Nie tylko barcelońskie wilki z Wall Street

Obsesyjnie myślę ostatnio o relacjach międzyludzkich na szczytach futbolu – toksycznych związkach z rozsądku, rozstaniach w koszmarnie złym stylu, atmosferze towarzyszącej negocjacjom transferowym czy kontraktowym. Pisałem o spowijającej wielkie stadiony truciźnie w felietonie do GW, wspominałem o niej też w poprzedniej blogowej notce, gdy Robert Lewandowski żegnał się z Bayernem.

Czuję potrzebę powrotu do tematu, bo problem eskaluje, osiąga rozmiary epidemii. Zrekapitulujmy podstawowe fakty.

Leo Messi opuścił Barcelonę wbrew swojej woli, zmuszony kondycją klubu dyndającego nad finansową przepaścią. I przeżył sezon w nowym klubie słabiuteńki, zorientowani w paryskich realiach twierdzą, że do dzisiaj nie poczuł się w nowym mieście jak u siebie.

Ronaldo po ubiegłorocznej ucieczce z Juventusu, gdzie „wszyscy musieli służyć Cristiano” (określenie Leonardo Bonucciego), wymusza zgodę na transfer z Manchesteru United, obnosząc się ze swoją frustracją (występy w Lidze Europy są poniżej jego godności) i rozczarowaniem postępującą degrengoladą otoczenia. Cytowani przez prasę pracownicy klubu nazywają go „chodzącą chandrą”, opowiadają o samotnym, milczącym zasiadaniu do obiadów etc.

Robert Lewandowski też wymuszał transfer, szefów Bayernu publicznie wręcz szantażował.

Nowi szefowie Paris Saint-Germain, znani z kapralskiego stylu zarządzania trener Christopher Galtier i doradca Luis Campos, chcieli wykurzyć z szatni Neymara, ale ten znów okazał się niesprzedawalny, w lipcu w jego kontrakcie odpaliła się klauzula skazująca klub na absurdalny koszt 49 mln euro brutto do 2027 roku. Kto inny tyle zapłaci? Przypadek podobny do przywoływanego dwa akapity wyżej – Ronaldo też pobiera kosmiczną pensję, więc nikt nie chce nawet na niego spojrzeć, być może okoliczności zmuszą go do trwania w małżeństwie z rozsądku.

Neymar ponoć wreszcie wziął się do uczciwej pracy na treningach (zmotywowany perspektywą mundialu) i gra znakomicie, więc w Paryżu igrzyska egocentryzmu urządził sobie Kylian Mbappé – ostentacyjnie przestaje biec, gdy nie otrzymuje podania, otwarcie wykłóca się o prawo do wykonania rzutu karnego, lobbował za pogonieniem z drużyny wspomnianego Brazylijczyka. Bez skutku, na razie zastąpił go w roli piłkarza większego niż klub, jako megagwiazdor o specjalnych prawach próbuje nawet poprzednika przelicytować.

Wrogo lub lodowato żegnali się też ze swoimi dotychczaasowymi drużynami Gareth Bale, Paul Pogba oraz Romelu Lukaku, którzy w celebryckich rankingach ustępują Messiemu, Ronaldo, Lewandowskiego, Neymarowi i Mbappé, ale oni również mieli być postaciami największego formatu, liderami – kosztowali około 100 mln euro, pobierali szokującego dla przeciętnego człowieka pensje. Niestety, zamiast innych zawodników inspirować, sprawiali wrażenie średnio zainteresowanych losem klubu, skupionych wyłącznie na sobie, w skrajnych przypadkach głośno wzdychali do życia gdzie indziej. Lukaku w pełni sezonu urządził sobie wypad do Mediolanu, by wyznać przed kamerą, że tęskni za Interem.

