Recykling i tajemnica polskich klęsk

Możecie się łudzić i wmawiać sobie, że Legia heroiczna, współczuć jej, rozpaczać nad detalami, które ponoć dzieliły ją od awansu (może jednak od dogrywki?). Ja widziałem w Glasgow drużynę petentów, przekonanych o swojej niższości w meczu z przeciwnikiem takim sobie.

I to Rangers chcieli nie przetrwać, lecz wygrać.

W każdym razie Legia dokończyła dzieła, wszystkie polskie kluby zdążyły już ewakuować się z europejskich pucharów, więc najwyższy czas przybliżyć szanownym czytelnikom proceder „recyklingu” w dziennikarstwie sportowym. Oddają mu się – naturalnie nie wszyscy – reprezentanci zawodu doświadczeni, którzy uważają, że napisali prawie wszystko, ewentualnie im się nie chce, ewentualnie nie znajdują w sobie energii na znalezienie 478. konfiguracji słów dla opisania/skomentowania historii, która znów, do ciężkiej cholery, się powtarza.

Sięgają więc do własnych tekstów z przeszłości, by ponownie wykorzystać stare akapity lub zdania. W razie konieczności – odpowiednio zmodyfikowane. Czytelnicy i tak nie pamiętają.

Odkąd usłyszałem o tym jakże ekonomicznym gatunku twórczości, mam ochotę szukać w nim ratunku, ilekroć polskie kluby skończą nam serwować tradycyjne gnioty w Europie. Nie z lenistwa, lecz z bezradności, którą dostrzegam również u wszystkich, co do jednego, kolegów po fachu i w ogóle komentatorów naszej rzeczywistości futbolowej. Bo wybryki piłkarzy zatrudnionych w tzw. ekstraklasie, owszem, przygnębiają, ale też coraz bardziej intrygują. Coraz trudniej je racjonalnie wytłumaczyć.

Co gorsza, wszyscy drepczemy w miejscu. I kluby, które mniej więcej tak samo nie umieją, i wszyscy fachowcy, którzy próbują nieudolność ligowców objaśnić. Dziennikarze zresztą też deklamują wciąż te same zaklęcia.

Ja umiem już co najwyżej zadawać pytania. Co sezon identyczne. Dlatego powyjmuję cytaty z poprzedniego, wyjaśniając przy okazji, na czym polega recykling.

Otóż 8 sierpnia 2018 roku zacząłem tekst „ O tajemnicy naszych klęsk” tak (jest za paywallem): Listę zaniechań – na szczycie widnieje legendarny „brak systemu szkolenia” – znamy oczywiście na pamięć, recytujemy je mecz w mecz. Kłopot w tym, że akurat notorycznych i coraz bardziej zawstydzających klęsk w europejskich pucharach one nie wyjaśniają. Żadne rytualnie powtarzane przyczyny zapaści polskiego futbolu nie mają sensu, gdy piłkarze zatrudnieni w Warszawie (przede wszystkim), Poznaniu czy Białymstoku (w mniejszym stopniu) obrywają od dysponujących ułamkiem legijnego budżetu klubików ze Słowacji, z Luksemburga albo innej Mołdawii.

Zanim wyjaśnimy sobie, dlaczego nie mają sensu, zbierzmy fakty. Piłkarze polskich klubów, które przecież stale się bogacą – tu szczególnie uniżone gratulacje dla Legii – i grają na coraz ładniejszych stadionach, rozsmakowali się w wynajdywaniu maleńkich, egzotycznych drużynek, z którymi można przegrać. Kopią naprawdę głęboko, coraz głębiej, fedrują z pasją, jakiej najstarsi kibice nie pamiętają. W minionej dekadzie nasi nie wytrzymywali m.in. naporu macedońskiej Shkëndiji Tetowo, islandzkiego Ungmennafélagid Stjarnan, mołdawskiego Sheriffa Tyraspol, litewskiego Žalgirisu Wilno, kazachskiego Irtyszu Pawłodar czy estońskiej Levadii Tallinn. A latem 2018 r. do mapy znalezisk dopisaliśmy jeszcze – na blogu obwołałem ten okres epoką wielkich odkryć geograficznych – słowackiego Spartaka Trnava oraz luksemburskie Dudelange, których ofiarą padła w ostatnich tygodniach warszawska Legia.

Minął rok i powyższe akapity możnaby przekleić, dokonując minimalnych korekt. Zamiast piłkarzy z Poznania i Białegostoku, przywołać tych z Gliwic i Krakowa, którzy dali się pogonić dysponujących niższymi budżetami rywali z Rygi oraz Dunajskiej Stredy.

Fragment kolejnego akapitu z 2018: Wiele, może nawet większość wymienionych klubów fetowało dzięki rywalom znad Wisły (wylosować zespół z Polski, to się nazywa fart!) historyczny, sensacyjny w ich mniemaniu sukces – by w następnej rundzie, to już nawiasem mówiąc, z hukiem wylecieć z rozgrywek. Ostatnio trend się nasilił, więc nasza tzw. ekstraklasa zleciała właśnie na 21. miejsce w europejskim rankingu UEFA, za ligę białoruską.

Znów idealnie opisuje teraźniejszość. Przecież piłkarze FC Riga, zanim nie nawinął się Piast, nigdy nikogo z europejskich rozgrywek nie wyeliminowali. A tzw. ekstraklasa nadal pikuje w klasyfikacji UEFA – zwaliła się już na 27. pozycję i wkrótce jeszcze się obsunie, tuż za nią skradają się Bułgarzy (Łudogorec Rażgrad będzie jesienią zbierał punkty).

