Mediolan wstaje z kolan. Razem

Aż wstyd się przyznać do tamtego szczenięcego braku wyobraźni. Gdy 12 kwietnia 2005 roku siedziałem na stadionie San Siro, byłem bezgranicznie przekonany, że podziwiam obrazek nieprzemijający – grają Inter z Milanem, więc zderzają się supermocarstwa, delektuję się spektaklem najwyższej próby, przebywam w stolicy europejskiego futbolu.

Trwał ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Trybunę Curva Sud (byłem jako kibic, nie służbowo) opuszczałem rozgniewany, ponieważ chuligani zrzucali na boisko race (jedna trafiła i ogłuszyła Didę, bramkarza Milanu), butelki, zapalniczki, parasole i kto tam co miał pod ręką, więc sędzia odwołał piłkarzy z boiska ponad kwadrans przed planowym zakończeniem meczu (a wykosztowałem się, konik wyłudził za bilet bolesne 200 euro), ale uspokajała mnie pewność, że przeżyję to jeszcze wielokrotnie – derby Mediolanu będące zarazem batalią na zaawansowanym etapie Champions League, rozpalające jeszcze bardziej niż te „zwyczajne”, rozgrywane pod logo Serie A. W końcu ledwie dwa sezony wcześniej Inter z Milanem tłukły się nawet wyżej, w półfinale Ligi Mistrzów.

*************

Tak, to była dekada Mediolanu jako głównej piłkarskiej metropolii w Europie. Mógł się z nią chcieć ścigać ewentualnie Londyn, który oklaskiwał popisy Arsenalu oraz Chelsea, jednak wyspiarze zdołali dokopać się tylko do debiutanckich wizyt w finale – tymczasem do stolicy Lombardii trofeum przyjeżdżało w latach 2003, 2007 oraz 2010 (według pewnych apokryfów również w 2005). Imperialny rozmach.

Od tamtej pory geografia radykalnie się zmieniła. Swoją pozycję jeszcze wmocnił Londyn (w ubiegłym roku miał wspomniane Arsenal z Chelsea w finale Ligi Europy oraz Tottenham w finale Ligi Mistrzów), giganta próbuje zgrywać Manchester (szastając setkami milionów, City i United liderują głównie tabelom finansowym), a zasłonił wszystkich Madryt – druga dekada XXI wieku należała do niego, z kulminacjami w finałowych derbach Realu z Atlético. I mediolańscy kibice pewnie by to jakoś znieśli, w końcu historia nie tylko na boiskach toczy się cyklami. Interu z Milanem dotknął jednak nie tyle kryzys, co krach, w dodatku degrengolada ciągnęła/ciągnie się dłużej niż wieczność – zainicjowaną odejściem emocjonalnie związanych z klubem mecenasów Massimo Morattiego i Silvio Berlusconiego, a potem znaczoną wstrząsami właścicielskimi, akceptowaniem coraz przeciętniejszych graczy w drużynie, wypadnięciem poza Ligę Mistrzów i podium Serie A.

Używam czasu przeszłego trochę nieśmiało, lecz z premedytacją, w pełni władz umysłowych. Wreszcie nastał bowiem moment, w którym na horyzoncie, może nawet bliżej, zamajaczył krajobraz pozwalający przypuszczać, że mediolańczycy postanowili wygramolić się z zamętu i beznadziei. Że postanowili wrócić tam, gdzie ich zastałem w początkach mojej pracy dziennikarza sportowego – w okolice szczytu. Czego bynajmniej nie opieram na banalnej obserwacji, iż rok 2020 przebiega dla nich znakomicie, ponieważ Inter po dekadzie przerwy wrócił do finału europejskiego pucharu i na podium Serie A, natomiast Milan podarował kibicom wielomiesięczny okres najwspanialszej gry od dekady i jako jedyny w czołowych ligach kontynentu pozostaje niepokonany od wybuchu pandemii. Nie, optymistycznych sygnałów wysyłają oba kluby znacznie więcej.

A mnie szczególnie uwodzi oraz intryguje to, że choć podróżują do tego samego celu, wyruszyły w skrajnie odmiennych kierunkach. Tak skrajnie, że właściwie stanęły ideowo na przeciwległych biegunach, chwilami podejrzewam wręcz, iż pospiskowały, potajemnie zawierając pakt – „my będziemy z Marsa, a wy z Wenus, spotkamy się wiadomo gdzie”.

