Żywioły Liverpoolu

lfcccccccccccccccccc

No i znów mecz, który przechodzi ludzkie pojęcie. Liga Mistrzów zarasta nimi ostatnio każdej wiosny, tak, ta przewstrętnie skomercjalizowana Liga Mistrzów coraz bardziej rozkwita na ogród z krainy czarów, więc coraz częściej zazdroszczę wszystkim, którzy pasjami objaśniają, dlaczego stało się to, co się stało. Przegrały mentalne karły, zatriumfowali mentalni giganci, tu trener tchórzliwy, tam nieustraszony władca umysłów, rozbrzmieją też teorie stonowane i mądre, a mnie nie przekona żadna, jak zwykle mnie nie przekona, w potrzebie rozumienia będę bezradny jak Barcelona.

Bardziej jestem teraz z nią, z piłkarzami przegranymi. Żadne wypowiedziane słowo ich już nie ocali, woleli by się pewnie nie odzywać, żadne usłyszane westchnienie nie pocieszy, w katalońskich duszach przeklęty mecz nadal gra, upadają po czwartym golu jeszcze raz i jeszcze raz, przeżyją katusze 79. minuty tysiące razy – tamtego gola wcale nie było, nigdy takiego nie straciliśmy i nigdy nie stracimy. Przegrani często są ciekawsi, zresztą o zwycięzcach porozmawiać będzie jeszcze czas, najbliższa i odległa przyszłość będzie o tym, że to klub klasycznie romantyczny, z etosem, z hymnem jak symfonia, błogosławieni ci, którzy mu kibicują.

Wokół Messiego i całej reszty przyziemniej, oni znów runęli w przepaść między Barceloną u siebie a Barceloną na wyjeździe. Niepojęte to wtedy, gdy patrzymy na boisko, i wtedy, gdy wrzyna się nam w oczy tablica wyników. Wielki kanion systematycznie olbrzymieje: jeśli złączyć osiem ostatnich wiosennych występów w Champions League na Camp Nou w jeden długi mecz (720 minut walki), to Katalończycy wygrywają go w oszałamiającym stosunku 26:4, natomiast zsumowane wypady w Europę przegrywają w porażającym stosunku 2:17. Cierpią poza domem najciężej w swojej historii akurat teraz, gdy mówi się, że miejsce rozgrywania meczu traci znaczenie, bo wymuskane stadiony i murawy właściwie niczym się już nie różnią, a polecieć na drugi kraniec kontynentu to jak wpaść na herbatę do cioci w sąsiedniej dzielnicy. Załóżmy nawet roboczo, że Ernesto Valverde rzeczywiście choruje na nieuleczalny psychiczny defekt, że na wyjazdach w Lidze Mistrzów działa jak sabotażysta. Dlaczego Messi, Busquets i Pique, którzy pozdobywali już prawie wszystko – a wraz z nimi reszta znakomitych przecież graczy – nie są w stanie utrzymać jako takiej równowagi nawet pomimo trenera? Co obezwładnia Katalończyków, że stają się bezbronni jak niemowlaki przy luksusowym prowadzeniu 3:0 w dwumeczu? Skąd wziął się ów przeraźliwy refren – Liverpool nakłuwa nas golem w siódmej, a Roma (rozbita tydzień wcześniej 4:1, działo się rok temu) w szóstej minucie meczu? Dlaczego barcelończycy tym bardziej truchleją, im wyraźniej widzą, że cała rzeczywistość sprzysięga się przeciw rywalom, tuż przed meczem okradając ich na przykład z najjaśniejszej gwiazdy, Mohammeda Salaha?

