Wojny domowe są najkrwawsze, o czym właśnie przekonuje się klub pogrążony dziś w najgłębszej zapaści spośród wszystkich, które kiedykolwiek wygrywały Ligę Mistrzów. Jeśli weźmiemy pod uwagę nowożytność futbolu, to nie ma wątpliwości – nie znajdziemy innej tak wielkiej firmy, która upadła tak nisko.
W minionym ćwierćwieczu, czyli okresie obejmującym także ostatnie tchnienia Pucharu Europy przemianowanego na Champions League, Milan zasłania całą konkurencję na kontynencie. Najcenniejsze trofeum brał aż pięciokrotnie – w latach 1989, 1990, 1994, 2003, 2007. Dziś nawet o mistrzostwie kraju (czy choćby zakradaniu się na podium) nikt nie wspomina. W niedzielę mediolańczycy nie umieli wbić gola najsłabszemu w lidze włoskiej Chievo, osiedli cztery punkty nad strefą spadkową. Odkąd przed 27 laty klub przejął Silvio Berlusconi, tak źle jeszcze nie wystartowali.
I nie widać żadnego powodu, by sądzić, że cokolwiek się poprawi.
Pomyślcie: przychodzi nowy napastnik, za spore pieniądze, wbrew woli trybun żądających wzmocnienia defensywy. Wychodzi na boisko, pudłuje raz, drugi i dziesiąty, markotnieje z meczu na mecz, wygwizdują go fani, krytykuje prasa, internet umiera ze śmiechu. Jak delikwentowi pomóc, żeby nie przepadł w depresji? Barbara Berlusconi, córka właściciela i dyrektorka Milanu, postanowiła interweniować publicznie. – Nigdy więcej interesów w typie [Alessandro] Matriego – oznajmiła. Można rzec, że subtelność odziedziczyła po ojcu Silvio, który zresztą nazajutrz po jej perorze błysnął tezą – nie miało to kontekstu futbolowego – że jego prześladowane z powodu nazwiska dzieci „czują się jak Żydzi w hitlerowskich Niemczech”.
Kosztownego napastnika – Milan przeputał na niego 11 mln, sfinansował tym samym Juventusowi transfer znakomitego, a nieco tańszego (!) Carlosa Teveza – Berlusconi zdołowała niejako przy okazji. Atakowała przede wszystkim Adriano Gallianiego, od zawsze faktycznego zarządcę firmy. Klubowi zarzuca się bowiem, że wydaje za mało, a ona uważa, że wydaje źle. Za co odpowiada właśnie Galliani – wielce zasłużony, skuteczny biznesowy negocjator, który zresztą brudów nigdy nie prał na zewnątrz.
Pani dyrektor niewątpliwie ma rację, że pan dyrektor pobłądził. Że Milan wydaje źle. Sęk w tym, że Milan wydaje i źle, i mało. I być może Galliani padł ofiarą strategii, która dotąd pozwalała mu w miarę bezboleśnie przeprowadzać drużynę przez finansowy kryzys.
Kiedy bowiem Berlusconi przestał inwestować – a następnie nakazał drastycznie ciąć koszty, by uczynić drużynę samowystarczalną – jego zaufany współpracownik zaczął polować na posiadaczy sławnych nazwisk, którzy są do wzięcia okazyjnie lub za darmo. Ronaldinho, Robinho, Ibrahimović, Cassano, Szewczenko, Balotelli, Kaká – wszystkich łączyło to, że poprzedni pracodawcy pozbywali się ich z westchnieniem ulgi, wszyscy ratowali też malejącą siłę marketingową klubu. Strategia działała do czasu. Kadra mizerniała z sezonu na sezon, aż dotarliśmy do momentu, w którym na najjaśniejszą gwiazdę miał rozbłysnąć Balotelli. Niereformowalny zadymiarz przejęty z Manchesteru City, gdzie nigdy nie wyrósł ponad rólkę luksusowego rezerwowego.
To piłkarz niewątpliwie utalentowany, ale upośledzony mentalnie, z osobliwą jak na snajpera statystyką – w seniorskiej karierze uzbierał niemal tyle żółtych i czerwonych kartek, ile strzelił goli. Ostatni kandydat na lidera, piłkarza mającego dłużej ciągnąć drużynę. I jego pobyt na San Siro przebiega zgodnie z oczekiwaniami – wiosną niemal w pojedynkę załatwił awans do Ligi Mistrzów, jesienią już głównie szkodzi. A kiedy po kolejnej wychowawczej rozmowie obiecał poprawę, to na murawie sprzeciętniał, jakby udawanie grzecznego chłopca przetrącało mu osobowość.