***

Uderzające różnice biją po oczach wszędzie. W sylwetkach i piłkarzy, i trenerów, i dyrektoriatu kreującego politykę personalną, i prezesów oraz właścicieli. W całej sportowej strategii – biznesową czy marketingową w niniejszym tekście pomijam, traktuję tę narośl na piłce kopanej jako zło konieczne.

Wystarczy rzut oka na boisko, by dostrzec, że Inter jął masowo werbować wyczynowców, którzy sporo już widzieli i przeżyli, swoje nazwiska zdążyli wdrukować w jaźnie kibiców z całego świata, przywykli do gry o najwyższą stawkę – ze szczególnym uwzględnieniem weteranów ligi angielskiej. Wziął Romelu Lukaku („tylko” 27 lat, ale poważnym futbolem zajął się jako dzieciak, rozegrał 277 meczów w Manchesterze United, Evertonie, Chelsea i West Bromwich), Alexisa Sancheza (32 lata; MU, Arsenal, Barcelona), Ashleya Younga (35 lat; blisko dekada w MU), Aleksandara Kolarova (35 lat; Manchester City, Roma, Lazio), Victora Mosesa (przed chwilą go oddał), Christiana Eriksena (28 lat; siedem sezonów w Tottenhamie), Arturo Vidala (33 lata; Barcelona, Bayern, Juventus) czy postrzelonego Radję Nainggolana (32 lata; Roma). Dlatego budżet płacowy klubu stopniowo puchnie.

Milan natomiast pensje ogranicza i, jako się rzekło, skrada się ku sukcesowi na nogach zupełnie innych piłkarzy. Młodych i skandalicznie młodych, wychowanków lub posiadających nazwiska anonimowe dla wszystkich poza wytrawnymi znawcami rynku. Od Gianluigiego Donnarummy (21 lat, zdążył już stać między słupkami drużyny seniorskiej 209 razy!), Mattii Gabbii (też 21 lat), Theo Hernandeza (23) czy Davide Calabrii (23), przez Ismaëla Bennacera (22) czy Sandro Tonalego (20), po Brahima Diaza (21), Alexisa Saelemaekersa (21) i Rafaela Leão (21) – by wymienić tylko tworzących podstawowy skład lub krążących w pobliżu (dlatego przemilczam Lorenzo Colombo, lat 18, choć korci, by nie przemilczać).

Rekrutują zatem mediolańscy sąsiedzi według odległych wzorców, choć w żadnym razie nie działają ortodoksyjnie, zaślepieni jedynie słuszną wizją. Inter kupił sobie fantastyczną przyszłość (i świetną teraźniejszość) w Alessandro Bastonim (21), Nicolò Barelli (23) czy Achrafie Hakimim (21), natomiast Milan dorzucił do zespołu dojrzałości poprzez pozyskanie Simona Kjæra (31), a przede wszystkim Zlatana Ibrahimovicia, który odbiega od reszty szatni jak chyba żaden znany mi obecnie piłkarz – skończył 39 lat, uzbierał w CV zniewalającą kolekcję legendarnych firm (od Ajaxu, przez Juventus i Inter, po Barcelonę i Manchester United), wszędzie zdobywał tytułu, nastrzelał w karierze 550 goli. Guliwer w krainie liliputów.

Gdy szwedzki olbrzym złapał niedawno COVID-19, rossoneri rzucili na Spezię drużynę bobasów, podaję podstawową jedenastkę według wieku: 21 – 23, 20, 31, 22 – 26, 20 – 21, 21, 21 – 18. Według analitycznego serwisu Opta w czołowych ligach Europy nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by ktoś wystawił aż tylu zawodników urodzonych w 1999 roku lub później.

***

Za radykalnie odmiennymi strategiami oczywiście również stoją ludzie z różnych mentalnych galaktyk.