Fragment z 2018: Kiedy mały wygrywa mecz piłkarski z dużym, lubimy odwoływać się do potencjału ludnościowego: 330-tysięczna Islandia zabawia się w ćwierćfinale mistrzostw Europy, czteromilionowa Chorwacja zdobywa medal mundialu etc. Wyliczankę oprawców znęcających się nad Legią, Lechem i resztą również moglibyśmy tak ozdobić, ewentualnie nieco zmodyfikować – wskazać nie tyle na populację krajów, z których pochodzą przeciwnicy (zazwyczaj niewielką lub mikroskopijną), ile na populację miast. Jeśli dwumilionowa Warszawa właśnie uległa 66-tysięcznej Trnavie oraz 19-tysięcznemu Dudelange, to znaczy, że uległa klubom o wydatnie skromniejszych możliwościach rozwojowych, ograniczonych właśnie przez niewielką bazę kibicowską. W metropolii łatwiej budować potężną futbolową firmę, bo prościej tam rozhuśtać się komercyjnie i zdobywać pieniądze. Wyjątek stanowią drużyny sponsorowane przez oligarchów, którzy nie liczą się z kosztami – ale żaden multimiliarder nie finansuje piłkarzy z Trnavy, Dudelange czy 14-tysięcznego Gardabaer, skąd pochodzą islandzcy prześladowcy poznańskiego Lecha.

Aktualizacja 2019: oto krakowscy podwładni trenera Michała Probierza, pieszczocha nadwiślańskich mediów, uklękli przed klubikiem z Dunajskiej Stredy, czyli mieściny 22-tysięcznej. Tam również nie ozłocił piłkarzy żaden sułtan, więc w starym tekście wystarczyłaby tylko mikroskopijna korekta.

Fragment z 2018: Kiedyś chóralnie skomleliśmy, że bida aż piszczy, więc nigdy nie nadgonimy bogaczy z Zachodu. Ucichło, ponieważ wzbogaciliśmy się, ale to nas dopadli gołodupcy ze Wschodu, z Południa, Północy i w ogóle wszelkiej prowincji – wydają mniej, grają lepiej. Pozostało zatem powtarzanie, że nie istnieje przemyślany system szkolenia, nie umiemy selekcjonować talentów, marnie kształcimy trenerów (zwłaszcza najmłodszych uczą nędznie opłacani dyletanci), kluby nie inwestują w akademie i infrastrukturę, PZPN dba wyłącznie o wizerunek i marketing, skandalicznie przepłacani ligowcy leniuchują, nie mają ambicji, kompletnie im nie zależy.

Nawet jeśli postulaty, by to wszystko ponaprawiać, brzmią słusznie, to wyjaśniają jedynie niepowodzenia reprezentacji kraju. Klubów nie blokują granice Polski, kluby mogą sobie kupić wszystko, czego potrzebują, i każdego, kogo potrzebują – nie zaglądając nikomu w paszport (prawie nikomu, istnieją niemądre limity na piłkarzy spoza Unii). Popatrzmy na trzy (!) cypryjskie drużyny, które w czwartek awansowały do kolejnej rundy kwalifikacji Ligi Europy. Otóż na liczących 33 zawodników w podstawowych składach AEK Larnaka, APOEL Nikozja i Apollon Limassol wystawiły aż 32 obcokrajowców, a wśród dziewięciu wypuszczonych przez trenerów na boisko rezerwowych było kolejnych ośmiu cudzoziemców. Pościągali ich Cypryjczycy zewsząd – od Hiszpanii (najliczniejszy zaciąg), przez Brazylię czy Argentynę, po Australię, Mauritius, Gwineę Równikową oraz Jordanię. Jeszcze raz, sumując: na wygrane mecze zapracowało dwóch rodzimych graczy oraz 40 importowanych.

Nie zamierzam apelować o totalne umiędzynarodowienie tzw. ekstraklasy, zresztą do sukcesu prowadzą również skrajnie odmienne inne metody. BATE Borysów, które co sezon zabawia się w Lidze Mistrzów lub Lidze Europy, posługuje się głównie białoruskimi nogami (i głowami), wśród 13 graczy zasłużonych dla wtorkowego zwycięskiego remisu z Qarabagiem Agdam było ledwie dwóch obcokrajowców (Czarnogórzec i Serb) – przypadek tym bardziej specyficzny, że tamtejsza reprezentacja gra pokracznie, eliminacje do ostatniego mundialu skończyła na dnie grupy, pod Luksemburgiem. Przywołane przykłady dowodzą jednak, iż do wyjaśnienia klęsk w pucharach nie wystarcza ani pojękiwanie, że PZPN nie dba o edukację piłkarzy oraz trenerów (niezależnie od tego, czy jęczący mają rację), ani oburzenie, że szkolenie zaniedbują również kluby, preferując masowe kolekcjonowanie niewydarzonych kopaczy zagranicznych. Nie wystarcza, ponieważ to często ci sami byle kopacze – już odrzuceni przez tzw. ekstraklasę – wracają do Polski, by skopać nam tyłki.

Poprawki na 2019 rok: można by wyszperać sporo przykładów ilustrujących moją starą tezę, ale poprzestańmy na skromnym Slovanie Bratysława. Bliziutkie sąsiedztwo, działa na wyobraźnię. Otóż wśród 14 piłkarzy tej drużyny, którzy wypocili dzisiaj w Salonikach awans do Ligi Europy, aż 13 importowano z zagranicy. Rodzimy gracz stał tylko między słupkami. (Nawiasem mówiąc, rozmaitych Luquinhasów czy Kulenoviciów, którymi obciąża budżet płacowy Legia, też wyedukowali w innych częściach świata).

Fragment z 2018 roku: Dlaczego przeciętniacy, którzy w barwach Podbeskidzia albo zabrzańskiego Górnika furory nie zrobili, po założeniu koszulki Spartaka Trnava wrzucają dwa gole Legii, i to w Warszawie? A kiedy nadwiślańscy ligowcy obrywają od mołdawskich, macedońskich czy litewskich, to powinniśmy wnioskować, że w Mołdawii, Macedonii i na Litwie istnieją fantastyczne systemy szkolenia? Że tamtejszymi federacjami futbolowymi zarządzają rozumniejsi menedżerowie? Że przewyższają nas liczbą boisk treningowych? Że tam ligowcy sumiennie pracują, kipią determinacją? Że gdzie indziej ludzie piłki brzydzą się korupcją? Wolne żarty. Popytajcie o ordynarne przekręty w Grecji czy w innych krajach bałkańskich.