Losy megagwiazdorów się różnią, czasami oni próbują wymusić transfer, czasami oni są zmuszani do odejścia. Wszystkie historie łączy to, że strony nie okazują sobie lojalności, nie czują się zobowiązane do niczego, czego nie zawiera klarownie skonstruowany kontrakt – a kontrakt trzeba respektować dopóty, dopóki nie zdołamy go renegocjować, anulować, zerwać bez strat własnych. Drużyna piłkarska, w której chciałbym widzieć wartość wyższą niż zredukowana do cyferek i paragrafów, staje się zwykłą grupą wynajętych specjalistów, których nie scala nic poza wyznaczonym ich technicznym zadaniem do wykonania. Wszystko jest transakcją, relacją sterylnie biznesową. Ubijające interes strony wyszarpują, ile zdołają, wykorzystują siebie do maksimum, a kiedy poczują, że istnieją optymalniejsze opcje, następuje rozstanie, w najlepszym razie upudrowane niby elegancką formułką podziękowaniami, w której szczerość nikt nie wierzy. Liczy się tylko to, co zapisane w księgach. Aż przypomina się słynna fraza bezwzględnego maklera Gordona Gekko, który w „Wall Street” tłumaczył młodemu, naiwnie niewinnemu jeszcze adeptowi żonglowania instrumentami finansowymi, że „chciwość jest dobra”, oto najwyższa wśród cnót, nie będziesz miał cudzych bogów przed nią.

Giełdowymi instynktami najsilniej wieje ostatnio z Barcelony, gdzie wielki podupadły klub usiłuje w trybie ekspresowym, prawie z dnia na dzień wrócić na szczyt. W amoku kupowania i sprzedawania wykopuje Frenkiego De Jonga, rozgrywającego, który w styczniu 2019 roku przylatywał na Camp Nou w glorii wschodzącej gwiazdy światowego futbolu, jako jeden z głównych odpowiedzialnych za renesans Ajaxu Amsterdam – wydatnie zasłużył się dla fantastycznego sezonu, zakończonego w półfinale Ligi Mistrzów. On też spełniał marzenia, bo dla Holendrów gra w Barcelonie – m.in. ze względu na dziedzictwo Johana Cruyffa – to najwyższy zaszczyt, przeprowadzka do świątyni.

A potem zderzył się z chropowatą rzeczywistością. Poprzedni kataloński prezes Josep Bartomeu popodpisywał mnóstwo nieodpowiedzialnych, absurdalnie kosztownych umów i gdy klub przygniotły bezkresne długi, zaczął namawiać piłkarzy, żeby zgadzali się na ich redukowanie albo rozłożenie wypłat na dłuższy okres. W październiku 2020 roku renegocjował kontrakt De Jonga – obowiązujący do 2024 przedłużył do 2026, a w zamian Holender zgodził się, by 18 mln euro należące mu się w latach 2020-22 otrzymać w przyszłości. W sumie powinien wziąć jeszcze 90 mln (drugie tyle klub dorzuci w podatkach urzędowi skarbowemu). Teraz jednak nowy zarząd usiłuje całkiem się rozgrywającego pozbyć, dzięki czemu pozbyłby się też zaległości (i zarobił 80 mln na sprzedaży). W lipcu zaakceptował nawet ofertę Manchesteru United, gdzie piłkarz spotkałby Erika Ten Haga, swojego rodaka i trenera, którego zna z tamtego wspaniałego okresu w Ajaxie.

Ale De Jong wyjeżdżać nie zamierza. Zagrałby tylko w Lidze Europy, a nie w Lidze Mistrzów, według hiszpańskich i angielskich mediów ani myśli zapomnieć o pieniądzach, które mu się należą – zgodził się tylko „poczekać” na zaległe 18 mln, z niczego nie rezygnował. Barcelona ostro naciska. Poinformowała De Jonga, że został wystawiony na listę transferową. Trener Xavi Hernandez wystawiał go w sparingach na środku obrony, jakby usiłował maksymalnie uprzykrzyć mu życie. Według serwisu The Athletic zarząd grozi też piłkarzowi, że wytoczy mu proces i anuluje kontrakt, ponieważ odkrył jego rzekomą nielegalność – przy podpisywaniu strony miały dopuścić się przestępstw.