Im dłużej rozmyślam, tym bardziej sądzę, że to nie ma sensu. Lepiej przeżywać i opowiadać. Nazywać wszystkie te osobliwe konfiguracje atomów, które razem skomponowane wywołują w nas dreszcze słyszalne prawdopodobnie w sąsiedniej galaktyce. Jeszcze raz przejrzeć drużynę pokiereszowaną kontuzjami i strudzoną sezonem, z nogami ociężałymi po sobotniej batalii w lidze angielskiej – gdy rywale z Barcelony w weekend leniuchowali. Oklaskiwać Divocka Origiego, napastnika rozczulająco przeciętnego jak na poziom półfinału LM, który między oboma wbitymi we wtorek golami z piłką radził sobie marnie i generalnie służy w Liverpoolu w rólce halabardnika. Fetować asystę Xherdana Shaqiriego, który bardzo długo psuł tego wieczoru wszystko, czego dotknął – i przypomnieć sobie w tym momencie, że może o obu rezerwowych należy pisać z większym szacunkiem, bo nawet jeśli grywają rzadko, to trenują jak wszyscy pozostali, też wykuwają zwycięstwa dzień w dzień, a skoro wybrał ich Jürgen Klopp, to uznał za wyjątkowych, godnych zespołu przenoszącego góry. Lepiej wreszcie pokiwać z uznaniem głową na wspomnienie powalonego (kolejny uraz!) Andy’ego Robertsona – wypadek, który wygnał na lewą obronę Jamesa Milnera, ale nikogo wśród liverpoolczyków nie zdeprymował, zalecałbym raczej przypuszczać, że jeszcze im niezłomności przydał. Zdumiewać się siłą woli Georginio Wijnalduma, który nigdy dotąd dwóch goli dla Liverpoolu nie strzelił, ale tym razem czuł nieodpartą ochotę – pogniewał się na trenera za miejsce w rezerwie, musiał odpowiedzieć. Przechadzać się między bohaterami tłumu z Anfield Road i winszować tworzącym go fanom, że spadła im z nieba miłość do drużyny nie z tej Ziemi, która odkąd pamiętam, dopisuje kolejne rozdziały do legendy o miejscu przeszczęśliwym, takim, które podarowuje szczytową, niedostępną nigdzie indziej intensywność futbolowych doznań. Jeśli sądzisz, że rozumiesz piłkę nożną, to zajrzyj do Liverpoolu. I wiedz, że to wyprawa, z której możesz już nie wrócić.

Możesz nie wrócić między innymi dlatego, że Liverpool przyciąga rozmaitych Jürgenów Kloppów. Nie wiem, czy Niemiec to czołowy obecnie futbolowy guru na świecie, zresztą w razie przegrania finału świat znów sobie przypomni – ach, jakie to nieuniknione – że decydujących starć nie wygrywa prawie nigdy. Wolałbym go obwołać trenerem najbardziej kultowym, trenerem jak wzburzone morze, jedynym trenerskim żywiołem. Ale nawet tego po eksplozji na Anfield nam nie wolno. Klopp i ferajna znów udowodnili, że nie należy nikogo wywyższać, że giganci nie do pokonania i wyzwania nie sforsowania nie istnieją – to tkwiące w naszych umysłach złudzenia, wystarczy je stamtąd wypędzić.

PS I jeszcze link do coponiedziałkowego felietonu z gazety. O spodziewanej albo i nie inwazji trolli.

28 myśli na temat “Żywioły Liverpoolu

  1. No właśnie im bardziej rośnie ten kanion, tym bardziej siada im to na psychikę i już nawet przestali rozważać, żeby zdominować kogoś na wyjedzie. Ładnie ten strach było widać, przy każdym wybiciu piłki z obrony, a potem przy kompletnym braku wiary w ataku, gdy kilka setek zmarnowali. Z tym trenerem będzie się to ciągnęło jeszcze długo, potrzeba kogoś odważnego, kto nie będzie drżał przed każdym wyjazdem. No i napastnika, który strzela na wyjeździe częściej niż raz na trzy lata.

    Polubienie

  2. Kolejny dwumecz, który pokazał jak niewielka jest różnica między „kosmitą”, a patałachem, ale też jak potrafimy nabrać się na magię nazwiska.
    Messi trafia po świetnym wolnym oraz na pustą bramkę (chwilę wcześniej stracił piłkę)… Kosmita.
    Tydzień później dwóch rezerwowych piłkarzy powtarza ten wyczyn – po 2 gole w meczu.