A nawet gdyby działo się właśnie tak, gdyby wszędzie było mądrzej i piękniej, to właściciele Legii – nie mówię tylko o Dariuszu Mioduskim, rządzącym na Łazienkowskiej dzisiaj – mogliby ze swoim budżetem przejąć wszystkich zatrudnionych w Trnavie. Albo w Dudelange. Albo w Viktorii Pilzno, która przed kilkoma laty, dysponując pieniędzmi na poziomie Ruchu Chorzów, rozszarpała ten klub na strzępy (7:0 w dwumeczu), a następnie zaczęła regularnie wpraszać się do Ligi Mistrzów lub tańczyć w wiosennych rundach Ligi Europy. Czyniła to wyłącznie siłami czeskimi i słowackimi, na które stać było warszawski klub. Tamtejsi trenerzy z ostatniej dekady – Pavel Vrba, Roman Pivarník, Karel Krej í, Dušan Uhrin – na Zachód do pracy nie wyjeżdżali.

Jak wszyscy zastanawiam się nad przyczynami klęsk naszych klubów i jak wszyscy nie znajduję sensownej odpowiedzi, nie znalazłem jej też u nikogo innego – dosłownie: u nikogo. Nie wpadła mi w oko żadna analiza wyjaśniająca, dlaczego jest aż tak źle. Niektórzy dziennikarze opisują, jak wspaniale organizują futbol Niemcy. Inni chcą, żeby było jak w modnej ostatnio Belgii. Jeszcze inni rozcmokali się nad wydajnością systemu szkolenia w Hiszpanii albo we Francji. Fajnie, też oglądam, też podziwiam. Ale piłkarze znad Wisły nie przegrywają z Realem Madryt ani PSG. Nie przegrywają nawet ze Szwajcarami czy z wybitnie uzdolnionymi sportowo ludami z Bałkanów. Oni przegrywają, dosłownie, z byle kim. Á propos, jeszcze jeden ładny przypadek: niejaki Ivan Trickovski, pogoniony niedawno z Legii macedoński skrzydłowy, w 20 europejskich meczach strzelił dla wspomnianego AEK-u Larnaka 13 goli. W czwartek załadował hat tricka austriackiemu Sturmowi Graz.

Wersja na rok 2019: tutaj oczywiście aż się pcha na klawiaturę nazwisko Kamila Bilińskiego, naszego rodaka szaraka o śladowym dorobku w tzw. ekstraklasie, który wyprawił się do ligi łotewskiej, spotkał Jego Wysokość Mistrza Polski Piasta Gliwicie, po czym własnonożnie załadował mu gola usuwającego króla naszych muraw z europejskich pucharów. Czy to nie porywająca fabuła, czyż serce wam nie pika – pożyczam od Tytusa de Zoo – jak klapa u śmietnika?

Odruchowo przywołałoby się również Belgrad, który wprosił się na jesienny bal podwójnie. Do Ligi Mistrzów wyśle Crvenę Zvezdę (znów), a do Ligi Europy – Partizana. Oto stolica kraju małego, biednego, niezbyt odległego od Polski, nieprzyjętego nawet do Unii, potrafi tak sobie urządzić piłkę nożną, że czeka go fiesta, jakiej my nie umiemy sobie nawet wyobrazić. Przecież desperacka obrona przed nawałnicą z Glasgow uchodzi u nas niemal za sukces…

Fragment z 2018 roku: Niełatwo to udowodnić, ale niewiele zaryzykujemy, stawiając tezę, że nigdzie w Europie futbol nie generuje gorszego niż w Polsce stosunku ceny do jakości. Nigdzie nie płaci się tak dużo za tak mało. Tzw. ekstraklasa to zjawisko absolutnie samowystarczalne, do życia wystarczy mu rywalizacja wewnętrzna, niezależnie od jej poziomu. Nie skompromituje ani nie zohydzi jej nic, choć w wielu konkurencjach, jak tempo zwalniania trenerów czy „reformowania” regulaminów rozgrywek, bijemy światowe rekordy.

Co prowadzi nas do niepokojącego podejrzenia, że klubami kierują – przepraszam, nie da się mniej brutalnie – matoły. Naiwniacy, do których lgną naciągacze świadomi, że od nikogo nie wyłudzą więcej. Jednak i to trudno racjonalnie wytłumaczyć, bo mieszkamy w kraju, który jakoś tam przez ćwierć wieku działał, jakoś się rozwijał, a nawet jeśli wzrost rozkładał się nierównomiernie, to wielkie miasta porozkwitały. Dlaczego więc nigdzie, ani w Warszawie, ani w Krakowie, ani w Poznaniu, ani we Wrocławiu, nie zjawił się biznesmen zdolny zbudować w miarę przyzwoite przedsiębiorstwo futbolowe?

O uzdrowieniu najpopularniejszej dyscypliny sportu rozprawiamy maniacko od lat, pada mnóstwo głupich i niegłupich, acz nigdy nie zrealizowanych postulatów. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie – literalnie: nic – żeby pośrodku bylejakości wznieść choć jeden normalnie działający klub. Taki co to może oberwie od Szwajcarów, ale da radę przynajmniej Luksemburczykom. Czy naprawdę pozostaje modlić się, że po latach importowania zagranicznej siły roboczej (zawodnicy) i myśli szkoleniowej spadnie nam jeszcze z nieba zagraniczny właściciel?

Poprawki, których można by dokonać dzisiaj, 29 sierpnia 2019 roku, gdy znów trwa odświęrne, ogólnonarodowe opłakiwanie niepowetowanych strat? Prawdę mówiąc, nie przychodzi mi do głowy zupełnie nic poza błagalnym apelem do środowiska, byśmy wreszcie poczuli obciach i zrezygnowali nazywania naszych ligowych wykopków „ekstraklasą”. Serio, to brzmi już zbyt kuriozalnie, za chwilę netfliksy zrobią o tym sitcom.