Znów obserwujemy zatem zimną wojnę, awanturę umoczoną w grubym szmalu. I znów drużyna jako zjednoczona grupa ludzi marząca o wspólnych sukcesach ma drugorzędne znaczenie – jak Cristiano Ronaldo nie czuje potrzeby pomóc Manchesterowi United w wydźwignięciu się z zapaści, tak Frenkie De Jong ma nie otrzymać szansy, by wraz z innymi ratować Barcelonę. Co znamienne, Holender wysłuchuje wyzwisk od wielu kibiców katalońskiego klubu, którzy uważają, że postępuje nieetycznie, krzywdzi swoich dobroczyńców. Nie przeszkadza im, że jest z Camp Nou wyrzucany, choć podejrzewam, że płonęliby oburzeniem, gdyby działo się odwrotnie – jakiś piłkarz nie chciał honorować kontraktu wbrew woli klubu.

Ofiar tłumnego gniewu znaleźlibyśmy zresztą tam więcej – publiczność bezpardonowo traktuje również Martina Braithwaite’a, przeraźliwie wygwizdywanego i witanego obraźliwymi transparentami dlatego, że nie pozwala się ani wystawić za bramę, ani machnąć ręką na obiecane w umowie pieniądze.

Nie chcę teraz wnikać w każdy spór z osobna i rozstrząsać, która ze stron ma więcej lub mniej racji. Wzdycham raczej nad całokształtem spraw. Nad sforami ujadających, zagryzających się wilków, i nad maklerskim klimatem panującym wszędzie tam, gdzie mieszkają najznakomitsi współcześni piłkarze – tyle wokół nich jadu, że kibice albo uczą się hipokryzji (muszą sobie racjonalizować, psychicznie radzić), albo się alienują, konflikty gdzieś na górze toczą się coraz dalej od nich, w finansowej elicie odklejonej od rzeczywistości, latającej pojedynczo prywatnymi samolotami, może zamiast wytykania staruszków Gordona Gekko czy Jordana Belforta powinienem powołać się na skojarzenia z równie bezwzględnymi, acz młodszymi bohaterami serialowej „Sukcesji”. Od kilku tygodni, może miesięcy odnoszę bowiem wrażenie, że nowoczesny futbol przekracza kolejną granicę, ostatecznie staje się bardziej twardym biznesem niż ufundowanym na innych wartościach sportem.

Być może dzieje się nieuniknione, być może relacje międzyludzkie w tym świecie ewoluują wprost proporcjonalnie do tempa, z jakim na kontach piłkarzy nawarstwiają się miliony. I maleje zarazem akceptowalność dla porażki, która jest przecież immanentnym elementem sportu. Dynamika, z jaką Barcelona – horrendalnie zadłużona, niedawno prawie splajtowała – wróciła do roli najagresywniejszego inwestora na rynku transferowym, rodzi we mnie pytanie, czy nie byłoby zdrowiej, gdyby jednak potkwiła przez parę chwil w kryzysie głębszym niż drugie lub trzecie miejsce w lidze hiszpańskiej. Nie byłoby je stać na Lewandowskiego. Poprzebywałaby w czyśccu, zapłaciła za błędy i wypaczenia stopniowym odbudowywaniem potęgi. Doświadczyłem tego jako kibic Milanu, który przez 7 lat nie dotknął Champions League, przez 11 sezonów nie triumfował w Serie A, przez wieczność grzązł z beznadziei. I zwierzę się wam, że rozciągnięty w czasie powrót smakuje jak nigdy. Właściwie nawet trochę szkoda mi Barcelony, że tego nie zazna.

375 myśli na temat “Nie tylko barcelońskie wilki z Wall Street

  1. @gp
    I jak najbardziej mogę się z tym zgodzić i przybić piątkę nawet. Tyle że trochę nie tego się tyczyło pytanie.

    Oglądając jakieś starcie ligowe, jakiegoś Torino z Empoli, albo Ossasuny z Espanyolem więcej się dowiem o różnych lokalnych manieryzmach szkoleniowych, aniżeli oglądając reprezentację. Co więcej tych spotkań mam dostępnych w bród, kilkaset, w których rywalizuje ogółem gdzieś ok 400 piłkarzy, poza przypadkiem angielskim, stanowiący w większości lokalny wytwór. Jest to lepsza próbka badawcza aniżeli kilka-kilkanaście meczów kilkunastu wyselekcjonowanych piłkarzy.