    Polubienie

  3. Takie odwrócenie losów dwumeczu jest oczywiście dużym osiągnięciem zespołu Kloppa. Oglądając jednak wczorajszy mecz czekałem jak na ścięcie, ostateczny sukces Liverpoolu wydawał się nieunikniony. Barcelona za bardzo introwertyczna (jaki lider, taki zespół), do tego terener też raczej w tym typie. W długim terminie sprawdza się super (liga), w pucharach łatwo ich złamać. Nieprzypadkowo ostatnie zwycięstwo w LM było z ekstrawertycznym Neymarem. 😉

    Polubione przez 1 osoba

  4. Bardzo trafne spostrzeżenie. Przecież wczoraj Origi zagrał identycznie tak samo równie dobrze jak Messi tydzień temu. W ogóle mało się mówi o tym, że klasę zawodnika można oceniać wyłącznie po liczbie goli. I opowiadają ludzie nierozumni, jakoby Neuer świetnie wypadł na MŚ 2014, zamiast sprawdzić, że ani jednego gola nie strzelił. Rogerio Ceni to był bramkarz, a nie jakiś byle piłkołap. O.

    Polubienie

  5. Origi nie zagrał tak jak Messi. Origi 2 razy strzelił z 5 metrów, raz na pustą właściwie bramkę. Messi nawet wczoraj zagrał kilka razy tak, jak Origi nie zagrał nigdy w życiu. To podanie do Alby z pierwszej połowy, pomiędzy 3 piłkarzami Liverpoolu – aż chciałoby się zapytać, jak on to zrobił, gdyby on takich podań nie miał w prawie każdym meczu. Podanie do Suareza – Messi mógł spokojnie mieć 2 asysty, do tego 2 strzały tuż obok słupka.

    Czasami po prostu najlepiej popatrzeć na to co działo się na boisku.

    Polubione przez 2 ludzi

  6. Miałem podobnie. Już dawno nie oglądałem meczu Barcelony z takim niepokojem, to się po prostu czuło już od pierwszych minut i po pierwszym golu, że Liverpool jest w stanie to zrobić. Jasne, były momenty, że Barcelona cośtam stworzyła, jakośtam zagroziła, ale zasadniczo byli (przepraszam za wyrażenie) obsrani z góry na dół. Niechlujność w podaniach (Alba sprezentował 2 gole), brak pomysłu (długie wykopy), brak wiary, skupienie na prowokowaniu, udawaniu i wymuszaniu kartek rywali przez Suareza – wszystko to tworzyło obraz „byle to przetrwać”. I nie przetrwali, a ostatni gol to kwintesencja tej żenującej postawy, zupełnie jakby myśleli że Liverpool spokojnie poczeka aż będą gotowi. Wciąż trudno w to uwierzyć, ale szczęście w nieszczęściu jest takie, że spotkały się 2 „moje” zespoły i sukces Liverpoolu mnie zwyczajnie cieszy. I jeśli ta porażka ma przyczynić się do odejścia Valverde, to tym lepiej – mam już dość pragmatycznej i niemiłosiernie nudnej Barcelony ratowanej przez geniusz Messiego.

    Polubienie

  7. „Barcelona za bardzo introwertyczna (jaki lider, taki zespół)”

    Czyli wina Messiego, że cały zespół dał d… Messiego, który gra jeden z lepszych sezonów w karierze. I który w dwumeczu powinien mieć co najmniej ze 3 asysty – Dembele i jego pudło z ostatnich minut meczu w Barcelonie…

    Żeby nie było, ja kibicowałem Liverpoolowi i bardzo się cieszę, że Suarez (co za %*&^) i Coutinho (ciekawe co on sobie myśli swoją drogą, mógł grać w 2 finałach LM i być ikoną w Liverpoolu, a jest wygwizdywany przez kibiców Barcy). To 3-0 w Barcelonie, to jeden z najbardziej niesprawiedliwych wyników, jakie widziałem w ostatnich latach. Rzadko się zdarza, żeby drużyna grająca tak dobrze, jak Liverpool w tamtym meczu, przegrała tak wysoko.