Za realizowaną przez Inter odpowiada – w trudnej, szorstkiej współpracy z trenerem, do którego wkrótce dobrniemy – niejaki Beppe Marotta. 63-letni dyrektor sportowy zasłynął jako odnowiciel potęgi Juventusu, ponieważ potrafi zręcznie maskować finansowe deficyty klubu, za minimalną cenę osiągając maksymalne cele. Doskonale orientował się w luksusowych rynkach na całym kontynencie i z intuicją wychwytywał piłkarzy gdzie indziej niechcianych lub pragnących zmiany, ze szczególnym uwzględnieniem tych z wygasającym kontraktem, dzięki czemu drugą linię złożoną z Andrei Pirlo, Paula Pogby i Arturo Vidala (wspartą przez wychowanka Claudio Marchisio) skompletował prawie za darmo, by następnie patrzeć, jak ów kwartet pcha turyńską drużynę do finału Ligi Mistrzów. I teraz, w Mediolanie, diabelnie przebiegły Marotta działa poniekąd podobnie. Rozgląda się za doświadczonymi wyczynowcami, którzy mogą dać z siebie jeszcze wiele, ale zostali skreśleni jako wypaleni lub stetryczali. Najświeższy przykład stanowi Arturo Vidal – teoretycznie idealnie pasujący do stylu Conte, uznany za zbędnego w Barcelonie.

W Milanie ogółem kwestii sportowych – po korporacyjnemu mówi się: segment – zarządza Paolo Maldini, czyli żywy pomnik rossonerich, jednak jako postać newralgiczną, precyzyjniej oddającą zwrot w polityce klubu, należy wskazać niejakiego Geoffreya Moncadę. Ledwie 33-letniego, mianowanego szefem działu wyszukiwania talentów, któremu zlecono oplecenie planety siatką skautów przeczesujących boiska w poszukiwaniu gwiazd jutra. Skautów nie tylko oglądających mecze, ale także zachodzących na treningi, wypytujących rodziców i generalnie przeprowadzających wywiad środowiskowy pozwalający sporządzenie rzetelnego portretu psychologicznego kandydata na piłkarza Milanu.

Moncada przyleciał z Monaco, gdzie współprojektował przyszłość tak skutecznie, że jego wybrańcy, zanim zostali wyeksportowani za gigantyczne pieniądze – Bernardo Silva, Fabinho, Thomas Lemar, Tiemoue Bakayoko etc. – zdetronizowali w kraju wszechmocne Paris Saint-Germain oraz wywołali sensację w Lidze Mistrzów, przefruwając aż do półfinału. Znów: Milan postawił na człowieka, którego nazwisko nikomu we Włoszech nic nie mówi. Jeśli jednak rozbłysną piłkarze, których wynajdzie, odkryją i zapamiętają je wszyscy.

Kolejny poziom: trenerzy. Też dobrani tak, jakby szefom mediolańskich klubów zależało na możliwie najjaskrawszym dowodzeniu, że choć mieszkają na jednym stadionie, to nie łączy ich nic, reprezentują kultury nie tyle sobie obce, co przeciwstawne. Oto Antonio Conte – z powszechnie szanowanymi kompetencjami, utytułowany, z bogatą przeszłością na prestiżowych stanowiskach, poza Serie A odnoszący sukcesy także w reprezentacji Włoch i londyńskiej Chelsea, przyzwyczajony do pracy pod presją. I Stefano Pioli – z kompetencjami kwestionowanymi (jego dymisji kibice żądali, zanim podpisał kontrakt), pustą gablotą na trofea, krążący po klubach głównie przeciętnych i wyłącznie krajowych. Conte – apodyktyczny, impulsywny, wiecznie stawiający żądania swoich szefom; Pioli – chętnie eksponujący zasługi piłkarzy ponad własne, bez dyktatorskich skłonności, stonowany, posłuszny. Conte – potrafiący zaszantażować, że pójdzie sobie precz, i trzymać wszystkich w niepewności; Pioli – akceptujący wszystko, szczęśliwy, że złapał Pana Boga za nogi, chętnie przyznający, że silniej niż on motywuje piłkarzy Ibrahimovic…

***

Nawet układ sił na samym szczycie sugeruje, że mediolańscy rywale rozbiegli się w różne strony świata. W końcu Inter został przejęty przez właściciela z Dalekiego Wschodu i z konkretną twarzą – chińskiego multimiliardera Zhanga Jindonga, który bieżące kierowanie firmą oddał w ręce swego syna Stevena Zhanga. Milan należy natomiast do organizacji z dalekiego zachodu i bez twarzy – amerykańskiego funduszu hedgingowego, którego zarządcy pozwolili odrestaurowywać klub lokalnym menedżerom, na czele z absolwentem mediolańskiego uniwersytetu Paolo Scaronim.

