Ani be, ani me, ani kukuryku

Najsmutniejsze: mecz przegrany, a wciąż najlepszy w 2013 roku. Wreszcie przygotowany. Nie dość, że plan był, to jeszcze długo realizowany. Na szczęście przed reprezentacją jeszcze jeden cel. Doniosły.

Do łez przywykliśmy, teraz wreszcie polały się krew i pot, Polacy przyjęli propozycję Ukraińców, złożoną natychmiast po pierwszym gwizdku, by pojedynki o piłkę potraktować jak wyrąb lasu. Wyłonił się też z naszego defensywnego chaosu porządek, reprezentantów rozedrganych zastąpili zdyscyplinowani wyczynowcy. Rywale długo nie znajdowali prześwitów, przez które mogliby się przecisnąć w pole karne.

Działo się właśnie tak, jak chcieliśmy. Patrzyliśmy na drużynę zupełnie inną niż przez cały bieżący rok. Zdawało się, że nawet pomysły Waldemara Fornalika teoretycznie bałaganiarskie – w rozstrzygający wieczór dał zadebiutować w eliminacjach dwóm weteranom, M. Lewandowskiemu i Wojtkowiakowi – wypalą. Aż nastąpił nieszczęsny incydent, w którym o wyniku przesądził drugi z debiutantów. Wyciągnięty z niemieckiej drugiej ligi. Jeśli postęp na lewej obronie był, to proporcjonalny do postępu całej reprezentacji w mundialowych kwalifikacjach – w poprzednich unieśliśmy się tylko nad San Marino, teraz daliśmy popalić jeszcze Mołdawii.

A po stracie gola… Jak już się naszym odmieniło, to do przesady. Dotąd pokraczni w defensywie, tym razem atakowali kompletnie wyzuci z idei. Znów tworzyli drużynę kaleką, w której każdy atucik zostanie w końcu zasłonięty gigantyczną wadą. Takich tworów na mundial nie przyjmują.

Tęsknić za nami w Brazylii nie będą, może tylko Robert Lewandowski zostanie najwybitniejszym obecnie napastnikiem, który obejrzy go w telewizji. My też wspomnień z eliminacji raczej nie zachowamy, składały się one z polskiej perspektywy ze statystycznych fakcików bez znaczenia, tak jak ponurym statystycznym fakcikiem bez znaczenia będzie w ujęciu historycznym kadencja selekcjonera Waldemara Fornalika.

Nadziei nie dawał nigdy, mogliśmy tylko czekać, aż dotelepiemy się z nim do ostatniej stacji. Bez widoków na jakiekolwiek atrakcje. Jak w podróży pociągiem, do której zapomnieliśmy książki, w przedziale pusto, zostaje tylko wstrętny, szarobury krajobraz za oknem. Nawet gdybyśmy uwierzyli, że prowadzenie reprezentacji polega na jej „budowaniu’, to misja trenera zakończyłaby się klęską. Eliminacje minęły, kształtów drużyny wciąż nie znamy. Wypróbowanymi rozgrywającymi obdzielilibyśmy całą grupę eliminacyjną, podobnie jak środkowymi i bocznymi obrońcami, każdy miesiąc sypał niespodziankami, stylu też brak. Ani be, ani me, ani kukuryku. Stale dostarczała reprezentacja tylko jednego twardego konkretu – wyników średniawych, słabych, skandalicznie słabych.

Do Charkowa polecieli piłkarze z iluzorycznymi szansami na cokolwiek, ale trener miał się o co bić. Sukcesem dlań byłoby, gdybyśmy po dwumeczu ukraińsko-angielskim zaczęli rozważać, czy nie warto jednak zostawić go na stanowisku. Raczej nie zaczniemy. Kompetencje Fornalika, przed wybrykami w reprezentacji doświadczonego głównie w Ruchu Chorzów, podsumuje prawdopodobnie – to już wśród naszych selekcjonerów tradycja – prestiż jego następnej posady.

Chyba że przesadzam. Chyba że ustępujący selekcjoner szczyt dopiero osiągnie, i to za parę chwil, na stacji rzeczywiście końcowej. Teraz przecież wyprawa na Wembley. Jest o co grać, tam pojedyncze zwycięstwo byłoby wartością samą w sobie. Niebagatelną. Mistrzami meczów o wszystko nasi nie byli nigdy, w meczach o honor wzbijają się na poziom arcymistrzowski. A nuż się uda? Przerżnąć eliminacje, ale przejść do swojej historii i jeszcze zepchnąć Anglików do baraży – to byłby triumf na miarę naszych możliwości.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s