Iga Świątek, Wonder Girl z sąsiedztwa

Chyba pierwszy raz w życiu cały tydzień upływa mi na nieustającym oklaskiwaniu genialnej nastolatki. Poprzednią tak młodą dziewczyną z Polski, którą fetowałem jako arcymistrzynię, była debiutująca prozatorsko Dorota Masłowska – tyle że ona w tym samym wieku fenomenalnie wywijała polszczyzną, nie rakietą do tenisa.

Nie tkwię w rozanielonym zachwycie sam, w niedzielę narodziła się megagwiazda naszego sportu. W niedzielę, bo na ćwierćfinał i półfinał patrzyliśmy już oswojeni z piorunującym wrażeniem, jakie wywarła na nas i Simonie Halep w IV rundzie. Rumunkę nie tyle Iga Świątek pokonała, co przegoniła z turnieju – wyglądała na perfekcyjnie przygotowaną atletycznie, podejmowała wyłącznie starannie przemyślane decyzje, rozstawioną z najwyższym numerem zawodniczkę wyrzuciła za linię końcową, zmusiła do rozpaczliwej defensywy, obrabowała z roli faworytki całego Rolanda Garrosa. Chyba nawet bajeczna Agnieszka Radwańska, przez wiele lat moja absolutnie ulubiona polska sportsmenka, nigdy nie zaznała przyjemności wygrania meczu w takim stylu z taką rywalką, dzięki któremu znienacka wystrzeliła na szczyt listy kandydatów do triumfu w turnieju wielkoszlemowym. Czego nie piszę, by brnąć w karkołomne porównania (poprzestańmy na tym, że popisy obu zawodniczek pięknie się różnią) i umniejszać dorobek naszej byłej supertenisistki, lecz dla jeszcze wyraźniejszego wyeksponowania wyczynu, na jaki porwała się nowa gwiazda. Przez cały paryski turniej Iga Świątek gna zresztą, jakby zajmowała się oblatywaniem najsłynniejszych kortów świata od zdjęcia beciku. Przed finałem wygrała wszystkie 12 setów, tylko w jednym (!) zgubiła więcej niż trzy gemy, Martina Trevisan i Nadia Podoroska właściwie z nią nie przegrały, lecz zostały rażone piorunem. Najbardziej spektakularny w tym roku sukces naszego sportu obok triumfu Lewandowskiego w Lidze Mistrzów. Podczas półfinału zaczęli pisać do mnie osłupiali znajomi z Włoch, którzy nie odzywali się od roku albo i dłużej.

Patrzę na Świątek inaczej niż na wszystkich pozostałych polskich sportowców, którym kiedykolwiek kibicowałem, ponieważ wypatrywałem w niej mistrzyni – splot okoliczności, nie przeczesuję kortów w poszukiwaniu talentów ani się na ich rozpoznawaniu nie znam – już wtedy, gdy była nie dziewczyną, lecz dziewczynką, właściwie dzieckiem. Co więcej, tak się złożyło, że krążyła po moim sąsiedztwie, mokotowskim i nie tylko. Zaglądała na trybuny piłkarskiej Legii, chodziła do liceum kilkaset metrów od mojego domu, z trybun pierwszy raz też oglądałem ją kilkaset metrów od domu, na Warszawiance, widywałem ją wreszcie w hali, w której sam się amatorsko pociłem. Po ćwierćfinale aż z ciekawości wydłubałem pierwszego tweeta, którego o niej wyćwierkałem – z trzeciego listopada 2016 roku, gdy awansowała do ćwierćfinału turnieiku w Sztokholmie. Miała wtedy bilans 10-0 w seniorskim tenisie, była w wieku 15 lat, 5 miesięcy i 3 dni (wyżej zdjęcie Kuby Atysa z tamtego okresu).