    Co do europejskich, pełna zgoda, pole positions i hajs z praw telewizyjnych przez kilkadziesiąt lat zrobiły swoje, żaba prawie już ugotowana. Tak, reprezentacyjny futbol zdecydowanie uczciwszy i bardziej sportowy. Tyle że analizując sam efekt, ponownie europejskie puchary coś tam jednak pokazują – mieliśmy nie tak dawną totalną dominację klubów Hiszpańskich nad pozostałymi, do tego stopnia że odpadały one praktycznie tylko z innymi hiszpańskimi klubami. Jedyny klub włoski który na serio coś znaczył w ostatniej dekadzie to Juve, a na dwóch finałach się skończyło, ostatni triumf włoskiego klubu miał miejsce 15 lat temu i o czymś to świadczy.

    Again, nie jest to idealny pryzmat i trzeba pewne rzeczy umieścić w kontekście – choćby to że marne rezultaty klubów Francuskich, gorsze niż tych Włoskich, nie świadczą o słabości Francuskiego futbolu i systemu szkolenia, a tylko o pozycji klubów w spier$%^nym łańcuchu pokarmowym. Zaryzykuję, bez sprawdzania w wiki że większość reprezentantów Francji gra za granicą, ot taki Koziołkowy przykład południowo -amerykański. Więc nie jest to taki idealny pryzmat pokazujący wszystko od razu, trzeba pewne rzeczy zinterpretować, umieścić w kontekście, i mamy że Francuska>Angielska pomimo tego że liga Angielska>Francuska(i w sumie wynik ostatniego Ojro xD). Ale sam fakt że danych jest zwyczajnie więcej, daje większe możliwości i tyle.

    Polubienie

  2. Ciekawym faktem jest to, że kluby francuskie są biedniejsze głównie dlatego, że płacą wyższe podatki, niż są w stanie sobie załatwić prezesi Realu i Barcelony w swoim skorumpowanym kraju.
    Na stan kas klubowych (czytaj siłę klubów) ma wpływ też parę innych czynników np. kurs waluty, co mocno czuje ostatnio Turcja, która przestała się liczyć, a i Anglicy dekadę temu mieli problem z kontynentalną konkurencją po załamaniu kursu funta (stąd m.in. przejście CR do Realu), z którym sobie poradzili dopiero wyrywając parę lat później megakasę od tv. Oczywiście dobrym szkoleniem można sobie budżet podreperować i wskoczyć na jakiś czas trochę wyżej w piramidzie.
    Ale jednak skoro raczej się zgodzimy że trudno by powiedzieć, że futbol rosyjski czy turecki był lepszy od chorwackiego, to ja naprawdę nie przywiązywałbym nadmiernej wagi do wyników klubów.
    Z kolei jeśli chodzi o reprezentacje, to nie chodzi może o konkretny wynik w ostatnim roku, co ogólny potencjał udowodniony dobrymi wynikami w dłuższym okresie.
    Rzeczona Chorwacja może i nie miała przed 2018 wielkich wyników, ale miała kadrę, która do takiego wyniku była zdolna i nie miała do niego tak daleko. 2 lata wcześniej po dobry początku w grupie, z późniejszym mistrzem powinna była wygrać, ale słupki i poprzeczki, a w dogrywce skuteczna kontra rywala. 4 lata wcześniej w grupie późniejsi finaliści, i wcale wiele nie brakło do wygranej z Włochami. Oczywiście można też mówić, że w MŚ łatwa drabinka, ale często tak jest, że ktoś ma to szczęście i korzysta, weźmy Niemcy z 2002.
    A że kraj produkuje regularnie dość pokaźną liczbę talentów, to mimo przeciętnej siły ligi, która w tak małym kraju nie ma szans na wysokie dochody, i został już tylko 1 liczący się w Europie zespół, to uznałbym, że nic chorwackiej piłce nie brakuje w porównaniu z większymi krajami.

    Polubienie

  3. Zaczyna mi brakować Przecinka…
    P.S.
    Wydawało mi się, ze sporo oglądam klubowej europejskiej piłki, ale taka głęboka znajomość nie tylko europejskiej czołówki, ale i takich lig jak rosyjska, turecka czy chorwacka?
    I do tego ta wnikliwa analiza wewnętrznych uwarunkowań ekonomicznych i ich wpływu na wyniki drużyn klubowych i reprezentacji… – dziób z podziwu szeroko rozwarłem i w żaden sposób nie mogę go zamknąć.
    Może ktoś ma jakiś patent na taką niespodziewaną przypadłość?

