To zdumiewające, że natychmiast, właściwie z dnia na dzień, wrósł w zawodowy zachodni futbol akurat on. A mamy prawo sądzić, że wrósł, i to nie tylko dlatego, że właśnie dobrze wypadł – i dał swoją pierwszą w lidze włoskiej asystę – w meczu Sampdorii z Cagliari.
W tle twitterowego profilu Karol Linetty jeszcze przed wylotem z Lecha Poznań wymalował sobie wielkimi kulfonami słowo „FEARLESS” („Nieustraszony”), ale zdawało się trochę nieadekwatne do jego reputacji. Uchodził za nadwrażliwego i wątłego, nie wiedzieliśmy tylko, czy bardziej dlatego, że zbyt często chorował, czy dlatego, że wyglądał na miękkiego psychicznie. Nawet w klubie wołali nań „Karolek”. Wyglądał na przypadek wręcz modelowy – dołująco modelowy – na idealnego kandydata na kolejnego polskiego ligowca, który w zderzeniu z bezwzględnością wyczynowego futbolu na emigracji poniesie druzgocącą klęskę.
Nasz niepokój wzrósł podczas przygotowań do sezonu, gdy publicznie skarżył się na byłego lechitę trener Sampdorii. – Linetty może jest lepszy niż ci, którzy odeszli, ale nie zna włoskiego. Tam, gdzie inni potrzebują 30 dni, żeby się poprawić, on będzie potrzebował 130 dni. W debiucie [sparingowym] bardzo mu się chciało, ale grał sam. Ja mówię, a on słyszy hałas – zżymał się Marco Giampaolo na początku sierpnia.
Po tamtej reprymendzie genueński trener natychmiast zainstalował Polaka w podstawowym składzie. Na stałe. Najpierw w sparingach z Malagą i Barceloną, co jeszcze o niczym nie świadczyło, potem w meczu Pucharu Włoch z trzecioligowym Bassano Virtus – to też o niczym nie świadczyło – a następnie w ligowych spotkaniach z Empoli, Atalantą, Romą, Milanem, Bologną i Cagliari. Linetty początkowo zachowywał się na boisku, jak to określili Włosi, „trochę nieśmiało”, czyli zdradzał nieprzeciętne możliwości, a zarazem unikał ryzyka, ograniczał się do najprostszych zagrań, grał na alibi. Szybko jednak nabrał odwagi. Bardzo szybko. Nie tylko gania jak opętany i walczy o piłkę, ale też próbuje sensownie ją rozdawać, przyspiesza akcję po przejściu Sampdorii z defensywy do ofensywy, pcha grę do przodu. Wbrew obawom trenera błyskawicznie wkomponował się w jego system, wyróżnia się dynamiką, zdecydowaniem, agresywnością. Zamiast tremy demonstruje pewność siebie wyczynowca, który ma w nogach setki meczów na tym poziomie. I atletycznością wielu rywali wręcz przewyższa, jakby pochodził z ligi o intensywności znacznie większej niż polska liga.
Tak, Linetty to złota nóżka, fachura, na którym można polegać. I na razie nie schodzi z boiska nigdy. Pełny mecz w pucharze, sześć pełnych meczów w lidze. Bite 630 minut gry. Jedyny pomocnik Sampdorii pewny gry, jedyny obok bramkarza Viviano oraz obrońców Reginiego i Silvestre obecny na boisku zawsze. I jedyny obok Lewandowskiego reprezentant Polski tak niezbędny w swojej drużynie klubowej, że trener wyciska z niego 100 procent. Karolek, który stał się Karolem.