Przebiegu niczyjej kariery nie zaczynałem pilnie śledzić tak wcześnie, jeszcze za sportowego niemowlęctwa, co dodatkowo uwypukla fundamentalną różnicę dzielącą Świątek od innych naszych wybitnych atletek i atletów. Gdy przywoływany wyżej Lewandowski był w jej wieku, biegał w koszulce Znicza Pruszków, a Justyna Kowalczyk czy Kamil Stoch ciułali pojedyncze punkty w zawodach Pucharu Świata, Adam Małysz też wfrunął do ścisłej czołówki parę lat później, nawet Otylia Jędrzejczak, choć dekorowana jako młodziutka pływaczka, dokazywała tylko na mistrzostwach Europy (na basenach króluje reszta świata). Sportowców, którzy wzbijali się na sam szczyt tuż po maturze, nie podziwialiśmy, choć Radwańska też się w jego okolice podkradała, dotykając wielkoszlemowych ćwierćfinałów.

Igę Świątek natura oraz trening skonstruowały inaczej niż zwiewną poprzedniczkę. Już ładnych kilka lat temu, gdy rywalizowała wyłącznie z juniorkami, śmiało przyznawała się do marzeń sięgających triumfów na Wimbledonie i igrzyskach olimpijskich, od zawsze preferowała agresywny, ofensywny styl („nie umiem inaczej”), rakietą wymachuje z olbrzymią siłą, nie tylko u polskich ekspertów wywołując skojarzenia z Sereną Williams. Nie tylko więc emocje, lecz zdrowy rozsądek nakazują wierzyć, że powygrywa wszystko lub prawie wszystko. Na Mokotów prędko nie wróci, bo tenis rzuca zawodnikami po całej planecie jak chyba żaden sport poza Formułą 1 – stanie się obywatelką świata, ostatecznie przeprowadzi się do międzykontynentalnych odrzutowców i stugwiazdkowych hoteli, wywiadów poudziela zapewne więcej po angielsku niż po polsku. Prawdziwa Wonder Girl.

87 myśli na temat “Iga Świątek, Wonder Girl z sąsiedztwa

  1. Mam wiele uciechy przeglądając w mediach komentarze po wczorajszym meczu. Ci sami komentatorzy, którzy jeszcze tydzień, dwa temu jeździli po Brzęczku, zaczynają go chwalić. A już zupełnie na kolana rzucił mnie Tuzimek – jeden z czołowych krytyków, który w dzisiejszym felietonie na WP stwierdził: – „Niewiele ponad tydzień wystarczył, by Jerzy Brzęczek przebył w oczach kibiców drogę z pozycji niemal dziada, po którym wszyscy skaczą, na pozycję prawie króla”. Oczywiście nie widząc, że był jednym z tych, którzy krytykę kibiców nakręcali.
    Wcale się nie zdziwię, jeżeli po następnym zgrupowaniu kadry, do naszych medialnych znawców futbolu dotrze, że Brzęczek nie tylko powinien się na Nawałce wzorować ale, ze musiał także po nim posprzątać.

    Polubienie

  2. Tak na marginesie to od niepamiętnych czasów dla wielu ludzi od tego, co trener robi bardziej się liczy to co mówi i stąd popularność takich łosi jak Wójcik, podczas gdy Górski i Piechniczek mieli na ogół pod górkę…
    Wynikiem nie ma się co jarać, w przewadze grało się łatwo, to i niektórzy błysnęli, a że grozi nam, wygranie grupy, to nie wiem, czy to jest dobra perspektywa, bo zamiast myśleć o mundialu, to będziemy gdzieś jeździć na jakiś nikomu niepotrzebny turniej finałowy…
    Ale w sumie dobrze, że się atmosfera poprawiła, oby dłużej niż do listopada.