    Polubienie

  8. @Leuthen wydaje mi się, że wypowiedź @Koziołek to była ironia 🙂 Ale tak czy siak warto było to napisać, bo znajdą się i tacy, którzy będą pisać, że Messi zagrał źle.

    Polubienie

  9. Serwus,
    kurde żałoba, Myślałem, że już wyrosłem z ponuractwa, po takich wtopach.
    Barca, niestety zagrała swoje. Na Old Traford wystarczyło, w Lyonie też, ale na Anfield sami widzieliśmy.
    Dwa angielskie finały? Oby nie!

    Polubienie

  10. Obecny Liverpool to chociaż ekipa z europejskiego topu, ale Roma?…
    Kolejny raz Barcelona sama sobie wbija kołek w … i na wyjeździe przypomina występy Polaków na Wembley (a ogólnie coraz bardziej reprezentację Argentyny). Kiedyś jeden geniusz miał tam obok siebie dwóch małych magików, dziś wszyscy w drużynie patrzą na niego. A kiedy go nie ma w składzie, kolos się chwieje i męczy nawet z przeciętniakami na krajowym podwórku. To sporo mówi o Barcelonie señora Valverde. Poza tym brakuje w niej takiego genu draństwa, kogoś, kto dobrze potrząśnie resztą, kiedy nie idzie. Messi nie sprawia wrażenia kapitana kiedy nie ma piłki przy nodze.

    Polubienie

  11. Bardzo fajny wpis. Co warto podkreślić to ilość kilometrów przebiegnięta przez graczy obu drużyn. Grająca na pół gwizdka przez cały sezon i odpoczywająca w weekend Barcelona przebiegła o blisko 7 km mniej niż harujący do ostatnich sekund sobotniego starcia Liverpool. Jak to wytłumaczyć logicznie?

    Polubienie

  12. Cóż, najlepszą patelnię w meczu zmarnował właśnie spektakularnie Messi. Zamiast huknąć w pierwsze tempo, zaplątał się i dał sobie zabrać piłkę jak uczniak. Ale fakt, nie ma co jego jednego obwiniać, za bryndzę kolegów, on tam przynajmniej coś pozytywnego zrobił, niezbyt wiele, ale jednak.

    osobiście z całej Barcelony rozgrzeszam wyłącznie Vidala – jedyny który Romy nie przeżył, i jedyny któremu werwy i waleczności nie brakowało. Reszta im dalej w las, tym bardziej drżała, Arturo poddać się tej dekadencji nie dał, więc for some reason Ernest go zmienił.

    Polubienie

  13. „Im dłużej rozmyślam, tym bardziej sądzę, że to nie ma sensu. Lepiej przeżywać…”
    To chyba jedyna słuszna metoda. Jak tylko wyłączę szare komórki to wpadam w ekstazę, tak jak wczoraj przez pełne 90 plus doliczone minuty. A jak próbuję zrozumieć to od razu dopada mnie „totalny wk..w” np. jak przy próbie zrozumienia niskiego pressingu.
    P.S.
    „Trenerski żywioł” – to idealnie pasuje do Kloppa i nic nie ujmuje jego trenerskim umiejętnościom. I nie mam wątpliwości, ze ten facet kocha piłkę.

    Polubienie

  14. No wgnietli tę Barcelonę w ziemię, co tu dużo mówić. Ale ja – choć w żałobie – mam takie skojarzenie, że z tym ligomistrzowskim futbolem to ostatnio jest jak z obejrzeniem wybitnego filmu lub przeczytaniem świetnej książki. Znaczy się, w dobie internetu, googla, tysiąca blogów i miliona różnej maści mądrali, można czasem nabrać przekonania, że ma się już wszechświat pojęty i ogarnięty w małym palcu. A tu nagle bum, dostajesz jak obuchem w łeb, i nie wiesz, co się stało, i pewnie się nigdy nie dowiesz, tylko będziesz próbował to w tym swoim móżdżku zracjonalizować, ale raczej bez powodzenia. No nie wiem, mnie wczoraj zatkało w czasie oglądania tego meczu. Nie było to za przyjemne, ale może ta bezradność wobec absolutu podziała oczyszczająco 😉

    Polubienie

  15. W tej całej narracji przegranej Barcelony, szczególiki się nie zgadzają.

    Primo – Barcelonę wyłącznie na wyjazdach w LM obezwładnia paraliż.

