Przepotężny Lewandowski, maleńki Bayern

W wojnie kapitana naszej reprezentacji z monachijczykami Polacy sprzyjali raczej rodakowi, ufając narzuconej przez niego interpretacji wydarzeń – on przedstawiał się jako ofiara, której niewdzięczni pracodawcy nie okazywali szacunku, Bayern miał być oprawcą, który zatrzymuje zasłużonego piłkarza przemocą. Aż przypomniałem sobie osławiony cytat z Seppa Blattera, który współczucie dla Cristiano Ronaldo – na transfer do Realu nie zgadzał się Manchester United – wyrażał kuriozalną tyradą o „nowoczesnym niewolnictwie”.

Ja w najnowszej zadymie transferowej nie umiałem stanąć po niczyjej stronie, nie sądziłem też, żeby w monachijskim układzie ktoś komuś był cokolwiek winien – fantastyczny sportowiec świadczył fantastycznej jakości usługi za fantastyczne wynagrodzenie, ot co. I podpisał kontrakt obowiązujący do 2023 r. dobrowolnie, nawet usatysfakcjonowany podwyżką. Słuchałem więc z przykrością, jak Lewandowski i, przede wszystkim, jego agent Pini Zahavi wypowiadają groźby graniczące z szantażem. Brak szacunku widzieliśmy raczej po ich stronie – zwłaszcza, gdy wypuszczali sugestie o rozważanym strajku albo nasz superpiłkarz ostentacyjnie spóźniał się na trening.

Jego motywację rozumiem doskonale – ucieka do ligi ciekawszej, bo wielobiegunowej, niezagrożonej monopolem; podejmie się misji wydźwignięcia z zapaści słynnej marki; za rywala będzie miał triumfatora ostatniej Ligi Mistrzów oraz, w prywatnym pojedynku rewolwerowców, Karima Benzemę, o którym mówią, że jest lepszy; wystąpi Lewandowski w El Clàsico, wciąż reklamowanym jako spektakl ponad wszystkie; wokół niego będą wirować Pedri i Gavi, bodaj najbardziej ekscytujący nastolatkowie w futbolu; liga hiszpańska leży bliżej Złotej Piłki niż niemiecka. I jeszcze nowe piękne miasto, stadion, namiętność do futbolu nieporównywalnie intensywniejsza od bawarskiej. Zwierzałem się zresztą na blogu, że gdybym sam był boiskowym supergwiazdorem z pełną swobodą wyboru, prawdopodobnie nawet przez sekundę nie pomyślałbym o „dochowywaniu wierności barwom”. Trybuny wyklinałyby we mnie demona nielojalności, pożądałbym kariery w stylu Zlatana Ibrahimovicia. Co dwa sezony inna liga, inna kultura, język, stadionowy klimat. Zaskakujące, że Lewandowski – nastawiony na karierę indywidualista, nigdy nie całował herbów ani nie wciskał kitu o miłości do klubu etc – wytrzymał w Monachium tyle lat.

Kiedy jednak naprawdę się rozeźlił i zechciał pójść sobie precz, błyskawicznie dopiął swego. Jak zwykle, jak przez całe sportowe życie. Pamiętam dawną wyprawę do Dortmundu, podczas której wszedłem w kibicowski tłum, żeby spisać reportaż o stosunku miejscowych do tercetu grających tam Polaków – już wtedy słyszałem, że Lewandowski to lodowaty profesjonalista, wynajęty zabójca na zlecenie, znacznie gorętsze uczucia wywoływali mniej znaczący piłkarsko Błaszczykowski i Piszczek. Intuicje dortmundczyków okazały się słuszne, ich napastnik ewakuował się wkrótce do Bayernu. Za darmo, Borussia nie otrzymała za transfer ani miedziaka.

Teraz monachijczycy przytulą przyzwoitą sumkę, ale całą operację znów należy sklasyfikować jako wrogie przejęcie. I jako rozstanie – pomimo koncyliacyjnych starań obu stron – umoczone w toksycznych emocjach, jakże typowe dla szczytów futbolu w trzeciej dekadzie XXI wieku. Nastał przedziwny czas, w którym najdrożsi w utrzymaniu gwiazdorzy boisk przestali się rozchodzić – albo przedłużać umowy – z najbogatszymi klubami w cywilizowany sposób. Czasami oni łamią reguły gry, czasami to ich bezceremonialnie wykopują, wszędzie unoszą się albo jad czy pogarda dla podpisanych kontraktów, albo bezradność wobec coraz bardziej bulwersujących realiów finansowych.

