponieważ jacyś ludzie w tej sprawie paskudzą.

    @Koziołek
    Żyłoby się lepiej, gdyby był Pan łaskaw odnieść się do mojej repliki. A skoro wybrał Pan formę sowizdrzalską (co samo w sobie nie jest złe), to znaczy, że lubi dokładać swoją cegiełkę do tego powolutkiego życia. A skoro Pan lubi, to po co Pan narzeka?

    Polubienie

Dodaj komentarz