    No nie, w LL też ją okazjonalnie obezwładnia paraliż, też grają pasywnie, przyglądają się temu co wyprawia rywal, zawiązując akcję wyłącznie od czasu do czasu. rzecz w tym, że, przy całej klasie LL, rywal z LM jest jednak mocniejszy, no i gra o życie, wie iż w tym dwumeczu na te 180 minut jest zaklęte wszystko, i można to zdobyć. W jednym meczu LL tyle do ugrania nie jest, zatem tak i jakość jak i motywacja ligowego rywala aż takiego widowiska nie czynią, ale polecam obejrzeć mecze Barcelony, choćby z Leganes z początku tego sezonu, czy z końcówki poprzedniego, mecze ligowe z Levante(oj, widowisko), Celtą czy Sevillą. Czy sama postawa FCB tak znacząco się różni od tej zaprezentowanej z Romą i LFC.

    Secundo – dwie frajerskie wpadki Barcelony w rewanżach są ewenementem.

    Jakkolwiek frajerskie, nie są ewenementem. Generalnie liga Mistrzów w ostatnich latach obfituje w dowody, że od wysokiego zwycięstwa w meczu do wygranego dwumeczu jeszcze daleka droga. Zabawę zaczęła sama Barcelona,która po 0:4 w Paryżu powróciła na plecach Neymara(może to jego brak?). Potem w takie cuda wręcz obrodziło, PSG w tym sezonie, ponownie bez Neymara, roztrwoniło absolutnie bezpieczną zaliczkę z Manchesterem. Atletico po pewnie wygranym meczu z Juve, dało sobie wcisnąć przez powietrznego półboga bilet do domu. Roma najpierw dokonuje cudu z Barceloną, gdzie w półfinale brak im jednego gola by do dogrywki doprowadzić w podobnych okolicznościach.

    Wreszcie, Real Madryt jest w podobnych opałach co Barcelona dwukrotnie, najpierw w sezonie 16/17, po rozjechaniu 3:0 Atletico, przegrywa w rewanżu po 20 minutach już 0:2, i pamiętny rewanż z Juve, również po 3:0. Tyle że w obu przypadkach Real dźwiga się z nicości, jest reakcja z ławki, jest reakcja samych piłkarzy, jest ostatecznie przechylenie szali na własną stronę.

    Czy tej woli walki brak w Barcelonie? Przegrany z reguły kiepsko wygląda, ciężko doszukiwać się zalet, a wady same cisną się na usta, trzeba uważać i być świadomym, iż to może być bardziej efekt wyniku, niż obrazu gry.

    Zatem, skoncentrujmy się na obrazie gry, bo na stricte 0:4 Barcelona wczoraj nie zasłużyła, mieli swoje okazje, szczególnie w pierwszej połowie. Nie żeby wynik dwumeczu był niezasłużony, bo LFC na 0:3 nie zasłużyło jeszcze bardziej.

    To co uderza, to iż dalej w las, tym wyglądało to gorzej. W pierwszej Barcelona grała wcale z sensem, i nawet jestem w stanie pokusić się o zdanie, iż wrażenie robiła odrobinkę lepsze. LFC miało więcej inicjatywy, ale z gry okazje Barcelona miała dobre, zwyczajnie ich nie wykorzystała, gdzie najlepszą patelnie w absurdalny sposób zmarnował Messi. LFC za to dużo inicjatywy, ale konkretów mniej, gol w zasadzie podarowany przez Albę. I w samej końcówce właśnie Alba ma drugą najlepszą okazję Barcelony, ale jakże fantastycznie skraca go Alisson!