Leo Messi porzucił Barcelonę wbrew swojej woli, przyczyniając się wcześniej do zatopienia jej w długach – zarabiał, jakby był osobną drużyną, i stał się balastem o rozmiarach spoza wyobraźni, ciągnął klub na dno jak Titanic. Z okolicy, w której go ubóstwiano, przeprowadził się zatem tam, gdzie go czasami przeraźliwie wygwizdują. Real nareszcie uwolnił się od poborów Garetha Bale’a, który przez lata manifestował swobodny stosunek do obowiązków najdroższego gracza superdrużyny – prawie śmiał się Madrytowi w twarz, ogłaszał, że liczą się dla niego tylko golf i reprezentacja Walii. W pewnym momencie był bliski nawet przenosin do ligi chińskiej – tylko tam znaleźli się rozrzutnicy gotowi zapłacić mu tyle, ile najbardziej utytułowany klub świata. Smętnym małżeństwem z rozsądku był też zerwany już związek Paula Pogby z Manchesterem United – kibice gwizdali, trener Mourinho nazywał go „wirusem”, pracodawcy doceniali w nim głównie marketingową machinę masowego rażenia. I Francuz ostatnio zajmował się głównie wypuszczaniem na rynek sygnowanych swoją marką butów wyprodukowanych wyłącznie z wegańskich i odzyskanych materiałów oraz filmu dokumentalnego o sobie samym – to nowa maniera, prawie wszyscy tutaj przywołani wdzięczą się w nieoglądalnych dziełkach, w których epatują luksusem, w jakim żyją.

A Ronaldo, który po ewakuowaniu się z Juventusu usłyszał (od Leonardo Bonucciego), że „zamiast grać jak drużyna, turyńczycy musieli służyć Cristiano”, by następnie wysłuchiwać, jak eksperci kwestionują jego rolę w Manchesterze, a ostatnio desperacko rozglądać się za kimkolwiek, kto pozwoli mu uniknąć degradacji do Ligi Europy i jeszcze obdaruje bajeczną pensją? Romelu Lukaku, który jako piłkarz Chelsea przed kamerą wypłakiwał się mediolańczykom, że tęskni za Interem (już tam wrócił)? Nawet Kylian Mbappé, który ostatecznie został przekupiony przez Katarczyków z PSG – nie sposób użyć innego określenia, skoro ponoć od dzieciaka „śnił o Realu” – prowadził negocjacje z obiema firmami w taki sposób, że ambiwalentny stosunek, delikatnie mówiąc, do jego szczerości mają i paryżanie, i madrytczycy. Nikt też nie wie, jak niebotycznym szmalem wypchali jego serce Al-Khelaifi i świta, to mógł być deal kosmicznie odległy od czegokolwiek, co obiegowo nazywamy zdrowym rozsądkiem.

Wszyscy wyżej przywołani należą do elit elit, najsławniejszych i najznakomitszych (przynajmniej potencjalnie), i wokół każdego działo się lub dzieje niezdrowo, coraz trudniej wydestylować z tego biznesowego zamętu czysty sport. A przecież nie wspomnieliśmy o Neymarze, który jest w ekskluzywnym towarzystwie klasą dla siebie – nawet z nim paryżanie zaczęli mieć kłopot, bo w jego kontrakcie uruchomiła się klauzula skazująca ich na koszt 49 mln euro brutto do 2027 roku, tymczasem Brazylijczyk nie spędza na boisku nawet połowy czasu gry PSG, w minionym sezonie nie wydusił z siebie gola w Lidze Mistrzów, uchodzi za smakosza leniwej codzienności, któremu chce się ganiać po murawie tylko od święta.

Koniec Lewandowskiego w Bayernie idealnie wkomponowuje się w krajobraz. Zamiast uroczystego pożegnania – kwiaty, owacja na stojąco i w ogóle wzruszenie ściskające gardło – były medialne relacje z ostatnich, wymuszonych treningów, na których obecność posłużyła Polakowi do ostatecznego zademonstrowania monachijczykom, że nie chce dłużej na nich patrzeć. Kolejny przejaw rosnącej player power. Pensje zawodników i prowizje ich agentów puchną nawet szybciej niż kwoty wypłacane za transfery, a relacje w środowisku coraz silniej kojarzą się z klimatem, w jakim rywalizują rekiny finansjery, ekosystemu z brutalną siłą oraz skutecznością jako najświętszymi cnotami.

Kapitan reprezentacji Polski to gracz najtwardszy z twardych. Jeńców nie bierze, od zawsze wali na odlew. Od okrutnego zrównywania z murawą Franciszka Smudy po Euro 2012 po wymowne milczenie w odpowiedzi na pytanie o strategię Jerzego Brzęczka, od rugania szefów Bayernu, że za mało inwestują w transfery, po otwarcie formułowane pretensje do kolegow z szatni, że nie pomogli mu zostać królem strzelców Bundesligi przed pięcioma laty – zresztą na boisku, w trakcie gry, Lewandowski również chętnie manifestuje irytację postawą partnerów zarówno w reprezentacji, jak i w klubie. Prawdziwy kiler, wybitny profesjonalista wybitnie niesentymentalny, najsilniejszy samiec na igrzyskach samców alfa, a zarazem jeden z nielicznych herosów boiska, którzy zasługują na nadużywane przez komentatorów określenie „maszyna”.