Nie wytrzymuję wreszcie psychicznie czytania kolejnych utyskiwań – to dopiero intensywny recykling! – o tym, że nasze szkolenie nie działa. Wiem, dziennikarze muszą pisać o tym, o czym muszą, to nasza powinność. Ale stękanie na nadwiślański system futbolowej edukacji z okazji klęsk w europejskich pucharach? Że niby przegrywamy, bo w Polsce brakuje porządnych graczy? Kradnąc z słownika tischnerowskiego – to nie prawda, to nie tys prawda, to gówno prawda.

PS Recykling recyklingiem, ale wstukałem też kawałek o „Największym bublu III RP”. Żeby precyzyjniej zmierzyć, gdzie leżymy na mapie.

34 myśli na temat “Recykling i tajemnica polskich klęsk

  1. Panie Rafale, ja widzę jeden i główny powód naszego narodowego obciachu: piłkarze polskiej „ekstraklasy” są przepłacani i im nie zależy czy wygrają czy nie po i tak dostaną po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie za kopaninę w lidze gdzie normalny widz i sportowy kibic musi pracować rok i dwa żeby zarobić te pieniądze i starać się by go pracodawca nie wyrzucił.
    Biedne kraje biednie płaca wiec piłkarze starają się tam jak mogą żeby się wypromować i przejść choćby do tak obciachowej ligi jak polska gdzie kopacz z Litwy, Słowacji czy nawet jakiegoś Luksemburga zapewni sobie krezusowe zarobki choć na kilka lat bądź może nawet a gig w Niemczech bądź Włoszech. Naszym (i tym sprowadzonym) piłkarzom nie zależy.
    Ostatnio czytałem autobiografie Szurkowskiego. To był sportowiec do naśladowania. Komuna była ochydnym systemem ale powodowała ze sportowcy jeśli chcieli więcej (talon na małego fiacika) to starali się ponad swój talent. Teraz mamy demokracje, bogate kluby i szmaciana piłkę.

    Polubienie

  2. @Rafał
    Dla ukojenia nerwów proponuję obejrzenie meczu naszych siatkarek. Zwłaszcza w czwartym i piątym secie zobaczysz to czego naszym ligowym kopaczom brakuje. Potrafią wygrać z lepszym, bo nie mam wątpliwości, że pod względem umiejętności siatkarskich Włoszki są lepsze.
    Czytając recyklingowy felieton z rozbawieniem zauważyłem, że w ten sposób można byłoby też napisać wizjonerskie felietony o przebiegu naszych eliminacji do rozgrywek europejskich np. w najbliższych pięciu latach (dalej w przyszłość bym nie wybiegał, bo chyba będziemy już występować w specjalnym parapiłkarskim cyklu). Jedyną trudność stanowiłoby wytypowanie bohaterów zmagań. Naszych można byłoby wylosować z puli pewniaków i możliwych niespodzianek, ale żeby dobrać rywali, którzy spuszczą nam łomot, trzeba byłoby mocno pogrzebać wśród egzotycznych klubików.

    Polubienie

  3. Za bogaci by wypruwać żyły z półamatorami, za biedni by równać (dostawać regularne szanse na mierzenie sie) do najlepszych. Ekstraklasa jest samowystarczalna, sama się „wyżywi” i mam wrazenie, ze zaden polski klub nie wierzy w mozliwosc awansu do fazy grupowej LM czy LE wiec – mniej lub bardziej podswiadomie – odpuszczaja w decydujacych momentach bo dłuższa gra w pucharach moze negatywnie odbic sie na lidze (sic!). To nie przypadek, ze wiekszosc odpadniec w ostatnich 3 sezonach to byly wyrownane mecze, w ktorych „nasi oprawcy” po prostu bardziej chcieli. A w weelend znowu wszyscy beda mogli sie emocjonowac „hobby football” opakowanym jak ligi z top10. Jedyna droga do polepszenia naszej sytuacji to obecny model poznański wzbogacony o mozliwie dobrego trenera i 2-3 mozliwie klasowych i doswiadczonych graczy, ktorym jeszcze się chcę.

    Polubienie

  4. Staachooo powiedział kwintesencje która jest sednem problemu: „Za bogaci by wypruwać żyły z półamatorami, za biedni by równać (dostawać regularne szanse na mierzenie sie) do najlepszych. Ekstraklasa jest samowystarczalna, sama się „wyżywi”

    Polubienie

  5. Żeby chociaż ta „nawałnica” Rangers, która tak wryła się w legijne psychiki jeszcze przed rewanżem była jakaś imponująca. Ot – europejski przeciętniak jakich wielu. Więcej w tym wielkiej nazwy i otoczki, niż faktycznej sportowej klasy, do której nazwa zobowiązywać powinna. Ale doskakiwali do legionistów jak pitbulle, nie dawali im rozegrać na własnej połowie. Tymczasem przy golu dla Rangers asystujący miał czas piłkę przyjąć, odwrócić się w kierunku bramki, podciągnąć do pola karnego i precyzyjnie wrzucić napastnikowi na nos. Odpowiedzialny za krycie przez cały ten czas nie zdecydował się go niepokoić…
    Zas…ne nawyki z tzw. ekstraklasy. Wciąż te same i nie do wykorzenienia – bo tolerowane przez pracodawców, tolerowane przez trenerów. W Europie się z tymi nawykami już nigdzie nie zajedzie, szczególnie jeśli trener niczym polityk ma w drużynie pupilów i zamiast napastnika woli wystawiać betonowego kloca, od którego piłka tylko się odbija.