    Gdy zaczynała się druga połowa, nie miałem wcale poczucia, iż cud się zbliża, wrażenie z pierwszej nie było tak przekonujące. Ale w drugiej LFC rzuciło się do gardła jak wilki, te dwa gole wyszarpali determinacją, szczególnie ten na 2:0, gdzie skrzydłowy najpierw głupio traci, by zaraz odzyskać i zaliczyć znakomitą asystę.

    I choć sytuacja Barcelony nie była jeszcze zła, dopiero był remis, a ich gol waży więcej przez głupią zasadę goli na wyjeździe, a LFC po tym zrywie już słaniało się na nogach, to coraz bardziej wyglądali na zlepek piłkarzy którzy bardzo chcą wyprzeć ze świadomości to co się dzieje, miast się z tym zmierzyć, bardzo chcą być w innym miejscu.

    I każdy z nich znajduje się w innym miejscu, tylko nie w grze, podczas wieńczącego działo, i podsumowującego mecz rzutu rożnego. Rozmawiają z sobą, patrzą się w chmury, pokrzykują, żaden nie uczestniczy w grze, gdy pada gol, na który LFC po prawdzie nie miał już siły, ratując ich od dogrywki, na którą nie mieli siły tym bardziej. Te 7 km to nie w kij dmuchał, w samej końcówce LFC miało problem z wymianą 3 celnych podań, woleli wykopywać na uwolnienie, widać było że to już nawet nie rezerwy, to zimna determinacja trzyma ich jeszcze w pionie.

    Jak powiedziałem – ciężko jest przegrać i wyglądać przy tym dobrze, ale jest coś takiego w Barcelońskich klęskach, iż później oskarżenia o brak determinacji i przyglądanie się rywalowi przy własnej bezproduktywnej grze, pojawiają się hurtowo. Tak było po sevenupie, tak było gdy Tata przegrywał wszystkie trofea w sezonie, tak było gdy Lucho zaliczał bezprecedensową serie porażek, tak było rok temu w ćwierćfinale. I jeden Arturo Vidal, w dodatku zdjęty z boiska, nie jest w stanie tego zmienić.

    Polubienie

  16. „coraz bardziej wyglądali na zlepek piłkarzy którzy bardzo chcą wyprzeć ze świadomości to co się dzieje, miast się z tym zmierzyć, bardzo chcą być w innym miejscu.”

    Bardzo podobnie wyglądało to rok temu w Rzymie. I wtedy i teraz odniosłem wrażenie, że piłkarze Barcelony w takich momentach obrażają się na rzeczywistość, zamiast spróbować ją zmienić. To było myślenie typu: „Jesteśmy wielką Barceloną, to nie może nam się przytrafić (znowu).” W przypadku Realu byłoby podobnie, ale doszłoby do tego jeszcze „Dobra, dość żartów, zaraz przywrócimy naturalną kolej rzeczy”.

    Polubienie

  17. „2 strzały tuż obok słupka”
    Mecz po którym klasę Messiego potwierdzają niecelne strzały…

    Dobry przykład z Neuerem. Przecież klasy Messiego z pierwszego meczu nie potwierdzały rezultaty jego ataków. Przecież napastnikowi, który w obronie nie uczestniczy nie można liczyć tylko udziału w akcjach bramkowych. W piłce liczą się wrażenia artystyczne!

    Polubienie

  18. Ta niemoc Barcelony na wyjazdach aż się prosi o jakąś głębszą analizę. Tam musi być coś, jakiś element, jakiś niuans, który być może wymaga zmiany, bo powoduje to jakieś przedziwne zwiotczenie mięśni, zwapnienie woli, zmatowienie błysku.

    Oczywiście to nie my powinniśmy analizować, tylko sztab Barcelony ze szczególnym wskazaniem na kierownika drużyny. I być może to robili/robią, nie mam wiedzy na ten temat. Jeśli jednak tego nie robią, to błądzą, bo to niemal niemożliwe, by działo się bez jakiejś konkretnej – być może czysto organizacyjnej i łatwej do wyeliminowania – przyczyny.