Mimo wszystko niemal do ostatniej chwili nie dowierzałem, że szefowie Bayernu ulegną. Na natychmiastowe znalezienie następcy nie mieli szans, wyciśniętych z Barcelony pieniędzy nie wystarczy im nawet na całego Mathijsa De Ligta, kładli na szali reputację klubu, który nigdy nie negocjuje z szantażystami. Przez rok przygotowaliby się na przyszłość bez swojego lidera, a wypuszczany za darmo Lewandowski i tak byłby wspaniale opłacalną inwestycją – ich też nie kosztował przed ośmioma laty nic, to był najzłotszy futbolowy strzał w bieżącym stuleciu. I mieli powody zakładać, że Polaka nie stać na sezon bojkotowania gry. Przecież pracowałby na lukratywny kontrakt, który za rok miałby podpisać w przededniu 35. urodzin.

Monachijczycy się jednak poddali. A skoro poddali się oni, to poddaliby się chyba wszyscy, klubów większych niż piłkarze już nie ma, nawet Bayern okazał się maleńki. Oto kolejne świadectwo potęgi Lewandowskiego, któremu wystarczyło groźniej łypnąć, by rzeczywistość znów ułożyła się wedle jego życzeń. Dla polskich entuzjastów futbolu sprawy przybrały obrót najlepszy z możliwych, bo zamiast nużącego już nieco tłuczenia kolejnych rekordów w Bundeslidze obejrzą frapującą historię. A gdyby kapitan reprezentacji miał wytrwać w Barcelonie planowane cztery lata, to dlaczego miałby nie zagrać na kolejnym Euro, nawet mundialu 2026? Mowa o piłkarzu większym niż największe kluby, większym niż epoka.

113 myśli na temat “Przepotężny Lewandowski, maleńki Bayern

  1. Ten Hag nieźle zaczął w United. Dwa spotkania, jedna bramka zdobyta, sześć straconych i ostatnie miejsce w tabeli. Są jednak plusy, bo gorzej już na pewno nie będzie.

    Polubienie

  2. A przepraszam, czy to prawda, że zespól takiej „klasy” jak MU ma i tak zagwarantowany awans do LM w nowej formule, a to ze względu na tzw. ranking historyczny?

    Polubienie

  3. Grają jakby mieli ołowiane butki, albo wszyscy, łącznie z de Geą robili klubowi na złość.
    Można odnieść wrażenie, że każda kolejna zmiana trenera zabija w nich entuzjazm i że budowę czegoś sensownego należałoby zacząć od wywalenia całego składu, bo ci już nic z siebie nie wyduszą.
    No ale to ledwie początek sezonu, rok temu Arsenal wyglądał podobnie.

    Polubienie

  4. @GP
    Ten pomysł przecież nie został wdrożony. Dopiero ewentualnie powstanie Superligi wprowadzi go rozwiązanie.

    Falstart Lewego w debiucie na Camp Nou. Ciekawe czy to wyjątek czy może trend.

    Polubienie

  5. O rany, nie mogę się doczekać tych recenzji po każdym meczu.

    Jeżeli nie zatrybi na poziomie zbliżonym do bawarskiego, to co mecz będziemy mieli na czworo rozbijane, czy to bardziej wina Barcelony, czy może jednak Lewandowskiego.

    Polubienie

  6. @STANISLAW414
    Za bardzo nie widzę potrzeby rozbijania tego, skoro Lewy jest już częścią Barcelony. Ot Polak debiutuje w wielkiej marce to się do tego odniosłem.

    Polubienie

  7. Otrzyjmy łzy! Kolejne Robertalia przecież już za tydzień. Nie mogę się doczekać kolejnych przygód Naszego Bohatera i grupki jego wiernych pomocników.

    Polubienie

  8. Jeżeli „ćwiczenie matematyki” to deklaracja Stanisława stałej obecności na blogu to uważam, że warto było przejść z Robertem odyseję transferową, Otwojastara już przebiera nogami do „recenzji po każdym meczu”, a Koziołek „nie może się doczekać kolejnych przygód…”.
    Na dodatek w Barcelonie zakipiało od jakości (potencjalnej) i osobiste ambicje w drużynie też na pewno zaczną bulgotać. Będzie „klawo….”!

    Polubienie

  9. @alp
    Istotnie, wiele już osób zbiorowo parodiuje tutaj nastroje prasowe z dużą, jak sądzę, uciechą. Gdy dołączy do nas Gospodarz, będziemy świadkami metadziennikarstwa posuniętego do granic czegoś, czego chwilowo nie umiem nazwać, ale jest bardzo śmieszne.

    Polubienie

  10. Gdyby ktoś chciał koniecznie znaleźć takich, co w tym meczu zagrali na rozmiar Barcelony, musiałby zacząć od ter Stegena – i na nim zakończyć.

    Polubienie

Dodaj komentarz