Oda do Bogini

Atalanta

Pozwólcie, że opowiem wam o ciekawej krainie, która leży nie aż tak daleko stąd – za ledwie kilkoma górami i lasami – ale niekoniecznie o niej słyszeliście. Choć powinniście słyszeć. Zwłaszcza teraz, gdy dzieją się rzeczy intrygujące, może nawet fascynujące, na pewno unikatowe w skali Europy.

Każdy, kto się tam urodzi, dostaje w prezencie koszulkę klubu piłkarskiego Atalanta. Dosłownie każdy – tradycja obejmuje wszystkie szpitale położnicze z miasta Bergamo lub przyległości, więc w ostatnim zarejestrowanym roku kandydatów na przyszłych fanów przyszło na świat 8702, począwszy od Jianlin, dziewczynki pochodzenia chińskiego.

Rodzinność klubu ucieleśniają też kolejni prezesi, niezmiennie wywodzący się z sąsiedztwa. Od 2010 roku rządzi Antonio Percassi – pełnił tę funkcję także w latach 90., wcześniej był w Atalancie piłkarzem (uciekł tylko na sezon wieńczący karierę, do Ceseny), uczył się tam wreszcie gry jako junior. Spędził z drużyną całe życie, godząc pasje sportowe z biznesem, i albo sam produkował kosmetyki czy buty, albo dawał się wynajmować globalnym markom, jak Victoria’s Secret, LEGO czy Nike. Podobnie przebiegały kariery jego poprzedników – raczej mecenasów niż sponsorów i menedżerów, nierzadko dziedziczących obowiązki z pokolenia na pokolenie. Władza należała m.in. do dynastii Ruggerich czy rodu Bortolottich, którego najstarszy przedstawiciel, o antycznym imieniu Achille, finansował jeszcze klinikę i dom spokojnej starości, a do pensjonariuszy zachodził pograć w karty.

Mamy więc młodocianych kibiców i dojrzałych prezesów, a między nimi zawsze byli piłkarze, czyli szczęściarze, którzy od dekad mogą liczyć na bardzo staranne wykształcenie. Atalanta świetnie bowiem szkoli i wyprawia w wielki świat (Dom Młodych i cały proces edukacji od ponad ćwierćwiecza nadzoruje oczywiście ten sam Mino Favini), tylko w ostatnich kilkunastu miesiącach eksportowała wychowanków do Juventusu (Mattia Caldara), Milanu (Franck Kessié, Andrea Conti) czy Interu (Roberto Gagliardini).

Zanim jednak bergamczycy wyruszą na podbój obcych muraw, zawsze zdążą trochę powygrywać. „Trochę” w liczbach bezwględnych, bo jak na swoje rozmiary osiągają mnóstwo – zdarzyło im się zdobyć Coppa Italia (dwukrotnie wystąpili w finale), a w Serie A spędzają właśnie 58. sezon, choć żaden inny klub z miasta o ludności mniejszej niż 150 tys. nie przetrwał tam nawet 40 edycji. Tymczasem Bergamo liczy ledwie 120 tys. Dlatego Atalanta  słynie we Włoszech jako największa wśród małych drużyn, dlatego dosłużyła się tytułu „Królowej Prowincji”. I jest dumna z pewnego nietypowego rekordu – otóż przed dwiema dekadami, grając w Serie B, awansowała do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. To najlepszy wynik drugoligowca w dziejach kontynentalnych rozgrywek UEFA.

Ale wspominam o niej dzisiaj nie dlatego, że pięknie było kiedyś, w odległej starożytności, lecz dlatego, że tu i teraz jest piękniej niż kiedykolwiek w przeszłości. I z powodu treści, i z powodu formy. I dzięki wynikom, i dzięki sposobowi, w jaki Atalanta pruje po zwycięstwa.

Jej belle epoque otworzyło zatrudnienie Gian Piero Gasperiniego – słabiej obeznani z włoskim futbolem mogą kojarzyć go z pechowcem, którego Inter Mediolan wykopał kiedyś z pracy po pięciu meczach. W sezonie 2016/17 ten trener zaciągnął Atalantę na najwyższe w historii, czwarte miejsce w lidze (przywrócił jej europejskie puchary, po 26 latach przerwy). W sezonie 2017/18 podpisał swoim nazwiskiem siódme miejsce. W trwającym właśnie sezonie 2018/19 znów krąży w pobliżu podium, tracąc ledwie punkcik do Milanu – i właśnie tyle dzieli ich od pozycji, której zajęcie pozwoliłoby im zadebiutować Lidze Mistrzów. Im, dysponującym ledwie 14. budżetem płacowym w całej Serie A, od dekad totalnie zdominowanej przez kluby z metropolii.