    Polubienie

  4. „Ciekawym faktem jest to, że kluby francuskie są biedniejsze głównie dlatego, że płacą wyższe podatki, niż są w stanie sobie załatwić prezesi Realu i Barcelony w swoim skorumpowanym kraju.”

    I Ossasuny i Bilbao xD

    Co do Chorwacji, Rosji i Turcji, to dopiero moglibyśmy zacząć dyskusję o korupcji w piłce i nie tylko xD

    Polubienie

  5. Kolejny dzień w LM za nami. Dzisiaj (z przyjemnością) obejrzałem dwa mecze, najpierw Celtic – Rb Lipsk a później Chelsea – Milan. Otwarta gra zaowocowała wieloma piłkarskimi fajerwerkami.
    W przeciwieństwie do wczorajszego męczenia buły Inter – Barcelona, w którym Inter w I połowie grał we własnym polu karnym w ustawieniu 4-3-2, a w II 4-4-2. Tego nie dało się oglądać.
    P.S.
    Oczywiste, że dzisiejsza piłka reprezentacyjna reprezentuje w niewielkim stopniu poziom lig narodowych… – przede wszystkim reprezentuje poziom lig, styl gry i pozycję klubów, w których na co dzień grają reprezentanci. Selekcjonerzy na dwóch/trzech przedmeczowych treningach niewiele są w stanie zrobić z nawykami wyrobionymi w trakcie 10-miesięcznych treningów i kilkudziesięciu rozegranych w sezonie meczów.
    Natomiast do jak silnych lig i klubów trafiają piłkarze i jakie role w swoich drużynach odgrywają, świadczy o poziomie szkolenia młodzieży. Oczywiście z uwzględnieniem tego, czego mogli i potrafili się nauczyć już po przejściu do zagranicznych lig.

    Polubienie

  6. Przy okazji jutrzejszej porażki BVB z Bayernem i wypadnięcia z top4 Bundesligi planuję:
    1) wylać tonę żalu na Terzicia, który zwyczajnie nie jest dobrym trenerem
    2) wylać tonę żalu na Watzkego, że zgodził się na ten chory i sentymentalny pomysł z powrotem Terzicia
    3) urządzić złośliwą wycieczkę osobistą w stronę kolegi @twojastara i jego nadziei, że BVB „to utrzyma”
    4) wyśmiać kolejny już raz gospodarzowe komunały o kompetytywności Bundesligi (Bayern znowu zostanie liderem, więc wspaniała okazja)
    5) co najmniej 2 smutne żarty o tym, czym BVB była dla Haalanda, a czym Haaland dla BVB.

    Może się jednak okazać, że będę zbyt wściekły, by cokolwiek napisać, więc w razie ciszy z mojej strony proszę sobie samemu coś pod te punkty wymyślić, przyjąć a priori że właśnie to napisałem i śmiało się ze mną kłócić, że np. z San Marino by nie przerżnęli (chociaż ja szans na remis dużych nie widzę, Andy Selva to naprawdę utalentowany szkoleniowiec, a Terzić nie).

    Polubienie

  7. PS. Fizjoterapeuta BVB to chyba się z nadwornego kata przebranżawiał, można by wystawić szpitalną jedenastkę i pewnie by ograła tę meczową. Żadna to zresztą sztuka, nawet Köln potrafi.

    Polubienie

  8. No problemo, Koziołku, w razie nieobecności deklaruję się z pełnym zaangażowaniem zrealizować punkt trzeci 🙂

    co do punktu czwartego, to nie deklaruję, ale jak znam siebie coś mi wpadnie około „zdrowego futbolu” który ma, zdaniem gospodarza, reprezentować Bayern(ilu tam prezesów ma zarzuty/wyroki?)

    Polubienie

  9. Dobrze, że to był Hollywoodzki horror, a one kończą się szczęśliwie.
    Brawo Korneluk. Nic nie ujmując innym dziewczynom, to jej zagrywka, a później blok wyprowadziły dziewczyny w tie-breaku na wysokie prowadzenie, którego już do końca nie oddały.
    P.S.
    Oczywiście Bayernu z Borussią nie odpuszczę, ale tym będę się „martwił” dopiero jutro.