Mamy więc dychotomię totalną, antagonizm tak doskonale się uzupełniający, że wyścig Interu i Milanu znów cholernie mnie pociąga, nawet bez kibicowskiego zaangażowania kochałbym jego fabularną atrakcyjność. I zżerałaby mnie ciekawość, kiedy i po jakich przygodach wrócą tam, gdzie je zastałem na derbach w 2005 roku, tam gdzie ich miejsce. Na szczycie.

O takich klubach mówi się „tradycyjne potęgi” – założone na przełomie XIX i XX wieku, czyli w dziewiczych czasach futbolu (dziewiczych wszędzie poza Anglią), na kontynentalnym szczycie prężyły się już w latach 60., w kraju kolekcjonują zaszczyty od dekad (Serie A wygrywały 36 razy, ustępują Turynowi, który jednak rzadziej zadawał szyku na arenach zagranicznych). Łączy je też to, na co chyba rzadko zwraca się uwagę – prawdę mówiąc, w ogóle się nie spotkałem – że ich okresy hossy i bessy zaskakująco często się pokrywają. Oba sięgały po najcenniejsze trofeum na kontynencie w latach 60., oba żyły kiepsko jak na ich standardy w kolejnej dekadzie; oba masowo wygrywały u schyłku lat 80. i na początku 90. (gdy Arrigo Sacchi zaczynał podbijać Puchar Europy, to Inter po dekadzie odzyskiwał prymat w Serie A, a wkrótce miał poszaleć w Pucharze UEFA); oba triumfowały w Lidze Mistrzów w inauguracyjnej dekadzie XXI wieku; wreszcie oba nacierpiały się w dekadenckiej dekadzie bieżącej.

Aż zaczęły wspólnie się odradzać. Inter odpalił najpierw, wystrzelił na prowadzenie i próbuje uciekać, ale Milan ostatnio pędzi jak opętany – spadł na przeciwników jak gniew boży, przyspieszając znienacka, więc patrzymy z osłupieniem, trudno uwierzyć, że po wybuchu pandemii pozostał niepokonany najdłużej wśród wszystkich drużyn czołowych lig, zdystansował nawet Bayern. Czyżby sąsiedzi naprawdę nawzajem się nakręcali? Inspirowali lub przeciwnie, jeden ściąga drugiego na dno, gdy sam tonie? Niebawem otrzymamy kolejny materiał dowodowy, na razie wiadomo tylko, że choć przewaga trybuny Curva Nord jest ewidentna (nerazzuri zabawiają się w Lidze Mistrzów, rossoneri kopią w Lidze Europy), to obie strony znajdowały się ostatnio w zbliżonym stanie ducha. Zadowolone, lecz nie w pełni usatysfakcjonowane. Zniecierpliwione. Piłkarze Interu nie oszaleli ze szczęścia, bo choć zbliżyli się do triumfu i w Serie A, i w Lidze Europy, to ostatecznie nie obcałowali żadnego trofeum. Piłkarze Milanu – bo choć fantastycznie finiszowali, nie wrócili do upragnionej Ligi Mistrzów. Trzeba pracować dalej.

Blogonotkę spisuję jeszcze przed derbami – Inter zdecydowanym faworytem, a mecz powinien pysznie smakować, bo obaj rywale nie biorą ostatnio jeńców, liczy się atak, atak, atak – ponieważ ich wynik niczego by w jej treści nie zmodyfikował. To tylko etap długiej podróży, którą mediolańczycy będą kontynuować ze świadomością, że szlachectwo zobowiązuje, że wciąż mieszkają w jedynym w Europie mieście z dwoma triumfatorami Ligi Mistrzów. Tam też wypada znów zwołać derbową batalię, najlepiej w jednej z rund rozgrywanych wiosną.

Postaram się być wtedy na San Siro. Alternatywy zresztą chyba nie mam – poprzedniego wieczoru z Interem i Milanem w Champions League nie dokończyłem.