    Polubienie

  3. Zaczynamy dominować w europejskiej piłce. Najpierw Moder, a teraz Lewandowski i Linetti w jedenastce kolejki LN. A wszystko przez Brzęczka…

    Polubienie

  4. A z hurraoptymizmem wokół tej kadry bym się jeszcze wstrzymał. Cienka jak barszczyk nieco rezerwowa Finlandia w sparingu, niezbyt nakręceni Włosi oraz BiH, która w jedenastu wyglądała lepiej i była bliższa objęcia prowadzenia i zaraz zwrot o 180 stopni i zachwyty, jak nad Liverpoolem Kloppa. Pewnie, że w porównaniu z makabreską z pierwszych 2 lat kadencji JB, to niemal Himalaje, ale prawdziwą weryfikację przynesie dopiero turniej finałowy ME.
    Wspominana tutaj drużyna Janasa, która w eliminacjach grała lepszy futbol, pół roku przed mundialem lekko, łatwo i przyjemnie przewiozła Ekwador 3-0, a co było potem na mistrzostwach chciałoby się zapomnieć.

    Polubienie

  5. Ja tam się tylko wyciągnę wygodnie, pisałem po Finlandii że dwa dobre mecze jeszcze, i rozemocjonowana krytyka zamieni się w rozemocjonowany entuzjazm. Największym zaskoczeniem są tu te dwa dobre mecze.

    Brzęczek jeden sukces ma, bo z LN już nie spadnie, ale mimo wszystko któregoś z potentatów bym obstawiał jako potencjalnych zwycięzców naszej grupy. No chyba że oleją, bo LN jednak rządzi się swoimi prawami.

    Największą zmianą jest ta ruchliwość piłkarzy, przez dwa lata jeden holował piłkę, reszta się przyglądała, potem wrzuta na pałę i od nowa. Tu autentyczna ruchliwość, wychodzenie na pozycję, nawet klepka czasami, aż ciężko to racjonalnie wytłumaczyć.

    @Ekwador
    Znowu pokłócimy się o wspominki, ale jak wspominam tamten towarzyski mecz, to generalnie było spotkanie na wodzie a la pamiętny półfinał. Generalnie dominowała fizyczna gra a ginęła technika, co dla Polskiej Myśli Szkoleniowej w starciu z lepszym technicznie rywalem, jest ogromnym atutem. Ciężko zwalać tylko na normalne warunki atmosferyczne na mundialu, ale myślę że był to znaczny aspekt tego że z 3:0 zrobiło się 0:2. IMO warunki w pierwszym meczu premiowały naszych dryblasów, a jako że stawka była w sumie towarzyska, to wyszło ponad stan.

    Polubienie

  6. Tu nie chodzi o styl tamtej wygranej, tylko o łatwość i tę klasyczną euforię, którą w wygłodzonym rodzimej dobrej piłki kibicu znad Wisły wzbudzić można jednym sparingiem, albo jednym tygodniem z drugorzędnymi rozgrywkami. Nawet Lewandowski był wyraźnie ubawiony promieniejącymi szczęściem przepytywaczami z tv.

    Co do ostatniego tygodnia, to naprawdę poczekajmy na poważne rozgrywki. Niech Brzęczek najpierw zagra choć jeden dobry mecz o punkty z potentatem, niech choć wyjdzie z grupy na mistrzostwach, zanim zaczniemy z niego robić „naprawiacza po Nawałce” – dzięki któremu miał śmiesznie łatwą grupę eliminacyjną do ME.

    Polubienie

  7. „Nawet Lewandowski był wyraźnie ubawiony promieniejącymi szczęściem przepytywaczami z tv.” – a może się cieszył, bo strzelił 2 bramki i zaliczył asystę? Bo liczył na miejsce w 11 kolejki LN?
    I może wypadałoby uwzględnić, że te drugorzędne rozgrywki to najwyższa europejska półka, na której rywalizuje mniej drużyn niż w ME?
    Być może ” po Nawałce miał śmiesznie łatwą grupę eliminacyjną do ME”, ale też katastrofalną sytuację po MŚ.