    Polubienie

  6. @Staachooo, Yarek
    To skutek, nie przyczyna.
    Polska piłka w latach osiemdziesiątych zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością piłkarską. Świat poszedł naprzód, my mentalnie stanęliśmy w miejscu. Rafał słusznie zauważył, że zrobiliśmy z piłki produkt marketingowy, świetnie opakowany ale sprzedawany wyłącznie na lokalnym rynku. Stąd mamy polską myśl szkoleniową, narodowy program szkolenia, nasz styl gry itd. itp… – wieloletnie przemyślenia długoletnich działaczy. Nic tak dobrze się nie sprzedaje na lokalnym rynku jak swojskość. Bo to jest nasze, polskie i to nie jest nasze ostatnie słowo! – jakby spuentował Bareja.
    I to nie problem piłkarzy. Oni się tylko dostosowali do warunków i starają się wycisnąć z tego ile się da.
    A ci piłkarze, którzy chcą czegoś więcej starają się jak najwcześniej wyjechać za granicę, dopóki są w stanie jeszcze się czegoś nauczyć, zmienić, rozwinąć… Nie wszyscy odnoszą sukces, ale jak popatrzycie na kadrę w ostatnich latach to liderami byli w niej ci, którzy z naszego piłkarskiego zadupia wyrwali się za nim zostali zasłużonymi klubowymi piłkarzami. za nim mentalnie zdążyli się dostosować do piłkarskiej swojskości.
    P.S.
    Nikt nie wyjaśnił dotychczas, dlaczego w jednym z najlepszych polskich klubów Lewandowski został jako szesnastolatek skreślony jak nierozwojowy i ilu takich Lewandowskich co roku jest skreślanych i znika ze sportu, bo nie ma takiego profesjonalnego wsparcia jakie miał Robert. Zwalono winę na Trzeciaka i zamieciono sprawę pod dywan. Być może dlatego, że odpowiedź na to pytanie nikogo nie interesuje, bo mogłaby wstrząsnąć światem ludzi, którzy od lat z polskiej piłki znakomicie żyją.

    Polubienie

  7. No, yebło, teraz niechaj kurz opadnie i do przyszłego roku koniec z tym jazgotem. Jak ja nie znoszę tej dyskusji „kopiuj/wklej” gdzie wiadomo że Lenczyk będzie gadał o złym przygotowaniu polskich piłkarzy, Probierz o pocałunku śmierci, Stanowski o Mioduskim, a Boniek o tym że to nie jego wina. Taka kopana Moda na Sukces – trzeba przyznać aktorom, że nie wychodzą z ról, pomimo wtórności.

    Mimo wszystko muszę wbić i szpilę autorowi – otóż sugestia iż po trenerskich fachowców z klubików jak Viktoria Pilzno czy Bate Borysów, nie zgłasza się nikt, nie jest taka do końca prawdziwa. To że „na Zachód do pracy nie wyjeżdżali” – prawda, słabo wygląda podbijanie przez Słowian ogólnie zachodu, przynajmniej na ławce trenerskiej. Gigantyczne sukcesy mają tu Kołczowie z byłej Jugosławii(Reale Madryt, Bayerny Monachium etc.) ale już ci zza Żelaznej Kurtyny – oj nie. Ale mimo wszystko nie jest tak, iż nie ma dla nich awansu sportowego, i Czescy czy Białoruscy trenerzy są skazani na wieczność w małych ligach – otóż oficjalnie 6 najsilniejsza liga w Europie, to liga Rosyjska. I tak, trenerzy jak Pavel Vrba, twórca potęgi Viktorii Pilno, czy Viktor Goncharenko, twórca potęgi BATE, jak najbardziej tam trafiali. Vrba w Anży korzeni nie zapuścił, ale z takim Guusem Hiddikiem to się tylko o 3 lata rozminął. Goncharenko w CSKA Moskwa już 3 rok panuje, w poprzedniej LM nawet 2 razy Real Madryt ograł. I takich postaci jeszcze się trochę znajdzie – inni wyjeżdżają, wzorem Łobanowskiego zarabiać na Bliskim Wschodzie – przykładowo Zlatko Dalić, ten gość co Chorwatów do finału mundialu zabrał, z Al-Ain wygrał ligę ZEA puchar i nawet w finale azjatyckiej LM był. Swoje tam teraz zarabia Maciej Skorża, fachowiec w warunkach nadwiślanych nadzwyczaj utytułowany.

    Ja tam myślę, że każdy z tych panów mógłby przedłużyć polsko-pucharowy byt. Niestety, na ogół dobieramy innych. Choć Bielica akurat Lechowi się udał, myślę iż żałują rozstania, idzie facetowi nie najgorzej.

    Mnie tam się marzy Rebrow – jego 3 lata w Dinamie prezentują się zacnie, na 2 był w stanie strącić Szachtar z grzędy i nawet fazę pucharową LM zaliczył. Potem Bliski Wschód i teraz zdobył tytuł na Węgrzech. Nawet jak Legia musi zaciskać pasa, to przecież powinna takich Węgrów na luzie przelicytować, nie? 😉

    Inna kwestia, że nawet te wskazywane jako wzór dla polskich klubów, Bate i inne, miewają wpadki – Białorusini odpadli swego czasu z półamatorami z Dundalik, których dopiero potem musiała eliminować Legia. I Viktorii Pilzno i Łudogorcowi, innym też się zdarzało. Mogę tylko zgadywać, czy robiło się z tego taki narodowy wrzask, jak u nas. W FC Basel pewnie już tak, tam LM była przez pewien czas rok w rok, fazy pucharowe się zdarzały, a od 2 sezonów nie mogą nawet tytulu wygrać. Regres poza Polską, niesamowite.

    Nie aż tak dawno, Legii trzeba było oddać, że w fazie grupowej różnych pucharów się meldowała – i o ile zrozumiem Miodka, iż musiał zacisnąć pasa, po historycznym sukcesie, Leśny zrobił mu historyczne długi, tak już dobór fachowców do przedyskutowania – o ile Leśnemu też zdarzały się mocne wpadki, jak Gangus z Albanii, tak każda kolejna decyzja Miodka wydaje się gorsza od poprzedniej – a tyle fajnie robi, za akademię się wziął, finanse bilansuje, tylko piłkarzy pierwszoplanowych dobiera średnio, a trenerów dużo gorzej niż średnio.