128 myśli na temat “Mediolan wstaje z kolan. Razem

  1. @Rafał
    „Dzisiaj w doliczonym czasie postarzałem się o osiemset lat”. I chyba musiałeś parę razy rzucić” – a kysz i to przez lewe ramię, bo Weronie w Mediolanie nie udało się dowieść zwycięstwa do końca. Trochę szkoda, chociaż Milan, zwłaszcza za drugą połowę co najmniej na remis zasłużył. A widowisko było niesamowite!

    Polubienie

  2. @Thered00

    Tak, wiem. Kolega nie jest w żadnym z „plemion” i jest jednym z „nielicznych rodzynków w zakalcu”, wyłącznie z nudów wpada tu co jakiś czas zaciekle bronić rządzącej partii i repliki PRLu, którą ona z Polski robi. Takie osobliwe hobby.

    Ignorowanie faktów, obracanie kota ogonem i wysilanie się na protekcjonalny ton wobec oponentów władzy, charakterystyczne dla polityków i sympatyków pis, to oczywiście też zwykły zbieg okoliczności.

    „Wypatroszyć biskupów i będzie w Polsce raj”

    Wystarczy dać szlaban na budżetową kasę i mieszanie się do rządzenia państwem. Bo nic dobrego mu nie przynosi (i to od wieków) ta kosztowna kuratela gromady oderwanych od prawdziwego życia sybarytów, za nic nie odpowiadających, rozsiadłych na urzędach tylko im potrzebnych.

    A takimi tekstami o „patroszeniu” aurat sam się stawiasz pośród plemienia, niespecjalnie zasługującego na poważne traktowanie.

    Polubienie

  3. PS.
    „… cicho o tym, jak im [kobietom] pomóc, by ta decyzja nie zniszczyła ich życia”

    Najlepiej zacząć od ubezwłasnowolnienia… Przejaw najwyższej troski…

    Wiesz co? Powinni zacząć od siebie i takich jak ty.

    Polubienie

  4. Dziwna ta cisza po wczorajszym meczu. Stary świat może się jeszcze nie wali, ale rysy co raz wyraźniejsze… – a tu nic. Nawet po Brzęczku ciężko pojechać… – zestawia całą obronę w składzie, w którym nigdy ze sobą nie grali i jeszcze wychodzi na zero z tyłu.
    Wydawałoby się, że jest o czym pogadać?

    Polubienie

  5. Dyrdymały w komentarzach to jakby tradycja, większość dziennikarzy jakby inny mecz oglądała.

    Teraz mogę powiedzieć, że ci nowi jak Jóźwiak czy Moder to nie są przypadkowe osoby w tej kadrze. Niestety nie równa do nich Bochniewicz, który na kolejny występ raczej długo poczeka. Wynik lepszy, niż gra, ale Ukraina to groźny zespół, więc uważam, że było ok. W weekend zagrają pewnie głównie ci, którzy dziś nie wyszli i zobaczymy. Włosi mocno osłabieni, więc jest spora szansa na dobry wynik i publika znowu będzie szaleć…

    Polubienie

  6. Towarzyski mecz o nic. Brzęczek, dziecko szczęścia, karny niewykorzystany, totalny babol Łunina, po czym dorabianie do rezultatu ideologii. Tych kilku zdań o tym meczu było dość.

    Polubienie

  7. Czy on jest „dziecko szczęścia”, to dopiero ME zweryfikują.
    Kopaninę rezerw z Ukrainą, z dwunastym zawodnikiem Polski w bramce rywali nie bardzo się chce komentować.

    Polubienie

  8. Kadra „dostarcza tlenu piłkarzom, których przydusiła trudna sytuacja w klubie oraz błyskawicznie oswaja ze sobą – i napełnia nadzieją – młodzież. Staje się przystanią dla potrzebujących i przyjaznym uniwersytetem dla aspirujących. ” Statystyki nie mówią oczywiście wszystkiego o występach piłkarzy, ale stanowią bezcenny dla nich, twardy konkret. A także dają satysfakcję Brzęczkowi, potwierdzając jego selekcyjną intuicję”. „Dlatego zasobów kadrowych systematycznie mu przybywa”. „Nagle zorientowaliśmy się, że zwłaszcza w środku pola mamy dużą konkurencję i pojedyncze kontuzje czy niedyspozycje nie wyrąbią tam potężnej wyrwy”.
    Niewątpliwie „szersza kadra daje niejakie poczucie bezpieczeństwa”.