    Polubienie

  8. @Antropoid „w porównaniu z makabreską z pierwszych 2 lat kadencji JB”- nie rozumiem, czemu nazywać to makabreską? Przecież zarówno z Włochami jak i Italią 2 razy zremisowaliśmy i 2 razy minimalnie przegraliśmy.To są wyniki w normie jak na tak silne zespoły.A eliminacje do ME -fakt, że w łatwiej grupie (ale czy to Brzęczka wina?) rozgrywaliśmy bardzo poprawnie. Nie było może super, ani super stylu w tych w 2 latach, ale żeby od razu makabreska??

    Polubienie

  9. 1. Tak, na pewno o niczym innym nie myślał, tylko o miejscu w 11 kolejki LN. Jego wypowiedź jest zresztą ogólnie dostępna…

    2. Może ogłośmy od razu, że LN, to wyższa półka od ME – będzie super brzmiało, choć dalej będzie miało z faktycznym układem sił tyle wspólnego, co turnieje drugiej rangi ATP, gdzie komentatorzy się rajcują, bo Djoković, lub Nadal przegrali z X-em, czy Y-kiem przed finałem, a za chwilę przychodzi turniej wielkoszlemowy – i oni wciąż zmiatają tych samych rywali z kortu.

    3. No… Taką samą „katastrofalną”, jaką ma każdy nowy selekcjoner obejmujący reprezentację po poprzedniku, który coś przegrał.

    Proponuję nie zaczynać tego biegania dookoła słupa na nowo.

    Polubienie

  10. c.d.
    Warto zajrzeć do pomundialowego raportu Nawałki, żeby się przekonać, ze to był historyczny sukces polskiej piłki, a na pewno wynik znakomitej formy reprezentantów.

    Polubienie

  11. Wygrać grupę eliminacyjna = makabreska? Proponuję usiąść sobie i na spokojnie przemyśleć swoje kompetencje w zakresie piłki nożnej.
    Odpadnięcie w grupie MŚ = katastrofa? Chyba dla Niemców, przecież dla nas to normalność. Od 30 ponad lat to najlepsze, co nas spotyka w tym turnieju.
    Ludzie, co wy piszecie??

    Polubienie

  12. Dżizes, przecież było już o tym wszystkim pierdyliard razy, choćby na tym blogu/forum, naprawdę od nowa trzeba trzeba tłumaczyć każdy niuans, każdy kontekst i każde użyte słowo?
    Nie chce mi się już.

    Polubienie

  13. Problem tu jest taki, że rozmowa z tymi, którzy twierdzą, że Brzęczka bronią wyniki i wynikami zasłaniają stan reprezentacji jest bardzo trudna. No bo co – awansował na ME? Awansował. Wygrał grupę? Wygrał. Polska jest liderem grupy w LM? Jest. Zaczęła grać z pilotem? Zaczęła. Wszystko jest w porządku.

    A tego, że przez te dwa lata reprezentacja grała beznadziejnie żenująco, chyba jak, nie przymierzając, tegoroczna Legia, to cóż – dawno i nieprawda. Wyniki są, lecim dalej!

    Polubienie

  14. „Kłócą”, a może żartują??? Przecież już pisałem jaką uciechę sprawiają mi ostatnie komentarze.
    Problem w tym, że Brzęczka porównuje się do Nawałki sprzed czterech lat, zapominając o dwuletnim zjeździe. Traktuje się go jakby wsiadł do bolidu formuły jeden. Tymczasem wsiadł do gruchota, w którym co prawda parę części było dobrych, ale wymagał kapitalnego remontu. I co więcej… – zapomina się, że jego poprzednik miał rok spokojnej pracy od powołania do pierwszego meczu o punkty, a Brzęczek w miesiąc od powołania i po 3 dniach pierwszego zgrupowania zagrał mecz o punkty.
    P.S.
    Ostatnie wyniki nie do końca przekonały mnie do kompetencji Brzęczka. Dlatego z umiarkowanym optymizmem i zainteresowaniem czekam na listopadowy trójmecz reprezentacji. Ale o tym też już pisałem…

    Polubienie

  15. Rzeczywiście, następne 2 lata po ME we Francji, to „zjazd”, jakiego polski futbol jeszcze nie zaznał – wygranie eliminacji do mundialu (czyli drugi w jego historii awans jednego selekcjonera na mistrzostwa), jest taką hańbą, że powinno się nazwisko Nawałki wymazać z kronik, natomiast Brzęczka za awans na ME kanonizować i postawić (tak jak chce) w jednym szeregu z Górskim.