    Polubienie

  8. Tak się śmiali z Legii, że z Dudusiami z Luksemburga poleciała. A ja pytam: a kto to taki, co w pięknym stylu, choć po karnych, wywalczył drugi z rzędu awans do fazy grupowej LE? I to wysadzając potentatów z Ararata z Armenii?
    Tak tak, Legia nie tyle przegrywa, co po prostu odkrywa nieznaną innym do tej pory wielkość swoich rywali.
    Rangers też wam jeszcze pokażą, wróżę im co najmniej drugie miejsce w kraju w tym sezonie, a to jest brytyjska kultura piłkarska, to coś znaczy.

    A tak bardziej serio – trener w Polsce to ma zawsze bardzo. Daje mu się często pełną władzę nad polityką transferową, a zawsze bardzo dużą, i gwarantuje budowanie składu w oparciu o jego koncepcje, snuje wieloletnie plany, pozwala się wywalać do rezerw (ładnie się to nazywa „odsuwać od składu”) ważnych i od dawna sprawdzonych zawodników, pozwala mu się ściągać pięciu nobody-knowsów bo trener przecież wie co mu pasuje do filozofii jego i w ogóle bardzo miłość. Następnie szczuje się go w prasie i psami po trzech kolejkach (bo tylko x pkty, a x mniej niż 9, co to ma być!), a wywala po sześciu (kolejne y pkty, y<9, znaczy razem x+y<15, no mało), i w ogóle bardzo hejty. Zatrudnia się kolejnego, który pyta "a po co mi te 4 knobody-knowsy i tamtych dwóch co od dawna dobrze grają i mają niezłe liczby, won mi z tym", dodaje że chce swoich trzech nobody-knowsów i… no i tak dalej. Na takie zarządzanie klubem to żaden wór kasy nie pomoże, żadne akademie i szkolenia tego nie wyleczą i duet trenerski Guardiola-Klopp z SAFem w roli mentora i dyrektorem sportowym Marottą też nic nie wskórają (mają przecież raptem 6 kolejek….).
    I to pewnie też nie jest przyczyną obecnego stanu polskiej piłki klubowej – pewnie nie ma jednej przyczyny,

    Polubienie

  9. Ani chybi, po prostu polska piłka przywykła do bylejakości, piłkarze, trenerzy i działacze zawsze znajdą alibi czemu tym razem nie wyszło, kibice i dziennikarze popsioczą ale w końcu łykną to alibi i dalej będą kibicować, chodzić na mecze i komentować. To jets tak jak Rafał psiał wcześniej, ttacy etiopczycy au rebours – tamci nie wierza, że mohą z kimś pzregrać a nasza piłka nie wierzy, ż emoże z kimś wygrać i czeka tylko na odfajkowanie oklepu. Mój ojciec porzucił kibicowanie polskiej piłce gdzieś pomiędzy Mundialem 86 a jakąś ligową zadymą pod koniec lat 80., polska piłka dla niego od tamtej pory nie istnieje i wydaje mi się, że jest to najmądrzejsze wyjście.

    Polubienie

  10. Ponieważ nie chce mi się po raz kolejny wstawiać linka do starej notki o odpadającej z pucharów Wiśle, to powiem tylko, że nawet nie zapamiętałem że Islandczycy nam zrobili kuku.

    Z drugiej strony wspominam ze smutkiem odpadanie z Rovaniemi, kiedy to było…

    Polubienie

  11. A, muszę jeszcze polemizować z fragmentem ” Niełatwo to udowodnić, ale niewiele zaryzykujemy, stawiając tezę, że nigdzie w Europie futbol nie generuje gorszego niż w Polsce stosunku ceny do jakości. ”

    Z całym szacunkiem, ale szejkowie z City sam bilans transferowy z ostatniej dekady mają ujemny na ponad miliard(będzie gdzieś już miliard 200 mln, dla porównania Real Madryt na minusie gdzieś 600 mln, a to głównie przez ostatnie okno na -200 i to legendarne z 09/10 z Kriszczanu, Kaką etc.), do tego dochodzą napompowane pensje, tak dla piłkarzy jak i kolejnych trenerów, także działaczy podkupionych z Barcelony etc.

    Sukcesy? Nędzne. Wydając x2 wcale nie zdobywają x2. 4 tytuły mistrzowskie, 2 puchary krajowe. jeden półfinał LM – częściej w epoce szejków odpadali w fazie grupowej.

    Pewnie ktoś się obruszy, wszak szejkowie w końcu zbudowali wielka drużynę, Pep kolekcjonuje punkty i jako pierwszy od sir Alexa obronił tytuł. Prawda. Ale nadal stosunek ceny do jakości wypada straszliwie mizernie, i jeszcze kilka sezonów Pep będzie musiał powygrywać masowo, inaczej nie zacznie wyglądać to dobrze.

    Polubienie

  12. Ja tak, z góry przepraszam, trochę prowokacyjnie, ale czy zamiast stawiać sobie cały czas te same pytania nie lepiej przerzucić się na dyscyplinę, w której nie trzeba ich sobie stawiać? Wiem, że jest tu wielu zajadłych wrogów „niszowości” (jakkolwiek głupio to brzmi) sportów takich jak skoki narciarskie, więc nie proponuję oglądania Stocha et consortes, ale już na przykład taki tenis jest sporo mniej niszowy. O ile jeszcze w takiej pierwszej setce rankingu to powiedzmy jest dużo powtarzających się krajów, o tyle w 2 następnych już jest tylu przedstawicieli krajów, że można go spokojnie uznać za sport globalny. I w tym to sporcie globalnym, w którym konkurencja jest (nie chcę tu wzniecać jakichś bezzasadnych flame’ów, więc pojadę ostrożnie) nie bardzo dużo mniejsza niż w futbolu, mamy się, myślę, czym pochwalić mimo, że polskich tenisistów rodzima federacja i rodzimy biznes rozpieszcza nieporównywalnie mniej niż polskich kopaczy (Katarzyna Kawa, tegoroczna finalistka turnieju WTA dostała od związku przez całą karierę kilka kartonów piłek i kilka dzikich kart do challengerów – bogactwo, nie?).
    No to, przechodząc do konkluzji, w tymże tenisie mamy obecnie dwójkę zawodników w TOP50 na świecie. Powtórzę dla średnio rozgarniętych: TOP50 na świecie. Ilu mamy kopaczy w TOP50 na świecie – oczywiście nie mówię już nawet o tych z Ekstraklapy, bo oni się nie łapią do TOP1000000 na świecie tylko generalnie? Lewy się łapie do TOP50 na świecie? Mam pewne wątpliwości, ale niech będzie. No to jest Lewy, parę lat od emerytury. Co jest po nim to widać… Naprawdę jestem więc ciekaw po cholerę się męczycie?
    Z drugiej strony, jak ktoś bardzo kocha futbol to chyba nie ogląda tych, co go zarzynają…