    Przepraszam Cię Rafał, że zrobiłem zbitkę ze zdań wyrwanych z Twojego dzisiejszego felietonu na Wyborczej, ale to moim zdaniem najlepsze co o kadrze ostatnio słyszałem i czytałem.
    Ze swojej strony dodałbym, że co prawda wczoraj, zwłaszcza w pierwszej połowie obrona nie zachwycała, ale biorąc pod uwagę z jaką tremą musieli wychodzić na boisko w tym zestawieniu, nie mam wątpliwości, że stopniowo wprowadzani do drużyny szybko staną się pełnowartościowymi piłkarzami reprezentacji. Skorupski zaś udowodnił, że już na dzisiaj jest alternatywą na pozycji bramkarza.

    Polubienie

  9. Wolę „dziecko szczęścia” niż „kompleksa”, który nie pozwalał cofać się autokarowi z reprezentacją, żeby nie zapeszyć i piłkarzy, którym czarny kot pęta się pod nogami za każdym razem jak wychodzą na boisko.

    Polubienie

  10. I Macedonia Płn. w ME… Coraz bardziej elitarny się robi ten turniej, przez coraz mądrzejszych ludzi wymyślających zasady awansu 🙂

    Polubienie

  11. @Antropoid
    Na szczęście nie wszystkim (znowu to szczęście).
    …………………………….
    Właśnie skończyłem oglądać wyłanianie naszego pierwszego rywala na Euro. W Irlandii wygrali Słowacy, szczęśliwie trafiając trzy razy do sieci, w tym raz do własnej. I wcale mnie to nie cieszy. Na piłkarską jakość to można próbować pokombinować… – personalnie, ustawieniem, taktyką. Ale jak się fart zderzy z fartem to nie ma zmiłuj. O wyniku decyduje czysta loteria.

    Polubienie

  12. Chciałbym, żeby przez najbliższe miesiące Brzęczek za zasługi ostatnich tygodni został zdalnie selekcjonerem wszystkich europejskich i południowoamerykańskich reprezentacji, żeby piłkarze topowych klubów mogli złapać oddech i nie jeździć na te nieprawdopodobnie idiotyczne (szczególnie w tym sezonie) Ligi Narodów i jeszcze idiotyczniejsze mecze towarzyskie… Do wszystkich reprezentacji powołałby zawodników z niższych lig i słabszych klubów.

    Polubienie

  13. Macedonię i Słowację uważałem za faworytów. I dobrze, że ci ostatni przeszli, bo gra w Dublinie z którąkolwiek z irlandzkich drużyn to byłby ciężki wyjazd, w którym można było pogubić punkty. Więc Słowacja to jednak lepszy pomysł w takim układzie.
    No i z jednej strony wchodzi Macedonia (choć szczerze to uważałem, że Węgrzy są słabsi, no ale Islandię przepchnąć to też nie takie proste), a z drugiej Serbia odpada. UEFA chyba postawiła sobie za cel pokazać, że nie tylko ci od siatkówki potrafią…

    Polubienie

  14. @Panszeryf
    Wysilam szare komórki i nic. Możesz mi podpowiedzieć kogo Brzęczek pomija z najsilniejszych klubów pięciu topowych lig, bo wydaje mi się, że wszyscy trzej powoływani są regularnie, a Piszczek sam się skreślił?
    Bramkarzy możesz sobie darować.

    Polubienie

  15. Nie napisałem, że kogoś pomija. Ale różne wynalazki powołuje. Nie twierdzę też, że to źle albo nawet, że powołanie kogokolwiek jest nieporozumieniem. Chodziło mi tylko o to, że kompletnym absurdem jest, w tym bardzo wyjątkowym sezonie, który później się zaczął i wcześniej się musi skończyć, w którym z powodu covida istnieje ryzyko, że całe kolejki będą odwoływane albo co najmniej niektóre kluby będę mogły/musiały opuścić kilka meczów z powody braków kadrowych, nie odpuszcza się LN (albo się jej chodziaż jakoś nie okroi), nie wspominając o meczach towarzyskich. Czy włoskie albo angielskie kluby grające w europejskich pucharach, w każdym razie większość ich piłkarzy, mają (poza Bożym Narodzeniem) choć jeden wolny tydzień od września do kwietnia? Skoro nawet taki cyborg, jak Lewy, sam prosi o zmianę 20. minut przed końcem meczu, w którym mógłby śrubować niebotyczne rekordy to wiedz, że coś się dzieje…