    Akurat wczoraj to im podobno spać nie dali kibice przed meczem (gdzieś mi mignął taki wątek, nie wnikałem, później nie widziałem, żeby do tego wracano, ktoś coś wie więcej?), ale przecież nie dzieje się tak na każdym wyjeździe.

    Polubienie

  19. I co to się wyprawia, co to się wyprawia…
    Ale mówiłem po meczu w Londynie, że to jeszcze nie koniec, tylko kto by takie „cuś” wymyślił?…
    Szkoda Ajaxu…

    Polubienie

  20. „Nazywać wszystkie te osobliwe konfiguracje atomów, które razem skomponowane wywołują w nas dreszcze słyszalne prawdopodobnie w sąsiedniej galaktyce.”

    Autor powinien pod wpisem dodawać dopiski FZZ albo NP12 albo pejotl …
    🙂

    Polubienie

  21. Po wczorajszym hart rocku pierwsza połowa wyglądała jak bossa nowa, grana perfekcyjnie przez kapelę kontrolującą wydarzenia na parkiecie. W przerwie pomyślałem sobie, ze wystarczy tylko to dograć i martwiłem się, ze na więcej niż jedną bramkę trudno liczyć.
    A w jej trakcie Totki przypomniały sobie, że grają o finał LM. I przyszła 56 minuta która zmieniła wszystko.
    I tylko szkoda młodziaków Ajaxu, którzy w obu meczach byli lepsi. Niestety futbol znowu okazał się okrutny… – lepszy jest ten, który wygrywa.

    Polubienie

  22. Inna sprawa, że przy golu na 2-2 (który na powrót otworzył rywalizację) obrona Ajaxu stworzyła jakieś arcydzieło abstrakcji. No, ale to paczka bez obycia na tym szczeblu, a co powiedzieć o doświadczonej obronie Barcelony, która wydziwiała i przy golu otwarcia i zamknięcia jak ta lala, a i przy trzecim Pique myślał chyba o Shakirze… Brak słów. Jak tam chcą dominować w Europie, to chyba powinni się zastanowić na Kloppem na ławce, nie ma drużyn-samograjów, nawet z Messim w składzie.

    Polubienie

  23. Nie, Ajax nie był lepszy.

    Szczególnie w drugiej połowie rewanżu.

    Polubienie

  24. @0twojastara

    Czekałem, kiedy z xG wyskoczysz 😉 Wg mnie trochę za bardzo się na tym fiksujesz. Co w sumie dziwne, bo Twoje naoczne obserwacje są z reguły na tyle trafne i wnikliwe, że odwoływanie się przez Ciebie do suchego xG wygląda na jakąś formę samoupodlenia 😛

    Polubienie

  25. wyższe xG niż liczba goli brawo – dochodzi do sytuacji ale ma pecha
    niższe xG niż liczba goli brawo – mimo braku okazji strzela gole
    fani xG myślą że w piłce chodzi o to by zmarnować jak najwięcej okazji

    Polubienie

  26. Nawet, jeśli Ajax był wczoraj lepszy (nie sądzę), to na pewno nie na tyle, żeby to autorytarnie i jednoznacznie stwierdzić… Tottenham wyszedł z bardzo konkretnym planem na drugą połowę – znacznie uspokoili sytuację na boisku, zaczęli bardzo cierpliwie konstruować akcje, starając się nie pozwalać Ajaxowi na wyprowadzanie zabójczych, bardzo szybkich ataków, w których są groźni, jak reprezentacja Polski dowodzona przez Pana George’a E. Po golu na 2-2 znów wrócił większy chaos, a ostatnie 10. minut to już było mocno średnie w wykonaniu Kogucików i ostatni gol wyskoczył w sumie z kapelusza… Tak naprawdę każdy z półfinalistów i kilku ćwierćfinalistów zasłużyło na bilety do Madrytu. Ajaxowi brakło tylko i wyłącznie doświadczenia

    Polubienie

Dodaj komentarz