    Polubienie

  13. @up
    Co ma piernik do wiatraka? 🙂 ja na polską kopaninę nie patrzę, bo nie daję rady i nie jest mi to do szczęścia potrzebne. Zagraniczne ligi mi w pełni wystarczają. A Iga i Hubert to inna bajka – ich również oglądam.

    Polubienie

  14. Odpadanie z Rovaniemi było w czasach, kiedy to był szok i wstyd, a nie norma. Wtedy normą było odpadanie z rywalami, z którymi dzisiaj nawet nie mamy prawa startować do pucharów na równych zasadach.

    Polubienie

  15. Nie było aż tak dobrze, pamiętam, że takie potęgi jak Dynamo Mińsk czy FC Sion też okazywały się lepsze.
    A że teraz to nawet nie niespodzianka? No ale co wy, przecież kasa się zgadza, frajerzy z magistratów płacą, sztamę z bandytami się trzyma i żyje się jak ktoś…

    Polubienie

  16. To notabene dotyczy nie tylko tenisa. Teraz na przykład trwa Vuelta i na ten moment Rafał Majka jest na piątym miejscu. 2018 rok w światowym rankingu Michał Kwiatkowski zakończył na 16.miejscu. Rok wcześniej, gdy wygrał Mediolan-San Remo oraz klasyk w San Sebastian i był na podium w Amstel Gold Race oraz Liege-Baston-Liege, był jeszcze wyżej- na 6.miejscu.
    Co to oznacza?
    Że mamy do czynienia ze światową czołówką. A i swoje 5 minut miał dzięki wygranemu etapowi w Tour de France Maciej Bodnar.
    A co do polskich piłkarzy w gronie 100 najlepszych na świecie Guardiana- w zestawieniu za 2018 rok Robert Lewandowski był jedynym Polakiem. Podobnie zresztą za 2016(rok ćwierćfinału Euro…) i 2017 rok.

    Polubienie

  17. Ja nie chcę nikogo obrazić, ale masa ludzi ogląda sport, bo lubi, a nie dlatego że Polacy w im sobie dobrze radzo. Argumentacja żebym zmienił zainteresowania, tylko po to by klaskać sukcesom rodaków, leciutko do mnie nie trafia.

    Polubienie

  18. Po raz pierwszy, więc witam.
    @t.z. ekstraklasa
    Sytuacja jest tożsama ze statusem polskiej zbrojeniówki – kasa od, że tak się wyrażę rządu, jest, eksportu nie ma i nawet nie ma prób aby był, bo w sumie po co się męczyć skoro kasa płynie i to niezależnie od tego czy się stoi czy się leży.
    Innymi słowy, lekko parafrazując Szefa z Chłopaków którzy nie płaczą; t.z. ekstraklasa uwiła sobie wygodny kurwidołek, i nie wyjdzie z niego dopóki albo kasa się nie skończy albo pojawi się hegemon (klub grający rok w rok w LM w co najmniej fazie grupowej) który zmusi resztę do minimum wysiłku.

    Polubienie

  19. Rywalizacja to jest ostatnia rzecz, która „środowisku piłkarskiemu” jest do szczęścia potrzebna.

    Myślę, że „środowisko nie zauważa, że nasza piłka stała się najdroższym bublem III RP” (o czym Rafał pisze na Wyborczej) bo nie chce… – nie ma żadnego interesu w tym, żeby cokolwiek zmienić.

    Polubienie

  20. @ALP
    Co za mecz…

    Wracając do ekstraklapy. Jedyne, co potrafię z siebie wykrzesać, to zaglądanie (czasami) do bębna maszyny losującej, żeby popatrzeć na wyniki i robię to oczywiście na livescorze. Zabawne wydaje mi się, że gdy scrolluję w dół w poszukiwaniu naszego grajdołka i trzeba tam zjechać (ligi ułożone są chyba z grubsza wg „ważności”) pod różne Słowacje, Czechy, Luksemburgi, czy Islandie, to gdy przeoczę naszych kopaczy i „jadę” przez jakieś Czarnogóry, czy inne Mołdawie to łapię się na tym, że nie wiem, czy już pojechałem za daleko, czy jeszcze nie dotarłem do zakładki „Poland” 😀 wg mnie na górze powinny być zakładki „soccer, euro, hockey, (…), Poland”…

    Polubienie

  21. Przyłączam się do opinii, że kluczowym problemem naszej piłki krajowej jest WSOBNOŚĆ.
    Towarzystwu (szefostwo klubów, zawodnicy i twardy trzon kibiców) wystarcza wewnętrzna kopanina.

    @KATARZYNA
    Pewnie że są dziesiątki fajnych sportów, ale piłka nożna waży tyle co wszystkie sporty RAZEM wzięte.

    Mało tego. W dużej części świata kopanie piłki jest czymś, co wykracza poza sport.
    Oczywiście USA mają swoje futbole a Indie jakieś pewnie krykiety, ale dla większości świata piłka nożna jest ważnym kawałkiem życia.