    Oczywiście, ktoś powie, że zyskają na tym rozsądnie zarządzane kluby mające szerokie kadry. Ok. Nie zmienia to faktu, że mogliby coś zrobić chociaż z tymi niewiele wnoszącymi meczami reprezentacji. LN sama w sobie jest turniejem sparingowym. Po co te mecze towarzyskie?

    Polubienie

  16. Przez blisko pięć lat wbijano nam do głowy, że polscy piłkarze są tak głupi, ze tylko tylko 10-12 potrafi skumać schematy, a pozostali to mają papiery co najwyżej na wiecznych dublerów, którymi nawet strach zastępować zmęczonych etatowców w trakcie meczu, czy piłkarzy z kontuzjami lub bez formy w wyjściowym składzie.
    Brzęczek zaczął „powoływać różne wynalazki” i okazało się, że możemy mieć pełnowartościową całą reprezentację, a za chwilę rywalizacja o kadrę meczową przeniesie się do trzeciej i czwartej dziesiątki, a selekcjoner będzie mógł powoływać na zgrupowanie wyłącznie spośród zdrowych i w pełnej formie piłkarzy. Jeżeli nawet taki etatowiec jak Krychowiak zaczyna mówić o rywalizacji w kadrze to znaczy, że Brzęczek jest na dobrej drodze do zbudowania silnej drużyny.
    Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że pięciu Ukraińców, którzy brali udział w środowym meczu ma covida. Niewykluczone, że już przed Holandią podobne (odpukać) problemy dotkną naszych. Wiosną ruszają eliminacje do MŚ, potem Euro a w to, ze problemy z epidemią w przyszłym roku się skończą mogą wierzyć tylko idioci. To co robi Brzęczek to najlepsze co można było zrobić w tych warunkach.
    My kibice, samozwańczy eksperci, media ciągle obracamy się w kręgu nazwisk, które w białoczerwonych barwach biegają regularnie już od wczesnego Nawałki, a zaczynali za Fornalika i Smudy, bo tak jest łatwiej, „bo najbardziej lubimy filmy, które już widzieliśmy”, bo znane nazwiska najlepiej się sprzedają w reklamie i są ulubione przez sponsorów (właśnie dowiedzieliśmy, że na sto baniek wycenił strategiczny sponsor Barcelony zadymę z Messim pomimo, że to też powoli już gasnąca gwiazda).
    Ale to już dziesięć lat i za moment może się okazać, że nasz selekcjoner (bez względu kto to będzie), nie będzie miał żadnego z nich do dyspozycji. I co wtedy? Będziemy sobie opowiadać legendy przez lata o piłkarzach, którzy może medali nie zdobywali, ale przynajmniej kwalifikowali się na wielkie imprezy, tak jak opowiadaliśmy sobie legendy o pokoleniu Górskiego.
    Rywalizacja w LN – zwłaszcza w silnej grupie, gdzie trener może sobie pozwolić na większe ryzyko utraty punktów to jedyny sposób, żeby przygotować reprezentację do zmagań o punkty. Bo chyba nikt nie wierzy, że potrafi to zrobić nasza myśl szkoleniowa i ligowa młócka.
    P.S.
    Mecze towarzyskie gramy nie tylko my i nie tylko Europa. Widocznie ma to jakiś sens i może nie tylko finansowy. Ale środowy sparing był ostatni, przynajmniej do EURO.