    Polubienie

  10. A jednak wygrała. Niestety nie udało mi się obejrzeć (nawet na stronkę podrzuconą przez naszego Przyjaciela nie udało mi się wejść) i mogłem tylko śledzić relację na gazeta.pl.
    A w Dortmundzie na razie Bayern wygrywa, ale mecz raczej na remis.

    Polubienie

  11. Szkoda szybko straconej bramki na początku drugiej połowy, a jeszcze bardziej kiksa z 83 minuty. Ale za ostatnie 20 minut Borussii duże brawa.

    Polubienie

  12. Ja uznałem że obejrzę hyt Serie A, skoro dostanę przynajmniej kilka relacji z tego z bundesligi. I powiem wam, ze należy powoli mówić o pewnej Manczesteryzacji Juve.

    Ależ oni byli bezradni w drugiej połowie. Póki wynik się trzymał, oni się trzymali, ale po drugiej w zasadzie przestali grać, parę zrywów do końca meczu.

    Gole też stracone takie, że bardziej sami je wbili, pierwszy to billard i gapiostwo obrońcy łamiącego spalonego, drugi to taki prezent że hej i średni Szczęsny.

    Gospodarz pewnie zadowolony, ale moje wrażenie, że raczej Juve ten mecz przegrało, aniżeli Milan wygrał.

    Może jak tych paru piłkarzy wróci, to coś drgnie, ale patrząc na to co prezentował dziś Juventus, wrażenie jest takie iż problem jest głęboki i nie sprowadza się do jednej czy kilku zmian personalnych. Oni wzięli pełen kurs na środek tabeli.

    Polubienie

  13. Nie ma Lewego – i okazało się, że Dortmund może zdobywać punkty z Bayernem 🙂

    I jeszcze w kwestii stadionów: na wypasiony 40-tysięcznik we Wrocławiu przychodzi już mniej widzów, niż na stary kurnik przy Oporowskiej.

    Polubienie

  14. @Antropoid
    Nie obrażaj mojego ulubionego stadionu z czasów szkolnych, na który chodziłem na każdy mecz Śląska… – jak się nie udało „na rączkę”, to przez płot.

    Polubienie

  15. Gole w końcówce sponsorem weekendu. Punkcik zostaje na Westfallen, a w Salerno wszystkie 3.

    Ale o meczach wolę nic nie mówić. Za dużo emocji, za mało obiektywizmu.

    Polubienie

  16. Nie ma się co ciskać o ten „kurnik”, prawie wszyscy je wtedy mieli.

    el. ME
    Grupa taka, że i Jurek dałby radę.
    Jest kilka takich.

    Polubienie

  17. Nie „ciskam się”, tylko żartuję.
    Ale masz rację… – tamte „kurniki” trzeba było rozbudowywać (prymitywnie bo prymitywnie, ale jednak) żeby pomieścić zainteresowanych najatrakcyjniejszymi meczami w sezonie, a dzisiejsze stadiony trzeba by rozbierać, żeby dopasować do maksymalnej frekwencji.

    Polubienie

  18. Tenisowy mecz sezonu w Ostrawie (no, ok, niech będzie że tylko żeńskiej części) – szkoda, że załapałem się tylko na końcówkę na żywo, ale i tak było na co popatrzeć. Ciekawe czy będąc zdrowa też by przegrała? Nie to, żebym umniejszał Krejcikowej – zagrała fantastycznie

    Polubienie

  19. Nie wiem czy to Robert włazi co raz bardziej w swoje bawarskie buty, czy ustawiany jest przez trenera wyłącznie w roli egzekutora? Ale ten z pierwszych meczów Barcelony, aktywnie uczestniczący w rozgrywaniu akcji pod bramką rywali, bardziej mi się podobał.
    P.S.
    Dzisiaj nawet nie próbowałem szukać transmisji z meczu Igi. Od razu włączyłem relację na telegazecie. Działo się i szkoda, ze tego nie widziałem.

    Polubienie

Dodaj komentarz