Na Balotellego całej winy za sportową degrengoladę oczywiście nie zwalimy, jednak współtworzy on krajobraz, którego wszystkie – a zwłaszcza najbardziej eksponowane – elementy rozczarowują. Gwiazdor? Już ustaliliśmy, nie nadaje się. Kapitan? Montolivo umie prowadzić grę, lecz nie poprowadzi grupy, swoją niewyraźnością przypomina o wielkiej czystce w szatni, która tłum osobowości wymieniła na tłum bez właściwości i naturalnego kandydata do założenia kapitańskiej opaski. Trener? Jeśli mu nawet zapomnimy niedoróbki taktyczne, to też dostaniemy szefa bez charyzmy i przebojowości. Główny menedżer? Galliani myli się ostatnio notorycznie, jego transferowe manewry rozjuszyły również kibiców. Właściciel? Sponsorować nie chce, sprzedać firmy też. Jeśli dołożyć do tego jeszcze epidemię kontuzji (gdzie legendarny MilanLab?), uwłaczające godności barw dziury kadrowe (lewy obrońca Constant to widok wstrząsający, na tej pozycji Milan sięgnął bruku), gmerających w szatni agentów (Mino Raiola), niesłychany dziś brak własnej eskadry poławiaczy talentów czy chryje w zarządzie, to dochodzimy do wniosku, że w klubie nie działa nic. Zaciskaniem pasa uzasadnimy niepowodzenia w Lidze Mistrzów, ale nie 19-punktową stratę do lidera po ledwie 12 kolejkach Serie A.
Cała polityka Milanu systematycznie traciła spójność. Czasem transfer blokował romans Berlusconi z Alexandre Pato (tamten związek był ewenementem na skalę światową), czasem interes ubijano wbrew trenerowi, czasem kupowanego piłkarza chciał tylko dyrektor, czasem rozkazy wydawał właściciel, pragnący ustalać nawet taktykę. Mydło i powidło. W klubie poukładanym, jeszcze przed kilkoma chwilami znanym z tego, że wszelkie problemy rozwiązuje bez świadków z zewnątrz – nikt nie wynosi tajemnic ani z szatni, ani z gabinetów działaczy.
I niewykluczone, że Milan odwoła się właśnie do wspaniałej przeszłości, tej nieodległej. Z medialnego zgiełku jeden komunikat wydaje się klarowny – Barbara Berlusconi po przejęciu władzy (ponoć uczyła się prowadzenia klubu od Ajaxu i Bayernu) zamierza wezwać na pomoc m.in. postaci, które rządziły w Lidze Mistrzów w latach 2003-2007. Paolo Maldini miałby usiąść w dyrektororskim fotelu, posadę trenera oddałoby się Clarence’owi Seedorfowi (dokopuje się do końca kariery na wygnaniu w Brazylii) lub Filippo Inzaghiemu (szkoli w klubie juniorów), przebąkuje się, że asystentem mógłby zostać Andrij Szewczenko (ukończył kursy). Wszyscy są menedżerskimi żółtodziobami, idea uświadamia, że na San Siro chaos hula już z rozmachem tajfunu – skoro jeszcze niedawno właściciel Milanu majaczył o zatrudnieniu Pepa Guardioli, to znaczy, że zatacza się od ściany do ściany.
Inna sprawa, że przybycie wciąż doskonale pamiętanych bohaterów boiska byłoby sygnałem, iż Milan przynajmniej usiłuje odzyskać tożsamość. Jakąkolwiek. I po wojnie domowej – młoda dyrektorka nie lubi starego dyrektora, który od dawna desperacko broni trenera, którego to trenera chyba nigdy nie szanował właściciel etc. – na szczytach zapanowałby spokój. Biorąc pod uwagę aktualną beznadzieję, to i tak całkiem sporo. O skali dramatu niech świadczą dylematy szefów Chievo – niewiele brakowało, by w niedzielę ostatecznie podjęli decyzję o wylaniu trenera Giuseppe Sannino właśnie dlatego, że zdołał „zaledwie” zremisować z Milanem. Jeszcze raz przypominam: Chievo leży na dnie tabeli Serie A.