    Może pogadajmy o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.

    Polubienie

  16. @Antropoid Dokładnie, nie było wielkiego zjazdu i potrzeby tworzenia drużyny na nowo jak to lubią ujmować dziennikarze po KAŻDEJ zmianie selekcjonera.Po prostu kilka nazwisk musiało naturalnie się zmienić, ale wczesny Brzęczek grał niemalże tym samy składem co późny Nawałka, więc to co głosili to były brednie podobnie jak zima stulecia co roku wygłaszana w tych pustych łbach.

    Polubienie

  17. Od bez mała 20 lat, czyli od czasu, kiedy Engel przerwał polską Wielką Smutę, każdy selekcjoner, który tutaj awansuje na MŚ/ME robi za zbawcę, naprawiacza, cieszy się mirem tego, który wreszcie „dotarł do piłkarzy”, „znalazł odpowiednich wykonawców” (i ich młodych następców – bo kiedy idzie zawsze wyskakują ich zastępy), albo wreszcie „poustawiał ich jak trzeba” itd. itd.
    Potem przychodzi wtopa na mistrzostwach (jeden Nawałka ten schemat złamał – ale też jest „be”, bo 2 lata później nie wygrał mundialu…) i naprawiacz zostaje zdegradowany do stopnia psuja, po którym inny musi naprawiać.
    I tak się to wciąż kręci, jak to … w przerębli.

    Ten kraj to specyficzne miejsce, tu wystarczy się ogłosić naprawiaczem, żeby być za niego uznanym, nawet całym państwem rządzi taki, który się naprawiaczem ogłosił – i to wystarczyło, choć faktycznie czego się w życiu nie tknął – to spieprzył, co też zresztą robi z Polską.

    Polubienie

  18. „Skoro wczesny Brzęczek grał to samo co późny Nawałka”

    Kolega przez „późnego Nawałkę” ma chyba na myśli jego ostatni mecz z niskim pressingiem. Bo, zaraza, nawet w meczu z Senegalem i pierwszych 30 minutach z Kolumbią, pomimo żałosnego rezultatu, więcej było energii i chęci gry.

    ” to za co jeden był chwalony a drugi krytykowany?”

    jeden był chwalony za x2 dobre eliminacje, udany turniej. Drugi był krytykowany że zafundował nam 2 LATA tego cholernego niskiego pressingu, gry na stojąco, gdzie u poprzednika był to tylko ostatni mecz o pietruchę.

    Polubienie

  19. @Otwojastara
    Mamy faktycznie inny pogląd na schyłkowego Nawałkę. Już w listopadzie po ostatnim meczu eliminacji MŚ pisałem w komentarzu na blogu, że drużyna wymaga gruntownej przebudowy, a przed turniejem ostrzegałem przed lekceważeniem Senegalu, a nawet Japonii (chociaz takiej żenady jak w końcówce nie przewidywałem w najbardziej pesymistycznym wariancie) i zakładałem, że z Kolumbią mamy pewne „bańki”. Nniski pressing” Nawałka też już grywał wcześniej.
    Ale oczywiście moja prawda jest tak samo dobra jak Twoja.
    P.S.
    Przed chwilą PSG wygrało z NImes, grając od 23 minuty z przewagą jednego zawodnika. Mbape strzelił pierwszą i trzecią bramkę i zszedł z boiska, a po meczu cieszył jak Lewandowski po meczu z BiH pomimo, że przy drugiej nie asystował. Komentarz popsuł mi niestety Sarabia, który w samej końcówce strzelił na 4:0.