    Polubienie

  17. To wskaż tę zdolną młodzież, gotową zastąpić 4-6 lat temu grającą wówczas „żelazną” grupę.
    Teraz się żołądkujesz, a wtedy jakoś nie pamiętam, żebyś wskazywał, kto powinien dołączyć do kadry (zresztą nikt za bardzo nie umiał – włącznie z tzw. ekspertami w tv). Jakbyś nie chciał pamiętać, że Nawałka przez pierwszy rok sprawdził cały tabun grajków i nie wiem, czy kogoś przydatnego pominął.
    Wyselekcjonował – zrobił wynik, jakiego nie było od dziesięcioleci (a styl choć niewyszukany i tak 5 x lepszy, niż brzęczkowa kopanina bez ładu i składu w eliminacjach), więc po kuc to wieczne malkontenckie marudzenie i zawracanie Wisły kijem, a z Brzęczka zanim jeszcze zagrał najważniejsze robienie zbawcy – bo akurat teraz sypnęło paroma młodziakami (głównie z akademii Lecha), których za kadencji poprzednika na równi z futbolem pochłaniało odrabianie lekcji.
    Jak się Brzęczek obroni wynikiem na mistrzostwach – wtedy będzie czas szaleć z zachwytu, a nie wyśpiewywać hymny o naprawie państwa, jak pisiory po dopadnięciu do władzy.

    Polubienie

  18. @Alp
    Po pierwsze wiem, że te bezsensowne mecze gra cały świat i to ma być argument za tym, że nie chodzi tylko o pieniądze? Nie rozumiem.

    Po drugie, Twoja fascynacja Brzęczkiem jest naprawdę niesamowita… Dowodzi tylko temu, że w sporcie liczy się tylko i wyłącznie wynik. Rzeczywiście, jak widać, wielu już zapomniało o tym, w jak żałosnym stylu ten awans został „wywalczony”. Suma szczęścia jednak zawsze wynosi zero i nie widzę innej możliwości jak takiej, że na mistrzostwach ta drużyna zostanie rozszarpana na strzępy.

    Po trzecie, rolą selekcjonera, jak sama nazwa wskazuje, nie jest danie szansy na zagranie z orłem na piersi każdemu, kto wystaje pół głowy ponad swoich kolegów z drużyny klubowej i umożliwienie mu pokazania kilku udanych zagrań w meczu kadry, tylko wyselekcjonowanie tych kilkunastu najlepszych i przekazanie im w zrozumiały sposób, co mają robić na boisku. A tej sztuki wujo jeszcze nie opanował.

    Jest taki słynny mem, najbardziej wg mnie trafny w ostatnich latach dotyczący reprezentacji, na którym do Brzęczka przy linii bocznej podbiega w trakcie meczu kilku zawodników i wywiązuje się rozmowa: – Wiecie, co macie robić? – Nie. – Ja też nie, pozdrówcie Lewego.

    Nawet nie wiesz, jakbym chciał, żebym przecierał na ME oczy że zdziwienia, ale na dzień dzisiejszy nie widzę na to cienia szansy…

    Polubienie

  19. „Dowodzi tylko temu, że w sporcie liczy się tylko i wyłącznie wynik”

    No tego właśnie u niego absolutnie nie dowodzi – bo mimo wspomnianego wyniku, założył klapki na oczy i cały czas skacze na Nawałkę jak na pochyłe drzewo.
    A Brzęczek jeszcze tego wyniku nawet nie wyrównał.
    Cały ten zachwyt Brzęczkiem jest oparty na tym, że ten realizując wytyczne związku (słusznie korzystającego z odroczenia ME) wprowadził do kadry grupę zdolnych świeżaków, którzy mają szansę być filarami przyszłej kadry, lecz czy tak się stanie – Pan Bóg raczy wiedzieć.
    Na razie jeszcze żaden nie wszedł do repry z takim przytupem, jak u Nawałki, Kapustka. On też był wówczas obwołany megagwiazdą in spe, a jak wyszło – każdy wie.

    Polubienie

  20. @Pan Szeryf
    Zanim zaczniesz powtarzać jak cielę za klubowymi marketingowcami, czemu nie odwołano LN, zapytaj, dlaczego kluby nie odwołały tych wszystkich pucharów lig, superpucharów i innych równie „fascynujących” krajowych pucharów. Gdyby to zrobiły, miałyby zimą wolny miesiąc, a nie tydzień.

    Polubienie

  21. @GP
    A to tylko od klubów zależy? Gra w nich jest uciążliwa dla garstki pucharowiczów. Dla większości to doskonała droga do przebicia się.

    Polubienie

Dodaj komentarz