    @R.Stec
    Panie Rafale, kpienie z polskiej ligi jest słabe. Nieskuteczne.
    To tak, jakby opozycja chciała wygrać wybory wykpiwaniem PIS’u. Nie uda się.

    Może jednak warto jeszcze raz próbować przebić się z jakimiś pomysłami.

    Może np. postawić w lidze na siłowe wymuszenie wstawiania do składów większej liczby polskich juniorów (3-ch w 11-tce ?). I utrzymać to przynajmniej przez kilka sezonów !.
    Plus w jakiś kontraktowy sposób zablokować wypływ za granicę (graczy którzy pograli w lidze) do wieku, powiedzmy, 25 lat..
    ITP.

    Polubienie

  22. Może nie bez znaczenia jest fakt, że ulubiona przyśpiewka rodzimych kibiców to: „Polacy, nic się nie stało”. Akceptacja bylejakości, owiniętej w kolorowe sreberko (ważne, że błyszczy), prowadzi do wyewoluowania takiego produktu, jakim jest polska piłka klubowa.

    Polubienie

  23. „Najdroższy bubel III RP”

    Sportowo na pewno, ale ogólnie nie. Budowa stadionów ma jednak sens, w przeciwieństwie np. do bezustannego (i ponadpartyjnego) flirtu tronu z ołtarzem, który państwo kosztuje bizantyjskie pieniądze, a jeszcze kasa to nie jedyna strata…

    Polubienie

  24. @Antropoid
    Chyba nie czytałeś felietonu Rafała na Wyborczej???
    Oczywiście, że budowa stadionów ma sens, zwłaszcza dla nas kibiców, ale na pewno nie czterdziestotysięczników. Ale jeszcze większy miałaby budowa nowoczesnych ośrodków treningowych. dla młodzieży. A przede wszystkim zainwestowanie w szkolenie trenerów pracujących z młodzieżą, ale nie przez naszych „fachmanów” od rozstawiania klocków, ale takich, którzy potrafią nauczyć dzieciaki grać piłką, żeby się na niej nie przewracały. Być może pomysłem byłoby dofinansowanie staży (wielomiesięcznych) w zagranicznych klubach, które słyną ze szkolenia młodzieży.
    P.S.
    Właśnie w ten weekend dowiedzieliśmy się o sukcesie 16-latka z Barcelony a przy okazji, że został skaperowany w wieku 9 lat.

    @Katarzyna
    Generalnie jestem przeciwnikiem administracyjnych metod. Jedyne co wydaje mi się rozsądne to radykalne ograniczenie liczby obcokrajowców w meczu.
    A pomysł zablokowania wyjazdów za granicę naszych piłkarzy przed 25 rokiem życia uważam za szalony. Nasi piłkarze muszą wyjeżdżać najwcześniej jak się da, bo muszą się nauczyć kopać piłkę. Niemal każdy polski piłkarz wyjeżdżający do zagranicznego klubu początki ma bardzo trudne (nawet Błaszczykowski, Piszczek, Milik czy Lewandowski miał takie), a piłkarze wyjeżdżający w ostatnich latach w późniejszym wieku (choćby piłkarze wielkiej Wisły) w większości po krótszym lub dłuższym zagranicznym epizodzie wracali z podkulonym ogonem i to pomimo, ze nie wyjeżdżali do topowych lig.

    @Anonim
    Mi też się podoba ten hymn nieudaczników.

    @Drexler
    Do piłkarzy miałbym najmniejsze pretensje… – to nie ich wina, ze w wieku juniorskim nie nauczono ich grać piłką. Nawet rządy starszyzny w piłkarskiej szatni to tylko dostosowanie się do warunków w polskiej kopanej.
    Dla mnie „środowisko piłkarskie” to sojusz „dawno byłych” trenerów i piłkarzy, wiecznych działaczy (takich co to nigdy nic nie potrafili robić dlatego działają), firm reklamowych i agencji piłkarskich, części ludzi mediów oraz przypadkowa zbieranina tych, którzy dzięki piłce próbują zaistnieć w przestrzeni publicznej. To oni kręcą piłkarskie lody i nie zrobią nic co by mogło zagrozić ciepełku w którym żyją. Najwyżej przetasują się na stołkach, żeby zapozorować zmiany.

    Polubienie

  25. Dziś czytam, że znowu jakiś zdolny 18-latek trafił do Włoch. Trudno w takiej sytuacji spodziewać się rozwoju naszej ligi…

    Polubienie

  26. @GP
    Greń uskutecznia spiskową teorię, według której Boniek czerpie zyski z ligowców wytransferowanych do Włoch. Pono czeka na zmiany w prokuraturze, by przedstawić dowody, bo obecnie to nie.

    Wiarygodne to jak Zamach w Smoleńsku(mam dowody, ale nie powiem), ale faktem jest że za Bońka Serie A stała się nagle nadzwyczaj popularną destynacją.

    Polubienie

  27. Slow football! Lubię.
    A może w ogóle uznać kluby (i przy okazji PKP – właśnie korzystam) za zakłady pracy chronionej? Będziemy się cieszyć gdy ich pracownicy nie zrobią sobie krzywdy, nie spóźnią się do roboty, samodzielnie wypełnią wniosek urlopowy itd.

    Polubienie

  28. @Rafał
    „„fenomenalnie”, „fenomenalny”, „perfekcyjnie”, „genialna akcja”, „znakomicie dysponowanych”, „piękny renesans formy”, „cudownym strzałem” – tak Rafale, to jeden z niemal codziennych dowodów ubabrania się mediów po same uszy w tzw. środowisku.
    @Greedoo
    Też mi się spodobało.

    Polubienie

  29. O jaki mecz dziś widziałem. Nie żeby poziom był wysoki, bo i nasi i rywale to średniacy, do tego sędziowanie pod gospodarzy, ale to, co się tam w końcówce działo, ludzie! Nie emocjonowałem się tak meczem chyba od 20 lat! Nasi koszykarze naprawdę pokazali dziś, co to znaczy walka do końca.

    Polubienie

Dodaj komentarz