Nade wszystko urzekają jednak piłkarze Gasperiniego stylem, w jakim rozprawiają się z bogatszymi od siebie. Zamiast szukać bowiem sposobu na ukrycie swych mankamentów – i uprawiać futbol ostrożny, wzorem innych drużyn świadomych swoich mankamentów – preferują grę bezkompromisową, pełną przygód i gwarantującą nieoczekiwane zwroty akcji. Ich skłonności ładnie oddają mecze z Romą, z którą dwukrotnie zremisowali 3:3, tyle że jesienią przeputali prowadzenie 3:1 (na wyjeździe), by przed dwoma tygodniami ocaleć pomimo przegrywania 0:3 (u siebie). Jeszcze efektowniej prezentuje się całokształt. Atalanta nastrzelała dotąd więcej goli niż ktokolwiek w Serie A, włącznie z hegemonem z Turynu, a ponieważ w rozgrywkach pucharach jeszcze bardziej nie zna umiaru, to w czołowych futbolowych państwach znajdziemy tylko cztery zespoły skuteczniejsze – Barcelonę (lider ligi hiszpańskiej), Borussię Dortmund (lider ligi niemieckiej), PSG (lider ligi francuskiej), Manchester City i Liverpool (liderzy ligi angielskiej). Na huczniejsze kanonady stać tylko absolutnych potentatów!

Kiedy grasz przeciwko Atalancie – nazwę wzięła z mitologii, zresztą klub ma przydomek Dea, czyli Bogini – niebezpieczeństwo grozi ci zewsząd. Możesz paść pod naporem Duvana Zapaty, kompletnie odmienionego napastnika z odzysku, który odpala pociski szybciej nawet od naszego Krzysztofa Piątka (18 goli w ostatnich 12 spotkaniach, jedyna taka seria w Europie!), a możesz oberwać od każdego z obrońców, którzy razem wzięci zdobyli już 16 bramek (znów: bezkonkurencyjni w czołowych ligach na kontynencie!). Zresztą ofensywne zasługi generalnie rozkładają się w Bergamo na tabun zawodników, pozostaje tylko wypatrywać, aż koledzy natchną Arkadiusza Recę i uziemiony Polak również wreszcie pouczestniczy w bajecznej podróży, być może niepowtarzalnej. Bo ile to jeszcze potrwa? Szczegółów nie znamy, ale wiadomo, że znacznie krócej niż wieczność.

Prezes Percassi, który ponoć już kilka razy podczas meczu prawie wykorkował, obwołuje teraźniejszość najwspanialszym okresem w dziejach klubu i przysięga, że Gasperiniemu, jeśli ten zechce, nie odbierze posady dozgonnie. Przysięga kłamliwie – los każdego trenera jest przesądzony w dniu podpisania kontraktu, trzeba tylko poczekać na kilka porażek, w sporcie nieuniknionych. Na razie jednak cała atalancka rodzima cieszy się chwilą, którą zrodziła, co dodatkowo interesujące, ucieczka od tradycji. Oto klub przyzwyczajony do uporczywego promowania wychowanków przystał na ściąganie piłkarzy zbieżnych ze specyficznymi wymaganiami Gasperiniego – a sam przetrzymuje obecnie na wypożyczeniu aż 76 zawodników (!), co stanowi prawdopodobnie rekord świata. W każdym ja nigdzie nie dokopałem się dłuższej listy.

Próbowałem też wynaleźć jakąś włoską drużynę, która w bieżącym sezonie dostarczałaby tzw. bezstronnym widzom intensywniejszych wzruszeń. Nie zdołałem. Poczytałem więc o antycznej Atalancie, która z niechęci do zamążpójścia rzuciła adoratorom szczególne wyzwanie  – oświadczyła, że poślubi tylko mężczyznę potrafiącego pokonać ją w biegu, a jeśli to ona prędzej wpadnie na metę, zalotnika zabije. Okrutne. I radykalne jak usposobienie Atalanty. Jako wielbiciel przygotowuję się psychicznie, że z jej powodu może zginąć nawet mój Milan (rywalizują o awans do Ligi Mistrzów, bezpośrednie starcie w sobotę). Wiem przecież, że gdyby zliczyć wyniki z ostatnich trzech sezonów, to miałaby okazalszy bilans niż obaj jej sąsiedzi ze stadionu San Siro i okazałaby się najsilniejsza w regionie. Widziałem też, jak przed kilkoma chwilami zrównała z murawą Juventus, wyrzucając go z Coppa Italia. Uśmierciła obrońców trofeum, którzy zamierzali podnieść je po raz piąty z rzędu.

Wygrała 3:0. Ależ ciosy spadły na turyńczyków! Odkąd do szatni Juve przed pięcioma laty wszedł trener Massimiliano Allegri, tak brutalnie potrafiły zdzielić ich tylko Barcelona oraz Real Madryt.

4 myśli na temat “Oda do Bogini

Dodaj komentarz