    Polubienie

  20. Drogi Alpie,

    Przecież Nawałka właśnie na ME, pod wpływem nieszczęsnego meczu z Danią granego bez Krychy, dokonał istotnej przebudowy drużyny, przestawiając zespół na grę trójką stoperów, co w zgodnej opinii zawodników narobiło tyle zamieszania, że nie wiedzieli, co grać. Dopiero jak wrócił do starego ustawienia, to udało się wygrać z Japonią.
    A niski pressing to akurat normalna strategia meczowa, stosowana np. nader często przez Włochów, w tym na MS 2006, które, że pozwolę sobie przypomnieć, wygrali.

    Polubienie

  21. Problem w tym, że ja za włoskim stylem „nie przepadam” od czasu catenaccio (chociaż Włosi potrafią zagrać fajną piłkę jak zapomną o korzeniach) i niewiele sprawiło mi taką frajdę w kibicowskim życiu, jak rozbicie Włochów przez drużynę Górskiego i to w sytuacji, gdy awans z grupy na MŚ miała w kieszeni. Może stąd mam problem z Nawałką, który do włoskiego stylu odwoływał się nieustannie, a zasłanianie d… bramki nazwał niskim pressingiem.

    Polubienie

  22. Można narzekać na styl gry drużyny Nawałki i tu nie ma żadnego problemu, bo piękny nie był, ale narzekać na styl gry drużyny Nawałki – i jednocześnie stawiać wyżej „wyczyny” stylistyczne kadry Brzęczka, to już wyższa szkoła robienia sobie jaj.

    Polubienie

  23. @gp
    na mś, nie me, ale się zgadza. Bęcki i konfa selekcjonera Danii, twierdzącego że polaków „łatwo odczytać” (szkoda że w pierwszym meczu nie pykło) wyrżnęła wyelką schizmę w obozie polskim, i, co najgorsze, w bani Nawałki. Na początku kadencji odrzucił publicznie grę 3 obrońcami( z jakiegoś powodu takie pytania padały) argumentując sensownie że tylko Glik w takiej obronie grał. W 2018 o tym zapomniał, forsował na sparingach, mimo że wypadało to słabo, na samym turnieju los nam nawet tego Glika zabrał i pyk.

    Brzęczek też miał swoje kretyńskie pomysły, jak gra bez skrzydłowych i wyglądało to nawet gorzej.

    Polubienie

  24. @Rafał
    Dzięki za przypomnienie. „Do dzisiaj nie oprzytomnieliśmy”, ale też i zapomnieliśmy, że na Wembley po raz ostatni zagraliśmy obronę Częstochowy i Lubańskim (na Wembley kontuzjowanego Włodka zastąpił Domarski) w kolumbrynę.
    Po Wembley Górski zupełnie przebudował ustawienie. W trakcie przegotowań do MŚ wyglądało to bardzo kiepsko, a na drużynie wieszano psy (zwłaszcza po ogłoszeniu składu)… – chociaz przy dzisiejszej skali to wyglądało jak obiektywna relacja. Jednak wtedy selekcjoner miał więcej czasu, a przed MŚ skrócono nawet nasze rozgrywki ligowe, żeby miał go jeszcze więcej.
    I na MŚ zobaczyliśmy zupełnie inną drużynę: – z trzema obrońcami ustawionymi w linii, forstoperem i czwórką z przodu ustawioną w diament, którego po latach od nowa uczył nas Beenhakker. Zaowocowało to trzecim miejscem na MŚ i olimpijskim srebrem (po wcześniejszym złocie).
    I chyba nie jest tak źle z naszym talentem do piłki, skoro na kolejnych MŚ byliśmy w ćwierćfinale i powtórzyliśmy sukces Górskiego pomimo, że już tak widowiskowej piłki (zwłaszcza za Gmocha) nie graliśmy

    Polubienie

Dodaj komentarz